Wpisy archiwalne w kategorii

Bornholm 2008

Dystans całkowity:1185.61 km (w terenie 98.00 km; 8.27%)
Czas w ruchu:61:47
Średnia prędkość:19.19 km/h
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:131.73 km i 6h 51m
Więcej statystyk

BORNHOLM 2008 - Dzień 9.

Poniedziałek, 21 lipca 2008 · Komentarze(53)
POWRÓT DO DOMU, KONIEC PRZYGODY ZWIEŃCZONY NOWYM REKORDEM

Poprzedni dzień

Dzień ostatni naszego wyjazdu.
Budzę się koło szóstej rano. Na szczęście nie pada ale jest zimno. Budzę Matyska.
Nie chce nam się jechać ale trzeba. Szybkie hasło: wstajemy! I już po spaniu.
Jemy jakieś marne śniadanko składające się z kabanosów i resztek chleba.
Mój bidon świeci pustkami... :/
No cóż, za dwie godziny powinni otwierać sklepy, wtedy się napiję.
Teraz ruszamy, bo nie ma czasu na leniuchowanie...
Na początku mylimy kierunek i niepotrzebnie robimy 5 km – niezły start!
W końcu jedziemy już dobrą drogą do Locknitz. Jest zimno, kurtka mokra od wczorajszego deszczu, niska temperatura i wiatr robią swoje – cały się trzęsę.
Marzę o spotkaniu jakiegoś marketu, by kupić sobie rogaliczki „7 days” z nadzieniem czekoladowym... kupić coś do picia... zjeść i odzyskać siły!
Niestety nic takiego się nie dzieje, a na liczniku przybywa kilometrów... 30 km, 40, 50 i nic... :/
Padam. W końcu w jakiejś miejscowości udaje mi się kupić wodę mineralną i Fantę – już jest lepiej ale wciąż jestem głodny...

Matys daje radę o wiele lepiej ode mnie – jest mocny.
W mojej głowie pojawia się zwątpienie. Zaczynam myśleć, w której miejscowości wjechać do Polski i wrócić pociągiem do domu.
Zaczynam mieć wątpliwości, czy ten powrót na rowerach w ogóle ma sens?!
Przecież co chwilę pada przelotny deszcz, przecież jedziemy pod silny wiatr, który na otwartej przestrzeni spowalnia mnie często do 15 km/h, przecież jest zimno i co najważniejsze... 300 kilometrów!
Czy to możliwe w taką pogodę?!
Z sakwami...
Po tylu kilometrach w poprzednich dniach i niezbyt dobrej nocy spędzonej na ławce w wiejskiej altance?!
Nie wiem...
A im mocniej wiało tym bardziej miałem dość. Zakładam długie spodnie, bo robi się coraz zimniej i mokro. :/
Ludzie jadący z naprzeciwka nas pozdrawiają. Zazdroszczę im, bo jadą z silnym wiatrem w plecy, a my się męczymy, zwłaszcza ja.
W pewnym momencie dzielę się z Matysem swymi wątpliwościami. On chce za wszelką cenę wrócić. Skoro tak to ja też muszę, nie zniosę myśli, że przeze mnie wrócimy pociągiem, a już na pewno nie dopuszczę do sytuacji, gdzie mielibyśmy wracać osobno.
Niestety w tym momencie pojawiły się nerwy. Niepotrzebnie.
Pierwszy raz na wyjeździe mamy „ciche kilometry”. Chyba przez 40 kilometrów jedziemy nie rozmawiając, a pogoda robi z nami co chce...
W końcu, gdy na licznikach jest już prawie 120 km zatrzymujemy się na jedzenie.
Siedzimy na ławce.
Myślę sobie: „Piotrek, przecież to twój przyjaciel, są nerwy, jest ciężko, bądź twardy, ludzie w takich sytuacjach różnie reagują, mówią różne głupie rzeczy, odpuść, po prostu jedź...”
Chyba pomogło. Powoli wszystko wraca do normy.

Po tym posiłku podążamy dalej przed siebie. Kilometrów przybywa ale ciągle jesteśmy strasznie daleko od domu...
Czasami zatrzymujemy się, by 5 minutek poleżeć na wale przeciwpowodziowym i dać sobie odpocząć.
Wiemy jednak, że najbardziej potrzebujemy porządnego posiłku, by uzupełnić braki energii.
Mamy już dość batoników musli. :D
Gdy dotarliśmy do Kustrin-Kietz byliśmy na wysokości polskiego Kostrzyna. Długo nie myślimy i przejeżdżamy przez granicę, by w barze zjeść porządny obiad.
Miła pani serwuje nam super posiłki. Schaboszczak, frytki, suróweczki... To nam bardzo pomaga.
Wracamy na niemiecką stronę i dalej jedziemy ścieżką rowerową w stronę Frankfurtu nad Odrą.
Ten odcinek bardzo nam się dłuży ale wreszcie docieramy do tego miasta. Jest tam troszkę podjazdów do pokonania, które zaczynają dawać się Matyskowi we znaki. Ja na tym etapie czuję się o niebo lepiej niż jeszcze 50 kilometrów wcześniej.
Ku naszej radości znajdujemy otwarty market.
Wreszcie! Wreszcie kupiłem sobie te pieprzone rogaliki z nadzieniem czekoladowym, o których marzyłem przez ostatnie 220 kilometry! :D
Kupujemy jeszcze picie. Chwilka na odpoczynek i postanawiamy, że nie będziemy jechać dalej niemiecką stroną do Gubena, gdzie mieliśmy przekraczać granicę. Zamiast tego wjeżdżamy do Polski już w tym miejscu i tak znajdujemy się w Słubicach.
Drogę stąd znam doskonale i wiedziałem, że zostało nam równo 90 kilometrów. Jest jednak późno, bo po dziesiątej i robi się ciemno. Wiemy już, że wrócimy do domów koło drugiej, może trzeciej w nocy.
Mimo to postanawiamy jechać dalej rowerami, a trzeba napisać, że tego dnia dziesiątki razy byliśmy kuszeni przez naszych rodziców tym, że przyjadą po nas autem...

Ok. Na stacji JET szybka kiełbaska i trzeba brać się do roboty. Pedałujemy.
Po jakichś 15 kilometrach i kilku podjazdach Matys prosi o chwilkę odpoczynku. Analizuje sytuację i stwierdza, że jednak wróci autem. Szkoda mi go, bo przez cały dystans czuł się świetnie, a od kilkunastu kilometrów borykał się z kryzysem.
Matys dzwoni po ojca. Zastanawiam się co robić ale szybko decyduję się, że już w tym momencie nie odpuszczę i wrócę na rowerze do Jasienia.

Leżymy sobie, gdzieś w przydrożnym rowie, dyskutujemy o naszym wyjeździe, jest fajnie. Wiemy, że za chwilę nie będziemy już jechać razem, że wspólna przygoda dobiegnie końca.
Strasznie jesteśmy zadowoleni z tego wyjazdu. Mamy świadomość tego, że wspólnie spełniliśmy jedno ze swych marzeń!

Matysek mimo zmęczenia pomaga mi jeszcze trochę na trasie.
W końcu na 265 kilometrze spotykamy jego ojca. Pakujemy jego rower do auta. Dyskutujemy i nadchodzi czas na rozstanie. Ja wrzucam do ich auta sakwy i dalej jadę bez nich (co za ulga :D) a Matysek jedzie do domu, by się wyspać przed kolejnym dniem, bo w południe ma się stawić w pracy.

Samemu jedzie się całkiem inaczej. Przede wszystkim ciężkie są odcinki leśne, gdzie jest bardzo ciemno i co chwilę dochodzą do mnie jakieś szelesty i inne hałasy z lasu, a wyobraźnia działa...
Jadę przed siebie i mam jedną myśl w głowie... UDA SIĘ! :D
Dojeżdżam do Krosna Odrzańskiego – stąd już tylko 45 km do domu.
Potem Dychów, Bobrowice i dystans dzielący mnie od domu wciąż topnieje.
Gdy wybija na liczniku 300 kilometrów na moich ustach pojawia się uśmiech. Jestem szczęśliwy tak bardzo, że wydaje mi się, iż nie czuję zmęczenia! (szok!).
Przemierzam już oświetlone Lubsko i Budziechów... wpadam do Jasienia!
Jestem w swoim rodzinnym miasteczku!
Jestem w domu!
Jestem!!! :D




TRASA:
D/ Plöwen -> Locknitz -> Sonnenberg -> Krackow -> Wollin -> Penkun -> Schonfeld -> Gartz -> Friedrichsthal -> Gatow -> Schwedt -> Stolpe -> Lunow -> Hohensaaten -> Hohenwutzen -> Gross Neundorf -> Kienitz -> Genschmar -> Kustrin-Kietz -> PL/Kostrzyn -> D/Kustrin-Kietz -> Lebus -> Frankfurt (Oder) -> PL/Słubice -> Urad -> Cybinka -> Drzeniów -> Gęstowice -> Korczyców -> Radomicko -> Osiecznica -> Marcinowice -> Krosno Odrzańskie -> Dychów -> Bobrowice -> Strużka -> Gozdno -> Górzyn -> Lubsko -> Budziechów -> JASIEŃ :D

”NASZA” ALTANKA – CIĘŻKI PORANEK


ZIMNO, MOKRO, WIETRZNIE... SETKI MYŚLI W GŁOWIE


CIĄGLE WZDŁUŻ GRANICY...


CIĄGLE DO PRZODU!


Pozostałe dni wyprawy:
1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>PODSUMOWANIE CAŁEGO WYJAZDU>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Razem z Matysem pokonaliśmy 1185 kilometrów w ciągu 9 dni.
Na samym Bornholmie spędziliśmy 3 dni.
Poruszaliśmy się po terenie 4 państwa (Polska, Dania, Niemcy, Szwecja).
Podróżowaliśmy też pociągami... (Żary->Świnoujście, Kopenhaga->Malmo)
Również statkiem... (Kołobrzeg->Nexo)
A także promami (Ronne->Koge, Trelleborg->Sassnitz i w Świnoujściu)
Niektórzy coś tam próbowali śmigać motorówką... :D
i nawet traktorem... ;P
o pojazdach wojskowych nie wspominam. ;)

Generalnie... BYŁO PIĘKNIE!
Za ten wyjazd dziękuje serdecznie Matyskowi! Mojemu Przyjacielowi!

Przez te kilka dnia zobaczyliśmy kawałek świata. Odwiedziliśmy dziesiątki cudownych miejsc, z których najbardziej utkwi nam w pamięci Jons Kapel.
Spotkaliśmy na swojej drodze dużo przyjaznych ludzi – w każdym kraju.

Dla mnie ten wyjazd był bardzo ważny. Odpocząłem. Zrealizowałem jedno z marzeń.
Ten wyjazd pomógł mi też zrozumieć jedną rzecz nad którą długo się głowiłem. :)

Bornholm 2008 – ta wyprawa dała mi dużo!
Te 9 dni było genialne! Cudowne. Wspaniałe!
To była wolność!
I tego obrazu nie zamaże już nic. :)

Pamiętajcie! :D
Bierzcie z życia to co jest najlepsze...

BORNHOLM 2008 - Dzień 8.

Niedziela, 20 lipca 2008 · Komentarze(6)
OD DESZCZU DO DESZCZU - JAK WRÓCIĆ DO DOMU?!

Poprzedni dzień --- Następny dzień


Wczesna pobudka, bo plan mamy ambitny...
Dziś trzeba zrobić co najmniej 200 km, a najlepiej z 220...
Inaczej nie uda nam się wrócić na rowerach do domu w poniedziałek dnia następnego.
Takie myśli chodziły mi ciągle po głowie, gdy rano otworzyłem oczy.
Nie pada... a więc jest dobrze.
Zasypiam. :D
No i niestety z wczesnej pobudki niewiele zostało. hehe
Ostatecznie miejsce naszego postoju opuszczamy koło godziny jedenastej. Zanim złożyliśmy namiot musieliśmy pozbyć się wszystkich przebrzydłych, obślizgłych ślimaków, które w nocy podeszły do namiotu, a niektóre zaatakowały moje buty. :D
Dobra, daliśmy radę i wyjeżdżamy.

Początek był ciężki, bo co chwilę padało, na szczęście po dziesięciu kilometrach deszcze ustały i jechaliśmy czasem w niezłym słońcu.
Najpierw docieramy do miasteczka Greifswald. Potem zaczyna się problem na jakie miejscowości mamy jechać, gdyż jedyna mapka jaką posiadamy to wydruk komputerowy – niestety wczorajszego wieczoru podczas burzy większość mapki uległa zniszczeniu, gdyż atrament z drukarki poddał się kroplom deszczu.
Kombinowaliśmy z Matysem bardzo ale wciąż udawało nam się jechać dobrą trasą, czasem pojawiały się problemy z omijaniem dróg ekspresowych ale szło nam nieźle.
Dotarliśmy do Anklam, skąd kierujemy się na Sarnow i dalej uroczą drogą w stronę miejscowości Rathebur, tam już wiemy jak jechać i docieramy po kilkunastu kilometrach do Uecermunde, które leży bardzo blisko naszego Zalewu Szczecińskiego.
Robimy sobie przerwę na piwko i jesteśmy bardzo zadowoleni z tego dnia. Wydaje się, że nic nie może nam stanąć na przeszkodzie i dobijemy do 200 km.

Z Uecermunde jedziemy w stronę granicy polsko-niemieckiej, by wpaść tam na niemiecki szlak rowerowy Oder-Neiße-Radweg, którym mieliśmy pokonać niemal cały pozostały nam dystans dzielący nas od domów.
W końcu jesteśmy na ścieżce rowerowej, jedziemy lasem, jedziemy polami, czasem przejeżdżamy przez małe wioseczki i jest bardzo przyjemnie.
W jednej z wioseczek, a konkretnie w Blankensee, robimy sobie postój na kolację. Dzownimy też do domów zdać relację z naszych postępów. :D
Pamiętam jak dziś, kiedy rozmawiając ze swą mamą powiedziałem jej: „jeszcze ze dwie godzinki jazdy i będą dwie stówki, wtedy idziemy spać, bo jutro trzeba wcześnie wyruszyć. Deszcz?! Jest piękne niebo, wątpię by dziś z niego spadła kropla deszczu”... :D

No cóż... myliłem się! hehe
Ujechaliśmy może 2 kilometry i zaczęło padać, nie zatrzymywaliśmy się jednak. W końcu deszczyk zamienił się w dość niezłą ulewę. Dojechaliśmy do miejscowości Plöwen i tam wpadliśmy do takiej altanki wypoczynkowej, która była ustawiona na środku wioseczki.
Postanawiamy, że tutaj przeczekamy deszcz...
Mija 5, 10, 20 minut i pada dalej... :/
Jest już grubo po 22-ej.
Jeśli nie dokręcimy do 200 km to jutro będziemy mieć problem z powrotem do domu. W maju daliśmy radę wrócić do domów z Pragi w jeden dzień ale wtedy to było 250 kilometrów, a jutro... może wyjść ponad 300! Czyste szaleństwo.
Postanawiamy zdrzemnąć się na pół godzinki i potem jechać dalej. Po drzemce... dalej pada. Jeszcze jedna drzemka, i kolejna...
Robi się północ.
Odpuszczamy i kładziemy się spać w tym miejscu.
Zapadamy w błogi sen przy akompaniamencie uderzających o dach altanki kropel deszczu...


TRASA:
D/Reinberg -> Kowall -> Greifswald -> Karlsburg -> Anklam -> Sarnow -> Lowitz -> Rathebur -> Heinrichshod -> Uecermunde -> Rieth -> Hintersee -> Blankensee -> Plöwen

NASZA MAPKA ULEGŁA ZNISZCZENIU :D


GREIFSWALD


WIATRAK – JEDEN Z SETEK JAKIE MIJALIŚMY PODCZAS PODRÓŻY


CHATKA MUMINKA?! :D


MATTI NA NIEMIECKICH DROGACH


MŁYNARZ NA NIEMIECKIM SIANIE ;P


A TU RELAKS PRZY KROMBACHERKU, CAŁKIEM NIEZŁY, ALE BECKS LEPSZY ;)
I TAK OBA TE BROWARY MOGĄ MARZYĆ O TAKIEJ KLASIE JAKĄ MA WROCŁAWSKI PIAST! :D



DAJEMY!!! JEST DOBRZE!!! JEST PIĘKNIE!!!


WJEŻDŻAMY JUŻ NA ŚCIEŻKĘ BIEGNĄCĄ WZDŁUŻ ODRY I NYSY ŁUŻYCKIEJ


Pozostałe dni wyprawy:
1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 9

BORNHOLM 2008 - Dzień 7.

Sobota, 19 lipca 2008 · Komentarze(8)
RUGIA, KLIFY I WIELKA BURZA

Poprzedni dzień --- Następny dzień

Pobudka w okolicach godzinki ósmej. Trochę trwa zanim się zbierzemy.
Jedziemy do Netto po zakupy, a potem kierujemy się na północ.
Dojeżdżamy do miejscowości Hagen i tam na parkingu zostawiamy nasze rowery.
W tym czasie konsumujemy śniadanie a także korzystamy z prysznica, co jest dla nas czymś cudownym! :D
Wreszcie się wykąpałem w ludzkich warunkach i nie musiałem zachłystywać się słoną woda morską przy myciu. hehe

Ruszamy na pieszą wycieczką ścieżkami parku narodowego Jasmund. Po jakimś czasie docieramy nad klify Stubbenkammer, a konkretnie Königsstuhl o wysokości 118 metrów. Robimy fotki i schodzimy na sam dół klifu. Do kamienistej, kredowej plaży prowadzi ponad 400 stopni. Całkiem tu sympatycznie, choć obaj z Matysem spodziewaliśmy się czegoś więcej.
Nie ma co jednak narzekać.
Widoki piękne, spacer udany, więc wracamy do rowerów.

Gdy do nich dotarliśmy jemy jeszcze ciepły posiłek, a potem ruszamy w stronę miasta Stralsund, gdzie jest most łączący Rugię z resztą Niemiec.
Naszym celem jest pokonanie dziś przynajmniej 100 km.
To jednak nam się nie udaje, gdyż za Stralsund dopada nas burza. Długi czas jedziemy licząc na to, że jednak uda nam się ją ominąć. Niestety po kilku kilometrach znajdujemy się w jej centrum. Postanawiamy szybko się robić w przydrożnym lasku.
Tak więc przy lejącym deszczu, błyskającymi i grzmiącym niebie kończymy naszą jazdę tego dnia.

W namiocie schniemy, jemy i idziemy spać.
Zaczynam obliczać ile km zostało nam do domów...
Wychodzi mi prawie 500 km! Nie jest dobrze. Istnieje ryzyko, że nie uda nam się wrócić na rowerach, bo jesteśmy ograniczeni czasowo i nie możemy pozwolić sobie na powrót do domu o jeden dzień później.
Nic to...
Będzie trzeba jechać! :)


TRASA:
D/Sassnitz -> Buddenhagen -> Hagen -> Nipmerow -> Blandow -> Nardewitz -> Bisdamitz -> Baldereck -> Sagard -> Borchitz -> Semper -> Lietzow -> Bergen auf Rugen -> Teschenhagen -> Zirkow -> Samtens -> Rambin -> Stralsund -> Brandshagen -> Reinberg

ŚNIADANIE ;)


KLIFY STUBBENKAMMER




RUGIJSKIE KLIMATY


STRALSUND – MOST ŁĄCZĄCY RUGIĘ Z RESZTĄ NIEMIEC


PIĘKNE NIEBO ALE... GRZMIAŁO :D


Pozostałe dni wyprawy:
1, 2, 3, 4, 5, 6, 8, 9

BORNHOLM 2008 - Dzień 6.

Piątek, 18 lipca 2008 · Komentarze(10)
DZIEŃ LENIA - PROM ODPŁYWA BEZ NAS

Poprzedni dzień --- Następny dzień

To taki nasz niechlubny dzień wyprawy. :D
Mieliśmy płynąć promem o 12:45 z Trelleborga do Sassnitz w Niemczech i jeszcze tego samego dnia odwiedzić tam klify w parku narodowym Jasmund.
Tak się jednak nie stało...

Zbyt późno wstaliśmy, zbyt długo się zbieraliśmy...
Gdy już złożyliśmy namiot i byliśmy gotowi do jazdy to do promu zostało nam 45 minut i prawie 9 km jazdy. Do tego musieliśmy trafić do portu bezbłędnie i odebrać zarezerwowane bilety...
Nie udało się.
Razem z Matysem się pogubiliśmy, pomyliliśmy wjazdy do odprawy promowej, nie odnaleźliśmy od razu budynku głównego w porcie i generalnie zrobiło się wielkie zamieszanie...
Chyba nie na co dzień jeżdżą za Wami jeepy i autobusy po placu manewrowym w szwedzkim porcie?! :D
To było coś. Niestety mimo serdeczności pewnej pani z obsługi nie udało nam się już dostać na prom.
Na szczęście w kasie przebookowali nam bilet i mogliśmy odpłynąć z Trelleborga jeszcze tego samego dnia, jednak dopiero po godzinie 17:00.
Trudno.
Szczęście w nieszczęściu, że w ogóle mogliśmy płynąć następnym promem. :)

Musieliśmy nieco zmodyfikować plan dnia. Najpierw siedzieliśmy na ławce w porcie i odpoczywaliśmy. Poza tym emocje musiały nieco opaść, bo byliśmy trochę źli na siebie. Po jakimś czasie przeszło nam i mogliśmy kombinować co tu robić.
Pojeździliśmy po Trelleborgu i jego przedmieściach ale generalnie to strasznie się obijaliśmy. :)

W końcu po siedemnastej byliśmy na promie.
Tam spotkaliśmy sporo Polaków i Romów więc towarzystwo mieliśmy takie sobie. hehe
No ale przynajmniej wesoło momentami było, gdy się wysłuchiwało ciekawych „opowieści dziwnej treści” przedstawicieli w/w narodów pomieszkujących sobie w Szwecji. ;)

Podróż do Sassnitz trwała prawie 4 godziny a więc byliśmy w Niemczech w okolicach godziny 21. Późno.
Wiadomym było, że nie pojeździmy dziś więc postanowiliśmy dojechać jedynie do miasta i znaleźć jakąś miejscówkę na rozbicie namiotu.
Wcześniej na stacji benzynowej kupiliśmy sobie Coca-Colę i zimne browarki na sen. :)
W Sassnitz rozbiliśmy się blisko portowych zabudowań, ale w takim dyskretnym miejscu, że nikt nam nie przeszkadzał ani w nocy, ani rano, a mieliśmy 20 metrów do drogi portowej. :)
To była fajna miejscówka.

PORANNY KRAJOBRAZ


WRESZCIE DOSTAJEMY SIĘ NA PROM!



NAJPIERW MAŁE BUJANKO PO PROMIE...


A POTEM PODZIWIAMY KRAJOBRAZY ;)



PIOTRUŚ PAN :D


Pozostałe dni wyprawy:
1, 2, 3, 4, 5, 7, 8, 9

BORNHOLM 2008 - Dzień 5.

Czwartek, 17 lipca 2008 · Komentarze(12)
KOPENHAGA ORAZ PIERWSZE KILOMETRY W SZWECJI


Poprzedni dzień --- Następny dzień


O szóstej rano dopływamy do Koge. Wyspiarska przygoda się skończyła, teraz czas na pedałowanie po stałym lądzie.
Jest bardzo chłodno. Noc na promie była ciężka – trochę zmarzłem ale najważniejsze, że udało się zaliczyć kilka godzin snu. :)
W porcie Matys łata dętkę, ja coś tam jem.
Potem troszkę kręcimy się po Koge i w końcu otwierają pierwsze sklepy. Robim więc szybkie zakupy i sprawiamy sobie porządne śniadanie z ciepłym jeszcze chlebkiem w rolach głównych! :)

Po jedzeniu ruszamy w stronę Kopenhagi. Nie jedziemy długo. Zaczyna padać. Szybko zjechaliśmy do przydrożnej budki z hot-dogami – jest jeszcze zamknięta. Rozsadzamy się tam na stoliczkach, leje coraz bardziej, a my zasypiamy. :D
Budzimy się dwie godziny później, odpoczęliśmy, deszcz przestał padać, budka już otwarta, więc jemy coś ciepłego.
Teraz już można jechać na podbój Kopenhagi!

Po drodze spotykamy sympatycznego Duńczyka, który jechał z jedną sakwą do Bergen w Norwegii! :D
Jedziemy razem przez jakieś 15 km, ma bardzo szybkie tempo, bo rzadko kiedy schodziliśmy poniżej 33 km/h! Jest piekielnie mocny (co ciekawe miał zapewne ponad 40 lat). Na jednym ze skrzyżowań się żegnamy, on jedzie w swoim kierunku a my do stolicy Danii.

W końcu docieramy na miejsce. Dobrze, że zrobiła się ładna pogoda. Dzięki temu przez kilka godzin zwiedzamy sobie Kopenhagę – jest tam bardzo ładnie ale to co mi zapadnie w pamięci z pobytu w tym mieście to na pewno setki, tysiące rowerzystów i rowerów! Gdzie się nie obejrzysz tam rower! :D
Ludzie dojeżdżają nimi wszędzie. Do pracy i na zakupy, nawet przy przystankach autobusowych są porobione zadaszone parkingi dla rowerów.
Warto wspomnieć, że rowerzysta w Danii jest niezwykle szanowany przez kierowcę. Tam nikt nie zajeżdża ci drogi, każdy kierowca czeka aż przez przejście przejadą wszyscy rowerzyści, choćby było ich z pięćdziesięciu! Dla mnie rewelacja!
Mam nadzieję, że za bardzo nie przyzwyczaiłem się do tego, bo mogę się zapomnieć na ścieżce rowerowej we Wrocławiu i rozjedzie mnie jakiś zakompleksiony kierowca. :D

Gdy już zwiedziliśmy centrum udaliśmy się na posiłek. Zjadłem taką pizzę, że ledwo od stoły wstałem. :D
Po tym pojechaliśmy na dworzec główny i kupiliśmy bilety na pociąg do Malmo.
Po kilku chwilach jazdy w zatłoczonym wagonie, przeprawiliśmy się na drugą stronę cieśniny Oresund, tym samym znaleźliśmy się w Szwecji.

Najpierw kręcimy się po Malmo, oglądamy centrum, zawitaliśmy też w tamtejszym porcie, a także zjeździliśmy ścieżki na obrzeżach miasta.
Na koniec zostaje nam odnalezienie drogi nr 101 prowadzącej do Trelloborga – to jednak nie było proste ale przy pomocy uczynnego Szweda udaje nam się to. :D
Przy okazji po raz pierwszy w życiu poruszałem się rowerem po autostradzie. hehe

W czasie drogi do Trelleborga zapada zmierzch, jednak noc jest dość jasna (w końcu to Szwecja :D ).
W samym Trelleborgu szukamy dogodnej miejscówki do rozbicia namiotu. Ostatecznie rozbijamy się 8 km od centrum, blisko plaży – bardzo przyjemne miejsce.
To był kolejny świetny dzień! :)


TRASA 1:
DK/Koge (droga nr 151)-> Jersie -> Solrod -> Karlstrup -> Karlsunde -> Greve -> Hundige -> Kopenhaga (zwiedzanie)

TRASA 2:
S/Malmo -> Kristineberg -> Vastra Ingelstad -> Mollevangen -> Ostra Grevie -> Stora Slagarp -> Klorup -> Vastra Vemmerlow -> Trelleborg

JESTEŚMY W KOGE! ;)


KIERUNEK KOPENHAGA


TROCHĘ ZDJĘĆ Z KOPENHAGI:




















TRZEBA ZNALEŹĆ DWORZEC I UDAĆ SIĘ DO MALMO


JESTEŚMY JUŻ W SZWECJI


TROCHĘ KLIMATÓW Z MALMO






I JEDZIEMY DO TRELLEBORGA


MATTI NA JEDNEJ Z ULIC W TRELLEBORGU


Pozostałe dni wyprawy:
1, 2, 3, 4, 6, 7, 8, 9

BORNHOLM 2008 - Dzień 4.

Środa, 16 lipca 2008 · Komentarze(20)
PARADA ATRAKCJI I POŻEGNANIE Z WYSPĄ


Poprzedni dzień --- Następny dzień


Po niezbyt przyjemnie spędzonej nocy czeka nas czas na wspaniały dzień!
Tego dnia, o godzinie 23:30 mamy prom do Koge, a więc opuszczamy wyspę. :(
Trzeba ostatnie godzinie na Bornholmie dobrze wykorzystać. Mamy ambitny plan. Chcemy z Dueodde pojechać na samą północ, chcemy również odwiedzić 3 rotundy jakie nam zostały, zobaczyć za dnia zamek Hammershus, drugą latarnię na północy, wodospad Dondal i jeszcze trochę... :D

Z Dueodde ruszamy do Nexo. Zakupy w Netto i po chwili robimy sobie śniadanie w przystani dla kajakarzy. Jest chleb, są wędlinki, jest piwo, owoce i słodycze, a przy tym swoimi promieniami oblewa nas słońce! Piękny początek dnia! :)

Po śniadaniu jedziemy do malutkiej osady Kildevang, jest ona położona poza ścieżką rowerową więc panuje tam niesamowity spokój...
Nieopodal niej znajduje się malutki kościółek z XII wieku! Sankt Ibs Kirke – polecam każdemu to miejsce. Warto się tam znaleźć i odpocząć.
My jednak nie mamy czasu na długi odpoczynek i po kilkunastu minutach opuszczamy to przyjemne miejsce.
Jedziemy do Ostermarie, bo chcemy zobaczyć kolejny piękny kościółek. I znów spotykamy śliczną budowlę. Co prawda nie ma tam już takiego klimatu jak w Sankt Ibs Kirke ale jest też przednio! Po drodze do tej miejscowości odwiedziliśmy zagajnik z dziesiątkami menhirów (to są kamienie runiczne, które stawiano w czasach panowania Wikingów, odgrywały ważną rolę w życiu duchowym mieszkańców wyspy) – Louisenlund.

Z Ostermarie mkniemy do Osterals. Pogoda dopisuje!
Tam zwiedzamy naszą drugą rotundę na wyspie. Za 10 koron można zwiedzić jej wnętrze – oczywiście korzystamy i nie żałujemy.
Chwilkę odpoczywamy, jemy, a także kupujemy pamiątki. Przy okazji w sklepie dorwałem się do internetu i mogłem zajrzeć na Bike Stats. :D
W tym miejscu napiszę też, że ta rotunda była dość mocno komercyjna w moim odczuciu. Podjeżdżały pod nią autokary zapakowane turystami, a więc w tym miejscu nie było tego klimatu co we wspomnianych wcześniej dwóch kościółkach. Ale rotunda piękna! :)

Po Osterlars zahaczamy o Centrum Średniowiecza (Middelaldecenter) – ciekawe to miejsce, coś w stylu polskiego Biskupina. :)
Dalej na trasie mamy miejscowość Ro, a tam wiatrak (akurat był w remoncie, więc mało ciekawie się prezentował) i kościółek – również ładny.
Z tego miasteczka kierujemy się na zachodnie wybrzeże i podziwiamy klify Helligdomsklipperne, bardzo ciekawe miejsce z pięknymi widokami.
Po klifach przychodzi czas na zobaczenie wodospadu Dondal (to największy wodospad Danii). Niestety chyba ostatnio na Bornholmie rzadko padało, bo wodospad wygląda na mocno uśpiony. ;)
Po następnych kilku kilometrach zatrzymujemy się przed Tejn w miejscu zwanym Stammrshalle, gdzie znajdują się groby z epoki brązu – tu również nam się podoba. :)
Z samego Tejn jedziemy do Olsker, a więc znów oddalamy się od wybrzeża, co oznacza, że mamy pod górę. Podjazd jest dość ciężki i długi. Nie myślałem, że na Bornholmie będziemy pokonywać podjazdy, które mają 2 kilometry. :D
W ogóle mimo tego, że jest to wyspa, to troszkę pod górę się wspinaliśmy przez trzy dni pobytu na niej. Ale my to lubimy. :D

Olsker to miejscowość z kolejną rotundą – to już była nasza trzecia, a więc do odwiedzenia została ostatnia. Ale na to czas będzie później, bo my teraz gonimy do Hammershus. Jesteśmy na tym zamku już drugi raz podczas wyjazdu – tym razem za dnia, a więc podziwiamy jego ruiny w całej okazałości. :)
Z zamku pedałujemy do Sandvig, tym razem w tej miejscowości podziwiamy otoczone wysokimi klifami jeziorko Hammerso, a także odwiedzamy drugą z tamtejszych latarni – Hammer Fyr, na którą również wchodzimy i podziwiamy okoliczne widoki.
Do latarni wiedzie krótki ale bardzo stromy podjazd. Fajnie. :D

Dużo atrakcji jak na dziś, a zostało jeszcze trochę. :)
Chcemy odwiedzić urwisko skalne Jons Kapel, przejechać się ścieżką wzdłuż zachodniego wybrzeża oraz zobaczyć ostatnią rotundę w Nyker i kościółek w Klemensker.
Niestety zostało mało czasu, o 23:30 prom...
Odpuszczamy Klemensker.

Z Hammershus jedziemy ścieżką nr 10 w stronę Ronne. W pewnym momencie porzucamy rowery i udajemy się na dwukilometrowy spacer do Jons Kapel. To była wielka przygoda! Ciągle szliśmy ścieżką wiodącą szczytami klifów, 40 metrów nas poziomem morza, blisko urwiska – coś pięknego! (później okazało się, że do Jons Kapel jest krótsza droga ze ścieżki rowerowej ale my cieszymy się, że szliśmy właśnie tą :) )
W końcu dotarliśmy do miejsca, gdzie z klifu do morza opuszczone były strome schody. Oczywiście schodzimy na sam dół. To co tam przeżyliśmy uważam za najpiękniejsze chwile całej wyprawy!

Byłem małym człowiekiem, na samym dole klifów, dookoła czterdziestometrowe skalne urwiska, huk fal rozbijających się o klify, w powietrzu unosiły się krople wody, widok na morze – wielką przestrzeń, na horyzoncie zachodzące słońce i setki ptaków latających w powietrzu...
Wierzcie mi lub nie ale adrenalina tam skoczyła mi mocno. To miejsce jest jednym z piękniejszych jakie w życiu widziałem. Być może odniosłem takie wrażenie, bo trafiliśmy tam podczas zachodu słońca.
Jeśli wybieracie się na Bornholm to koniecznie odwiedźcie Jons Kapel! Najlepiej podczas zachodu słońca. Zejdźcie na sam dół urwiska i poczujcie się wolno!
Świat jest piękny!

Po tych przeżyciach wsiadamy na nasze cudowne rowery obładowane bagażami i jedziemy ścieżką rowerową do Hasle. :D
Ten odcinek (Jons Kapel - Hasle) uważam za najfajniejszy jakim jechaliśmy na całej wyspie. Od ścieżki do morza było może 10 metrów! I przez kilka kilometrów tak jechaliśmy – bezcenne doznania. Nie miałem już cienia wątpliwości – wyjazd na Bornholm to był strzał w dziesiątkę!

W Hasle zjeżdżamy na drogę i szybkim tempem ciśniemy do Nyker. Cieszymy się, że udaje nam się zobaczyć czwartą – ostatnią rotundę na wyspie! Szybka fotka i spieszymy się do Ronne, by zdążyć na ten prom. :D

Jakoś się udaje. Nawet dokręciliśmy do setki. :)
Matys już koło portu złapał kapcia i prowadził rower, a ja skoczyłem na stację benzynową po Carlsbergi, bo czekał nas sześciogodzinny rejs do Koge.
Po kilku chwilach płyniemy. Opuszczamy wyspę. Wiemy już, że najpiękniejsza część wyprawy była za nami.

Na promie myjemy się, pijemy piwko, jemy kolację i kładziemy się spać. Jeszcze zostało 5 dni jazdy! Trzeba odpoczywać. :)

Według mnie czwarty dzień wyprawy był tym najlepszym. Zobaczyliśmy wiele wspaniałych miejsc i w głowach zostanie na stałe to co przeżyliśmy na Jons Kapel!


TRASA:
Duoodde -> Snogabaek -> Balka -> Nexo -> Arsdele -> Kildevang -> Louisenlund (menhiry) -> Osterlars -> Ro -> Badsted -> Tejn -> Olsker -> Hammershus -> Sandvig -> Vang -> Teglkas -> Helligpeder -> Hasle -> Muleby -> Kirkeby -> Nyker -> Ronne

TO BYŁA CIĘŻKA NOC...


DUEODDE – IDEALNA PLAŻA DLA NUKI :)


MORSKA FALA Z RANA NIEŹLE ORZEŹWIA :D


CZAS JECHAĆ DALEJ


ŚNIADANIE


I TRZEBA DEPTAĆ W TE PEDAŁY...


SANKT IBS KIRKE


STARY NAGROBEK PRZY SANKT IBS KIRKE


ŁADNIE SIĘ WPISAŁEM DO KSIĄŻECZKI :D


W LOUISENLUND


KOŚCIÓŁEK W OSTERMARIE


STARY KAMIEŃ NAGROBNY – OSTERMARIE


MATYS PRZECIERA KOLEJNE SZLAKI


ROTUNDA W OSTERLARS


OŁTARZYK W ROTUNDZIE


CHRZCIELNICA


WIDOK Z OKIENKA NA SZCZYCIE ROTUNDY


JEDYNA CHWILA NA CAŁEJ WYPRAWIE POŚWIĘCONA BIKE STATS.PL :D


BORNHOLM WCALE NIE JEST TAKI PŁASKI :D


RO – KOŚCIÓŁEK


PO DRODZE MIJAMY KOLEJNE SYMPATYCZNE DOMKI


TROCHĘ FOLKLORU NIGDY NIE ZASZKODZI :D


HELLIGDOMSKLIPPERNE


TE SAME KLIFY


WSCHODNIE WYBRZEŻE


STAMMERSHALLE


WODOSPAD DONDAL


LAS W OKOLICY DONDAL


DAMIAN + MŁYNARZ?! ;P


PIĘKNE SĄ TE ZABUDOWANIA NA BORNHOLMIE


ALE NATURA JEST NAJCUDOWNIEJSZA


OLSKER – KOLEJNA ROTUNDA


WRESZCIE ZŁAPALIŚMY KAPCIA! A JUŻ SIĘ MARTWIŁEM ;)


JEZIORKO OPALSOEN SĄSIADUJĄCE Z WIĘKSZYM HAMMERSO


LATARNIA HAMMER FYR ZDOBYTA


HAMMER FYR


WIDOK Z LATARNI


ZJAZD Z LATARNI :)


WAROWNIA HAMMERSHUS


PIĘKNE WYBRZEŻE PÓŁNOCNO-ZACHODNIE


TE WIDOKI TRZEBA CHŁONĄĆ GDY SIĘ TAM JEST


MIODOZŁOTE MORZE


WYBRZEŻE OBLANE PROMIENIAMI SŁOŃCA


MŁYNARZ


W DRODZE NA JONS KAPEL


JESZCZE TRZEBA ZEJŚĆ NA DÓŁ


BY PODZIWIAĆ TAKIE WIDOKI...


ZACHÓD SŁOŃCA WIDZIANY Z JONS KAPEL


AJUTO! ;P


ADRENALINA SKOCZYŁA MI W TYM MIEJSCU ZNACZNIE


POCZUĆ TE FALE NA TWARZY...


POCZUĆ TEN MORSKI ŻYWIOŁ!


I CIESZYĆ OCZY TAKIM ZACHODEM!


PO PROSTU POCZUĆ SIĘ JAK W RAJU


JONS KAPEL – MIEJSCE NIEZWYKŁE


TAM MOŻNA BYŁO POCZUĆ SIĘ NAPRAWDĘ WOLNYM :)


DWAJ PRZYJACIELE :D


NYKER – CZWARTA, OSTATNIA Z ROTUND


MATYS NA PROMIE DO KOGE


JA TEŻ SIĘ RELAKSOWAŁEM :)


Pozostałe dni wyprawy:
1, 2, 3, 5, 6, 7, 8, 9

BORNHOLM 2008 - Dzień 3.

Wtorek, 15 lipca 2008 · Komentarze(19)
LAS, LAS, LAS...

Poprzedni dzień --- Następny dzień



To było do przewidzenia...
Wstajemy bardzo późno, w okolicach godziny 12:00. :D
Ale wiemy jedno, ten odpoczynek był potrzebny, bo dwie poprzednie noce były praktycznie go pozbawione.
Teraz czujemy się świetnie!

Nasza miejscówka jest genialna. Mamy rano widok na morze, skały i okoliczną roślinność.
Dookoła kojąca cisza i zero ludzi...
Paradise! :D

Musimy podzielić się obowiązkami. Matys zostaje przy naszym namiocie i przygotowuje ognisko. Ja jadę do Nexo po zakupy, byśmy mieli co jeść na śniadanie. Przy okazji kupuję znaczki pocztowe. Najbardziej jednak cieszy mnie co innego...
Zagadałem do pani w sklepie rybnym, by podładowała mi baterię do aparatu. :D
Dzień wcześniej byłem zmartwiony tym, że dziś może mi ona paść ale na szczęście pani była miła i wzięła ode mnie ładowarkę! Taki niby drobiazg ale dla mnie w tym konkretnym miejscu i czasie była to wielka rzecz!

Wracam do namiotu i rozpalamy ognisko. Jemy kiełbaski i generalnie śniadanie zamienia się w ucztę. :)
Później, rozleniwieni, leżymy sobie z godzinkę wylegując się na nadmorskich skałach i planując dzisiejszą trasę. Na koniec piszemy kartki do rodziny i znajomych. (obowiązek z głowy hehe)

Wreszcie ruszamy. Najpierw do Nexo wysłać kartki i pozwiedzać miasteczko. :)
Ja odbieram naładowaną baterię do aparatu, serdecznie dziękuję pani w sklepie i daję jej czekoladę – strasznie się cieszy. Jak to fajnie, gdy ludzie sobie pomagają i są dla siebie mili. :)

Jeździmy sobie między tymi sympatycznymi domkami po klimatycznych uliczkach. Dookoła kolorowo. Bardzo cieszy mnie to, że na obrzeżach miasta jest cisza i spokój, po prostu mniej ludzi, bo jadąc na Bornholm chciałem właśnie odpocząć od tłoku i całego tego goniącego świata. :D
Odwiedzamy przeuroczy kościółek w Nexo – jak się później okazuje, kościółek ten to był dopiero przedsmak tego, co mieliśmy zobaczyć. :)

Dzisiejszym celem był środek wyspy, a więc zapuściliśmy się lasy Almingden. :)
Ale po kolei...

Jedziemy w stronę Arsdele i skręcamy w lewo, na ścieżkę rowerową nr 22. Jest ciężko, bo często pod górę i wiatr wiejący w twarz. W końcu docieramy do lasu, co jest dla nas zbawienne. :)
Pierwszy lasek przez jaki jedziemy to Paradisbakkerne, jest tam pięknie, są też ścieżki którymi można zwiedzać lasek – niestety przeznaczone dla turystów pieszych, a my już dziś nie możemy sobie pozwolić na szastanie czasem na lewo i prawo. :)
I tak samą ścieżką rowerową jedzie się rewelacyjnie, często w górę, by po chwili zjeżdżać i manewrować na zakrętach – jest pięknie!
Odwiedzamy grodziska Ostre Pilt i Kragesten – nie robią one jednak szału. :)
Mijamy również rezerwat ornitologiczny Olene – ciekawe miejsce, bardzo fajnie zorganizowane. Pasjonaci ptactwa pewnie muszą czuć się tam jak w raju.
Po kilkunastu kilometrach docieramy do jeziorka Bastemose – ono jednak jest przeciętne, bo mocno zarośnięte i mało na nim widać.
Nic to, czekają na nas lepsze atrakcje. :)

Kolejne przystanki to ruiny zameczku Gamleborg, z którego właściwie zostały jedynie wały i kilka kamieni. ;)
Za to sąsiedni zamek Lileborg, położony na wzgórzu nieopodal jeziorka Borgeso, jest cudny!
Świetna lokalizacja i dość dobrze zachowane ruiny sprawiają, że można tam poczuć powiew średniowiecza – my w każdym razie byliśmy zauroczeni tym miejscem.
Po tym docieramy na skraj skał Ekkodalen, gdzie ludzie z różnych krajów krzyczą i pozdrawiają się w różnych językach, a to dlatego, że w tym miejscu niesie się niesamowite echo (dzięki wysokimi, granitowymi ścianami). My sobie śpiewamy... Polska! Biało-Czerwoni! :D
Następnie czas na danie główne dnia, a więc wjazd na Rytterknægten – najwyższy szczyt Bornholmu (162 m n.p.m). Wjazd jest prosty, na górę prowadzi szutrowa ścieżka.
Po przybyciu na wysokość 162 metrów jest nam wciąż mało, więc wdrapujemy się na tamtejszą wieżę widokową – świetna sprawa! Co ciekawe, wstęp jest gratisowy (jak z resztą odwiedzanie większości atrakcji turystycznych na tej wyspie :) ).
Szaleńczy zjazd w dół i dalej mkniemy ścieżką rowerową, by szybko ją opuścić i wjechać na drogi lokalne.
Powiem szczerze, że zapuszczanie się na lokalne dróżki jest nawet ciekawsze niż poruszanie się ścieżkami rowerowymi. :)
My jedziemy do Nylars. Po drodze spotykamy ciekawy „rzeźbiarski ogródek” (ścieżka rowerowa nr 21, okolice Lobaek), gdzie można obejrzeć dziesiątki świetnych płaskorzeźb autorstwa niejakiego pana Slou. Bardzo ciekawe miejsce.
Gdy jesteśmy już w Nylars to mamy okazję obejrzeć pierwszą ze słynnych bornholmskich rotund (na całej wyspie są cztery takie budowle). Ciekawie to wygląda, a wokół cisza, cisza i... cisza. Po prostu spokój.

Na koniec jedziemy do Ronne. Tam wpadamy do portu, by odebrać nasze bilety na jutrzejszy prom do Koge.
Dalsza jazda jest już pozbawiona atrakcji, bo... znowu robi się ciemno, więc mało widzimy. A jedziemy na drugi koniec wyspy do Dueodde, gdzie ponoć jest najlepsza plaża na całej wyspie. I chyba faktycznie tak jest, bo piasek jaki tam zastaliśmy był bardzo delikatny dla stóp, a do tego strasznie szeroka ta plaża! (w sam raz dla Nuki :D )

W tę noc nie rozkładamy namiotu. Śpimy pod gołym niebem.
Matys ma fajnie, bo śpi w śpiworze, ja natomiast na wyjazd zabrałem kocyk. :D
Nie trudno się domyślić, że troszkę zmarzłem. hehe
O tym, że... w nocy troszkę padał deszcz chyba nie warto pisać. (muszę szybko zapomnieć o tym incydencie) ;)

Dzień drugi = dzień udany! :D


TRASA:
Do Nexo na zakupy i powrót do namiotu, a następnie zwiedzanie Nexo i:
Nexo -> Arsdele -> ścieżka rowerowa nr 22 -> Rytterknægten (162 m n.p.m.) -> Lobaek -> ścieżka nr 21 -> Nylars -> Ronne -> Arnager -> Sose -> Grodby -> Pedersker -> Povlsker -> Lillevang -> Dueodde

MIEJSCE NASZEGO NOCLEGU


MATTI PRZYGOTOWUJE DREWIENKO NA OGNISKO :D


CIEPŁA KIEŁBORKA NA ŚNIADANKO


MÓGŁBYM TAK LEŻEĆ CAŁY DZIEŃ!


ULICZKA W NEXO


MATYS RÓWNIEŻ NACIERA :)


KOŚCIÓŁEK W NEXO


STARE GROBY NA PRZYKOŚCIELNYM CMENTARZU W NEXO


WYSYŁANIE POCZTÓWEK


WIDOCZKI Z TRASY


AUTA TO RZADKI WIDOK NA DROGACH LOKALNYCH BORNHOLMU


MY I TAK W WIĘKSZOŚCI PORUSZAMY SIĘ ŚCIEŻKAMI ROWEROWYMI


KTÓRE SĄ DOSKONALE OZNACZONE...


W RAZIE PROBLEMU MOŻNA ZWRÓCIĆ SIĘ O POMOC DO TUBYLCÓW ;)


I JADYMY!


KAŻDY ORZE JAK MOŻE! ;P


PODCZAS JAZDY TRZEBA SIĘ CZASEM SCHŁODZIĆ...


NA WIEŻY WIDOKOWEJ NA RYTTERKNAEGTEN


WIDOK Z WIEŻY


TWÓRCZOŚĆ FARMERA SLOU – JEDNA Z WIELU RZEŹB


NYLARS – ROTUNDA


SŁOŃCE ZACHODZI


W TAKIEJ SCENERII JEDZIEMY DALEJ


PORT W RONNE


PROM, KTÓRYM DNIA NASTĘPNEGO OPUŚCIMY WYSPĘ


Pozostałe dni wyprawy:
1, 2, 4, 5, 6, 7, 8, 9

BORNHOLM 2008 - Dzień 2.

Poniedziałek, 14 lipca 2008 · Komentarze(23)
WITAMY NA WYSPIE, POCZĄTKI W NEXO

Poprzedni dzień --- Następny dzień


Wstajemy wcześnie rano.
Na zegarkach 5:30 a więc za wiele nie pospaliśmy. Musimy szybko złożyć namiot i gonić do portu, bo o 7:00 odpływa nasz statek do Nexo. Ciężko nam to idzie.
Z kołobrzeskiego portu wciąż dochodzą głośne dźwięki, które nie pozwalają nam myśleć o tym, by spać. :D
W końcu udaje nam się zmobilizować. Wstaliśmy. Dojechaliśmy na miejsce i odebraliśmy bilety na rejs.
Pakujemy na statek rowery, troszkę po nim spacerujemy i w końcu ruszamy.
Patrzymy jedynie jak w dali niknie wybrzeże podczas, gdy my znajdujemy się na otwartym morzu. Idziemy spać dalej. :D

Około jedenastej jesteśmy już na Bornholmie. Dobijamy do Nexo.
Pierwsze co robimy to szybko szukamy banku i jakiegoś sklepu.
Wymieniamy walutę na korony duńskie i kupujemy coś na śniadanie oraz kartki, które chcemy wysłać rodzinie i znajomym.

Śniadanko pałaszujemy w pobliskim parku, gdzie jest bardzo cicho i spokojnie.
Robimy też małe porządki w sakwach. Okazuje się, że dzień wcześniej zgubiłem komórkę... :/
Mimo wszystko postanawiam, że nie będę się tym przejmować – to tylko przedmiot, a przede mną kilka wspaniałych dni! Mam drugi telefon więc jakoś sobie poradzę.
Zawsze jest szkoda gdy coś nam ginie, no ale takie jest życie, czasem musimy poczuć mały zawód, by potem doceniać to co dobre.
Pewnie szczęśliwy znalazca cieszył się, że mógł posłuchać kawałków KSU zgranych na kartę SD telefonu. ;)

W końcu, grubo po drugiej, ruszamy na pierwsze wojaże po wyspie, :D
W tym dniu postanawiamy, że pojedziemy z Nexo na północ wyspy korzystając ze ścieżki rowerowej, która wiedzie wzdłuż wschodniego wybrzeża. Następnie chcemy dojechać do Ronne i dalej się zobaczy. :)

Jedziemy!
Zwiedzanie uroczego Nexo odpuszczamy sobie, bo wiemy, że jeszcze tu wrócimy podczas naszego pobytu. :)

Pierwsze wrażenia są niesamowite.
Dookoła widać masę uśmiechniętych ludzi, wielu z nich podróżuje na rowerach – są i Polacy.
Domki w Nexo są bardzo śliczne – malutkie, kolorowe i takie swojskie. :)

Po przejechaniu kilku kilometrów postanawiamy na chwilę skręcić z drogi w prawo, by dojechać do wybrzeża. Jak się okazuje było to doskonałe posunięcie, bo odkrywamy niesamowite miejsce, o którym z Matysem podczas wyjazdu wiele razy rozmawialiśmy.
Po opuszczeniu drogi poruszamy się wąską ścieżynką, przedzieramy się między iglastymi drzewkami, aż w końcu naszym oczom ukazuje się przepiękne wybrzeże. Z wody wynurzają się setki skał zabarwionych na żółto, wszystko to tworzy cudowną scenerię. Obaj jesteśmy tym miejscem zafascynowani i wiemy, że tu wrócimy. :)
Dość dużo czasu tam spędziliśmy – chyba potrzebowaliśmy pobytu w takim miejscu, by się poczuć wolnym!

Trzeba jednak jechać dalej, bo przecież chcemy dużo zobaczyć.
Wracamy więc na ścieżkę rowerową.
Po kilku kolejnych kilometrach docieramy do Arsdele, gdzie spotykamy ładny, biały wiatrak holenderski z XIX wieku.
Następną miejscowością na trasie jest Svaneke. Tam jeździmy między miejscowymi domkami, którymi jesteśmy zauroczeni, odwiedzamy też kościółek i troszkę czasu spędzamy w porcie.

Ze Svaneke, przez Bolshavn i Saltunę docieramy do Gudhejm. Jedzie się błogo! Po lewej stronie mijamy wciąż pola i i domki, a na prawo mamy widok na morze – to jest wspaniałe uczucie! Robimy masę zdjęć. Po pewnym czasie dochodzę do wniosku, że nie ma sensu wszystkiego fotografować, bo co chwilę pojawiają się zapierające dech w piersiach widoki. Lepiej się tym napawać i to wszystko chłonąć póki się jest na wyspie. :D

Przed Gudhejm leżymy chwilkę na plaży, dajemy też odpocząć nogom w morskiej wodzie. :)
W samym miasteczku natomiast robimy drobne zakupy. Jemy lody i pijemy zimne piwo, którego mi trzeba było! :D

Jako, że czasu coraz mniej, a mamy dużo do przejechania jeszcze, to postanawiamy żwawo pedałować na samą północ wyspy. Przez to przegapiamy dwa fajne miejsca, do których na szczęście wróciliśmy w ostatnim dniu pobytu na wyspie. :)

I tak przez Tejn i Allinge docieramy do Sandvig – miasteczka leżącego na semej północy wyspy.
Przed miasteczkiem udało nam się obejrzeć prehistoryczne rysunki naskalne – Medsebakke.
My gonimy jeszcze na najdalej wysunięty na północ punkt – Hammer Odde, gdzie podziwiamy morze i oglądamy latarnię morską Hammerodde Fyr.

Kolejnym punktem dnia są ruiny cudownego zamku Hammershus. Niestety jesteśmy już tam późno, a więc robi się szarówka i zdjęcia wychodzą takie sobie. My jednak będąc tam czujemy magię miejsca, w którym się znajdujemy.

Okazało się, że za późno zaczęliśmy jazdę tego dnia. No cóż, to dopiero nasz drugi wypad i zbieramy doświadczenia. :)
Już wiem, że jeśli w ciągu dnia chce się dużo zwiedzić i przy tym przejechać około 100 km to trzeba zacząć jazdę najpóźniej o 10 rano. :)

Jako, że robi się ciemno to postanawiamy jechać do Ronne drogą nr 159. Po niedługim czasie, mijając Vang, Hasle i Muleby docieramy do Ronne, z którego drogą nr 39 kierujemy się do Nexo.

Dopiero koło 2 w nocy rozbijamy namiot. Gdzie?! Oczywiście w naszym ulubionym miejscu – na wybrzeżu, pośród skał, które odkryliśmy na początku wycieczki.
Postanawiamy, że śpimy do oporu, by nadrobić zaległości w spaniu i mieć siły na pedałowanie następnego dnia.

Pierwszy dzień na Bornholmie był udany!
Pogoda dopisała, a my przekonaliśmy się, że ludzie mówiący o Bornholmie, że jest to raj dla rowerzystów... mają rację! :)


TRASA:
Dojazd do portu w Kołobrzegu na statek do Nexo i dalej:
DK/Nexo -> Arsdele -> Svaneke -> Bolshavn -> Saltuna -> Melsted -> Gudhejm -> Badsted -> Tejn -> Sandkas -> Allinge -> Sandvig -> Vang -> Helligpeder -> Hasle -> Ronne -> Nylars -> Lobaek -> Aakirkeby -> Slamrehuse -> Nexo

CIĘŻKI PORANEK...


ALE JAKŻE PIĘKNY...


MORSKIE KLIMATY


PAN KAPITAN – BARDZO SYMPATYCZNY CZŁOWIEK


JUŻ NA POKŁADZIE, ZARAZ ODPŁYWAMY


ZOSTAWIAMY ZA SOBĄ KOŁOBRZESKI PORT


I JESTEŚMY NA OTWARTYM MORZU


WRESZCIE DOBIJAMY DO BRONHOLMU


CUMOWANIE


I JESTEŚMY W NEXO


PO WIZYCIE W BANKU MOŻNA RZĄDZIĆ! ;)


ZJAZD Z ASFALTOWEJ ŚCIEŻKI BYŁ DOSKONAŁĄ DECYZJĄ


ODKRYWAMY WSPANIAŁE MIEJSCE NIEOPODAL NEXO


MIEJSCE W KTÓRYM MOŻNA POCZUĆ HARMONIĘ I SPOKÓJ


GŁAZ UPAMIĘTNIAJĄCY OBRONĘ WYBRZEŻA BORNHOLMU – XVII WIEK


BORNHOLM JEST PIĘKNY


MORSKA SYRENA ;P


TU NA SLICKACH JECHAŁO SIĘ NIEZWYKLE PRZYJEMNIE :D


TO JEST TO, TO MÓJ ŚWIAT! :D


ARSDALE


SVANEKE


W PORCIE SVANEKE


TAKĄ DROGĄ MOŻNA PODĄŻAĆ BEZ KOŃCA...


KAŻDY KILOMETR DAWAŁ DUŻO RADOŚCI


KAŻDE MIASTECZKO BYŁO UROCZE...


GDZIEŚ NA TRASIE – OKOLICE GUDHEJM


”WRESZCIE ZROBIĘ ZAKUPY, KUPIĘ ZIMNE PIWO I BĘDZIE GIT!” :D


JECHAĆ! NIE UMIERAĆ!


ODPOCZYNEK NA PLAŻY


CHYBA ZIMNA WODA ;P


DOMKI, ZBOŻE I... MORZE ;)


POCZUĆ WOLNOŚĆ...


I POGNAĆ PRZED SIEBIE!


TAKIE MIEJSCA SĄ NA ZIEMI :)


PO BORNHOLMIE JEŹDZI SIĘ WIELCE PRZYJEMNIE


CZASEM NAWET TRAFIAJĄ SIĘ PODJAZDY :)


”DZIWNE DRZEWA” ;)


W DRODZE NA LATARNIĘ MORSKĄ


HAMMERSHUS


PREHISTORYCZNE MALUNKI NASKALNE


OWIECZKI :)


PRZYSTOJNIACZEK (MATYSEK) :D


TAM DALEKO ZOSTAŁO WSZYSTKO TO CO MNIE MĘCZY :)


I TAKIE BYŁY KLIMATY NA PÓŁNOCY WYSPY – WODA, SKAŁY I SŁOŃCE


ROZBIJAJĄCE SIĘ O SKAŁY FALE



Pozostałe dni wyprawy:
1, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9

BORNHOLM 2008 - Dzień 1.

Niedziela, 13 lipca 2008 · Komentarze(14)
PRZYGODĘ CZAS ZACZĄĆ - POLSKIE WYBRZEŻE

Następny dzień

9 dni – 1185 km:
1 – Przygodę czas zacząć – polskie wybrzeże
2 – Witamy na wyspie, początki w Nexo
3 – Las, las, las
4 – Parada atrakcji i pożegnanie z wyspą
5 – Kopenhaga oraz pierwsze kilometry w Szwecji
6 – Dzień lenia – prom odpływa bez nas
7 – Rugia, klify i wielka burza
8 – Od deszczu do deszczu – jak wrócić do domu?!
9 – Powrót do domu, koniec przygody zwieńczony nowym rekordem



I nadszedł ten dzień – dzień wyjazdu!
Długo czekaliśmy z Matyskiem na ten moment. Wreszcie mogliśmy wyruszyć w naszą podróż i zostawić problemy i troski, by cieszyć się wolnością!

W noc poprzedzająca wyjazd w ogóle nie spałem, bo jak to mam w zwyczaju, pakowałem się na ostatnią chwilę. :D
Ostatecznie wszystko udało się wrzucić w sakwy, zrobiłem też potrzebne zakupy i wczesnym rankiem pojechałem autem do Żar na pociąg.
Miałem jechać rowerem ale okazało się, że... złapałem kapcia. :D
Nie wiem kiedy i jak. Fakt jest taki, że rano gdy bardzo się spieszyłem, wyciągam rower z piwnicy i nie ma w nim powietrza. Szybko zmieniłem dętkę, bo na łatanie już nie miałem ochoty.

Na dworcu w Żarach czekał już Matys. Humory dopisywały od pierwszych minut. (czyli wszystko w normie) :D
Do odjazdu pociągu została z nami moja dzielna mama, która wzięła na swe barki powrót do domu moją bryką. ;)

Nasz pociągowy cel to Świnoujście.
Po drodze przesiadamy się w Zielonej Górze, Rzepinie i Szczecinie. Te przesiadki kosztują nas wiele energii i nerwów. Rowery, sakwy... podróżować z takim sprzętem naszym PKP to wielkie wyzwanie! Sam się czasem zastanawiam jak człowiek na wózku inwalidzkim może korzystać z przejazdów koleją. Ręce można załamać.
A jeśli do tego dorzucimy chamską obsługę pociągu, jaka czasem niestety się trafia to można stracić nerwy. My niestety tego dnia trafiliśmy na bardzo nieprzyjemną kobietę...
Nie chcę o tej pani zbyt wiele pisać, bo nie warto. Uważam tylko, że ludzie korzystający z usług PKP, płacący za przejazd, nie zasługują na to, by do nich krzyczeć: „zabierzcie te rowery” albo „ruchy, ruchy”.
Ta „pani” miała szczęście, że Młynarz miał dobry dzień... :D
Dość o niej. :)

W końcu, po kilku godzinach jesteśmy w Świnoujściu. Z wielką ulgą oddalamy się od pociągu, którym jechaliśmy i udajemy się na prom, by przeprawić się na drugą stronę miasta. Troszkę sobie zwiedzamy nadmorską miejscowość, jeździmy też po plaży ku uciesze turystów wjeżdżamy w morskie fale. Dobrze, że mamy sakwy Crosso Dry. ;)
Jest wesoło.
Coś tam jemy i udajemy się jeszcze na latarnię morską, na którą się wspinamy.
Czas jednak leci nieubłaganie więc ruszamy dalej.

Naszym celem jest Kołobrzeg, bo dnia następnego mamy rano statek do Nexo.

Wcześniej jednak odwiedzamy Międzyzdroje, gdzie udajemy się na Promenadę Gwiazd.
Do Międzyzdrojów jechaliśmy w deszczu, niestety pogoda się popsuła na tym etapie.
To jednak nie przeszkodziło nam w tym, by zobaczyć Morze Bałtyckie z punktu widokowego „Gosań”, który również znalazł się na trasie. :)

Deszcz przestaje padać. Jedzie się bardzo dobrze. W końcu docieramy do Dziwnowa, Dziwnówka i Łukęcina, nadmorskich miasteczek, do których mam sentyment, bo będąc małym chłopcem jeździłem tam między innymi na obozy harcerskie. :)
Dziś nawet odwiedziliśmy teren obozu, zobaczyliśmy namioty, w których kiedyś sami spaliśmy...
To były czasy!
Nawet próbowaliśmy z Matyskiem odnaleźć nasz „skarb”, który ukryliśmy w lesie... 13 lat temu. :)
Niestety nie udało nam się go znaleźć, najprawdopodobniej ktoś zrobił to przed nami. :(

Przed Łukęcinem zaliczam nieprzyjemny upadek.
Hamuję, by nie wjechać w zjeżdżającego na pobocze Matyska, niestety zbyt mocno zaciśnięty przedni hamulec powoduje poślizg przedniego koła i szoruję ciałem i sakwami po ziemi.
Wyglądało to groźnie, zwłaszcza że jechało za mną auto. Na szczęście kierowca zachował odpowiednią odległość i się zatrzymał. Mogło dojść do nieszczęścia, to mógł być nawet koniec wyprawy, która ledwie się zaczęła. :/
Na szczęście skończyło się na kilu obtarciach i nadwyrężonym barku. Podnoszę się z ziemi i przepraszam kierowcę, wszystko gra.

Zjeżdżamy do Łukęcina, by zjeść pyszną rybkę... To jest to co uwielbiam nad morzem! :D
Po smakowitej kolacji wyruszamy w dalszą podróż. Mijamy znajome miejscowości: Pobierowo, Trzęsacz, Rewal, Niechorze...
Robi się ciemno, a do Kołobrzegu zostało sporo kilometrów.
Zmęczenie daje coraz bardziej znać o sobie. Brak snu musiał w końcu wyjść i właśnie 30 km od Kołobrzegu zacząłem ponosić konsekwencje tego, że nie poszedłem spać w noc poprzedzającą wyjazd.
Wierzcie mi lub nie ale... zasypianie na rowerze jest możliwe. Matys również jest bardzo senny. W pewnym momencie zastanawiamy się nad tym, czy nie przespać się na przystanku autobusowym w jednej z wiosek. Ostatecznie, resztkami sił, dojeżdżamy do celu, odnajdujemy plażę i rozbijamy na niej namiot.
Idziemy spać!

TRASA:
Świnoujście -> Międzyzdroje -> Wisełka -> Kołczewo -> Międzywodzie -> Dziwnów -> Dziwnówek -> Łukęcin -> Pobierowo -> Pustkowo -> Trzęsacz -> Rewal -> Niechorze -> Lędzin -> Konarzewo -> Rogozina -> Zapolice -> Trzebiatów -> Gołańcz Pomorska -> Bogusławiec -> Błotnica -> Zieleniewo -> Kołobrzeg

PODRÓŻ PKP... :D


DEBATA ZWIĄZANA Z PRZEBIEGIEM TRASY... :D


TRZEBA SIĘ SKUPIĆ, BY DOBRZE ZAPLANOWAĆ DZIEŃ ;)


NA PROMIE „BIELIK” W ŚWINOUJŚCIU


MATYSEK SZALEJĄCY NA PLAŻY


CZY JEST PIĘKNIE?! JEST!!!


”RZUCĘ SIĘ W MORSKIE FALE ALE NIE UTOPIĘ SIĘ, BO...” :D


DZIAŁKO W JEDNYM Z FORTÓW W ŚWINOUJŚCIU :)


MATYS ZAGADAŁ Z ZIOMKIEM I MOGLIŚMY DOTYKAĆ EKSPONATY... ;)


W MUZEUM NALEŻY SIĘ ODPOWIEDNIO ZACHOWYWAĆ... ;P


ZOSTAŁEM POWALONY POCSIKIEM PRZECIWPANCERNYM... ;)


MATYS W SWOIM ŻYWIOLE :D


ARGUS?! HMMM.... :D


ŚWINOUJŚCIE – WIDOK Z LATARNI MORSKIEJ


MIĘDZYZDROJE – SPACEREK PO MOLO


NA PROMENADZIE GWIAZD – DUDEK


WIKINGOWIE ATAKUJĄ! ;)


WIDOK Z PUNKTU „GOSAŃ”


DZIWNÓW – POPSUŁ SIĘ MOST?! ;)


STATECZEK :)


KIEDYŚ BYŁO SIĘ HARCERZYKIEM... :)


SPAŁO SIĘ W TAKICH NAMIOTACH...


I SZUKAŁO SKARBÓW PO LESIE :)


ŁUKĘCIN – ŁEZKA W OKU SIĘ ZAKRĘCIŁA :)


TRZĘSACZ


TRZEBIATÓW


Pozostałe dni wyprawy:
2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9