Wpisy archiwalne w kategorii

Wrocław - okolice

Dystans całkowity:12736.86 km (w terenie 1644.50 km; 12.91%)
Czas w ruchu:602:40
Średnia prędkość:21.13 km/h
Maksymalna prędkość:61.34 km/h
Suma podjazdów:7336 m
Liczba aktywności:168
Średnio na aktywność:75.81 km i 3h 35m
Więcej statystyk

Na kawie u Edziutka

Sobota, 17 kwietnia 2010 · Komentarze(13)
Dziś mieliśmy z Asią ochotę na przejechanie stówki. :)
Ochota była na tyle duża, że zdecydowaliśmy się na wyjazd pomimo ostrzeżeń o zbliżającej się chmurze wulkanicznych pyłów, które unoszą się nad większą częścią Europy po erupcji islandzkiego wulkanu Eyjafjallajokull (swoją drogą fajna nazwa :D ). To byłą dobra decyzja, bo pogoda nam dopisywała, chmur na niebie było niewiele, a przyjemność z jazdy olbrzymia.
Trasę zaplanowaliśmy tak, by jej pierwszą połowę pokonać w kierunku północna-zachodnim, tak by później wracać do Wrocławia z wiatrem w plecy. Plan nie do końca się powiódł, bo... wiatr był dziś dość kapryśny i zmieniał swój kierunek w czasie naszej jazdy. :)

Troszeczkę poeksplorowaliśmy wioseczki położone na zachód od Wrocławia. Na kilka chwil zatrzymywaliśmy się w Jaszkotlach (uroczy kościółek), Kębłowicach i Gałowie. Dla nas najważniejsza dziś była jednak Lutynia, w której odwiedziliśmy kolegę z pracy Asi. Edziutek, bo o nim mowa, bardzo ucieszył się z odwiedzin. Posiedzieliśmy trochę przy stole z jego rodziną zajadając się pysznymi wafelkami i pijąc kawkę, pogawędziliśmy i pooglądaliśmy gospodarstwo. Po tym miłym spotkaniu pokręciliśmy się jeszcze trochę po Lutyni i ruszyliśmy w stronę wsi Błonia. Właśnie na polach pomiędzy Lutynią, Radakowicami, Łowięcicami i Błoniami została stoczona w 1757 roku słynna Bitwa pod Lutynią, w której pruskie wojska dowodzone przez króla Fryderyka Wielkiego pokonały austriacką armię – była to jedna z najważniejszych bitew wojny 7-letniej prowadzonej przez Prusy i Austrię w latach 1757 – 1763. Na pamiątkę tamtych wydarzeń postawiono pomnik Bitwy Lutyńskiej, który dziś z Asią odszukaliśmy – niestety niewiele z niego zostało, co gorsza jest on bardzo zaniedbany i pokryty napisami, wandali u nas nie brakuje.

Po wizycie przy pomniku postanawiamy z Asią zmienić nieco zaplanowaną wcześniej trasę – skracamy ją o blisko 30 kilometrów. Dzieje się tak dlatego, że musimy wrócić na godzinę 16:00 do Wrocławia. Trasa, choć skrócona, nadal nam się podoba. Wracamy do Wrocławia przejeżdżając przez wioski położone na południe od Odry. Robimy wizytę w sklepie spożywczym w Głosce i odpoczywamy też nad Odrą we wsi Warzyna. Później już tylko jedziemy. Po dotarciu do miasta kręcimy jeszcze kilkanaście kilometrów po ścieżkach rowerowych i zadowoleni przybywamy do naszego cudnego M-1. :D

Trasę zakończyliśmy z wynikiem 93 km – zabrakło do setki. :)
Ja muszę jechać do Dusznik-Zdroju, Asia szykuje się do pracki.
Mimo to, w godzinach wieczornych i tak dokładamy brakujące kilometry, Asia jadąc do pracy na rowerze, a ja jeżdżąc po mieście, gdy wróciłem z Dusznik. :)
Tak więc udało się pokonać zamierzony dystans, odwiedzić Edziutka, odwiedzić kilka ciekawych miejsc, a przede wszystkim spędzić wolny czas w bardzo przyjemny i zdrowy sposób – tak jak lubimy. :)

TRASA:
Wrocław: Krzyki – Klecina...
Zabrodzie -> Cesarzowice -> Zybiszów -> Jaszkotle -> Smolec -> Krzeptów -> Kębłowice -> Skałka -> Samotwór -> Gałów -> Zakrzyce -> Lutynia -> Błonie -> Miękinia -> Klęka -> Zaborów Wielki -> Zaborów Mały -> Lubiatów -> Głoska -> Gąsiorów -> Księginice -> Warzyna -> Księginice -> Lenartowice -> Prężyce -> Gosławice -> Brzezinka Średzka -> Brzezina -> Brzezinka Średzka -> Pisarzowice -> Wilkszyn...
Wrocław: Stabłowice – Maślice – Kozanów – Gądów Mały – Grabiszyn – Krzyki

Flecik i Trek odpoczywają sobie w czasie wycieczki © Mlynarz


Asia testuje nawierzchnię na budowanej Autostradowej Obwodnicy Wrocławia © Mlynarz


Przejścia nie ma?! Niemożliwe! :D © Mlynarz


Twarda jest :) © Mlynarz


Jaszkotle - kościół pw. Wniebowstąpienia Pana Jezusa © Mlynarz


Z trochę innej perspektywy © Mlynarz


Krzyż w Jaszkotlach © Mlynarz


Jeszcze trochę chrześcijańskich klimatów ;) © Mlynarz


Taką płytę wypatrzyła Asia w Jaszkotlach na kościelnym murze :D © Mlynarz


Kębłowice - pałac © Mlynarz


Nieco zrujnowany pałac w Gałowie © Mlynarz


Asiczulek na kamiennym mostku © Mlynarz


Gałów - wysepka na przypałacowym stawie © Mlynarz


Panorama Lutyni © Mlynarz


Asia dzwoni do Edziutka © Mlynarz


Lutynia - kościół pw. Św. Józefa © Mlynarz


Elementy zdobiące przykościelną bramę w Lutyni © Mlynarz


Restaurowany budynek Muzeum Bitwy Lutyńskiej © Mlynarz


Pozostałości pomnika upamiętniającego Bitwę pod Lutynią © Mlynarz


Napisy na pomniku © Mlynarz


Pomnik mieszkańców Głoski, którzy zginęli podczas I Wojny Światowej © Mlynarz


Warzyna - widok na Odrę (po drugiej stronie wieś Wały) © Mlynarz


Przerwa na pićku ;) © Mlynarz

Robi się przyjemnie...

Czwartek, 1 kwietnia 2010 · Komentarze(17)
Tego dnia wykorzystałem okazję do zrobienia dłuższego dystansu. Ładna pogoda i wolne popołudnie pozwoliły mi na to, by połakomić się na setkę. :)

Nie miałem konkretnego celu, nie była to wycieczka krajoznawcza, nie chciałem też odwiedzić jakiegoś konkretnego miejsca... Po prostu chciałem pojeździć. Bo tej jazdy trochę brakuje w tym roku („trochę brakuje” to dość delikatnie napisane ;) ).

Wyruszyłem na południe od Wrocławia. Po kilku chwilach, gdy już pożegnałem zgiełk uliczny, mogłem odetchnąć z ulgą i z przyjemnością pedałować po bocznych drogach asfaltowych. Przez kilka wiosek spośród tych, które dziś odwiedziłem, przejeżdżałem po raz pierwszy.

Jechało się bardzo przyjemnie, jedynie przeszkadzał momentami dość nieprzyjemny zachodni wiatr. W każdym razie niebo było pogodne. Wiosnę widać i czuć już co raz bardziej, wszędzie zaczyna robić się zielono. Jest co raz cieplej.

Jazdę zakończyłem po 76 kilometrach, udało mi się je pokonać niemal nie zsiadając z siodełka – czyli chyba nie jest jeszcze ze mną aż tak źle. :)
Na trasę nie zabrałem dziś nic do jedzenia, ani nic do picia. Pieniędzy też nie miałem. A muszę przyznać, że po 40 kilometrach zaczęło mnie suszyć jak dzika po żołędziach.;)
Po 50 bardzo zgłodniałem... Ale jakoś dałem radę. ;)

Po powrocie do Wrocławia udałem się jeszcze na Muchobór Mały, gdzie z moim Aniołkiem mieliśmy umówioną... lekcję tańca. :D
Po moich tanecznych popisach pojechaliśmy jeszcze na małe spotkanko ze znajomymi u Bogusia. Było bardzo fajnie. Powrót do domu od Bogusia też był bardzo fajny, całkiem sympatycznie się cisnęło. :)

Oby jak najwięcej takich sympatycznych dni. :)

TRASA:
Wrocław: Krzyki, Gaj, Wojszyce, Ołtaszyn...
Wysoka -> Karwiany -> Komorowice -> Szukalice -> Żórawina Osiedle -> Galowice -> Wilczków -> Magnice -> Chrzanów -> Racławice Wielkie -> Żerniki Małe -> Nowiny -> Krzyżowice -> Bąki -> Pustków Żurawski -> Solna -> Ręków -> Damianowice -> Dobkowice -> Rolantowice -> Budziszów -> Szczepankowice -> Kuklice -> Pełczyce -> Wilczków -> Pasterzyce -> Bogunów -> Żerniki Wielkie -> Żórawina -> Mędłów -> Biestrzyków...
Wrocław: Wojszyce, Gaj, Krzyki, Grabiszyn, Muchobór Mały, Gądów, Kozanów

Ślęża, którą dziś oglądałem jeżdżąc po wioseczkach © Mlynarz


Ślęża z innej perspektywy © Mlynarz


Droga w okolicach Magnic © Mlynarz


W gminie Kobierzyce © Mlynarz


Wilczków - kościół © Mlynarz

Wreszcie zima ustępuje!

Czwartek, 25 lutego 2010 · Komentarze(16)
I wreszcie choć trochę pojeździłem na rowerze. Dobrze mi to zrobiło.
Nie ma to jak trochę się poruszać i dotlenić - samo zdrowie!
Pogoda też już co raz lepsza się robi. Dziś świeciło słońce i było całkiem ciepło jak na tą naszą "zimę stulecia". ;)

Po wyjściu z domu obrałem kierunek na południowe okolice Wrocławia.
Gdy wyjechałem z miasta nabrałem ochoty na sfotografowanie zachodu słońca, załapałem się tylko na jego końcówkę. Dobre i to. Nie mniej jednak przy robieniu zdjęcia, gdy wbiegłem na zaśnieżone pole, wpadłem do rowu z wodą. :D
Trochę się rozpędziłem i zapomniałem, że przy odwilży wszędzie pełno wody. ;)
Mając całe mokre buty i część spodni, postanowiłem nie robić dłuższej trasy. Skończyło się na małej pętli ale, jak już wspomniałem, było bardzo przyjemnie.

Przyjemności tej nie zepsuł nawet fakt, że musiałem na nowo sobie przypomnieć co znaczy nienawiść kierowców do rowerzystów. Trudno, Pan Bóg nie wszystkim dał takie same mózgi. :D

Przy okazji:
Wszystkich serdecznie zachęcam do zajrzenia tutaj i przyłączenia się do akcji Bikestatowiczów:)

TRASA:
Wrocław: Krzyki -> Gaj -> Wojszyce -> Ołtaszyn...
Biestrzyków -> Suchy Dwór -> Rzeplin -> Szukalice -> Komorowice -> Karwiany -> Wysoka...
Wrocław: Partynice -> Krzyki

Zachód słońca, na który zdążyłem w ostatniej chwili © Mlynarz

Biały świat

Wtorek, 2 lutego 2010 · Komentarze(12)
Po dłuższej przerwie przyszła wreszcie pora, by znów wsiąść na rower. Udało się nawet zrobić sporą traskę jak na tak ostrą zimę.

Żałuję trochę, że nie jeździłem prawie przez dwa tygodnie. Złożyło się na to kilka spraw, przede wszystkim wyjazd, który „nieco” się przeciągnął. Nie ukrywam jednak, że trochę odechciało mi się codziennego wychodzenia w nocy na rower, by przejechać choć kilka kilometrów. Warunki tej zimy są po prostu takie, że zazwyczaj nie jeździmy tam gdzie chcemy ale... tam gdzie możemy, gdzie w ogóle się da.

Dziś jednak postanowiłem nie oglądać się na zimę i ruszyłem przed siebie jakby nigdy nic. Poza miastem jeździ się dość ciężko. Jedynie drogi powiatowe, po których dziś jeździłem były odśnieżone, choć i tak w wielu miejscach pojawiały się zaspy tworzone przez śnieg nawiewany z okolicznych pól. Drogi gminne są całkowicie pokryte śniegiem i lodem, a gruntowe... nieprzejezdne. Mi to dzisiaj nawet się podobało, bo dawno nie jeździłem w tak zimowych warunkach. Cieszę się jednak, że nie zaliczyłem żadnej gleby. Trochę mniej cieszy mnie fakt, że rower po powrocie do domu trzeba dokładnie wymyć, bo... sól drogowa jest wszędzie. :/

Podsumowując:
Przyjemnie było pojeździć po całkowicie zaśnieżonych drogach w przepięknej, zimowej scenerii. Pola sąsiadujące z drogami to hektary zasypane białym puchem - coś pięknego.

Mimo wszystko... nie mogę doczekać się wiosny. :)


TRASA:
Wrocław: Krzyki - Gaj – Wojszyce...
Wysoka -> Karwiany -> Komorowice -> Szukalice -> Żórawina Osiedle -> Galowice -> Wilczków -> Pasterzyce -> Bogunów -> Węgry -> Stary Śleszów -> Racławice Małe -> Radłowice -> Piskorzówek -> Piskorzów -> Swojków -> Gęsice -> Rynakowice -> Okrzeszyce -> Sulimów -> Święta Katarzyna -> Zacharzyce -> Iwiny...
Wrocław: Bieńkowice – Brochów – Tarnogaj – Gaj - Krzyki

Dobrze, że stawiają takie znaki, bo nie zauważyłbym, że jest zima. ;) © Mlynarz


Tak wygląda droga powiatowa, zaraz po opuszczeniu Wrocławia. © Mlynarz


Biały świat © Mlynarz


Pasterzyce zimą © Mlynarz


Zima na całego © Mlynarz


Prawie jak Antarktyda © Mlynarz


Droga do Racławic Małych © Mlynarz


Droga pomiędzy Racławicami a Radłowicami - tu jechać się nie dało. :) © Mlynarz


TREK vs. zima © Mlynarz


Na przełaj © Mlynarz


Radłowice zimą © Mlynarz


Tak wyglądają drogi zimą w gminie Domaniów © Mlynarz


Gmina Święta Katarzyna - na drogach lód i śnieg © Mlynarz

Gdzie koła poniosą...

Wtorek, 19 stycznia 2010 · Komentarze(3)
Po załatwieniu wszystkich dzisiejszych spraw, spacerze i powrocie do domu przyszedł czas na rower.Znów bez konkretnego planu.
Po kilku przekręceniach korbą stwierdziłem, że zrobię krótką pętelkę, która w tym roku jak na razie jest najczęściej pokonywaną przeze mnie trasą. Plan zmienił się na pierwszym skrzyżowaniu. I już do końca improwizowałem. Przejechałem przez Gaj a następnie Wojszyce i wtedy postanowiłem opuścić miasto. To było coś. Pusta droga, po obu jej stronach śnieżne zaspy i bezkres ośnieżonych pól. Rewelacja.
Długo tak nie ujechałem, bo jadąc po ciemku co chwilę wpadałem albo w jakąś dziurę w drodze, albo wjeżdżałem w bryły śniegu i lodu leżące na drodze – lampka ma już niestety słabe baterie. Zawróciłem na drodze między Komorowicami i Szukalicami, zanim rozpocząłem powrót do Wrocławia chwilkę postałem sobie obserwując jak wygląda świat zimową nocą poza miastem. :)
Powrót nie był specjalnie przyjemny, bo jechałem pod zimny wiatr, a po oczach i policzkach zacinały lodowate drobinki śniegu i deszczu. Nie mniej jednak cały wyjazd był świetną przejażdżką.

Poniżej zdjęcie zrobione dziś na wrocławskim Rynku.
Wrocławski Ratusz © Mlynarz

ŚNIEŻNIK ZDOBYTY!

Środa, 30 grudnia 2009 · Komentarze(47)
No i stało się.
To co od dawna chodziło mi po głowie ziściło się. Choć może nie w 100%, to najważniejsza część planu została wykonana.

Chciałem zdobyć Śnieżnik (1425 m n.p.m.), ale nie tak jak robi to większość ludzi.
Chciałem zdobyć Śnieżnik wyjeżdżając rowerem spod klatki mojego bloku na wrocławskich Krzykach, dojechać do Gór Złotych, pokonać je, pokonać kolejne podjazdy, pokonać śnieżne warunki panujące na szlaku i stanąć na szczycie tej osobliwej góry.
Chciałem to zrobić zimą.
Zrobiłem.

Śnieżnik zdobyty! © Mlynarz


Wszystko zaczęło się wczesnym rankiem, można powiedzieć nawet, że w nocy, bo wystartowałem z mieszkania o 3:20, gdy niemal cały Wrocław spał.
Po przejechaniu kilku kilometrów znalazłem się poza granicami miasta, dookoła panowały ciemności, na niebie świecił księżyc i mieniły się miliony gwiazd, do płuc wdzierało się mroźne powietrze, a wszędzie gdzie nie spojrzałem widziałem bezgraniczną przestrzeń. Tylko od czasu do czasu, gdy przejeżdżałem przez przystrojone jeszcze świątecznie wioski, przypominałem sobie o bożym świecie.
A tak... wolność i można jechać przed siebie, do przodu.

Że życie nie jest bajką, wiedzą wszyscy, wiem też ja.
W mojej bajce problemem był... brak sił.
Po wtoczeniu się na pierwsze małe wzgórza spotkane na trasie wiedziałem, że to nie jest mój dzień. Po prostu brakowało mi mocy, choćbym nie wiem jak bardzo chciał, nie miałem mocnej łydki, by pociągnąć z siłą pokonywanie podjazdów.
Miałem jednak upór, i miałem też cel.
Celem było zdobycie Śnieżnika a miało mi w tym pomóc konsekwentne posuwanie się do przodu.
To nic, że jechało mi się ciężko.
Przebrnąłem jakoś przez nocny etap wypadu i dotarłem do Ząbkowic Śląskich, w których nieco się pokręciłem oglądając miejscowe zabytki.
Gdy opuściłem to ładne miasteczko zmierzałem do Kamieńca Ząbkowickiego. Było ciężko, miałem kryzys, po głowie chodziła mi myśl o tym, by jednak dać sobie spokój. Nie chciałem odpuścić.
Podczas gdy myśli w głowie kotłowały się i prowadziły ze sobą bój... pękł mi łańcuch w rowerze. Nie powiem żeby mnie to ucieszyło, bo naprawienie go przy pomocy skuwacza, którym dysponowałem nie było proste. W końcu udało się i można było jechać dalej.

Złoty Stok. Po dotarciu do tej miejscowości przywitały mnie góry. Zacząłem mozolnie pokonywać podjazd na Przełęcz Jaworową (707 m n.p.m.) w Górach Złotych, którą doskonale pamiętam z wyprawy „Dookoła Polski”. Dziś trudniej mi się na nią wjeżdżało niż podczas wyprawy, gdy ciągnąłem sakwy na przyczepce. Aż taki byłem słaby.
Trochę się ratowałem batonikami, czekoladą i kanapkami, które przygotowała mi Asia – niezbyt bardzo pomagało. Tak naprawdę, jeśli nie jest się przygotowanym do jeżdżenia po górach, jeśli za mało się jeździ na rowerze, to nie ma co liczyć na to, że nagle będzie się pokonywać podjazdy w stylu Pantaniego. Ja na to dziś nie liczyłem, pogodziłem się ze swoją słabością i... brnąłem do przodu.

Z przełęczy zjechałem do Lądka Zdroju. Odwiedziłem tamtejszy park i kierowałem się na Stronie Śląskie. Następnie kostką brukową i zaśnieżonym asfaltem do Kletna, za którym zjechałem z drogi i znalazłem się na górskim szlaku.
W tej chwili rozpoczęła się walka z górą, byłem na wysokości nieco ponad 700 metrów. Do zdobycia szczytu potrzebne jest drugie tyle pokonanego przewyższenia, a to nie było łatwe tego dnia, gdyż szlak (poruszałem się rowerowym ER2) w całości był zaśnieżony i oblodzony, często rower trzeba było pchać, bo niestety nie dało się wjeżdżać. W nawigacji bardzo pomagał mi GPS, który tego dnia pomyślnie przeszedł chrzest bojowy.

Ciężko, bo ciężko, ale krok po kroku brnąłem w stronę szczytu. Na trasie mogłem podziwiać piękne, białe zbocza Masywu Śnieżnika, które tego dnia wyglądały niesamowicie. Nad nimi było błękitne niebo i intensywnie świecące słońce – to sprawiało, że górskie krajobrazy oglądało się z podwójną przyjemnością. Wreszcie dotarłem do Schroniska na Śnieżniku, stamtąd zostało jedynie pokonanie zielonego szlaku (około 200 metrów przewyższenia), by stanąć na szczycie. Na tym odcinku rower trzeba było pchać, a czasem nawet wnosić. Nogi zapadały się w śniegu, lub ślizgały na oblodzonych kamieniach. Z góry schodziło wielu turystów, bo było stosunkowo późno. Wszyscy patrzyli się na mnie z niedowierzaniem.
Wreszcie dotarłem na szczyt. O godzinie... 16:00.

Po ponad dwunastu godzinach od wyjechania z Wrocławia mogłem cieszyć się nagrodą. Stałem na wysokości 1425 metrów nad poziomem morza. Stałem na białym, zasypanym śniegiem i skutym lodem szczycie Śnieżnika – góry, którą tego dnia tak bardzo chciałem zdobyć.
Podziwiałem przepiękny widok białych gór, za którymi chowało się już słońce. To było niesamowite.
Na szczycie byłem sam, nie było nikogo oprócz mnie i Treka.
Poczułem się wspaniale.
Ten bezkres gór i gwiżdżący w uszach wiatr, jego smagające lodowe podmuchy – tego chyba nigdy nie zapomnę. Zrobiło to na mnie olbrzymie wrażenie.

Pora była już późna, zostało mi 30 minut dobrej widoczności, dlatego należało szybko wracać ze szczytu. W mig znalazłem się pod schroniskiem. Tam założyłem kominiarkę, bo zrobiło się mroźno. Temperatura na szczycie była w okolicy –10 stopni Celsjusza.
Od schroniska został mi zjazd niebieskim szlakiem do Międzygórza. Na szczęście nie był bardzo oblodzony i w większości dało się jechać. Zjazd jednak był bardzo zachowawczy, bo widoczność słabła, a pod śniegiem czyhały pułapki, trzeba było uważać.
Po drodze do Międzygórza spotkałem ratownika GOPR-u. Zaczepił mnie i pytał czy nie zwieźć mnie autem na dół. Nie trzeba było. Chciałem jechać rowerem. Było mi ciepło, byłem zadowolony ze zdobycia szczytu, przez chwilę poczułem się mocniej niż jeszcze kilka godzin wcześniej. Wydawało mi się, że jestem w stanie wrócić do Wrocławia o własnych siłach, że dojadę na rowerze. To byłoby coś, pomyślałem, by zdobyć Śnieżnik wyjeżdżając z Wrocławia rowerem, a później jeszcze wrócić trzaskając przy tym łącznie trzysta kilometrów, a wszystko to zimową porą. Byłoby pięknie.

W Międzygórzu kupiłem w sklepie sok. Bo z napojów został mi jedynie termos z herbatą.
Trochę odpocząłem i za cel obrałem... Wrocław. Chciałem jechać przez Paczków, tak by wyszło mi łącznie 300 kilometrów. To wiązało się z tym, że po drodze muszę pokonać kilka górek. Wziąłem się do pracy. Najpierw czekał mnie spory zjazd z Międzygórza, dość mocno na nim zmarzłem, bo pęd lodowatego powietrza przenikał przez ubrania. Znalazłem się w Idzikowie. Tu zaczęły się podjazdy. Od czasu do czasu miałem z górki, ale niemal ciągle się wspinałem. Męczące to było, raz 100 metrów przewyższenia w górę, raz w dół.

Zmierzałem w stronę Przełęczy Kłodzkiej (483 m n.p.m.) drogą, którą odkryłem we wrześniu z Asią, kiedy to wybraliśmy się pojeździć w pewien weekend po Górach Złotych.
Strasznie byłem umęczony, miałem już dość. Teraz wiedziałem już, że sama silna wola nie wystarczy. Po prostu już organizm zaczynał się buntować, mówił że ma dość. Mogłem w siebie wrzucić kilogram batonów, ale to nie zastąpi braku snu, którego się domagał (przed wyjazdem spałem jedynie trochę ponad godziny), nie zastąpi to też braku formy. Po prostu czasem pewnych rzeczy nie da się zrobić, do pewnych rzeczy trzeba się odpowiednio przygotować.
Ja jednak chciałem udowodnić sobie, że dam radę. Byłem niezwykle zdeterminowany, by o własnych siłach dotrzeć do domu. Ta determinacja pękła jednak jak bańka mydlana, a równocześnie z nią... pękł mi łańcuch, drugi raz tego samego dnia. Tym razem, w środku pola, w ciemności mocuję się z awarią. Okazuje się, że ogniwo łańcucha zostało całkiem uszkodzone. Skracam go, choć już brakuje w nim trzech ogniw. Ten łańcuch jest totalnie zmasakrowany, jeździ w Treku już ponad 8000 km i ma za sobą wyprawę „Dookoła Polski”, był kilka razu skuwany, nie nadaje się do jazdy. Mimo, że jakoś go skułem to i tak za każdym przekręceniem korby przeskakuje na zębatkach, teraz już naprawdę odechciewa mi się jazdy. Myśl o tym, że organizm odmawia współpracy, że sprzęt się posypał, że przede mną ponad 100 kilometrów jazdy, że zima, że zimno, że ciemno, że brak snu, że mam dość, że nie mam siły, nie mam siły, nie mam siły, że nie mam siły...

Zdobyłem ostatni górski podjazd tego wypadu, zawitałem na Przełęczy Kłodzkiej, Chowam się w altance na parkingu. Siadam. Próbuję odpocząć, czuję jak nuży mnie sen. Jednym haustem wypijam cały termos herbaty, teraz dopiero czuję jak bardzo chciałem pić.
Siedzę w ciemności, w uszach ciągle mi dzwoni, dzwoni i nie chce przestać.
Zrezygnowałem.

Zadzwoniłem po Asię, poprosiłem by po mnie przyjechała samochodem
Po prostu odpuszczam.
Musiałem, tego dnia musiałem.

Asia jedzie po mnie autem w stronę Kłodzka, a ja jeszcze kręcę na rowerze do Barda. Musiałem się ruszać, bo przez godzinę siedzenia wychłodziłbym organizm, a tak miałem ciepło podczas jazdy.

W Przyłęku, koło Barda, kończy się moja dzisiejsza przygoda.
Pakuję rower do auta, z ulgą siadam na samochodowym fotelu, pałaszuję przygotowaną przez mojego Aniołka kanapkę. Ruszamy. Jest ciepło, bardzo ciepło, jak to dobrze że działa ogrzewanie. Początkowo rozmawiamy. Zaczyna padać śnieg, myślę sobie że gdybym był wciąż na trasie, to ten śnieg by mnie dobił już totalnie. Przytulam głowę do samochodowego zagłówka i zasypiam. Nie wiem kiedy, nie wiem jak, zasnąłem...

Czy cieszę się z wyjazdu?!
I to jak!
Mimo tego, że zrezygnowałem z kontynuowania jazdy to starałem się. Zdobyłem Śnieżnik, póki miałem siły to stawiałem czoła przeciwnościom. Próbowałem. Nie udało się wrócić rowerem do Wrocławia – to nic. Czasem trzeba zrezygnować. Być może za dużo na raz chciałem zrobić a przecież nie byłem do tego odpowiednio przygotowany. Czym innym jest zrobienie 300 kilometrów jadąc po asfalcie z wiatrem w plecy, a czym innym pokonanie ich zimą jednocześnie mając na swoim koncie 3000 metrów górskich przewyższeń i wtaszczenie się na Śnieżnik. Do tego trzeba się przygotować – ja dziś nie byłem.
To że nie dałem rady dzisiaj, nie znaczy że nie spróbuję ponownie kiedyś. Bo spróbuję, tak samo jak spróbuję innych rzeczy.
Trzeba się rozwijać.

To był dzień! :)

TRASA:
Wrocław/Krzyki – Wro/Gaj – Wro/Wojszyce...
Biestrzyków -> Suchy Dwór -> Żórawina -> Żerniki Wielkie -> Bogunów -> Węgry -> Brzoza -> Brzezica -> Borów -> Piotrków Borowski -> Mańczyce -> Głownin -> Podgaj -> Karczyn -> Kondratowice -> Prusy -> Janowiczki -> Czerwieniec -> Zarzyca -> Janówka -> Targowica -> Ciepłowody -> Baldwinowice -> Bobolice -> Ząbkowice Śląskie -> Sosnowa -> Płonica -> Złoty Stok -> Orłowiec -> Lądek Zdrój -> Stojków -> Strachocin -> Stronie Śląskie -> Stara Morawka -> Kletno -> szlak ER2 -> Śnieżnik (1425 m n.p.m.) -> szlak niebieski -> Międzygórze -> Wilkanów -> Marianówka -> Idzików -> Kamienna -> Nowy Waliszów -> Ołdrzychowice Kłodzkie -> Rogówek -> Jaszkowa Górna -> Kolonia Gajek -> Laski -> Ożarów -> Dzbanów -> Przyłęk/k. Barda

Dzień budzi się do życia © Mlynarz


W oddali widać majaczące góry © Mlynarz


Krzywa wieża w Ząbkowicach Śląskich © Mlynarz


Ratusz w Ząbkowicach Śląskich © Mlynarz


Zamek w Ząbkowicach Śląskich © Mlynarz


Wiadukt w Kamieńcu Ząbkowickim © Mlynarz


Nysa Kłodzka © Mlynarz


Przyjemny jest widok takich wiosek w czasie jazdy © Mlynarz


Pogodę miałem rewelacyjną © Mlynarz


Płonica - wioska w okolicy Złotego Stoku © Mlynarz


Złoty Stok © Mlynarz


Przełęcz Jaworowa - początek podjazdu od strony Złotego Stoku © Mlynarz


Przełęcz Jaworowa - doskonale ją zapamiętałem z wyprawy :) © Mlynarz


Takie widoki miałem w czasie pokonywania przełęczy © Mlynarz


Sople lodu na górskim źródełku © Mlynarz


Przełęcz Jaworowa © Mlynarz


Śnieżnicki Park Krajobrazowy - na jego terenie znajduje się mój cel, Śnieżnik © Mlynarz


Góry Złote © Mlynarz


Uzdrowisko Wojsciech - Lądek Zdrój © Mlynarz


Droga do Kletna © Mlynarz


Słońce, droga i śnieg - pięknie się komponują © Mlynarz


Kleśnica - potoczek w okolicy Kletna © Mlynarz


Już na szlaku rowerowym ER2 © Mlynarz


Bardzo fajnie się nim poruszało, o ile nie było lodu © Mlynarz


Błękitne niebo w górach, to gwarancja pięknych widoków © Mlynarz


Im wyżej, tym poruszanie szlakiem stawało się cięższe © Mlynarz


Ku słońcu © Mlynarz


Jak dla mnie miodzio :) © Mlynarz


Drzewa zasypane śniegiem - Śnieżnik jest tuż, tuż. © Mlynarz


Tu już było bardzo ciężko wjeżdżać © Mlynarz


Biały grzbiet Masywu Śnieżnika © Mlynarz


Masyw Śnieżnika zimą jest przepiękny © Mlynarz


Jazda w takiej scenerii dostarcza olbrzymiej przyjemności © Mlynarz


Droga do Schroniska na Śnieżniku © Mlynarz


Słońce chowa się za górami © Mlynarz


Schronisko na Śnieżniku © Mlynarz


Zielony szlak prowadzący na Śnieżnik - jazda tutaj była już niemożliwa © Mlynarz


Na takie widoki czekałem © Mlynarz


Było warto się męczyć, bu móc oglądać świat z wysokości © Mlynarz


Śnieżnik już blisko © Mlynarz


Góry, góry, góry... © Mlynarz


Nagroda za wysiłek © Mlynarz


Ostatnie metry przed szczytem © Mlynarz


Zrobiło się późno, tuż przed Śnieżnikiem na niebie zawitał księżyc © Mlynarz


Już na szczycie! © Mlynarz


Na szczycie byłem sam © Mlynarz


Śnieżnik zdobyty! © Mlynarz


Czas wracać do domu. Zjazd ze Śnieżnika. © Mlynarz

GPS - MÓJ PIERWSZY RAZ Z NAWIGACJĄ

Poniedziałek, 28 grudnia 2009 · Komentarze(19)
Dziś wreszcie udało mi się przetestować urządzenie GPS, które znalazłem pod choinką... :)
Chyba musiałem być nadzwyczaj grzeczny w ciągu ostatniego roku skoro Mikołaj obdarzył mnie takim prezentem, a także innymi wspaniałymi – w większości rowerowymi. Mam wrażenie, że ktoś z mojego bliskiego otoczenia jest z nim w zmowie, bo doskonale trafił w moje gusta. ;)

Test wypadł pomyślnie. Jestem bardzo zadowolony. Zadowolony to tak naprawdę mało powiedziane, ja jestem wniebowzięty. GPS to jest coś o czym marzyłem od dawna. Jego posiadanie dostarczy mi teraz dużo dodatkowej frajdy w jeździe na rowerze i nie tylko. :)

Zanim nauczę się wykorzystywać wszystkie możliwości urządzonka pewnie minie trochę czasu. Dziś udało się opanować podstawy. Ale fajnie, że jest co odkrywać. :)
Im więcej możliwości i im bardziej sprzęt jest funkcjonalny, tym lepiej.
Zapewne czeka nas dużo wspólnych przygód. :)

Dzisiejsza trasa to pętla po wioskach na południe od Wrocławia. Na drogach niestety było mokro, bo cały dzień lekko popadywał deszcz. Temperatura niewiele powyżej zera i dość mocny wiatr. Jak nietrudno się domyślić nie były to komfortowe warunki do jazdy. Mimo to... jestem bardzo zadowolony z tej wycieczki. :D


TRASA:
Wrocław/Krzyki – Wro/Wojszyce...
Radomierzyce -> Żerniki Wrocławskie -> Smardzów Wrocławski -> Święta Katarzyna -> Sulimów -> Zębice -> Groblice -> Siechnice -> Blizanowice -> Trestno...
Wrocław/Opatowice – Wro/Niskie Łąki – Wro/Gaj – Wro/Krzyki

Trek - już z nawigacją. © Mlynarz

OPACTWO CYSTERSÓW W HENRYKOWIE

Niedziela, 27 grudnia 2009 · Komentarze(19)
Czas ruszyć się po bożonarodzeniowym lenistwie.
Choć jeszcze niedziela, to my z Aniołkiem zakończyliśmy dziś błogie leniuchowanie. :)
Aby spalić choć trochę kalorii dostarczonych podczas jedzenia wigilijnych specjałów (a trzeba wiedzieć, że mieliśmy dwie kolacje wigilijne w tym roku :D ) postanowiliśmy zrobić sobie seteczkę na rowerku. :)

Za cel wyjazdu obraliśmy Henryków, wieś na południu województwa dolnośląskiego, w której mieści się opactwo cystersów. Miejscowość ta jest też znana dzięki tzw. Księdze Henrykoskiej, w której znajduje się zdanie które jest uważane za najstarsze zapisane w języku polskim.

„Day, ut ia pobrusa, a ti poziwai” – „Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywa, co współcześnie oznacza: „Daj, niech ja pomielę na żarnach, a ty odpoczywaj”.

Linki:
Henryków,
Księga Henrykowska,
Klasztor Księgi Henrykowskiej.

Było zimno, bo lekko powyżej zera. Mimo to przyjemnie nam się pedałowało, choć momentami bywało chłodnawo – trochę za lekko się ubraliśmy.
Po drodze pokonaliśmy kilka hopek, więc czasem trzeba było się bardziej wysilić. ;)
W Henrykowie byliśmy zaraz po zapadnięciu zmroku, to wynik tego, że z domu wyjechaliśmy dopiero o... 13:13. :)
Spędziliśmy kilka chwil na terenie opactwa, pozaglądaliśmy w zakamarki i trzeba było śmigać z powrotem do Wrocławia.
Powrót był bardzo przyjemny i dość szybki, bo pokonaliśmy 62 kilometry praktycznie w ogóle nie zatrzymując się po drodze. Widać, nie mogliśmy się doczekać domku, ciepłej herbatki i gorącego prysznica. :)

Wypad bardzo udany.
Oby więcej takich.

TRASA:
Wrocław/Krzyki - Wro/Wojszyce...
Biestrzyków -> Suchy Dwór -> Żórawina -> Żerniki Wielkie -> Bogunów -> Węgry -> Brzoza -> Brzezica -> Borów -> Piotrków Borowski -> Mańczyce -> Głownin -> Podgaj -> Karczyn -> Kondratowice -> Prusy -> Janowiczki -> Czerwieniec -> Zarzyca -> Janówka -> Targowica -> Stary Henryków -> Henryków -> Brukalice -> Wadochowice -> Kazanów -> Biały Kościół -> Strzegów -> Strzelin -> Bierzyn -> Zielenice -> Uniszów -> Mańczyce -> Piotrków Borowski -> Borów -> Brzezica -> Brzoza -> Węgry -> Bogunów -> Żerniki Wielkie -> Żórawina -> Suchy Dwór -> Biestrzyków...
Wrocław/Wojszyce -> Wro/Krzyki

Trochę fotek:

Klasztor cysterski w Henrykowie © Mlynarz


Klasztor cystersów w Henrykowie © Mlynarz


Księga Henrykowska © Mlynarz


Aniołek u klasztornych wrót © Mlynarz


Brukalice - tablica upamiętniająca zapisanie pierwszego zdania w języku polskim © Mlynarz


Aniołek na trasie - za nią długa droga © Mlynarz


Pałac w Mańczycach © Mlynarz


Zachodzące słońce nad stawem w Mańczycach © Mlynarz


Zimowe niebo - błękit i róż © Mlynarz

MINI NOCNA MASAKRA 2009 - KĄPIEL BŁOTNA

Sobota, 5 grudnia 2009 · Komentarze(15)
No i po zawodach! ;)
Tegoroczna Mini Nocna Masakra przeszła już do historii. Cieszy jednak, że była udana i będzie co wspominać.

Ta sobota, to dla nas (dla Asi, Jacka i dla mnie) nie tylko udział w Mini Nocnej Masakrze. Tego dnia mieliśmy też wielką przyjemność uczestniczenia w I Spotkaniu Wrocławskich Podróżników Rowerowych, na którym prezentowaliśmy zdjęcia z naszej wyprawy „Dookoła Polski”. Uczestnictwo w tym spotkaniu, na które zaprosił nas główny organizator Antek Bednarz, było dla nas sporym wyróżnieniem. Cieszy, że spotkanie w MDK Śródmieście zainteresowało wielu ludzi, sala pękała w szwach.
Wśród publiczności znalazł się również nasz ulubiony maratończyk Michał. :)
Poznaliśmy także Magdę, która przyjechała do Wrocławia prosto z Wieliczki, a właściwie z Golkowic. :)
Bardzo chcieliśmy zostać do samego końca tej wspaniałej imprezy, jednak... czekała na nas kolejna, o której wspomniałem na wstępie, czyli MNM.

Bazą tegorocznej zabawy na orientację organizowanej przez klub Artemis był ośrodek jeździecki w miejscowości Kątna – jakieś 20 km od Wrocławia.
Razem z Asią i Jackiem dotarłem tam niemal na ostatnią chwilę. Na miejscu byli już Filip i Michał, a w momencie gdy parkowaliśmy auta w bazie przez bramę wjazdową ośrodka jeździeckiego wpadł zdyszany, zziajany i uśmiechnięty jak zawsze Błażej – przyjechał z Wrocławia na rowerze, podobnie jak Michał (reszta to lenie takie jak my ;) ).

Dużym wyzwaniem było przebranie się w rowerowe ciuszki – musieliśmy zrobić to na dworze przy temperaturze powietrza oscylującej w okolicach zera. Daliśmy jakoś radę po czym pognaliśmy szybko się zarejestrować, odebrać mapy i karty startowe. Gdy byliśmy gotowi do startu było już kilka minut po 18:00. Oczywiście czekała na nas reszta ekipy BS, bo jak co roku chcieliśmy pojechać w tych zawodach dużą grupą. Razem z Błażejem, Filipem i Michałem czekało na nas jeszcze kilka innych osób, których jednak niestety nie udało nam się poznać. Wszystkim było bardzo spieszno do zdobywania punktów i... jakoś pognali do przodu. Ani się obejrzeliśmy a ekipy BS nie było. :D
No nic. Przecież we trójkę też się dobrze jeździ. Spokojnie rzuciliśmy okiem na mapę, wspólnie uzgodniliśmy swoją koncepcję zdobywania punktów i ruszyliśmy do boju! ;)

PK 4 – krzyż na dawnym rozdrożu
Jako pierwszy przyszło nam zdobyć punkt umiejscowiony najbliżej bazy. Droga do niego wiodła wzdłuż lasku i łąki, na której zalegała niesamowita mgła tworząca klimat, który właśnie w takich imprezach lubię. :)
Punkt zdobyty łatwo, szybko i przyjemnie.

PK 5 – dwie sosny
Położony w lesie po drugiej stronie łąki. Kto by tam chciał wracać się do drogi...
Przebiliśmy się przez trawę na drugą stronę wspomnianej łąki. Świetna sprawa – przestrzeń, ogarniająca cię mgła, a ty brniesz do przodu nie widząc niczego przed sobą... :)
W końcu dotarliśmy do ściany lasu, w którym również bezproblemowo wjeżdżamy na punkt.

PK 9 – paśnik
Do tego punktu czekała nas nieco dłuższa droga. Niestety troszkę jej nadłożyliśmy, bo popełniłem dwa błędy nawigacyjne – dobrze że Asia z Jackiem trzymali rękę na pulsie. ;)
Wspólnymi siłami namierzamy odpowiednią drogę, później dobrze typujemy przecinkę, trochę potaplaliśmy się w błocie i zgarnęliśmy nasz trzeci punkcik.

PK 7 – ambona
Wyjeżdżamy z lasku, w którym był poprzedni punkt. Jest wesoło.
Jacek po drodze pokazał nam nawet dość ciekawą figurę akrobatyczną wykonując cudowne salto przez kierownicę. Na szczęście lądowanie było boskie i zakończyło się wzorowym telemarkiem! Brawo Jacku! :D
Gdy już byliśmy blisko szukanego punktu zrobiliśmy sobie małą przerwę.
Asia zjadła batonika, a Jacek zmienił dętkę, bo... znudziła mu się jazda na kapcioszku. ;)
Ja w tym czasie poszukałem ambony i chwilę później zameldowaliśmy się na niej we trójkę podbijając nasze karty.

PK 2 – kamień geodezyjny
Opuszczamy pole, na którym stała ambona. Przejeżdżamy przez Chrząstawę Wielką, wbijamy się do lasu i mkniemy po kolejny punkt. Skręt w lewo, skręt w prawo, hamowanie, nawracanie i jest! :)
Po drodze mijamy sporo osób, które błąkały się po lesie na rowerach. ;)
Dorzucę, że Jacek znów zrobił salto. :D

PK 6 – wieża obserwacyjna
Zdecydowanie najłatwiejszy punkt do znalezienia. Ślepy, by po pijaku trafił .;)
Nam też się udało. :D

PK 10 – wieża geodezyjna
Tutaj czeka nas trochę asfaltu. Postanawiamy z Asią i Jackiem troszkę się rozgrzać, więc mocniej depnęliśmy. Efektem tego było wyprzedzenie sporawej grupki rowerzystów. Tuż przed zjazdem z asfaltu na pole mijamy się z jadącą z naprzeciwka drugą częścią ekipy BS. Pozdrawiamy się i gnamy dalej – nie ma sentymentów. ;P
Tak się zagnaliśmy, że minęliśmy wieżę. :D
Asia wybiła mi z głowy brnięcie dalej „w chaszcze”, zatrzymujemy się. Chłodna analiza mapy, wracamy. Nadłożyliśmy jakieś 500 metrów ale dzięki temu poznaliśmy nową ścieżkę. ;)
Zgarniamy punkt i jedziemy dalej.

PK 8 – ambona
Znowu czeka nas dużo asfaltu. Po drodze do punktu, spotykamy pasącą się na polu... krowę. Późny wieczór, zimno, ciemno, to już niemal zima, a tu taka niespodzianka. :D
Jacek stwierdził, że to „krówka”... nie Jacku, to był byk z krwi i kości! Ale ładnie pozował do zdjęć. :D
Przyjemnie jechało się do punktu asfaltem, w końcu skręciliśmy w las, też było nieźle. Typujemy przecinkę i wspólnie z inną ekipą podbijamy karty przy ambonie.

PK 3 – złamana sosna
Mamy już osiem punktów, całkiem nieźle. Wydawało nam się, że w ciągu pół godzinki zaliczymy dwa ostatnie i wpadniemy zadowoleni na metę – nic bardziej mylnego! Dwa ostatnie punkty, dojazd do nich, to istna błotna masakra! Nie wiem czy kiedykolwiek taplałem się w takim błocie. Praktycznie co 50 metrów wpadaliśmy w kałuże, w których koła zapadały się po piasty, nie można było nawet ich za bardzo ominąć. :)
Często rowery tańcowały sobie po całej drodze, kilka razy byłem bliski zderzenia się z Jackiem, na szczęście nasze wysokie umiejętności i ponadprzeciętna technika jazdy pozwalały nam uniknąć takich zdarzeń. ;)
Co ciekawe, najlepiej w tych warunkach radziła sobie Asia i jej poczciwy Flecik. :)
Wróćmy jednak do zdobywania punktu...
No więc zdobyliśmy go prawie bez problemu, prawie bo musieliśmy się do niego wracać jakieś 100 metrów. Trzeba pamiętać, że 100 metrów w tym błocie to było dość spore nadkładanie drogi. :)

PK 1
Taplaniny w błocie ciąg dalszy. Było trochę nawigowania. Poszło nam jednak bezbłędnie i bez najmniejszych problemów zlokalizowaliśmy punkt przy leśnym stawie. Teraz już tylko wyjechać z lasu i cisnąć asfaltem do bazy. :)

Z czasem 4:13 zajmujemy 38 lokatę. Może być. Gdyby była pierwsza lub ostatnia czułbym się tak samo dobrze. Przyjechałem do Kątnej by się dobrze bawić i tej zabawy nie brakowało. :)
Kolejna MNM i kolejna udana impreza. Nie dziwi więc fakt, że co roku przybywa uczestników na MNM. W tegorocznej edycji wzięło udział ćwierć tysiąca osób, z czego 80 stanowili rowerzyści. :)

W bazie pijemy ciepłą herbatkę. Rozmawiamy sobie z Kasią, która wraz z Bagirą walczyła na trasie pieszej. :)
Chwilę później wpadają równie zadowoleni Błażej, Filip i Michał.
Wymieniamy się wrażeniami z trasy wyzywając się od zdrajców. ;)

Jak to się stało, że nie pojechaliśmy razem nie wie nikt. :D
Że znów dobrze się bawiliśmy wiedzą wszyscy.
I o to w tym wszystkim chodzi! :)

Do zobaczenia za rok!

Relacja Jacka z MNM
Relacja Jacka ze Spotkania Podróżników Rowerowych
Relacja Michała z MNM
Relacja Michała ze Spotkania Podróżników Rowerowych
Relacja Filipa z MNM

I TROCHĘ FOTEK: (niektóre wykonał Jacek)

I Spotkanie Podróżników Rowerowych - tuż po naszej prezentacji © JPbike


Mini Nocna Masakra - analiza mapy to podstawa © JPbike


Moje warianty przejazdu nie zawsze podobają się Asi © JPbike


Jednak zazwyczaj trafiamy do punktów :) © JPbike


Noc i rower - lubię to © JPbike


Błotnej kąpieli zażywa rower Jacka © JPbike


Aura tajemniczości... © Mlynarz


Paśnik przy jednym z punktów kontrolnych © Mlynarz


Nie po oczach! ;) © Mlynarz


Jacek usuwa awarię - szybko mu to poszło © Mlynarz


Zmasakrowany Flecik © Mlynarz


Moja Masakratorka (mini) ;) © Mlynarz


Jacek przy ambonie - skrada się po punkt. ;) © Mlynarz


Mini Nocna Masakra z lotu ptaka ;) © Mlynarz


JPbike zdobywca! Przed nim nie ukryje się żaden punkt © Mlynarz


Nocny Byk © Mlynarz


Tak mi dobrze, tak radośnie, boooo.... zdobyłłłłłłemmmm punkt! :D © Mlynarz


Na mecie. Ekipa BS - zawsze wesoła © JPbike


BIKEstats.pl Team ;) © JPbike&Mlynarz;

OBORNIKI ŚLĄSKIE

Niedziela, 29 listopada 2009 · Komentarze(37)
To co nieudało się wczoraj zrobiliśmy z Asiczką dziś. Wybraliśmy się do Obornik Śląskich, które leżą 20 km na północ od Wrocławia. Chcieliśmy pojeździć sobie po tym sympatycznym miasteczku i zobaczyć jakie jest.
Spodobało się nam.

Oborniki okazały się klimatycznym miejscem. Klimatycznym dlatego, ponieważ Oborniki kiedyś były znaną miejscowością wypoczynkową i uzdrowiskiem. Cała jego stara zabudowa to dawne domy uzdrowiskowe. Jeżdżąc w takiej „uzdrowiskowej” scenerii czuliśmy się z Asiczulkiem tak jakbyśmy byli w jakimś górskim kurorcie. ;)
Obejrzeliśmy sobie sporą część miasteczka, a na deser zdobyliśmy miejscową Górę Holteia (217 m n.p.m.). Tuż przed opuszczeniem Obornik zafundowaliśmy sobie jeszcze pyszną pizzę w miejscowej knajpce. Oj, najedliśmy się. :)

Oprócz zwiedzania Obornik Śląskich, dzisiejszego dnia pobuszowaliśmy też w okolicach Lubnowa. Zahaczyliśmy tam o stary cmentarzyk (był na nim jeden z punktów kontrolnych na pierwszej Mini Nocnej Masakrze :) ) oraz szukaliśmy kamiennego drogowskazu w lesie. Ostatecznie drogowskazu nie odnaleźliśmy ale do Obornik, jak już wspomniałem, trafiliśmy bez problemów. ;)

O ile pierwsza połowa trasy, a więc z Wrocławia do Obornik, była łatwa, lekka i przyjemna, to powrót... Powrót był dość męczący, zwłaszcza dla mnie. :D
Wracaliśmy jadąc pod wiatr, było też już zimno i ciemno, a dodatkowo Asiczka zafundowała mi niezłe singletracki po polnych drogach. To w połączeniu z moją „żelazną” w ostatnim czasie kondycją okazało się zabójcze. Jakoś jednak dojechałem do naszego mieszkanka. I nawet setka wyszła. :D

Informacja dnia jest taka: KSU będzie koncertować we Wrocławiu! :)
Taką dobrą wiadomość wypatrzyła Asia na jednym ze słupów ogłoszeniowych.
Będzie fajnie!

A dziś... też było fajnie! Tylko trochę się zmęczyłem. ;)

TRASA:
Wro/Krzyki – Grabiszyn – Gądów Mały – Osobowice – Rędzin – pola irygacyjne – Świniary...
Szewce -> Paniowice -> Kotowice -> Raków -> Uraz -> Lubnów -> Jary (lasem) -> Oborniki Śląskie -> Golędzinów -> Pęgów -> Zajączków -> Ozorowice -> Szewce -> Szymanów -> Psary -> Krzyżanowice...
Wro/Polanowice –Różanka – Osobowice -Gądów Mały – Grabiszyn – Krzyki - wanna z gorącą wodą ;)

Cudowna kostka brukowa na wrocławskich polach irygacyjnych © Mlynarz


Asiczulek napiera! Ajutoooooooo! ;) © Mlynarz


Kościół i stara zabudowa w Urazie © Mlynarz


Lubnów - ukryty w lesie, stary, opuszczony cmentarzyk © Mlynarz


Gdzie by tu teraz pojechać?! ;) © Mlynarz


Jazda takimi drogami jest bardzo przyjemna © Mlynarz


Jahoooooooooooo! © Mlynarz


Leśny akwen - okolice wsi Jary © Mlynarz


Oborniki Śląskie - obelisk poświęcony żołnierzom i ofiarom II Wojny Światowej © Mlynarz


Tak wygląda stara uzdrowiskowa zabudowa Obornik Śląskich © Mlynarz


Kościół pw Najświętszego Serca Pana Jezusa w Obornikach © Mlynarz


Oborniki Śląskie - obelisk upamiętniający Karola Holteia © Mlynarz


Asiczka stwierdziła, że powinienem zatrudnić się w tym zakładzie na stanowisku... degustatora słodyczy. :D © Mlynarz


Oborniki Śląskie - kościół pw. św. Tadeusza Judy i św. Antoniego Padewskiego © Mlynarz


Odwiedziliśmy dziś pizzerię, która funduje takie specjały jak "Kosmate myśli"... :) © Mlynarz


INFORMACJA DNIA!!! KSU będzie we Wrocłąwiu! Plakat wypatrzyła Asiczka. :) © Mlynarz


Gorąca kąpiel i zimny Piast - moje Kochanie wie co lubię. To taka nagroda za mój ponadludzki wysiłek włożony w naszą dzisiejszą wspólną eskapadę. ;) © Mlynarz