Wpisy archiwalne w kategorii

woj. Mazowieckie

Dystans całkowity:895.55 km (w terenie 190.00 km; 21.22%)
Czas w ruchu:44:46
Średnia prędkość:20.00 km/h
Maksymalna prędkość:59.01 km/h
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:111.94 km i 5h 35m
Więcej statystyk

DZIEŃ 17 - LAS KRZYŻY

Środa, 29 lipca 2009 · Komentarze(3)
Rano trochę mieliśmy lenia ale w końcu ruszamy na trasę. Na pierwszy ogień idzie Terespol :)
Właśnie pokonaliśmy kilometr nr 2000!!! na naszej rowerowej Wyprawie Dookoła Polski :)
Kraksa! Asia na jednym ze skrzyżowań staranowała Piotrka. Na szczęście nic się nie stało. Wiemy już, że podczas kolizji, przyczepka Exrawheel się wypina :)
W Janowie Podlaskim robimy odpoczynek. Uzupełniamy zapasy, jemy drugie śniadanie, oglądamy miejscowe atrakcje i jedziemy dalej.
Wjeżdżamy w województwo mazowieckie. Za chwilę będą Serpelice.
Druga kraksa na trasie w ciągu jednego dnia. Ponownie bez ofiar. :D Tym razem popisał się Mateusz... Na zjeździe przed Seplicami, chcąc pobić rekord prędkości (wykręcił 65 km/h) pozbawił swój rower przyczepki z sakwami. :) Na szczęście nic się nie stało. Udało się odnaleźć koło od przyczepki, które wylądowało w pobliskim rowie. Sprzęt już złożony, można jechać dalej. Skończyło się na podwyższonej adrenalinie i masie śmiechu. Na dziś wystarczy. :)
Długo w mazowieckim nie zabawiliśmy - już wjechaliśmy w województwo podlaskie :)
Złożyliśmy wizytę na prawosławnej Świętej Górze Grabarka.
Późnym wieczorem dojechaliśmy do miejscowości Kleszczele. Śpimy w namiocie, noc jest pogodna, czujemy się bardzo dobrze. :) Znów pękło ponad 150 km.
Sanktuarium Matki Bożej Kodeńskiej - Bazylika Mniejsza


Cerkiew prawosławna w Kodeniu ze złotymi kopułami.


Czołg zdobyty!


Na Świętej Górze Grabarka.


Las krzyży


Night riders.


Szczegóły i zdjęcia po powrocie.

<Dzień poprzedni> <Dzień następny>

Relacja na bieżąco dostępna na stronie http://www.dookolapolski.xn.pl

DYMnO 2009

Sobota, 9 maja 2009 · Komentarze(0)
To były zawody! :)
Ale zacznijmy od początku.

Dzień wcześniej późnym wieczorem razem ze swoim Aniołkiem przyjechaliśmy do Łochowa, gdzie mieściła się baza tegorocznego rajdu na orientację DYMnO.
Na miejscu był już Paweł – (nasz ulubiony łódzki kurier :) ) oraz jego braciszek Piotrek (zdobywca tytułu Harpagana :) ) i oczywiście Tomek (za którym się bardzo stęskniliśmy :D ) – niestety bez Kasi (za którą stęskniliśmy się jeszcze bardziej :) ).
Wszyscy spaliśmy w jednym pomieszczeniu, razem z nami słynny Wiki i kilku wesołych chłopaków z Biełegostoku – atmosfera była świetna. :)

W sobotę o 9:00 nastąpił start trasy rowerowej, która miała zamknąć się w jakichś 120 kilometrach (optymalny wariant przejazdu).
Przed startem okazało się, że zapomniałem... licznika. Na szczęście Asia swojego nie zostawiła w domu tak jak ja. ;)
Start był dość ostry, wszyscy pognali w kierunku pierwszego punktu, który był obowiązkowy – później już każdy jechał gdzie chciał. :D
My z Aniołkiem obraliśmy swoją strategię – nasza kolejność zaliczania punktów była bardzo podobna do tej, którą wybrał Tomek i Paweł, bo kilka razy mijaliśmy się z nimi na trasie.
Nie będę się tu rozpisywał o każdym z punktów z osobna ale muszę zaznaczyć, że były one porozmieszczane bardzo pomysłowo. Budowniczy trasy zadbał o to by uczestnicy się nie nudzili. :)
Punkty były trudniejsze nawigacyjnie niż te na ostatnim Harpaganie ale nam ich odnajdywanie wychodziło tego dnia niemal bezbłędnie. Za to trochę gorzej było z kondycją ale to raczej pochodna tego, że praktycznie 90% trasy to był teren – momentami dość ciężki.

Na pewno nie zapomnę dwóch punktów przy których zdobywaniu musieliśmy brodzić w wodzie. :D
Było to dla mnie nowe doświadczenie – do tej pory na rajdach na orientację nie przechodziłem nigdy przez rzekę. :)

Cała trasa była podzielona na dwie pętle i składała się łącznie z 26 punktów. Nam udało się zdobyć 20 z nich, a więc myślę, że wynik całkiem przyzwoity.
Najbardziej cieszy mnie fakt, że mój Aniołek zajął drugie miejsce wśród kobiet!
Jestem z Ciebie bardzo dumny! :*

Wspomnę jeszcze tylko o tym, że dość stresująca była dla nas ostatnia godzina jazdy, bo musieliśmy szybko wracać do bazy rajdu rezygnując z punktów kontrolnych, które można było jeszcze zdobyć w drodze powrotnej. Wszystko dlatego, że zgodnie z regulaminem przekroczenie wyznaczonego limitu czasu skutkowało dyskwalifikacją. Na szczęście zdążyliśmy na czas i mogliśmy się cieszyć z całkiem dobrego wyniku. :)

Wieczór po starcie był równie wesoły, jak poprzedni. Wszyscy w dobrych humorach.
W bazie rajdu czekał na każdego ciepły posiłek a także niezliczone ilości bananów, słodkich bułek i... Horalków! :D Te ostatnie to pyszne wafelki rodem ze Słowacji, ich smak sprawił, że teraz za każdym razem gdy robię zakupy w Kauflandzie kupuję sobie kilka sztuk tych wafeleczków – są przepyszne!!! :D:D:D

Organizacja imprezy była świetna!
Wszyscy mieli gdzie zaparkować auta, w samej bazie niczego nie brakowało. Każdy z uczestników dostał rajdową koszulkę, w sekretariacie miła obsługa, szkoła która była bazą świeciła czystością i sama trasa była świetna!

Jedno do czego mam zastrzeżenia to fakt, że strasznie długo trzeba było czekać na wyniki, które bardzo późno pojawiły się na stronie zawodów. Ale ten mały minus ginie wśród wielkich plusów, a tych było niemało! :)
Podziękować więc trzeba organizatorom za bardzo dobrą zabawę!

To był bardzo dobry weekend!
W drodze powrotnej do domu (w niedzielę) pospacerowałem jeszcze z Asiczulkiem i moim kuzynkiem po warszawskiej starówce. Odwiedziliśmy też Wolbórz. :)
Oby więcej takich udanych dni!

Chciałem jeszcze podziękować Tomkowi za pożyczenie bukłaku na wodę – dzięki temu na trasie miałem z czego pić. ;)

Poniżej wrzucam jedną fotkę z Dymna.
Zrobił ją nam Pawełek, któremu bardzo dziękujemy za ten wspaniały czyn! :D
My niestety aparat zostawiliśmy tym razem w domu.

DYMnO © Mlynarz


A tak w ogóle to następnym razem na zawody zabieram jakiś preparat na komary. :D
To co wyprawiały w lesie meszki, komary i inne latające gryzonie... śni mi się po nocach do dziś i są to niestety koszmary. ;)

WAYPOINT GAME :D

Dziś

Sobota, 16 sierpnia 2008 · Komentarze(8)
WAYPOINT GAME :D

Dziś długo nie możemy zdecydować się gdzie jechać…
Pomysłów jest sporo a czasu coraz mniej zostaje nam na jazdę... :)

Ostatecznie postanawiamy, że trasa będzie asfaltowa i że jedziemy na tereny położone na południe od Marianowa, tak by zaliczyć kilka waypointów z WPG. :D
Damian twierdzi, że jestem maniakiem ale co on tam może wiedzieć?! ;P

Skład jest taki jak wczorajszy, a więc: Darek, Damian i Wiktor oraz moja skromna osoba. ;)

Na pierwszy ogień idzie Topola Lesznowska...
Wszyscy już mieli ten punkt w posiadaniu oprócz mnie, tak więc nieźle się bawili, gdy szukałem koło niej kodu... :D
Ostatecznie udało się. hehe

Kolejny punkt to Pass, który jest zamieszczony na jednej ze ścian opuszczonej kotłowni w tej miejscowości. Dziwne miejsce. :)
Ale Wiktorowi i mi się podoba. :D

Kolejnym punktem na naszej trasie jest Kirkut czyli cmentarzyk żydowski, na którym znajdujemy wlepkę z kodem do WPG.
Niestety miejsce jest straszliwie zaniedbane, wręcz zapomniane...
Pośród chwastów i wysokich traw dają się zauważyć stare, kamienne nagrobki...
Zaraz po tym odwiedzamy ryneczek w miejscowości Błonie. Ładne miejsce, bardzo zadbane. :)

Po kilku następnych kilometrach docieramy do wioseczki Rokitno. Bardzo przyjemny odcinek jazdy!
W Rokitnie znajduje się punkt o nazwie Maszyny rolnicze. Nazywa się on tak dlatego, że został umieszczony na jednej ze starych maszyn rolniczych, które są poustawiane naokoło tamtejszego kościółka. Bardzo fajny pomysł na punkt!
Przy okazji obejrzeliśmy sobie ciekawy sprzęt rolniczy. :)

Teraz kierujemy się do Kłudzienka, gdzie znajdują się opuszczone budynki Instytutu Budownictwa Mechanizacji i Elektryfikacji Rolnictwa. Wszystkie budynki to niemal ruiny, które grożą zawaleniem. Właśnie w jednym z nich chcemy odnaleźć kod. Niestety przyłapuje nas na tym jeden z miejscowych, który najwidoczniej odpowiada z bezpieczeństwo na tym terenie. :D
Nie był zbyt miły, a że akurat ja wchodziłem na teren IBMER-u to swoje wielkie pretensje skierował do mnie. :D
Niestety na jego brak kultury odpowiedziałem tym samym. Trudno. Było – minęło. :)
W tych okolicznościach rezygnujemy z szukania tego punktu i jedziemy dalej.

Widać na niebie, że zbiera się na opady...
Po chwili czujemy nieliczne krople deszczu spadające z nieba...
I docieramy do Izdebna Kościelnego, gdzie moim zdaniem znajduje się najfajniejszy punkt dnia – Purchawa. :)
Dzięki odwiedzeniu tego miejsca możemy z bliska obejrzeć ciekawy kościółek, a także opuszczony cmentarzyk koło niego, a co najciekawsze... gigantyczną purchawkę! Nigdy bym nie przypuszczał, że purchawki mogą osiągać rozmiary większe od kasku rowerowego. :)

Po kilkunastu sekundach z nieba zaczęło coraz mocniej siąpić i stało się najgorsze... ulewa! :D
Musieliśmy przez to obrać kurs na dom Damianka i odpuścić resztę planowanej trasy.
Nie wszyscy byli ciepło ubrani, a zrobiło się naprawdę chłodno.
W takich sytuacjach liczy się najbardziej zdrowie. :)
Więc wróciliśmy.
Ale źle nie było, bo przecież czekało pyszne jedzonko z grilla przygotowane przez Sabinkę i Anetkę oraz zimne piwko i co najważniejsze... to cudne towarzystwo. :)


TRASA:
Marianów -> Grądy -> Leszno -> Plewniak -> Podrochale -> Walentów -> Rochalki -> Wawrzyszew -> Pass -> Błonie -> Rokitno-Majątek -> Czubin -> Milęcin -> Tłuste -> Kłudzienko -> Tłuste -> Natolin -> Chlebnia -> Zabłotnia -> Izdebno Kościelne -> Cegłów -> Boża Wola -> Bramki -> Wola Łuszczewska -> Nowa Górna -> Nowy Łuszczywek -> Gawartowa Wola -> Czarnów -> Plewniak -> Leszno -> Grądy -> Marianów


GRUBA TA TOPOLA LESZNOWSKA :D


OPUSZCZONY BUDYNEK – PASS


KIRKUT

*zdjęcie wykonał Darek

WIKU SIĘ BAWI MASZYNĄ ROLNICZĄ :D


IZDEBNO KOŚCIELNE – KOŚCIÓŁEK


WIELKA PURCHAWA :)

*fotka autorstwa Damiana

SZTORM

Piątek, 15 sierpnia 2008 · Komentarze(4)
Dobry dzień, dobry trip, dobre towarzystwo, pogoda... też dobra. ;)
Ale zacznijmy od początku. :)

Rano za oknem deszcze niespokojne, są olbrzymie obawy, że dzisiaj nie pojeździmy, bo wciąż woda leje się z nieba. Na szczęście po południu taki stan ustępuje.
Długo się nie namyślając wyruszamy na rowery. :)
Jedziemy w składzie: Darek, Damian, Wiktoria i Młynarz. :D

Wiku dziś śmiga w ciuszkach zapożyczonych od Sabinki. hehe
Nawet spoko w nich wygląda ale chyba nie do końca podobają mu się ich kolory, bo po kilku kilometrach biała koszulka jest niemal cała czarna. Ach ten Mr. Kałuża... ;)

Najpierw jedziemy terenem po Kampinosie, zielonym szlakiem. Gleba wszędzie mocno nasiąknięta po deszczu więc wszyscy jesteśmy mokrzy. Po kilku piaszczystych odcinkach napędy w rowerach wydają przerażające dźwięki... :D

Wreszcie docieramy do Cegielni koło Zaborówka, by zdobyć tam Waypoint (więcej o zabawie). Aby odnaleźć jego kod trzeba się wspiąć po wąskiej drabince, która jest wewnątrz komina...
Bardzo ryzykowny punkt, gdyż kod znajduje się jakieś 15-20 metrów nad ziemią. W razie upadku byłoby ciężko się pozbierać. Mimo wszystko decydujemy się go zdobyć i to nam się udaje.

Po tym postanawiamy, by wrócić na asfalt, bo jeździ nam się dziś w terenie niezbyt fajnie.
Dojeżdżamy do Leszna i Darek postanawia, że wróci do domu. Czasem tak bywa, że nie wiadomo czemu brak nam sił, chyba każdy zna to uczucie, a jak nie zna to znaczy, że... mało kilometrów w życiu jeszcze wykręcił. :D

A więc dalej już tylko z Damianem i Wiktorkiem jedziemy do Twierdzy Modlin. Część trasy główną drogą, a część po spokojniejszych odcinkach asfaltowych. Odwiedzamy cmentarz w Wierszach i jedzie nam się bardzo fajnie.

Wiku dzielnie trzyma tempo, a na dużej części trasy sam nam narzuca całkiem szybką jazdę. Chłopak robi się ciągle coraz mocniejszy. Niedługo nie będzie chciał z nami jeździć, bo będziemy mu zamulać jazdę. ;)

Gdy jesteśmy na miejscu, w Twierdzy Modlin, spotykamy tam resztę ekipy. :)
Na miejsce autkiem dojechała Sabinka z Anetką oraz Darek i Igorek.
Zamawiamy sobie posiłek ale w oczekiwaniu na jedzenie sami stajemy się łakomym kąskiem dla... komarów. :D
Są strasznie nieznośne. :)

Przy stoliku siedzi się bardzo miło, miejsce ma swój klimat, a podane jedzonko smakuje wyśmienicie. Czas jednak wracać...
Tylko, że... zaczęło padać. :/

Wiktor wraca samochodem z rodzinką. Na rowerach został już tylko Damian i ja. To bardzo dobrze, bo warunki w jakich wracaliśmy na pewno byłyby dla Wiktora za ciężkie, ma jeszcze czas na ekstremalną jazdę. :D
A dlaczego ekstremalną?! :)

Od początku z Damianem jedziemy bardzo szybko, by zdążyć do domu przed załamaniem się pogody...
Czujemy, że padający deszcz coraz śmielej sobie poczyna, niebo całkowicie zaszło ciemnymi chmurami, wiemy że wszędzie dookoła szaleją burze, więc zależy nam na tym aby jedna z burz nie dopadła nas. :D
Po kilku kilometrach jesteśmy cali przemoczeni. Jedzie się jednak dobrze. Dookoła błyska niebo, słychać huk gromów, to jest coś! Niesamowity klimat! A my ciągle ciśniemy rzadko schodząc z prędkością poniżej 34 km/h.
Gdy zostało nam do domu jakieś 7 kilometrów wjeżdżamy w epicentrum burzy...
Zapadły kompletne ciemności, deszcze leje się z nieba tak, że nie widać świata, a drogi zamieniły się w potoki...
W niektórych miejscach głębokość kałuż sięga niemal piast w kołach...
Wiatr targa drzewami na wszystkie strony świata, a my mkniemy... :D
Dojeżdżamy do domu bardzo zadowoleni, z uśmiechem na ustach, bo było bardzo fajnie!
To jednak nie koniec atrakcji...
Kolejne kilkadziesiąt minut spędzamy w romantycznej atmosferze... przy świecach. :D
A wszystko przez to, że Damian nie zapłacił rachunków i odcięli mu prąd. ;)
Jednak jest bardzo sympatycznie.
Pyszna pizza, pyszne piwko, super atmosfera...
A za oknem niech sobie błyska, grzmi i pada! :D


TRASA:
Marianów -> Grądy -> ...zielony szlak w Kampionosie... -> Zaborówek -> Leszno -> Julinek -> Kępiaste -> Łubiec -> Kiścinne -> Wiersze -> Truskawka -> Janówek -> Adamówek -> Łosia Wólka -> Kazuń Polski -> Nowy Dwór Mazowiecki -> Kazuń Polski -> Cybulice Małe -> Cybulice Duże -> Sowia Wola Folwarczna -> Aleksandrów -> Łubiec -> Kępiaste -> Julinek -> Leszno -> Grądy -> Marianów

W KOMINIE :D

*fota pożyczona od Damiana ;)

WYJAZD DO SABINKI I DAMIANKA

Czwartek, 14 sierpnia 2008 · Komentarze(2)
WYJAZD DO SABINKI I DAMIANKA :D

Miałem zasuwać pociągiem z Wrocławia do Skierniewic już o 6:40 rano i zrobić po ziemi mazowieckiej jakąś zacną seteczkę... :D
Niestety nie udało mi się rano wytoczyć z łóżka, zbyt późno poszedłem spać i byłem mocno zmęczony...

Wstałem więc później ale za to udało mi się załatwić pewną sprawę. :D
Również kupiłem Igorkowi urodzinowy prezencik. :)

A pojechałem pociągiem o 14:45, wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że pociąg miał opóźnienie... 80 minut... :D
PKP rządzi!
No cóż... z tego powodu dojechałem na miejsce dopiero przed godziną 22... :/
Wysiadałem w Żyrardowie. Na szczęście na dworzec w tym miasteczku przyjechali Darek i Damian więc do Marianowa gdzie mieszka Sabinka z Damianem trafiłem bez problemu, gdyż całą drogę prowadził nas znający doskonale swe tereny Damian. :)
Sam bym chyba w ciemnościach miał trudności z szybkim dotarciem do celu. :D
Ciężko mi się w ogóle jechało, bo po tylu godzinach w pociągu byłym nieźle styrany, a do tego nie piłem nic po drodze, upał mnie dobił. :D
Dobrze, że chłopaki przywieźli ze sobą pyszne kanapki zrobione przez Sabinkę oraz soczyste jabłuszko dzięki czemu mogłem przed drogą się posilić. :D

Najfajniej było jak dojechaliśmy już do Marianowa! :)
Super było się przywitać w domku z czekającą Sabinką, Anetką oraz Wiktorem. Igorek niestety już spał, bo było późno. :)
Oczywiście pamiętam też o cudownej Nuce!!! :D

Pyszna kolacja przy super muzyczce i zimne piwko...
Jak zawsze wesołe rozmowy...
Czyli... PIĘKNIE! :D

DWORZEC KOLEJOWY W ŻYRARDOWIE

*zdjęcie zapożyczone od Darka :)

300 kilometrów razem z Kosmą w jej urodziny

Czwartek, 24 lipca 2008 · Komentarze(8)
24. lipca to urodziny mojej Mamy i to właśnie jej dedykuję dzisiejszą trasę – każdy jej kilometr! :)

24. lipca to również urodziny Kosmy i to właśnie z nią zrobiłem dzisiejszą trasę – każdy jej kilometr! :D

Pamiętam dzień, w którym Kosma zagościła na BS. :D
Nie myślałem wtedy, że za kilkanaście miesięcy z tą niepozorną dziewczynką przejadę dystans dzienny wynoszący ponad 300 km. :)
A jednak tak się stało!
Skąd w ogóle pomysł na 300 km?! Ano pomysł był Moniczki, która w swoje osiemnaste urodzinki chciała zrobić coś wielkiego. I wiecie co?! Zrobiła to! Jestem z niej dumny!

Dobrze. Coś tam trzeba by napisać na temat trasy. :D
Dnia poprzedniego, późnym wieczorem wsiedliśmy z Moniką w pociąg i ruszyliśmy do Warszawy. Wybraliśmy Warszawę ponieważ wiał północny wiatr, a zależało nam na tym by trasa była poprowadzona tak, że wiatr na jej przebiegu wieje nam w plecy. :)
Po prostu chcieliśmy zwiększyć swoje szanse na powodzenie. ;)

Mieliśmy zamiar przespać się w pociągu, by troszkę odpocząć. Tak się jednak nie stało, gdyż niemal całą drogę przegadaliśmy z chłopakami, którzy również jechali z nami w wagonie z rowerami. Jeden zaczynał swą wyprawę, a drugi kończył... :)
Widać bikerów jest pełno na tym świecie! :D

W Warszawie zawitaliśmy koło 3 w nocy. Nie tracąc czasu pojechaliśmy na Stare Miasto, by poczuć troszkę warszawski klimacik. ;)
Następnie skierowaliśmy się w stronę Piaseczna, by opuścić miasto.
I dalej jechaliśmy ciągle na południe w stronę Dąbrowy Górniczej. :)

Co jakiś czas robiliśmy postoje, by coś zjeść, dać odpocząć mięśniom i generalnie czerpać z pokonywania trasy przyjemność. :)
Przyjemności też nie zakłócił nam nawet padający przez około 150 kilometrów deszcz. :D
Po prostu było fajnie. Wiatr nam pomagał ale przeszkadzało za to zmęczenie wynikające z nieprzespanej nocy. Podpieraliśmy się napojami energetyzującymi wśród których prym wiódł kultowy Tiger! :D

W połowie trasy zrobiliśmy sobie porządniejszą przerwę. Było to w miejscowości Końskie.
Odwiedziliśmy tam lokalną pizzerię, by odpocząć, zjeść ciepły posiłek i wypić zimne piwko. :)
Przy okazji poznaliśmy fajnego gościa z obsługi, który okazał się również bikerem. Downhill to jest jego pasja, dużo o tym pogadaliśmy. Czas miło leciał ale trzeba było w końcu się ruszyć, bo zostało nam ponad 150 km do pokonania jeszcze. :D

Następne 100 km minęło bardzo przyjemnie! Nie padało, świeciło słoneczko. Po prostu miodzio! Na tym etapie cudnym pomysłem Moniki było zatrzymanie się we Włoszczowej (to ta od dworca PKP :D ), by na tamtejszym ryneczku zakupić pyszne lody! Bardzo smakowały. :)
Monia jednak zna się na rzeczy. hehe

Gdy mieliśmy 240 km na liczikach znaleźliśmy się w okolicach Koniecpola, a konkretnie w Ulesiu. Tam odwiedziliśmy rodzinę Moniki. Posiedzieliśmy troszkę, zjedliśmy kolację i pośmialiśmy się. Dla mnie najfajniejsze w tych odwiedzinach było to, że mogłem poznać kolejną damę z BikeStats, która jeździ na rowerze!
A któż to był?! :D
Ania! Która okazała się bardzo sympatyczną osóbką – chyba ma to po cioci. :D

Skończył się odpoczynek. Nastał czas na pożegnanie z rodziną Moni i ruszamy dalej.
Szybko okazało się, że nastał czas również na co innego...
Mój organizm się zbuntował. Przestały działaś wszelkie Tigery i inne wynalazki, które w siebie wlałem...
Może i nogi chciały jechać ale serducho i cała reszta nie pozwalały.
Po prostu byłem bliski zasłabnięcia. Gdy przestawałem pedałować i zatrzymywaliśmy się na postoju to kręciło mi się w głowie. Było to dla mnie dramatyczne, bo bałem się że z mojego powodu Monika może nie przejechać tych 300 kilometrów...
Wiedziałem, że się będę starał ale organizmu nie da się oszukać. Każdy kilometr był wyzwaniem a zostało ich jeszcze... osiemdziesiąt...
Obawiałem się najgorszego. :/
Wyszło zmęczenie z ostatnich dni...
Nieprzespana noc... byłem świeżo po wyprawie na Bornholm i co najważniejsze organizm na pewno nie zapomniał o tym w jaki sposób tą wyprawę zakończyłem. :D
Zbuntował się...

To sprawiło, że ostatnie kilometry pokonywało nam się ciężko... dookoła lasy i ciemność. Monika czuła się dobrze ale ja byłem pełen obaw o to czy podołam, czy wytrzymam. Na szczęście nigdzie po drodze nie poległem. :)

Wyjazd zakończyliśmy w pięknym stylu!
Gdy na licznikach pojawiło się 300 km... uśmiechnęliśmy się. Musiała pojawić się radość!
Po jakichś kilku minutach odezwało się niebo! hehe
Pewnie dało znać osobie, by pokazać że też się cieszy razem z nami, coś tam nawet pobłyskało (prawie jak fajerwerki)...
A za chwilę niebo popłakało się z radości! No mówię... płakało jak bóbr! :D
Pioruny gdzieś tam w oddali waliły, a nas znosiły z drogi sztormowe fale.
Wreszcie dopłynęliśmy na Mydlice. :)

Choć były na trasie momenty groźne to... PIĘKNIE BYŁO! :D

p.s.
Dzięki Monia! :)


TRASA:
Warszawa -> Piaseczno -> Jazgarzew -> Wólka Pęcherska -> Bogatki -> Łoś -> Zawodne -> Prażmów -> Lesznowola -> Zakrzewska Wola -> Mieczysławówka -> Kobylin -> Grójec -> Belsk Duży -> Łęczeszyce -> Kozietuły -> Górki-Izabelin -> Mogielnica -> Cegielnia -> Brzostowiec -> Nowe Miasto nad Pilicą -> Żdżarki -> Odrzywół -> Żardki -> Drzewica -> Brzustowiec -> Snarki ->Rozwady -> Kotfin -> Gościniec -> Kamienna Wola -> Korytków -> Gowarczów -> Kornica -> Końskie -> Wincentów -> Gatniki -> Sielpia Wielka -> Plenna -> Radoska -> Kapałów -> Mularzów -> Jóźwików -> Sarbice Pierwsze -> Łopuszno -> Jedle -> Mieczyn -> Jakubów -> Krasocin -> Sułków -> Belina -> Włoszczowa -> Kuzki -> Czarnca -> Secemin -> Brzozowa -> Koniecpol -> Stary Koniecpol -> Luborcza -> Ulesie -> Olbrachcice -> Święta Anna -> Aleksandrówka -> Przyrów -> Julianka -> Ponik -> Złoty Potok -> Żarki -> Myszków -> Leśniaki -> Czekanka -> Siewierz...
Dąbrowa Górnicza/Ujejsce – Gołonów –Mydlice


POD CHATĄ kARTOFLA


ZAMEK KRÓLEWSKI – WARSZAWA


STARTUJEMY...


KOSMA NIKOMU NIE ODPUSZCZA! ;)


UFF... JUŻ TYLKO ZOSTAŁO 200 KILOMETRÓW :D

Kampinos - part 2

Sobota, 24 maja 2008 · Komentarze(8)
Niektórym tego ranka bardzo ciężko się wstawało… :D

Dzień nie był lekki...
Wszyscy zmęczeni wczorajszą biesiadą. hehe

Mimo to, przed południem udajemy się na krótką rundkę po okolicznych lasach. Znów tym, który nas wyciągnął z domu był Igorek.
Tak bardzo zależało mu na wyjeździe, że nawet pomógł mi załatać przebitą dętkę w moim rowerze... :D
Igor zdolny chłopak!
Przy pomocy kleju, „gąbki” i „naklejki” (czytaj: kleju, tarki i łatki :D) sprawiliśmy, że po dziurze w mojej dętce nie było już śladu. :)
Sam nie wiem, jak to się stało, że złapałem kapcia. Wydaje mi się, że to sprawka Damiana... :/

Niestety po tej przejażdżce do domu musiała wracać już Anetka z Darkiem...
Taka kolej rzeczy – nic nie trwa wiecznie.
Fajnie jednak, że wiele rzeczy można powtarzać. :D

- - -

Po południu znów jeździliśmy po KPN.
Tym razem tylko z Kosmą i Damianem, ale i tak ciągle bolał mnie brzuch od śmiechu. (Choć raz trochę się wściekłem, bo dostałem ptasim klocem w twarz, gdy prowadziłem zażartą konwersację z mymi współtowarzyszami :D)
Damian zabrał nas dziś na kilka hopek. :D
Pokazał też cmentarze i mogiły żołnierzy w Palmirach i Wierszach.
Odwiedziliśmy też miejsce zwane Wiatrołomami, gdzie kilka lat wcześniej przeszła trąba powietrzna siejąc spustoszenie i łamiąc tysiące drzew.

Wieczór znów był przyjemniutki. :D
Pyszna pizza, zimne piwko i doborowe towarzystwo.
A ktoś kiedyś mówił, że Utopia nie istnieje...
Kłamał?! :D

ZAPOWIEDŹ KOLEJNEGO SYMPATYCZNEGO WIECZORKU... :D
Transport piwa © DMK77&Kosma100;

(fota autorstwa Kosmy, wykonana aparatem Damiana, zamieszczona na blogu Młynarza... ;P)

DZIĘKUJĘ JESZCZE RAZ WAM WSZYSTKIM SERDECZNIE ZA PRZEMIŁO SPĘDZONY CZAS!
WSZYSTKIE PRZEZABAWNE CHWILE I DZIESIĄTKI INNYCH RZECZY, KTÓRE WYWOŁYWAŁY U MNIE BÓL BRZUCHA. :D
DO NASTĘPNEGO! :)

A ja na to śmieję się ha, ha!

Piątek, 23 maja 2008 · Komentarze(8)
Czyli mój pierwszy dzień podczas wspaniałego pobytu u przesympatycznej Sabinki i Damianka, gdzie byli również inni niesamowici ludzie, że tylko wymienię cudowną Anetkę, skosmaczoną Kosmę, twardonogiego Darka oraz dwie wschodzące gwiazdy BIKEstats: łamiący kolejne bariery Wiku i rozjeżdżacz żuków Igorek! :D

Dzień zacząłem bardzo wcześnie, bo już o 3 rano zerwałem się z łóżka. Później tylko przejechałem pół Polski, by przed dziesiątą zawitać w Marianowie. :D
Czego się nie robi dla świetnej zabawy, towarzystwa świetnych ludzi, jazdy na świetnym rowerze po świetnych terenach i trzaśnięcia kilku zimnych piwek z w/w wspomnianymi osobami... ;P
(żeby nie było... Wiku i Igor posmakowali Piasta tylko dlatego, że Damian gasił nim pożar grilla, przez co ów trunek dostał się na kiełbaski, które były kilka chwil później przedmiotem konsumpcji tych dwóch młodych ludzi :D)

Pojeździliśmy sobie dziś po Puszczy Kampinoskiej, gdzie Damian pokazał nam wiele ciekawych miejsc, ścieżek, podjazdów i innych fajnych rzeczy. ;)
Nie mogła z nami pojeździć tylko Sabinka i Igorek, bo zajęli się Nuką i trollami. :D
Szkoda, ale i tak później wieczorkiem nadrobiliśmy te zaległości. :)

Czas podczas jazdy płynął bardzo szybko, a po niej to już w ogóle za.... jak dziki. :D

W mojej opinii najciekawszym punktem naszej wycieczki były odwiedziny Żelazowej Woli.
Nie zobaczyliśmy jednak fortepianu Chopina, bo był on w dworku, do którego nie można wprowadzać rowerów... :/
A poza tym Kosma wymyśliła coś lepszego i postawiła wszystkim lody!
Cud kobieta!
Już dawno nie czułem się tak świetnie, jak podczas jedzenia lodów pistacjowych! ;P

W ogóle w lodziarni pracowała fajna babeczka, która nie wiedząc czemu przeżyła szok, gdy chcieliśmy za lody zapłacić kartą... ;)

Ale to jeszcze nic...
Jej szok był niczym w porównaniu z tym wstrząsem, jaki przeżyłem, gdy dowiedziałem się, że siedzę przy jednym stole z... właścicielem BIKEstats!

O co chodzi?! :D
Ano podszedł do stolika niejaki pan Dariusz – biker z Pruszkowa...
Zapytał się do kogo należy ten złom z nalepką BIKEstats i adresem bloga DMK77.bikestats.pl...
Stwierdził, że już kiedyś jeździł z posiadaczem tej hybrydy i, że ten cały DMK jest właścicielem serwisu BIKEstats... To było bardzo ciekawe... ;P
Damian strasznie się zakłopotał. hehe
Aż Kosma zakrztusiła się lodem w tej sytuacji. :D

W ogóle było śmiesznie!
Nie będę opisywał całego dnia dokładnie, bo jakbym miał dodać taki obszerny opis to mielibyście przez tydzień przeciążone serwery na BS. :D

Kto chce wiedzieć, jak było fajnie... tego zapraszamy na kolejne spotkanie ekipy BS, które odbędzie się przy okazji Bike Orient’u 21. czerwca! :)

Kosma100 puściła się w pogoń za Damianem po Puszczy Kampinoskiej... :D


Anetka to kobieta, której uśmiech rzadko schodzi z buzi...


Ale nie ma jej się co dziwić, w końcu... ma w domu takie skarby! ;P


Damianek na puszczańskiej ścieżce ;P


Wieczorny wypad na rowery, na który wyciągnął nas z domu Igorek


Podczas wypadu spotkaliśmy w lesie błąkającego się pracownika jakiejś firmy energetycznej... :D