Wpisy archiwalne w kategorii

Imprezy

Dystans całkowity:1615.48 km (w terenie 920.00 km; 56.95%)
Czas w ruchu:99:41
Średnia prędkość:16.21 km/h
Maksymalna prędkość:65.72 km/h
Suma podjazdów:25 m
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:95.03 km i 5h 51m
Więcej statystyk

Póki księżyc świeci

Sobota, 6 grudnia 2008 · Komentarze(27)
W końcu nadeszła długo oczekiwana sobota 6. grudnia. :)
Mikołajki i te sprawy, a co najważniejsze Mini Nocna Masakra, na którą wszyscy czekali od roku. :D
Poprzednia edycja, w której wziąłem udział razem z Błażejem dostarczyła wielu przyjemnych wspomnień. Dlatego też w tym roku nie mogło być inaczej. :D

Ale po kolei...

Dzień zaczął się wesoło.
Jeszcze przed wyjazdem na spotkanie z ekipą pokręciłem troszkę po mieście razem z Asiczką i wizytującym we Wrocławiu Kosmaczem. ;P
Dziewczyny miały do załatwienia sprawy na mieście.
Przy tej okazji udało nam się dorwać Matyska, który zrobił sobie czterogodzinne okienko na uczelni. :D
Spotkanie przy Galerii Dominikańskiej obfitowało w wiele śmiesznych scen z lodzikami w rolach głównych. A grudzień w pełni... ;P
Po kilku chwilach musieliśmy jednak zostawić mojego Przyjaciela i zasuwać na Kozanów, bo do Wrocławia dojeżdżał już Darek.

Po wspólnym obiedzie wyruszamy na spotkanie z naszymi towarzyszami doli i niedoli na MNM. ;)
16:00 – Most Oławski, na którym czekają już Michał, Błażej, Filip i Iskierka. :)
Czułe powitania... ;)
I jedziemy już razem. Przez Trestno i Blizanowice docieramy do Siechnic, gdzie przy sklepia delikatesowym robimy krótką przerwę na naradę.
Jedni kupują cukierki inni jeszcze jakieś produkty spożywcze, które w roku 2008 otrzymały Laur Konsumenta. :D
Jest fajnie ale telefon od Hose przypomina nam o tym, że jedziemy na Mini Nocną Masakrę.
Wbijamy się na 94-kę i po chwili pociąg o nazwie BIKEstats dociera do Groblic, gdzie czeka nasz przyjaciel ze Śląska.

Po kilku kilometrach docieramy do bazy rajdu, którą jest ośrodek Rybaczówka umiejscowiony przy jeziorku Dziewiczym w okolicach Kotowic.
Na miejscu jest już masa ludzi rządnych jazdy po leśnych ścieżkach pod osłoną nocy.
Jest i Marcin Drewniak, z klubu Artemis. To właśnie on jest głównym organizatorem tej doskonałej imprezy oraz wiosennej Fraszki, które z roku na rok przyciągają coraz więcej zwolenników orienteeringu.
Dokonujemy szybkiej rejestracji.
Spotykamy Kasię, która startuje pieszo na trasie... rowerowej. Tym razem niestety bez ślicznej Bagiry. :)
Jest to jedyna przedstawicielka ekipy BS startująca bez dwóch kółek.
Poznajemy też przyjaciół Hose, którzy czekali w bazie. Przesympatyczną Monikę, która znana jest na BS jako Zielona i napieratora Michała z Cyklotrampu. Razem z nimi będziemy mieli przyjemność pokonywać trasę.

Następuje odprawa.
Rozdanie map.
I wreszcie możemy zacząć działać! :)
Szybko zapoznajemy się z punktami naniesionymi na mapkę. W głowach powstają różne koncepcje. Niektóre z punktów wydają się banalne, bo są w miejscach dobrze mi znanych. Ale są też i punkty, do których dojazd wydaje się ciężki.
My postanawiamy zdobyć wszystkie, tak jak przystało na ekipę BS! :D

Pierwszy na ogień idzie PK 11 – umiejscowiony na szczycie górki jakieś 3 km od bazy.
Do punktu doprowadza nas Błażej. Trafiamy tam niemal bez problemu. Co prawda mylimy się nieznacznie dwa razy przy nawigacji ale błędy te są natychmiast wyłapywane i korygowane w locie. :)

Wszyscy są zachwyceni widokiem dziesiątek białych punktów w leśnej otchłani. Widok wszystkich lampek, które świecą u innych startujących jest niesamowity.
Za każdym razem gdy obracasz się za siebie i to widzisz, wiesz że było warto wyruszyć na trasę Nocnej Masakry choćby tylko dla tego widoku.

Po zaliczeniu jedenastki decydujemy się na zdobycie PK 14. Punkt znajduje się na „kazalnicy ku barkom czekającym na śluzowanie” – przy jazie w Ratowicach. Jest to jedyny punkt umiejscowiony po drugiej stronie Odry.
Dla nas jest on banalny, bo miejsce znamy doskonale. Zanim go zdobędziemy to odwiedzamy jeszcze nasz ulubiony sklep spożywczo-przemysłowo-monopolowy w Kotowicach. :D
Zdążyliśmy tuż przed fajrantem pani sprzedawczyni. :)
Po krótkiej przerwie gnamy na jaz i zgarniamy punkt. Przy okazji Michał robi nam pamiątkową fotę całej ekipy.

Teraz wracamy do rozwidlenia leśnych ścieżek koło Kotowic i jedziemy do Utraty gnając po brukowej drodze do... utraty tchu. ;)
W tej małej osadce znajdujemy PK 13 w miejscu gdzie są ślady przeprawy promowej przez Odrę. Tym oto sposobem jesteśmy zdobywcami trzech punktów – zostało jedynie osiem. :D

Kolejny na odstrzał idzie PK 12 na jazie Janowice. Docieramy do niego poruszając się wzdłuż Odry.
O ile jest łatwy nawigacyjnie to tego samego nie można powiedzieć o dojeździe.
Najpierw ślizgamy się na mokrej kostce brukowej, która pamięta chyba jeszcze czasy Bolesława Chrobrego, potem driftujemy na rozmokłej drodze gruntowej o gliniastej nawierzchni.
Dzięki temu jest bardzo wesoło, bo co chwilę ktoś wypada z trasy. :D
Niektórzy, tak jak Filip, mają sporo szczęścia i zamiast zaliczać gleby podpierają się (jak to zauważył Błażej) głową. hehe
Fajnie się jedzie do tego punktu. Humory nie opuszczają nas nawet w momencie, gdy wyprowadzam ekipę na krzaczory i musimy wracać do ścieżki.
W końcu punkt pada naszym łupem.

W kolejce czeka PK 10 usytuowany przy „ambonie” w lasku – ponoć piękny widok na Siechnice. :D
Chcemy to sprawdzić, jednak nim to nastąpi czeka nas kilka kilometrów ślizgania się po błocie.
Do tego czasu u mnie obyło się bez glebek, co niektórych dziwiło, bo w końcu zaledwie od 3 dni byłem szczęśliwym posiadaczem SPD... :D
No cóż, każda passa, ma swój koniec. W końcu nadszedł moment, w którym Młynarz wyleciał za burtę z wpiętym butem w pedał. :)
Gdybym wiedział, że to wszystkim przysporzy tyle radości to wywróciłbym się wcześniej. :)
Postanowiłem, że już dzisiaj więcej gleb nie będzie. Jedziemy dalej. Po kilometrze mam kolejne dachowanie. :D
Na szczęście chwilę później Darek złapał kapcia i mogłem ochłonąć podczas przerwy na zmianę dętki. ;)
Okazało się, że przerwa cieszy wszystkich, bo można sobie zjeść, pogadać, popstrykać foty i trzasnąć Żywczyka. A nie codziennie ma się okazję wypić piwko w środku lasu nocą. :)
Podczas przerwy spotkaliśmy też sympatycznego kolegę. Numeru startowego jednak nie pamiętam, bo... numerów nie było. :)
Pomagamy koledze oswobodzić się od „dziadów”, którymi był oblepiony a także dokonujemy wymiany trzech łyków piwa na dwie suszone morele.
W końcu Darek naprawił kółko i możemy jechać dalej.
Znajdujemy lasek, znajdujemy kilka desek i trzy patyki – to chyba ambona, bo obok tego jest PK 10. :D
Nie wiemy jak wyjechać z lasu, bo zgubiliśmy dróżkę. Bierzemy z bara kilka krzaków i wyskakujemy w polu buraków. Jakoś doczłapaliśmy się do drogi. :)

Zostaje nam 6 punktów do zdobycia. Wiem, że się uda bo punkty nie wyglądają na trudne, a lokalizacje czterech z nich są mi znane. :)
Pierwszy naszą ofiarą pada PK 15 przy stalowym mostku na łowiskach obok Siechnic.
Mieliśmy problem ze zlokalizowaniem ścieżki do niego prowadzącej. Na szczęście udało się szybko do niego dotrzeć.

Wyjeżdżamy z lasu na asflat i gnamy na zaporę zalewową blisko Siechnic.
To jest to samo miejsce, w którym często z Krzychem urządzamy sobie konkurs w kopaniu puszką od Piasta w dal. :D
Byliśmy tam przedwczoraj razem z Asiczką, by odwiedzić naszego Czesiulka. :)
Właśnie kilka centymetrów od Czesia wisiał sobie perforator od PK 16. :)
Zanim opuściliśmy to fajne miejsce to... udało mi się zaliczyć spektakularną glebę.
Poślizg na błocie, noga zostaje wpięta w pedał i piękny lot! Niestety lądowanie bez telemarku i mogłem jedynie poszerzyć nieco barkiem błotną kałużę. :D
Zazdroszczę widoku jaki mieli jadący za mną. :)

Doczłapałem się do asflatu, gdzie czekała reszta niestrudzonych jeźdzców.

Razem odwiedzamy okolice Blizanowic. Obok, których zgarniamy PK 17. Jest on w dość ciekawym miejscu, bo można tam zaobserwować ślady po bobrach, czyli trochę obgryzionych drzew. :)
Powrót do szosy okazuje się trochę ciężki, bo wszyscy taplają się w błocie. Na szczęście udało nam się pokonać tą błotną apokalipsę i ruszamy w stronę Trestna...
Hmm... kogoś brakuje. Czyżby jednak ktoś padł ofiarą błotnego pola?! :D
Dzwoni telefon. Cały team czeka w Trestnie na przystanku.
W słuchawce głos Krzysztofa:
„Młynarz!
Zakopałem się w błocie.
Nie mogę wyjechać.
Mam całe błotniki zapchane ziemią.
Rower nie chce jechać” hehe
Chcieliśmy ściągnąć jakiegoś rolnika z ciągnikiem żeby wyciągnął naszego Krzysia z tego błota ale na szczęście okazało się to zbędne. ;)
Mija parę minutek i już w komplecie zdobywamy PK 18 czyli odwiedzamy punkt pomiaru stanu wody na Odrze – to ten sam słynny punkt, który miał takie ogromne znaczenie podczas „Powodzi Tysiąclecia” w 1997 roku...

Niemal po kilku minutach zgarniamy PK 19 przy ścieżce wałowej za Trestnem. Tym samym został nam ostatni PK do zaliczenia.
Był on na mostku położonym 500 metrów od miejsca gdzie mieszkamy razem z Krzychem. :)
Także banał ale też i ciekawostka dla tych co jeszcze tam nie byli nigdy. Bo mostek liczy sobie 1000 metrów długości...
OK. PK 20 zgarnięty – mamy komplet!
Chwilę zastanawiamy się czy do bazy wracać okrężną drogą asfaltem, czy może jeszcze mało nam terenu na dziś... :)
Wybieramy teren.
I tak o oto przez Mokry Dwór, Trestno, Blizanowice – polami i lasami docieramy do bazy.
Na tym ostatnim odcinku łapię kapciocha – na szczęście udało się dojechać dopompowując kilka razy kółko. (w tym miejscu wielkie podziękowania dla Michała za pożyczenie wypasionej pompki) :)
Niektórzy są już zmęczeni ale drużyna to drużyna! Razem startujemy, razem kończymy. :)
Wszyscy uśmiechnięci oddajemy w bazie nasze karty kontrolne.

Siadamy przy stoliczku i posilamy się pysznym bigosem. Jemy ciasto, które z domu wzięła Asiczka.
Kosma jak zwykle stawia na stół kilka puszek Żywca. ;)
Krzysio rzuca tekstami, które wszystkich doprowadzają do śmiechu.
Chciałoby się tak siedzieć bez końca ale czeka nas jeszcze powrót na rowerach do Wrocławia.
Filip pożycza mi dętkę dzięki czemu doprowadzam Treka do stanu używalności. Moja wdzięczność nie zna granic. :)
Zaraz po tym okazuje się, że nie jestem jedynym posiadaczem kapciocha. :D
Michał również może się pochwalić brakiem powietrza w oponie – szacuneczek! :)
Zapewne chciał żeby było mi raźniej i wyjął zaworek z wentylka. ;P

Nastał czas pożegnań. Dziękujemy Marcinowi i reszcie ekipy organizującej rajd za świetną zabawę.
Wsiadamy na rowery i ciśniemy w stronę Wrocławia.
Przy wyjeździe z Kotowic Hose zjeżdża na pobocze. On niestety nie pojedzie już dalej tej nocy. Nawalił mu wentyl i nie powietrza w kole.
Nikt nie może go poratować, bo potrzebuje prestę – wszyscy jeżdżą na czym innym.
Na szczęście akurat autem jedzie wracający z bazy Marcin Drewniak i proponuje, że podwiezie do Wrocka naszego kolegę.
Bardzo dziękujemy za pomoc!

Nie wszyscy mają siły na powrót. Ale wszyscy chcą spać. :)
Dlatego dzielimy się na dwie grupki – szybszą i wolniejszą i tak też docieramy do naszego miasta.

Kolejny wspólny wypad zakończył się.
Mogę powiedzieć tylko, że było świetnie.
Przednia zabawa w doborowym towarzystwie – to jest to czego nigdy nie ma za wiele. :)
Cieszy to, że na rajd przyjechała Monika z Dąbrowy Górniczej, Darek z Zabrza i Hose z Mysłowic.

Dziękuję wszystkim za wspólną zabawę!
Do następnego!
Oby nie mniej udanego razu. :)

EKIPA BIKESTATS.PL NA MINI NOCNEJ MASAKRZE 2008


BURZA MUZGUF - WYBÓR TRASY :D


NA TRASIE


BIKEstats.pl – TO MY!


NIEPOWTARZALNY KLIMAT, ŚWIETNE TOWARZYSTWO = UDANA ZABAWA

ODYSEJA ŚWIĘTOKRZYSKA 2008 –

Niedziela, 5 października 2008 · Komentarze(15)
ODYSEJA ŚWIĘTOKRZYSKA 2008 – DZIEŃ 2.

Po wczorajszym wieczorku ciężko rano się wstaje. Ale pogoda jaką widzę za oknem bardzo cieszy. :)
Dziś nie pada, nie ma tak wielu chmur na niebie, jak poprzedniego dnia i świeci słoneczko.
Nic tylko jeździć! Niestety moja dzisiejsza jazda staje pod znakiem zapytania, bo partner stwierdza, że na trasę nie wychodzi.
Czarek mówi mi, że jest zmęczony po poprzednim dniu i nie da dziś rady jeździć. :/
Szkoda. Namawiam go jeszcze trochę ale to nic nie daje, a czas goni.
Trudno, pojadę sobie sam, będę zbierał punkty jeśli się da, a potem zobaczę co zrobią z tym na mecie. W końcu przyjechałem na Odyseję żeby pojeździć. :)

O 9:00 ruszyłem na trasę. Chciałem jechać z Moniką i Darkiem ale gdzieś ich zgubiłem.
W takim razie gnam na pierwszy punkt nr 1 ile sił w nogach, by tam na nich poczekać (drugiego dnia obowiązywała kolejność zaliczania punktów).
Wyprzedzam kolejne grupki i tak się fajnie złożyło, że na tym punkcie byłem jedną z pierwszych osób. hehe
Po chwili dojeżdżają Mavic z Piotrkiem, a także Andrzej z Arkiem, z którymi miałem ochotę się zabrać. Podziękowałem im jednak, bo chłopaki szli na wynik, a mnie bolało ścięgno achillesa i głowa, więc było ryzyko, że w takiej formie będę ich hamować. :)
Na szczęście do punktu dotarła też Monika z Darkiem i to właśnie z nimi spędziłem resztę czasu na trasie. :)

Dziś organizatorzy odpuścili punkty nr 2 i 3, więc kolejny jaki zdobywamy to nr 4.
Najpierw jedziemy dość spory odcinek asfaltem, nawigacja banalna, a później kręcimy kilka kilometrów po szutrówce na końcu której zdobywamy punkt. Przez całą drogę mijamy się z wieloma uczestnikami Odysei.

Wracamy na asfalt i jedziemy przez Kołomań, później odnajdujemy niebieski szlak rowerowy i docieramy do krzyżówki w lesie, która nas interesuje. Tam skręcamy na brukową drogę, która wczoraj dała się we znaki Monice i Darkowi. Tak mnie tam wytelepało, że miałem dość. Głowa rozbolała mnie na dobre, a palce drętwiały na tych nierównościach sprawiając taki ból, że musiałem się co jakiś czas zatrzymywać. Dobrze, że na kolejnych takich zawodach będę miał rower ze sprawnym amortyzatorem. :)
Zdobywamy punkt nr 5, przy którym jest sędzia (jeden z nielicznych punktów z sędzią chociaż, że orgowie zapewniali nas o obecności sędziego na każdym punkcie...) ale nic nie mówi widząc, że podbijam kartę bez partnera... Dziwne.

No nic, jedziemy dalej. Odpuszczamy wojaże w terenie i jedziemy asfalcikiem do Zagnańska, potem na wioski Belno i Zalezianka. To był odcinek! Super górki, można było się tam nieźle rozpędzać i pocisnąć na podjazdach. Ja niestety zapomniałem o swoim niedomagającym ścięgnie i po dzisiejszym etapie na nowo zaczęło mnie mocno boleć, z powrotem pojawiła się opuchlizna... :/

Razem z Moniką i Darkiem bez problemy odnajdujemy punkt nr 6 ukryty pośród błot.
Musze powiedzieć, że dobrze jeździło mi się dziś z Bułgarskim Centrum. :D
Wspólnie wracamy z naszego ostatniego punktu do bazy rajdu ale pomyśleliśmy, że fajnie będzie, tak dla własnej satysfakcji zaliczyć jeszcze nr 10, który mieliśmy po drodze.
Tak też zrobiliśmy i jak później się okazało, ten punkt został nam zaliczony. :)

Docieramy na metę.
Odyseja dla nas się zakończyła.

Doprowadzamy siebie i nasze rowery do porządku, bo organizatorzy chcą zrobić szybko zakończenie.

No cóż, spieszy im się, to nic że jeszcze wiele osób jest na trasie, oni robią zakończenie...
W ogóle na temat tej organizacji nie chcę się rozpisywać.
Powiem tylko, że było kiepsko, wręcz żenująco.

Chwała im za to, że organizują taką imprezę, bo dzięki temu wielu ludzi dobrze się bawi ale nie można robić wielu rzeczy w taki olewający sposób.
Przecież każdy z uczestników za start zapłacił 60 złotych, co przy takiej ilości biorących udział w Odysei osób daje sumę około 10000 złotych, więc można było za to kupić woreczki foliowe na mapę...
Żal było mi drużyny, które wylądowały na 2 i 3 miejscu w klasyfikacji, a organizatorzy nie mieli dla nich pucharów... Po prostu przykre to było.

Jedyne świadczenia jakie zapewnił organizator to: mapy, nr startowe, i grochówka, która w drugi dzień była zimna i stała sobie na środku świetlicy w baniaku... :D
Były też do rozlosowania zestawy nagród... aż trzy na około 90 startujących zespołów...

Szkoda, szkoda.
I nie chodzi tu o mnie, bo ja i tak będę jeździć na takie rajdy, pewnie dlatego, że dzięki chłopakom organizującym w sposób perfekcyjny Bike Orient wiem, że takie imprezy mogą sprawić, że wszyscy opuszczają je z uśmiechem na twarzy i dużą satysfakcją. :)
Chodzi raczej o takie osoby, jak Czarek który ze mną jechał i dla którego był to pierwszy raz na takiej imprezie. Napatrzył się i chyba więcej w czymś takim nie weźmie udziału.

Pomijając porażkę organizacyjną trzeba nadmienić, że na niewielkiej ilości punktów byli sędziowie. Widziałem dużo osób, które zdobywały punkty samotnie (w tym ja drugiego dnia :D), inni widzieli, o zgrozo, zawodników-kozaków przemieszczających się autami (jeden z takich zespołów zajął trzecie miejsce w klasyfikacji „stulatków”). Przykre.
Jak to jest możliwe, że zostałem sklasyfikowany (chyba 26 miejsce) z Cezarym, jako zespół skoro w drugim dniu jechałem sam?! I to tyle. :)

Na koniec miłe rzeczy. :D
Cieszę się z super spędzonego weekendu w towarzystwie rowerowo zakręconych osób.
Poznawanie takich ludzi, jak Kasia, Andrzej, Arek, Mavic oraz Piotrek to czysta przyjemność.
Myślę, że podobnie jak ja, dobrze bawiła się większość uczestników. :)

Dla mnie było to kolejne spore doświadczenie w orientowaniu się. :)
Wiem jakie błędy popełniłem na trasie, wiem jak powinienem lepiej się przygotowywać do tych zawodów i niech to zaprocentuje w przyszłości. :)

Dziękuję wszystkim za dobrą zabawę!

ODYSEJA ŚWIĘTOKRZYSKA 2008 –

Sobota, 4 października 2008 · Komentarze(18)
ODYSEJA ŚWIĘTOKRZYSKA 2008 – DZIEŃ 1.

Wreszcie nadszedł ten długo oczekiwany dzień. :)
Już ponad miesiąc wcześniej zdecydowałem, że wystartuję w tej imprezie. Miałem jechać w parze razem z Damianem ale niestety ważne sprawy zatrzymały go w domu – szkoda, bo brakowało tego poczciwego chłopca na Odysei – nie tylko na trasie. ;P
Zapewne jeszcze nie raz sobie to powetujemy. :)

Tydzień przed startem zaczęło się poszukiwanie przeze mnie partnerki lub partnera do jazdy. Okazało się to niełatwym zadaniem, bo każdy już miał inne plany weekendowe (szkoła, praca itp), niestety ciężko na ostatnią chwilę zmieniać plany i wyrzucać trochę pieniędzy, gnać 350 km, by śmigać na rowerze po lasach, topiąc się w kałużach i błocie przy padającym z nieba deszczu, który potęguje uczucie zimna...

No właśnie... :D
Takie warunki panowały na trasie w sobotę. :)
Całą noc poprzedzającą start padało... Padało również na starcie i tak aż do mety. :D
Większość ścieżek leśnych zamieniła się w potoki, a mniejsze przecinki w grzęzawiska, gdzie koło roweru zapadało się w błoto aż po piasty...
Do tego było zimno i ten ciągle padający deszcz, deszcz, deszcz...
Mimo to na starcie pojawiło się prawie 90 ekip, a więc jakieś 180 osób. :D

W sobotę, w Zagnańsku, który był bazą imprezy, spod Dębu Bartek, o godzinie 10:00 wystartowali uczestnicy rowerowego rajdu na orientacjęOdyseja Świętokrzyska 2008 – wszyscy uśmiechnięci, choć organizatorzy zadbali o to, by u wielu pojawiały się nerwy... :)
Do dziś się zastanawiam jak można dać ludziom w taką pogodę mapy, które nie są ofoliowane, mimo zapisu w regulaminie, który zapewniał o otrzymaniu zafoliowanej mapy... :D
Nic to, nie o organizatorach chciałem tu pisać. :)

Wśród osób na starcie pojawiło się kilku ludzi z BS, byli:
Monika, która startowała w parze z Darkiem – team: Bułgarskie Centrum. :D
Tomek jadący wspólnie z przesympatyczną Kasią – team: Nie jesteś w moim typie. :)
Napierator Mavic z bratem Piotrkiem (piękne imię :D) – KTR Bike Orient
Był również Mnowaczy oraz Japierdykam, których akurat nie udało mi się jeszcze poznać.:)
Startowałem jeszcze ja, a moim partnerem był Cezary, który przyjechał razem z mną z Wrocławia i z którym znamy się nie od dziś dlatego pewne rzeczy mnie nie dziwiły. ;)

Ok. Startujemy.
Po zapoznaniu się z mapami, które jeszcze były czytelne, pociskami razem z Czarkiem na punkt nr 12, który chyba wszyscy obrali sobie za pierwszy na trasie. :) (nr 14 i nr 15 zostały anulowane przez organizatorów)
W Zagnańsku wszyscy jadą szybko, często prędkość dochodzi do 40 km/h. Cezary rzucił się do wyprzedzania, cieszy mnie to, bo wygląda na to, że ma więcej siły niż wcześniej zapowiadał. :D
Gonię za nim, ciągle wyprzedzamy ludzi, w końcu skręcamy na Jasiów, zaczyna się podjazd, ciągle ciśniemy i jest cool, wiele osób już pasuje z tempem, a wśród nich mój partner, jakby to powiedział Darek „skończyło się rumakowanie”. :D
Szkoda, że tak szybko – czekam. Cezary dojeżdża, skręcamy w las, po chwili cały rower zapiaszczony, teraz już mi wszystko jedno czy jadę po błocie, czy po kałużach, już wiem, że to będzie błotna apokalipsa. :D
Podoba mi się ta zabawa. :)
Wpadamy na dwunastkę bez problemu, razem z nami jest masa innych ludzi.

Kolejny punkt, jaki mamy w planach to nr 8 – tam również jedzie reszta zawodników i również docieramy na niego bez problemu.
Niestety po zdobyciu tego punktu usłyszałem od Czarka, że on chce wracać.
Wszyscy odjeżdżają a ja prowadzę z nim negocjacje – szkoda czasu, szkoda nerwów, szkoda moknąć stojąc w deszczu, szkoda w ogóle wysłuchiwać pretensjonalnych tekstów... :/
Na szczęście jakoś udaje mi się go przekonać byśmy jechali dalej. Z drugiej strony bardzo żałuję, że nie spróbujemy zaliczyć wszystkich punktów, że mocno okroimy trasę. Trudno, postanawiam, że będę się bawił każdym kilometrem trasy, a zdobyte doświadczenie przyda się kiedyś. :)

Wyjeżdżamy na asfalt i mkniemy do wioseczki Odrowążek, po kilku kolejnych kilometrach wjeżdżamy w las, by zgarnąć nr 5 umiejscowiony przy terenach zrębowych. Wracamy z powrotem na asfalt. Wtedy jeszcze nie zauważyłem w jak bezmyślny sposób ominęliśmy dziewiątkę – jak się później okazało, już jej nie zdobyliśy.

Z piątki jedziemy na nr 6 położony przy zielonym szlaku w sąsiedztwie skał.
Punkt wydaje się łatwy do zdobycia od strony Bliżyna i tak też robimy dzięki czemu nie mieliśmy z nim problemów. Za to na punkcie spotkaliśmy kilka ekip, które straciły na niego sporo czasu.

Dalej chcemy z Czarkiem dotrzeć do szutrówki położonej na południe od punktu. Prowadzą do niej liczne przecinki i zielony szlak. Ten odcinek to był hardcore. :D
Na pokonanie 4 kilomtrów straciliśmy koło 40 minut. :D
Tony błota, rozlewiska, szlak zamieniający się w ścieżki, strumyczki, masa kamieni i drzewa leżące na drodze... To było coś. :)
Będąc na szutrówce podążamy w stronę nr 7, w okolicach którego spotykamy Kasię i Tomka. Krótka, miła pogadanka i razem wbijamy się na przecinkę prowadzącą do siódemki. Kolejny punkt na naszym koncie.
Kasia z Tomkiem wracają do szutrówki, a my z Cezarym przebijamy się przecinkami na zachód, by dotrzeć do asfaltu.

Dalej gnamy wzdłuż asfaltu przez Suchedniów, następnie skręcamy na brukową drogę, jeszcze jeden skręt, trochę błota, kamyczków i zdobywamy nr 11. :)
Zaraz potem czeka nas kolejny arcyciekawy odcinek. :D
Od jedenastki do nr 10 jest prosto, jak z bicza strzelił, 4300 metrów. Punkt może i łatwy nawigacyjnie ale nieźle dał w kość ten odcinek. Niemal cały wyglądał tak, że jechaliśmy wąskim pasem na środku dróżki, a po bokach mieliśmy głębokie koleiny po traktorze, wypełnione wodą i błotem. Co tu dużo kryć... parę razy noga się zapadała w błocie. :D

Tuż przed samym punktem, czeka nas jakieś 500 metrów walki z piachem, który choć mokry to i tak jest ciężko przejezdny (zwłaszcza dla tych co z przodu mają do dyspozycji tylko blat hehe). Wreszcie zdobywamy dziesiątkę.
Za chwilę cofamy się, by dotrzeć do szutrowej drogi. Na naszej mocno okrojonej trasie został jeszcze jeden punkt do zdobycia – nr 13.

Ten szutrowy odcinek to niemal ciągle podjazdy, mi się podoba. :)
Po jakimś czasie docieramy do asfaltu i skręcamy w stronę Belna, tuż przed samą wioseczką jedziemy skrajem lasu i zgarniamy nasz ostatni punkt.

Zostaje nam powrót na linię mety ale to już prościzna. ;)

Oddajemy kartę i idziemy myć rowery. :)
Później trzeba z siebie zrzucić kilogramy błota i piachu, a więc pakuję się pod prysznic w kompletnym rynsztunku rowerzysty. :D

Wieczór mija na miłych pogaduszkach w „Mini-barze” przy internacie i takich tam innych. ;)
Jest wesoło – jest tak jak miało być. :)
Jedni wcinają hamburgery, inni pierogi, pan za ladą się cieszy, bo mu obrót w sklepie podbiliśmy, tylko miejscowi nie wiedzą o co chodzi. ;)

Mogę tylko podziękować za super towarzystwo Kasi i Monice, Darkowi, Arkowi, Andrzejowi, Piotrkowi, Pawłowi, Czarkowi i Tomkowi. :)

Tak w ogóle to Mavic potrafi wziąć takiego gula jak mało kto. :D
Chociaż Darek też jest niezły, tyle że on to już klasa światowa – doświadczony zawodnik. ;P

Po pierwszym dniu team BIKEstats.pl zajmuje 40 miejsce – słabo ale fajnie, że w ogóle jakieś zajął, bo po drugim PK było ryzyko niesklasyfikowania. ;)
Z resztą, najważniejsza jest dobra zabawa.

Zdjęć niestety nie mam, może będą jakieś jak uda mi się je zdobyć.
Ja w każdym razie nie robiłem żadnych.

WIELKA PARADA ROWEROWA

Tego

Niedziela, 21 września 2008 · Komentarze(6)
WIELKA PARADA ROWEROWA

Tego pięknego deszczowego dnia... :D
Spotkało się na wrocławskim RYNKU wielu pasjonatów dwóch kółek...
Wśród tych wszystkich ludzi było i kilku wrocławskich Bikestatowiczów! :)
Była Asica, która po kuracji winem wróciła do zdrowia...
Była Agata, ukochana dziewczyna pewnego bikera...
Był WrocNam, najlepszy maratończyk jakiego znam...
Był Gal, ukochany chłopiec pewnej bikerki... ;)
A, i jeszcze ja byłem. ;P

Wszyscy spotkaliśmy się koło pomnika Fredry.
Gdy do niego dojeżdżałem czekała na mnie już spóźniona o 7 minut Asica. ;P
Ja spóźniłem się tylko 8. :D
Chwilę później dotarła Agata z Galem i Michał, znany wszystkim na BS, jako WrocNam. :)
Wesoła wymiana uprzejmości i miłe rozmówki spowodowały, że nawet nie zauważyliśmy opóźnienia w starcie całej imprezy. :)
A impreza ta, zwana Wielką Paradą Rowerową, była organizowana w ramach Europejskiego Dnia Bez Samochodu.

W końcu, o godznie 12:45 ruszył z wrocławskiego ryneczku peleton, którego liczebność szacowano na 350 osób.
Pięknie to wyglądało...
Kobiety i mężczyźni, malutkie dzieci i seniorzy rowerowej społeczności, turyści, kolarze, szosówki, górale, składaki, kurierzy, bmx-y...
Po prostu wszyscy wielbiciele jazdy na rowerze w każdym wydaniu!

Trasa przejazdu wiodła przez główne wrocławskie ulice, a więc Piłsudskiego, Piotra Skargi, Kazimierza Wielkiego czy Most Grunwaldzki...
Kierowcy chyba byli w szoku ale nie widziałem zbyt wielu incydentów i niemiłych zachowań.
Całą imprezę eskortowała Policja i było to robione w bardzo sprawny sposób.
Muszę przyznać, że mimo kiepskiej pogody pedałowało mi się przyjemnie. Pewnie dlatego, że towarzystwo miałem świetne.
Po raz kolejny sprawdza się teza, że dobre towarzystwo jest kluczem do udanej zabawy. :)
Jadąc z Agatą, Asicą, Michałem i Galem można było zapomnieć o zimnie, padającym deszczu i bolącym mnie ścięgnie Achillesa...

Po godzinnej jeździe wszyscy dotarliśmy na Wzgórze Partyzantów, gdzie dla rowerowej braci przygotowano poczęstunek i losowanie nagród, wśród których do wygrania był rower marki Felt...

Nam niestety nie udało się nic wygrać ale i tak byliśmy bardzo zadowoleni. :)
Bo nagrody nagrodami ale wcinanie „wodorostów” na plaży w środku Wrocławia... przy chłodnej jesiennej pogodzie (choć jeszcze niby lato :D) w miłym towarzystwie jest... bezcenne! :D

Dzięki Wam wszystkim za fajną imprezę!

A tak w ogóle...
To na tej imprezie dzień się nie skończył. :)
Wszyscy razem pognaliśmy w stronę Kozanowa rozjeżdżając się do domów.
Mi do domu nie chciało się jechać więc w bardzo kulturalny sposób wprosiłem się do Asicy ma deser, obiad, podwieczorek, kolację i oglądanie „Na dobre i na złe”. :D
To był dla mnie zaszczyt i wielka przyjemność! :)
Następnym razem zabiorę ze sobą poduszkę i materac. ;P

Z Kozanowa na Księże jechałem w strugach deszczu, a mimo to był to przyjemny powrót. :)
Załapałem fajny klimat. :D
Co chwilę przejeżdżała jakaś karetka na sygnale... co chwilę radiowóz... ciągle trąbiący na siebie kierowcy...
Dziwne, dziwne... Ci ludzie mają niedzielę, dzień wolny, a siedzą za kierownicami swoich aut i tracą nerwy...
Chyba nie o to w życiu chodzi.
Przecież nawet autem można jechać tak jak na rowerze – bez stresu...
Niestety większość kierowców tej tajemnicy nigdy nie posiądzie. :D

I tak dojeżdżam na Borek, ciągle słysząc klaksony, deszcz leje się z nieba, jest ciemno...
Nagle wielki huk, trzask, sypiące się szkło i 50 metrów ode mnie dwa auta wpadają na barierkę oddzielającą jezdnię od chodnika i przystanku tramwajowego...
Kilometr dalej, na skrzyżowaniu Borowskiej z Armii Krajowej... karetka leżąca na boku, rozbite auto i dziesiątki pulsujących niebieskich, czerwonych i pomarańczowych świateł...

Spieszcie się wszyscy dalej...
Szerokiej drogi. :D

To był znów dobry dzień! :)
Dzięki!

TRASA: (skopiowana od Michała :D)
Księże -> Lasek Rakowiecki -> Park Słowackiego -> Rynek...
Kazimierza Wielkiego - Krupnicza - Sądowa - Piłsudskiego - Kołłątaja - Skargi - Oławska - Most Grunwaldzki - Pl. Grunwaldzki - Piastowska - Sienkiewicza - Wyszyńskiego - Ostrów Tumski - Św. Jadwigi - Grodzka - Nowy Świat - Kazimierza Wielkiego - Skargi - Wzgórze Partyzantów...
Plac Orląt Lwowskich -> Legnicka -> Kozanów -> Klecińska -> Hallera -> AK -> Księże

”Who Will Find Me”

ASICA NA RYNKU


NA ZDJĘCIU: AGATA, GAL I WROCNAM – WROCŁAWSCY PRZEDSTAWICIELE BIKESTATS.PL!


Z MICHAŁEM – MOIM ULUBIONYM MARATOŃCZYKIEM :)


SZNUR ROWERZYSTÓW NA PIŁSUDSKIEGO


WIELKA PARADA NA RONDZIE REAGANA – W TLE AKADEMIKI: „KREDKA” i „OŁÓWEK” :)


SŁONECZNY PATROL?! ;P


WCINAMY PASZTECIKI, CIASTECZKA i PLACKI Z „WODOROSTÓW” ;)


SKRZYŻOWANIE BOROWSKIEJ Z ARMII KRAJOWEJ...


BRAWA DLA IDIOTY, KTÓRY STARANOWAŁ KARETKĘ...


MAM NADZIEJĘ, ŻE TAKIEGO WIDOKU JUŻ WIĘCEJ NIE DOŚWIADCZĘ


A TA KARETKA PĘDZIŁA BY RATOWAĆ INNYCH LUDZI, PEWNIE TAKICH JAK TEN CO JĄ WYELIMINOWAŁ...
I KOŁO SIĘ ZAMYKA...

MINI NOCNA MASAKRA


MINI NOCNA MASAKRA


W pierwszy grudniowy dzień miałem przyjemność uczestniczyć w imprezie zorganizowanej przez Marcina Drewniaka z Wrocławskiego Klubu Sportowego Artemis.
Tego dnia, o godzinie 17:00, prawie 50 osób spotkało się w Wilczynie koło Obornik Śląskich, gdzie na szlakach pieszych i rowerowych pokonywało trasę Mini Nocnej Masakry.

I już na początku szybko piszę, że impreza była świetna!
Złożyło się na to kilka rzeczy.
Na pewno jedną z nich jest to, że Marcin w bardzo ciekawy sposób rozmieścił punkty kontrolne. Ważne było też, że w imprezie wzięli udział ludzie wielce pozytywnie nastawieni do życia, a to musiało się przełożyć na wyborną atmosferę w gronie uczestników. :)
Poza tym mimo złych prognoz... pogoda okazała się świetna! Temperatura powietrza oscylowała w granicach 5 stopni, podczas rajdu nie wystąpiły żadne opady, a wiatr nie dawał się zbytnio we znaki – jechało się bardzo przyjemnie!
I na koniec, ostatni powód tego, że udział w Mini Nocnej Masakrze był dla mnie frajdą, to obecność Boskiego Blase! :P
Właśnie wspólnie z Błażejem pokonywaliśmy naszą trasą, co zakończyło się powodzeniem i odnalezieniem wszystkich punktów kontrolnych! :)

Dobra! Koniec słodzenia! :D Pora przejść do relacji... :)
Zanim zacznę podaję też link do relacji na blogu Blase, gdzie możecie obejrzeć również fotki, których ja niestety nie robiłem (nie wziąłem aparatu). Tutaj wrzucę tylko kilka, które są autorstwa Błażeja. :)



Do Wilczyna wybraliśmy się autkiem. Dojechaliśmy niemal na ostatnią chwilę, bo miałem wcześniej szkolenie i wyjeżdżaliśmy z Błażejem z Wrocławia już bardzo późno. :)
Może kiedyś doczekam się dnia, że nie będę wszystkiego robić na ostatnią chwilę... :D

W każdym razie podróż była bardzo przyjemna! A po dotarciu na miejsce było jeszcze lepiej. Ja musiałem szybko się przebrać w wiejskie ciuszki na rower.
Po chwili nastąpiła wesoła odprawa przed startem. Wszyscy otrzymali wskazówki związane z rozmieszczeniem punktów oraz mapy z ich lokalizacją.

Razem z Błażejem zastanawialiśmy się chwilę nad tym, w jakim kierunku wyruszyć. W końcu postanowiliśmy, że zaczniemy zaliczać PK zaczynając od nr 10. Jechaliśmy więc w całkowicie odwrotnie niż reszta uczestników, których spotkaliśmy dopiero w połowie trasy. :)

No i ruszyliśmy! Z Wilczyna szybko asfaltem do Golędzinowa i tam musieliśmy zlokalizować drogę polną prowadzącą do pierwszego PK. Udało nam się to prawie bez problemów, jednak drobny błąd nawigacyjny sprawił, że musieliśmy kilkadziesiąt metrów pokonać wzdłuż torowiska. Później kilka minut jechaliśmy w ciemnościach po polnych pustkowiach, aż wreszcie gdzieś przed nami zarysowały się kontury sosny, na której dopadliśmy PK 10! Zostało nam tylko dziewięć! :)

Znów poruszamy się polnymi drogami, zaliczamy niemal wszystkie kałuże, bo nasze skąpe oświetlenie niewiele nam ułatwia w przemieszczaniu się po oblanym nocą terenie. :D
Jest to nawet fajne! Taka mała adrenalinka, bo nigdy nie wiadomo w co wjedziesz... za 10 metrów! Hehe :D

Słabe oświetlenie jednak nas nie zniechęca! Jesteśmy zdeterminowani tak bardzo, że nie czujemy strachu wjeżdżając na teren ukrytego w leśnych czeluściach cmentarza... I tak oto zdobywamy kolejny punkt, tym razem PK 9 umiejscowiony na cmentarzyku w okolicach wsi Lubnów.

Szybkie spojrzenie na mapę i podążamy do kolejnego PK. Znowu szukamy cmentarza, ale tym razem jest to stary niemiecki cmentarz, również koło Lubnowa. Pojawiają się drobne problemy z jego odnalezieniem, a wszystko przez to, że... wciąż gadamy z Błażejem i gadamy. :D Przejechaliśmy przez lasek, w którym był szukany przez nas cmentarzyk. Dobrze, że w porę się opamiętaliśmy. hehe
Właściwie to tej nocy niemal każdy punkt przejeżdżaliśmy przez to, że się zagadywaliśmy. Kto by pomyślał, że z facetów są takie gaduły?! :D No ale mieliśmy ciekawe tematy... lachony, szybkie auta, browary, plaża i takie tam inne. :P (Najbardziej obgadywaliśmy Agenciarę ;P )
Wreszcie jest! PK 8 na cmentarzu niemieckim – mroczny klimat, palący się znicz na starej płycie nagrobnej, chwilka refleksji i jedziemy dalej.

Wracamy do Lubnowa, z którego jedziemy asfaltem do Urazu. Tam spotykamy pierwszych bikerów, którzy jadą z naprzeciwka.
Docieramy do miejscowego zamku i zabieramy z jego ogrodzenia PK 7.

Później szukamy Portu Uraz, który standardowo przejeżdżamy... Zorientowaliśmy się dość późno, bo zdążyliśmy już wyjechać poza zabudowania. :)
Jednak wracamy się, troszkę błądzimy, w końcu znajdujemy bramę wjazdową do portu, pomógł nam w tym troszkę miejscowy wędkarz. :D Przy wartowni jest PK 6.

Opuszczamy Uraz i kierujemy się asfaltem w stronę Rościsławic, przejeżdżamy przez wieś Niziny, za którą wpadamy w straszną mgłę. Teraz łapiemy z Błażejem niesamowity klimat... Najpierw te cmentarze, teraz ta mgła! Podoba nam się ta zabawa! :D
A czego szukamy?! Szukamy miejsca, które na mapie jest oznaczone, jako Spalona Wieś, znajduje się tam gruzowisko po starej osadzie. W pierwszej chwili szukaliśmy jej po złej stronie strumienia. Zaraz potem nadjechało kilku kolejnych masakrarzy, z którymi wspólnie udaje nam się znaleźć pozostałości schodów, a przy nich PK 5.
My z Błażejem jedziemy dalej w swym kierunku, a oni udają się do Urazu. Dowiadujemy się jeszcze, że zrezygnowali z szukania punktu kontrolnego numer 4, bo mieli duże problemy z jego odnalezieniem.

To nas jednak nie zraża. Wpadamy do ciemnego lasu, szybko odnajdujemy szukaną przez nas drogę, jeszcze tylko 200 metrów i dotrzemy do szukanego przez nas wzgórza, a na nim będzie wysoki dąb, który jest naszym kolejnym celem. No i właśnie... jakieś wzgórze jest, ale dębów od groma :/ Dużo czasu straciliśmy na szukaniu tego punktu. Od początku nam tu dużo rzeczy nie pasowało. Nie poddajemy się jednak i chłodno zastanawiamy się, gdzie ten punkt może być. Pomysłów jest wiele. Wreszcie dochodzimy do wniosku, że to może nie być to właściwe wzgórze... Może za szybko skręciliśmy?! Mapa mówi, że skręciliśmy dobrze... ale tu przecież nie ma żadnego charakterystycznego wzgórza, dębu, a tym bardziej punktu! :/
Wracamy do poprzedniej drogi i próbujemy zdobyć punkt, od drugiej strony. Szybko jednak okazało się, że poprzednia dróżka to nie było to czego szukaliśmy poprzednio... 50 metrów dalej była nasza, której szukaliśmy. :) Teraz już bez problemu odnajdujemy wzgórze z dębem i zbieramy PK 4. Straciliśmy dużo czasu, ale wcale nie żałowaliśmy. Celem było znalezienie wszystkich punktów, a czas... przecież nigdzie się nie spieszyliśmy :D

Żegnamy się z innymi zdobywcami tego punktu, których udało nam się spotkać. Poczym zjeżdżamy drogą w dół. Słyszę krzyk Błażeja, który jedzie przede mnę, pytam co się stało... nie zdążył odpowiedzieć, sam się dowiedziałem o co chodzi, gdy uderzam przednim kołem w kłodę leżącą na drodze. hehe To był taki mały OTB bez konsekwencji :D Udało mi się podeprzeć rękoma i szybko dalej jechałem. Błażejowi, cwaniaczkowi, który jest w terenie wyjadaczem udało się przeszkodę ominąć w ostatniej chwili. :D A ja zaliczyłem swoją kolejną glebę w tym roku. (nabieram doświadczenia: to już piąta :D)

Nic to, jedzie się dalej. Musimy wyjechać z lasu i znaleźć wioskę Jary. Nim to jednak następuje, w dziecinny sposób mylimy drogi. Skręcamy za szybko w lewo i jedziemy przez jakieś mokradła. :D Ostatecznie jednak jesteśmy z tego zadowoleni, bo zaliczanie w ciemnościach kałuż które są głębokie do połowy koła i mają nawet po 5 metrów długości jest całkiem ciekawym doświadczeniem. :D
Świetnie na nich sobie radził „Lodołamacz Blase” hahaha Ale i on w końcu poległ i wylądował z butami w błocie! :P
Cali mokrzy, ale zadowoleni, wyjeżdżamy z lasu, przejeżdżamy przez Jary, za którymi skręcamy w las i docieramy do małego stawu. Obok niego stoi tablica informacyjna, a na niej jest nasz PK 3.

Zostaje nam już tylko przejazd lasem do Obornik Śląskich. Jadąc miejscami omijamy resztki zalegającego śniegu. Mija chwila i wpadamy na ulice Obronik. Bez problemu znajdujemy wylotową drogę, która prowadzi w kierunku naszego kolejnego punktu. Trochę mocowania się z grząskim błotem i już widzimy stojącą koło lasu ambonę, a w niej jest PK 2. Bardzo ciekawa lokalizacja, ale kolejna, już nasza ostatnia, była najlepsza... :)

Jazda lasem, wyjeżdżamy na drogę asfaltową, krótka chwila i jesteśmy w Wilczynie, a tam skręcamy w pole i odnajdujemy ruiny starej kaplicy! Wielce klimatyczne miejsce, które w nocy wgląda niezwykle. Zabieramy PK 1, który jest naszym ostatnim na trasie i podążamy do bazy rajdu.

Okazuje się, że dojeżdżamy w pierwszej połowie stawki, więc nie jest tragicznie. :)
Ale nie rywalizacja była najważniejsze tego dnia. Liczyła się dobra zabawa i myślę, że to wszystkim się udało w pełni zrealizować! To cieszy. :)

Na pewno przyda nam się doświadczenie zdobyte podczas odnajdywania punktów, bo zarówno dla mnie, jak i dla Błażeja, była to pierwsza taka impreza. Najważniejsze obok kondycji, humoru i dobrego samopoczucia jest... dobre oświetlenie! :D A tego nam dziś brakowało bardzo. :)

W bazie rajdu wraz z innymi uczestnikami ucinamy sobie przyjemne rozmowy, pijemy herbatkę, po czym następuje czas na pożegnanie.
Błażej i ja, pakujemy się w autko i wracamy do naszej metropolii! :D
Obydwaj zadowoleni i usatysfakcjonowani! (Zapomniałem dodać... ubłoceni :P )

Dzięki Blase!


- - - - - - - - - - - - - - - - -

Niektórzy z uczestników Mini Nocnej Maskary wystartują 15. grudnia we właściwej Nocnej Masakrze, która odbędzie się w Międzyrzeczu. Tam będzie do pokonania niemal 200 km w limicie czasowym 15 godzin! Oczywiście wszystko w nocy. :D

- - - - - - - - - - - - - - - - -

Poniżej kilka fotek (wszystkie autorstwa Blase):

Tłumnie oblegana baza rajdu :D


Na cmentarzu – w poszukiwaniu PK


Pośród mgieł...


Lodołamacz BLASE! :P


Przedostatni PK – na ambonie



TRASA:
Wilczyn Leśny -> Golędzinów -> Lubnów -> Uraz -> Niziny -> Jary -> Oborniki Śkąskie -> Wilczyn

BIKE ORIENT

Niedziela, 1 lipca 2007 · Komentarze(20)
BIKE ORIENT

1. lipca – na ten dzień wiele osób długo czekało…

W tym dniu kilkoro z nas, użytkowników BIKEstats, miało okazję po raz pierwszy się spotkać razem i wziąć udział w imprezie, jaką był rowerowy rajd na orientację Bike Orient rozgrywany w miejscowości Wolbórz.

Część z nas zawitała do Wolborza już w sobotę, dzień przed rajdem.
Niektórych jednak obowiązki zatrzymały w swoich stronach trochę dłużej, dlatego takie osobistości jak Zielak, czy ja musiały dojechać dopiero przed startem. :D

Wraz z Zielakiem wyruszyliśmy furą pościgową z Wrocławia o godzinie 6 rano, a do Wolborza zawitaliśmy parę minut przez godziną 9:00. Jadąc mijaliśmy m.in. taką miejscowość, jak... Młynary :)

Pół godziny przed startem zjawiły się piękne kobiety, a więc Agenciara i Kosmatka.
Również w tym samym momencie pojawił się Tomalos, Pyszard i reszta ich ekipy, a więc Agatka (dołączyła do grona pięknych pań :) ), Sker – łamacz siodeł i Woz.
Ale to nie wszystko... po kilku minutach zjawił się Pixon, który chyba dzień wcześniej balował, bo dał się wkręcić na to, że... Zielak jest Cześkiem, a ja Dj’em Wiro hehe.
Była przy tym masa śmiechu :D Zwłaszcza, gdy Agnieszka przedstawiła mu się, jako... Zielak :)
W końcu jednak Pixon otrzeźwiał i doszedł do siebie :D

Jeszcze dziesięć minut przed startem Zielak pomagał mi zmienić opony w rowerze, bo ciągle miałem na obręczach założone... slicki! Dętki do szerokich opon wydobyłem... z kół, które wykręciłem Rzymianowi z jego rowerka o... drugiej w nocy hehe.
To się nazywa pełen profesjonalizm!
Jeszcze łyk Piasta i można ruszać – o 10:02 wystartowaliśmy!

Już po 100 metrach pot zalewał mi oczy ;), rozglądałem się za jakimś sklepem spożywczym, ale ostatecznie postanowiłem, ze zdobędę dziś 10 punktów kontrolnych, a nie tak jak zakładałem wcześniej... jeden :D

Jechaliśmy sporą grupką: Aga i Kosma, oraz Pixon z Marcinem, a do tego Pyszard z Agatą i resztą ekipy.

Czekała nas trasa wokół Zalewu Sulejowskiego, którego linia brzegowa wynosi 58 kilometrów.
Przed nami była cała masa dróg piaszczystych, leśnych i tych najzwyklejszych asfaltowych, które przebiegały między innymi przez takie miejscowości, jak: Sulejów, czy Smardzewice.


Tomalos postanowił, że będzie punkty zdobywać indywidualnie, a my byliśmy pewni, że dzięki temu wygra Bike Orient lub w najgorszym wypadku stanie na pudle.
Niestety tak się nie stało, co prawda zajął 5 miejsce, ale nie da się ukryć, że gdyby nie szara eminencja Zielak... to na pewno Tomek byłby trzeci, bądź drugi.

Bo Zielak ten drań, który nie jechał z nami, gdyż ciągle odczuwa skutki upadku z ostatniego maratonu i ma sfatygowany bark, zagadał Tomalosa na punkcie nr 1...
Niestety Tomalos nie potrafił się oprzeć opowieściom Zielaka o kotletach i stracił ponad 10 minut... :D

No, a my...

Najpierw obraliśmy kurs na pkt nr 8, aby do niego dotrzeć jechaliśmy w stronę Żarnowicy Dużej, z której czarnym szlakiem wjechaliśmy do lasu i po krótkiej, piaszczystej przeprawie mogliśmy podbić swoje karty pierwszym stemplem. Wtedy to, stanowisko stemplowaczki objęła Agenciara i robiła to z powodzeniem do samego końca rajdu :D
Za co należy jej się Big Szacun! :P

Kolejnym celem był pkt nr 2 usytuowany w Barkowicach Mokrych.
Dotarliśmy do niego szybko, ale w drodze pojawiły się pierwsze problemy nawigacyjne, drobne, bo drobne, ale jednak :D
Na punkcie tym, który był punktem żywieniowym, wszyscy się rzucili na jagodzianki, banany i inne przysmaki :D

Kolejnym zdobytym łupem był pkt nr 10, do którego jechało nam się niezwykle łatwo i przyjemnie. Na tym odcinku, po raz pierwszy dziś, mogliśmy podziwiać piękny Zalew Sulejowski. Oczywiście wszyscy rzucili się do robienie zdjęć.
Również na tym odcinku dotarło do mnie, że blat na mojej korbie umarł i nadaje się już tylko do wyrzucenia. Mimo wszystko kontynuowałem jazdę na najtwardszym przełożeniu z przodu...

Gdy już byliśmy w Sulejowie zaliczyłem spektakularną glebę...
I wszystko przez blat. Chcąc się rozpędzić po małym postoju, stanąłem na pedały i napierałem z całych sił, niestety blat znów dał mi znać o sobie, łańcuch przeskoczył tak, że pod wpływem nacisku zjechał na najniższą koronkę, wszystko to spowodowało, że zjechała mi noga z pedała, jeszcze tylko porzeźbiłem sobie piszczel o zęby blatu i na sam koniec zaryłem głową o trawnik (całe szczęście, że o trawnik).
Ten upadek dał mi trochę do myślenia i stwierdziłem po nim, że warto jeździć w kasku.
Polała się krew, pojawił się ból, pojawiła się i złość – jechałem dalej :D

Dogoniłem swoje dwie Panie – Kosmę i Agenciarę i wciąż razem napieraliśmy do przodu, tym razem ku pkt nr 7 ulokowanemu koło Zarzęcina.
Odnalezienie tego punktu sprawiło nam największe problemy, gdyż dwukrotnie pomyliliśmy drogę przez błędną interpretację mapy. Przed odnalezieniem tego punktu niestety nasza duża grupa podzieliła się na pół, bo Kosma i ja byliśmy zbyt uparci... jak się okazało, nie mieliśmy racji tym razem :D
Ale co się stało, to już się nie odstanie i dalej jechaliśmy już w składzie: Aga, Kosma, Marcin, Pixon i ja.
Powróciliśmy na właściwy tor i złapaliśmy wiatr w żagle, bo łykaliśmy kolejne punkty już do samej mety bez najmniejszych problemów.

Więc ustrzeliliśmy siódemkę, która była naszym dopiero czwartym zdobytym punktem.

Do pkt nr 9, który był ulokowany nieopodal rezerwatu w lesie, jechaliśmy bardzo kamienistą drogą.

Po tym wyjechaliśmy na asfalt i przejeżdżając przez Bukowiec nad Pilicą oraz Karolinów wylądowaliśmy nad brzegiem zbiornika Sulejowskiego, gdzie był pkt nr 3.
Po drodze do tego punktu niemal wpadł nam sam pkt nr 5 :)

Jadąc do wioseczki Twarda, gdzie był pkt nr 1 zahaczyliśmy o sklep spożywczy. Wypiliśmy sobie po małym piwku, by schłodzić się troszkę i w miłej atmosferze pogadać i pośmiać się :D
W końcu nie przyjechaliśmy tu wygrywać tylko się świetnie bawić :)

Na pkt nr 1 czekał Zielak i pozostałości po bufecie... :D
Główne podejrzenie padło na Zielaka, to pewnie on ogołocił bufet z jagodzianek :P

Skoro nie było już nic do jedzenia, to nie tracąc czasu ruszyliśmy do Smardzewic, a następnie przejeżdżając przez licząca 1200 metrów zaporę (piękne widoki!) wpadliśmy do Swolszewic Małych, gdzie wjechaliśmy do lasu i po kilku chwilach mieliśmy w kieszeni pkt nr 4

Został nam ostatni punkt do zdobycia – pkt nr 6, do którego niemal cały czas jechaliśmy szlakiem zielonym prowadzącym wzdłuż brzegu zalewu. Była to kręta ścieżynka, poprzecinana setkami wystających korzeni. Wielbicielem terenu nie jestem, ale... podobało mi się :D

Kilka chwil, małe zwątpienie, czy jesteśmy na dobrej drodze i wreszcie... ostatni punkt został zaliczony. Z kompletem dziesięciu punktów ruszyliśmy najprostszą asfaltową drogą do Wolborza, gdzie wszyscy niemal równocześnie przekroczyliśmy linię mety.

I tak się zakończył dla nas rajd, co nie oznacza, że skończyły się wrażenia, humor i dobra zabawa! :D

Wspólne zdjęcia, rozmowy i wcinanie jedzonka podczas wyczekiwania na wręczanie nagród.
Szkoda, że Tomalosowi niewiele zabrakło do podium.
Wraz z Piotrkowską Grupą Rowerową byliśmy najliczniejszą ekipą na Bike Oriencie. Wspólnie sobie pogratulowaliśmy i już wstępnie umówiliśmy się na start w następnym roku :)

Każdy z nas wylosował, jakiś upominek, co było sympatyczne.

Kiedy już zakończyła się impreza i wszyscy się pożegnali, to ruszyliśmy do Bogusławic, gdzie zostawaliśmy jeszcze na noc.

Wraz z Agnieszką, Kosmą, Tomalosem i Zielakiem świetnie się bawiliśmy przy nocnym grillu.
Rozmowy przy kiełbasce i piwku ciągnęły się w nieskończoność.
Śmiechom nie było końca :D

Glebożercy... :D

Wszystko co piękne, kiedyś się kończy. I w pewny momencie trzeba było pójść niestety spać.

Do historii przejdzie słynna wypowiedź Moniki... :D
”A pies... duff, duff, duff!” hehe
I nie tylko to.

Było fantastycznie.
Za rok zapewne znów zawitamy do Wolborza i Bogusławic, ale wtedy będzie raczej na 100% jeszcze większa ekipa! :)


Aga na tropach łydek… :D


Kosma dzwoni do Agi: “Aga! Widziałaś te łydki?!”


Pixon (za Agenciarą): „Aha, aha... czyli prosto, prosto i za śmietnikiem w lewo?!” :D


Mijaliśmy piękne pola


Były też i fajne zjazdy – gdzieś w dole pomyka Pyszard


Taką drogą można jeździć bez końca…


Wylądowaliśmy też na plaży, gdzie wypoczywali ludzie


Niektórzy pływali na żaglach... (Aga też chciała :D )


p.s.

Zdjęć Pyszarda i ekipy nie mam, bo za szybko śmigali! :D
A tak poważnie to nie za dużo myślałem o robienie zdjęć podczas tego rajdu, bo czas upływał błyskawicznie w niezwykle fajnej atmosferze.