Póki księżyc świeci
Mikołajki i te sprawy, a co najważniejsze Mini Nocna Masakra, na którą wszyscy czekali od roku. :D
Poprzednia edycja, w której wziąłem udział razem z Błażejem dostarczyła wielu przyjemnych wspomnień. Dlatego też w tym roku nie mogło być inaczej. :D
Ale po kolei...
Dzień zaczął się wesoło.
Jeszcze przed wyjazdem na spotkanie z ekipą pokręciłem troszkę po mieście razem z Asiczką i wizytującym we Wrocławiu Kosmaczem. ;P
Dziewczyny miały do załatwienia sprawy na mieście.
Przy tej okazji udało nam się dorwać Matyska, który zrobił sobie czterogodzinne okienko na uczelni. :D
Spotkanie przy Galerii Dominikańskiej obfitowało w wiele śmiesznych scen z lodzikami w rolach głównych. A grudzień w pełni... ;P
Po kilku chwilach musieliśmy jednak zostawić mojego Przyjaciela i zasuwać na Kozanów, bo do Wrocławia dojeżdżał już Darek.
Po wspólnym obiedzie wyruszamy na spotkanie z naszymi towarzyszami doli i niedoli na MNM. ;)
16:00 – Most Oławski, na którym czekają już Michał, Błażej, Filip i Iskierka. :)
Czułe powitania... ;)
I jedziemy już razem. Przez Trestno i Blizanowice docieramy do Siechnic, gdzie przy sklepia delikatesowym robimy krótką przerwę na naradę.
Jedni kupują cukierki inni jeszcze jakieś produkty spożywcze, które w roku 2008 otrzymały Laur Konsumenta. :D
Jest fajnie ale telefon od Hose przypomina nam o tym, że jedziemy na Mini Nocną Masakrę.
Wbijamy się na 94-kę i po chwili pociąg o nazwie BIKEstats dociera do Groblic, gdzie czeka nasz przyjaciel ze Śląska.
Po kilku kilometrach docieramy do bazy rajdu, którą jest ośrodek Rybaczówka umiejscowiony przy jeziorku Dziewiczym w okolicach Kotowic.
Na miejscu jest już masa ludzi rządnych jazdy po leśnych ścieżkach pod osłoną nocy.
Jest i Marcin Drewniak, z klubu Artemis. To właśnie on jest głównym organizatorem tej doskonałej imprezy oraz wiosennej Fraszki, które z roku na rok przyciągają coraz więcej zwolenników orienteeringu.
Dokonujemy szybkiej rejestracji.
Spotykamy Kasię, która startuje pieszo na trasie... rowerowej. Tym razem niestety bez ślicznej Bagiry. :)
Jest to jedyna przedstawicielka ekipy BS startująca bez dwóch kółek.
Poznajemy też przyjaciół Hose, którzy czekali w bazie. Przesympatyczną Monikę, która znana jest na BS jako Zielona i napieratora Michała z Cyklotrampu. Razem z nimi będziemy mieli przyjemność pokonywać trasę.
Następuje odprawa.
Rozdanie map.
I wreszcie możemy zacząć działać! :)
Szybko zapoznajemy się z punktami naniesionymi na mapkę. W głowach powstają różne koncepcje. Niektóre z punktów wydają się banalne, bo są w miejscach dobrze mi znanych. Ale są też i punkty, do których dojazd wydaje się ciężki.
My postanawiamy zdobyć wszystkie, tak jak przystało na ekipę BS! :D
Pierwszy na ogień idzie PK 11 – umiejscowiony na szczycie górki jakieś 3 km od bazy.
Do punktu doprowadza nas Błażej. Trafiamy tam niemal bez problemu. Co prawda mylimy się nieznacznie dwa razy przy nawigacji ale błędy te są natychmiast wyłapywane i korygowane w locie. :)
Wszyscy są zachwyceni widokiem dziesiątek białych punktów w leśnej otchłani. Widok wszystkich lampek, które świecą u innych startujących jest niesamowity.
Za każdym razem gdy obracasz się za siebie i to widzisz, wiesz że było warto wyruszyć na trasę Nocnej Masakry choćby tylko dla tego widoku.
Po zaliczeniu jedenastki decydujemy się na zdobycie PK 14. Punkt znajduje się na „kazalnicy ku barkom czekającym na śluzowanie” – przy jazie w Ratowicach. Jest to jedyny punkt umiejscowiony po drugiej stronie Odry.
Dla nas jest on banalny, bo miejsce znamy doskonale. Zanim go zdobędziemy to odwiedzamy jeszcze nasz ulubiony sklep spożywczo-przemysłowo-monopolowy w Kotowicach. :D
Zdążyliśmy tuż przed fajrantem pani sprzedawczyni. :)
Po krótkiej przerwie gnamy na jaz i zgarniamy punkt. Przy okazji Michał robi nam pamiątkową fotę całej ekipy.
Teraz wracamy do rozwidlenia leśnych ścieżek koło Kotowic i jedziemy do Utraty gnając po brukowej drodze do... utraty tchu. ;)
W tej małej osadce znajdujemy PK 13 w miejscu gdzie są ślady przeprawy promowej przez Odrę. Tym oto sposobem jesteśmy zdobywcami trzech punktów – zostało jedynie osiem. :D
Kolejny na odstrzał idzie PK 12 na jazie Janowice. Docieramy do niego poruszając się wzdłuż Odry.
O ile jest łatwy nawigacyjnie to tego samego nie można powiedzieć o dojeździe.
Najpierw ślizgamy się na mokrej kostce brukowej, która pamięta chyba jeszcze czasy Bolesława Chrobrego, potem driftujemy na rozmokłej drodze gruntowej o gliniastej nawierzchni.
Dzięki temu jest bardzo wesoło, bo co chwilę ktoś wypada z trasy. :D
Niektórzy, tak jak Filip, mają sporo szczęścia i zamiast zaliczać gleby podpierają się (jak to zauważył Błażej) głową. hehe
Fajnie się jedzie do tego punktu. Humory nie opuszczają nas nawet w momencie, gdy wyprowadzam ekipę na krzaczory i musimy wracać do ścieżki.
W końcu punkt pada naszym łupem.
W kolejce czeka PK 10 usytuowany przy „ambonie” w lasku – ponoć piękny widok na Siechnice. :D
Chcemy to sprawdzić, jednak nim to nastąpi czeka nas kilka kilometrów ślizgania się po błocie.
Do tego czasu u mnie obyło się bez glebek, co niektórych dziwiło, bo w końcu zaledwie od 3 dni byłem szczęśliwym posiadaczem SPD... :D
No cóż, każda passa, ma swój koniec. W końcu nadszedł moment, w którym Młynarz wyleciał za burtę z wpiętym butem w pedał. :)
Gdybym wiedział, że to wszystkim przysporzy tyle radości to wywróciłbym się wcześniej. :)
Postanowiłem, że już dzisiaj więcej gleb nie będzie. Jedziemy dalej. Po kilometrze mam kolejne dachowanie. :D
Na szczęście chwilę później Darek złapał kapcia i mogłem ochłonąć podczas przerwy na zmianę dętki. ;)
Okazało się, że przerwa cieszy wszystkich, bo można sobie zjeść, pogadać, popstrykać foty i trzasnąć Żywczyka. A nie codziennie ma się okazję wypić piwko w środku lasu nocą. :)
Podczas przerwy spotkaliśmy też sympatycznego kolegę. Numeru startowego jednak nie pamiętam, bo... numerów nie było. :)
Pomagamy koledze oswobodzić się od „dziadów”, którymi był oblepiony a także dokonujemy wymiany trzech łyków piwa na dwie suszone morele.
W końcu Darek naprawił kółko i możemy jechać dalej.
Znajdujemy lasek, znajdujemy kilka desek i trzy patyki – to chyba ambona, bo obok tego jest PK 10. :D
Nie wiemy jak wyjechać z lasu, bo zgubiliśmy dróżkę. Bierzemy z bara kilka krzaków i wyskakujemy w polu buraków. Jakoś doczłapaliśmy się do drogi. :)
Zostaje nam 6 punktów do zdobycia. Wiem, że się uda bo punkty nie wyglądają na trudne, a lokalizacje czterech z nich są mi znane. :)
Pierwszy naszą ofiarą pada PK 15 przy stalowym mostku na łowiskach obok Siechnic.
Mieliśmy problem ze zlokalizowaniem ścieżki do niego prowadzącej. Na szczęście udało się szybko do niego dotrzeć.
Wyjeżdżamy z lasu na asflat i gnamy na zaporę zalewową blisko Siechnic.
To jest to samo miejsce, w którym często z Krzychem urządzamy sobie konkurs w kopaniu puszką od Piasta w dal. :D
Byliśmy tam przedwczoraj razem z Asiczką, by odwiedzić naszego Czesiulka. :)
Właśnie kilka centymetrów od Czesia wisiał sobie perforator od PK 16. :)
Zanim opuściliśmy to fajne miejsce to... udało mi się zaliczyć spektakularną glebę.
Poślizg na błocie, noga zostaje wpięta w pedał i piękny lot! Niestety lądowanie bez telemarku i mogłem jedynie poszerzyć nieco barkiem błotną kałużę. :D
Zazdroszczę widoku jaki mieli jadący za mną. :)
Doczłapałem się do asflatu, gdzie czekała reszta niestrudzonych jeźdzców.
Razem odwiedzamy okolice Blizanowic. Obok, których zgarniamy PK 17. Jest on w dość ciekawym miejscu, bo można tam zaobserwować ślady po bobrach, czyli trochę obgryzionych drzew. :)
Powrót do szosy okazuje się trochę ciężki, bo wszyscy taplają się w błocie. Na szczęście udało nam się pokonać tą błotną apokalipsę i ruszamy w stronę Trestna...
Hmm... kogoś brakuje. Czyżby jednak ktoś padł ofiarą błotnego pola?! :D
Dzwoni telefon. Cały team czeka w Trestnie na przystanku.
W słuchawce głos Krzysztofa:
„Młynarz!
Zakopałem się w błocie.
Nie mogę wyjechać.
Mam całe błotniki zapchane ziemią.
Rower nie chce jechać” hehe
Chcieliśmy ściągnąć jakiegoś rolnika z ciągnikiem żeby wyciągnął naszego Krzysia z tego błota ale na szczęście okazało się to zbędne. ;)
Mija parę minutek i już w komplecie zdobywamy PK 18 czyli odwiedzamy punkt pomiaru stanu wody na Odrze – to ten sam słynny punkt, który miał takie ogromne znaczenie podczas „Powodzi Tysiąclecia” w 1997 roku...
Niemal po kilku minutach zgarniamy PK 19 przy ścieżce wałowej za Trestnem. Tym samym został nam ostatni PK do zaliczenia.
Był on na mostku położonym 500 metrów od miejsca gdzie mieszkamy razem z Krzychem. :)
Także banał ale też i ciekawostka dla tych co jeszcze tam nie byli nigdy. Bo mostek liczy sobie 1000 metrów długości...
OK. PK 20 zgarnięty – mamy komplet!
Chwilę zastanawiamy się czy do bazy wracać okrężną drogą asfaltem, czy może jeszcze mało nam terenu na dziś... :)
Wybieramy teren.
I tak o oto przez Mokry Dwór, Trestno, Blizanowice – polami i lasami docieramy do bazy.
Na tym ostatnim odcinku łapię kapciocha – na szczęście udało się dojechać dopompowując kilka razy kółko. (w tym miejscu wielkie podziękowania dla Michała za pożyczenie wypasionej pompki) :)
Niektórzy są już zmęczeni ale drużyna to drużyna! Razem startujemy, razem kończymy. :)
Wszyscy uśmiechnięci oddajemy w bazie nasze karty kontrolne.
Siadamy przy stoliczku i posilamy się pysznym bigosem. Jemy ciasto, które z domu wzięła Asiczka.
Kosma jak zwykle stawia na stół kilka puszek Żywca. ;)
Krzysio rzuca tekstami, które wszystkich doprowadzają do śmiechu.
Chciałoby się tak siedzieć bez końca ale czeka nas jeszcze powrót na rowerach do Wrocławia.
Filip pożycza mi dętkę dzięki czemu doprowadzam Treka do stanu używalności. Moja wdzięczność nie zna granic. :)
Zaraz po tym okazuje się, że nie jestem jedynym posiadaczem kapciocha. :D
Michał również może się pochwalić brakiem powietrza w oponie – szacuneczek! :)
Zapewne chciał żeby było mi raźniej i wyjął zaworek z wentylka. ;P
Nastał czas pożegnań. Dziękujemy Marcinowi i reszcie ekipy organizującej rajd za świetną zabawę.
Wsiadamy na rowery i ciśniemy w stronę Wrocławia.
Przy wyjeździe z Kotowic Hose zjeżdża na pobocze. On niestety nie pojedzie już dalej tej nocy. Nawalił mu wentyl i nie powietrza w kole.
Nikt nie może go poratować, bo potrzebuje prestę – wszyscy jeżdżą na czym innym.
Na szczęście akurat autem jedzie wracający z bazy Marcin Drewniak i proponuje, że podwiezie do Wrocka naszego kolegę.
Bardzo dziękujemy za pomoc!
Nie wszyscy mają siły na powrót. Ale wszyscy chcą spać. :)
Dlatego dzielimy się na dwie grupki – szybszą i wolniejszą i tak też docieramy do naszego miasta.
Kolejny wspólny wypad zakończył się.
Mogę powiedzieć tylko, że było świetnie.
Przednia zabawa w doborowym towarzystwie – to jest to czego nigdy nie ma za wiele. :)
Cieszy to, że na rajd przyjechała Monika z Dąbrowy Górniczej, Darek z Zabrza i Hose z Mysłowic.
Dziękuję wszystkim za wspólną zabawę!
Do następnego!
Oby nie mniej udanego razu. :)
EKIPA BIKESTATS.PL NA MINI NOCNEJ MASAKRZE 2008
BURZA MUZGUF - WYBÓR TRASY :D
NA TRASIE
BIKEstats.pl – TO MY!
NIEPOWTARZALNY KLIMAT, ŚWIETNE TOWARZYSTWO = UDANA ZABAWA