Wpisy archiwalne w kategorii

GPS

Dystans całkowity:1416.86 km (w terenie 208.50 km; 14.72%)
Czas w ruchu:74:57
Średnia prędkość:18.90 km/h
Maksymalna prędkość:61.34 km/h
Suma podjazdów:7171 m
Suma kalorii:880 kcal
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:88.55 km i 4h 41m
Więcej statystyk

Dedykacja dla Mavika!

Sobota, 20 marca 2010 · Komentarze(6)
SETKA DEDYKOWANA MAVIKOWI, KTÓRY W TYM DNIU OBCHODZIŁ URODZINKI :)

Była to bardzo przyjemna wycieczka, bo:
- zrobiona na lubianych przeze mnie bardzo ziemiach Śląska,
- zrobiona w doborowym towarzystwie,
- zrobiona przy okazji pobytu u wspaniałej Rodzinki z Helenki,
- mogłem ją zadedykować Mavikowi. :)

Na tym wypadzie miałem okazję poznać Michała (Fredziomf) oraz Codeisred’a. :)
Reszta ekipy to znani alkoholicy, tfu... tzn. bikeholicy! Czyli Kosma i Darek. :)
Była z nami jeszcze jedna osoba, ale nie napiszą kto, bo to tajemnica. :D

Za cel wycieczki obraliśmy sobie Górę św. Anny – ambitnie. :D

Wypad zaczęliśmy od małego opóźnienia, by tradycji stało się zadość. :)
Najpierw ruszyliśmy w stronę Toszka. Mijając kolejne spokojne wioski zmagaliśmy się z dość mocno wiejącym wiatrem. W międzyczasie zatrzymaliśmy się na moment przy drewnianym kościółku w Zacharzowicach. W samym Toszku robimy drobne zakupy i posilamy się, by wzmocnić siły. Następnie lądujemy na tamtejszym zamku – bardzo fajne miejsce. Lubię takie „średniowieczne” klimaty.

Ekipa, choć jedzie ze sobą po raz pierwszy w takim składzie osobowym, jest bardzo wesoła i zgrana. Kilometry, mimo wiatru mijają przyjemnie. Dobre nastroje nie chcą nas opuścić, za to powoli opuszczają nas siły... Brak treningu robi swoje – cudów nie ma, żeby z łatwością pokonywać długie dystanse trzeba trochę pracować nad kondycją. Jedziemy, jedziemy i... nieco psuje się pogoda, zrobiło się chłodniej, słońce schowało się za chmurami, które straszą deszczem. No nic... chyba Góra św. Anny w tym dniu okaże się zbyt dużym wyzwaniem. :)

Dojeżdżamy do Poniszowic. Tam wszyscy rzucają się z aparatami do fotografowania bardzo ładnego drewnianego kościoła. ;)
Kilkanaście minut później cała ekipa podejmuje zgodną decyzję, że odpuszczamy zdobywanie „Anki”. Innym razem, nic na siłę. Wypad i tak jest bardzo udany. :)
Dobijamy do krajowej „40-ki” i tam zaczyna się odwrót.
Z nieba zaczyna siąpić deszcz ale my i tak trochę odsapnęliśmy, bo wreszcie nie jedziemy pod wiatr wiejący w pysk. :)
Po przejeździe nad autostradą A4 dojeżdżamy do Jeziora Pławniowickiego, a następnie do samych Pławniowic, w których podziwiamy wspaniały kompleks pałacowo-parkowy (strona www) – niesamowite miejsce.

Droga powrotna od Pławniowic to niezła improwizacja. Wspólnie z Michałem i Darkiem obieramy trasę, którą jeszcze nikt z nas nie jechał. Jak się okazało był to dobry wybór, bo jadąc wybranymi przez nas bocznymi drogami mogliśmy ograniczyć do minimum nasze spotkania z „kierowcami”. Z resztą fajnie wyglądała ta współpraca nawigacyjna. :)

Gdzieś koło Gliwic udzielamy jeszcze pomocy jednemu z użytkowników aut, którego trzeba popchnąć, by mógł odpalić swojego czterokołowego przyjaciela. Fajnie to wyglądało jak banda w rowerowych ciuchach pchała auto. :)

W końcu dotarliśmy do Zabrza. W Rokitnicy żegnamy się z Michałem i Codeisred’em.
Kilkaset kilometrów przed blokiem Darka podejmuję decyzję, że jeszcze udam się na krótki samotny wypadzik do Ptakowic, by udało mi się dokręcić do setki. Reszta wesołego składu jedzie na obiad, a ja jeszcze odbywam półgodzinną wycieczkę fotografując przy okazji zachodzące słońce.

Wróciłem bardzo zadowolony.
Setka osiągnięta i mogę ją zadedykować Mavikowi. :)
Dzień spędzony w super towarzystwie (wieczór zresztą też :D ).
Trochę się zmęczyłem. I o to chodziło. :)
Fajnie jest.

TRASA:
Zabrze – Helenka -> Ptakowice -> Zbrosławice -> Wilkowice -> Księży Las -> Kopienice -> Zacharzowice -> Wilkowiczki -> Toszek -> Pawłowice -> Ligota Toszecka -> Niekarmia -> Poniszowice -> Widów -> Chechło -> Łany -> Pławniowice -> Taciszów -> Bycina -> Gliwice -> Przezchlebie -> Ziemięcice -> Świętoszowice -> Zabrze – Rokitnica - Helenka

Zamek w Toszku © Mlynarz


Dziedziniec zamku w Toszku © Mlynarz


Codeisred i Fredziomf na trasie © Mlynarz


Ołtarz w kościele w Poniszowicach © Mlynarz


Na trasie... © Mlynarz


Pałac w Pławniowicach © Mlynarz


Kosmom wstęp wzbroniony... ;) © Mlynarz


Ołtarz w przypałacowej kaplicy © Mlynarz


Jedna ze stacji drogi krzyżowej © Mlynarz


Boisko "Orlik" przy SP nr 30 na zabrzańskiej Helence :) © Mlynarz


I zachód słońca w okolicach Ptakowic © Mlynarz

Wreszcie zima ustępuje!

Czwartek, 25 lutego 2010 · Komentarze(16)
I wreszcie choć trochę pojeździłem na rowerze. Dobrze mi to zrobiło.
Nie ma to jak trochę się poruszać i dotlenić - samo zdrowie!
Pogoda też już co raz lepsza się robi. Dziś świeciło słońce i było całkiem ciepło jak na tą naszą "zimę stulecia". ;)

Po wyjściu z domu obrałem kierunek na południowe okolice Wrocławia.
Gdy wyjechałem z miasta nabrałem ochoty na sfotografowanie zachodu słońca, załapałem się tylko na jego końcówkę. Dobre i to. Nie mniej jednak przy robieniu zdjęcia, gdy wbiegłem na zaśnieżone pole, wpadłem do rowu z wodą. :D
Trochę się rozpędziłem i zapomniałem, że przy odwilży wszędzie pełno wody. ;)
Mając całe mokre buty i część spodni, postanowiłem nie robić dłuższej trasy. Skończyło się na małej pętli ale, jak już wspomniałem, było bardzo przyjemnie.

Przyjemności tej nie zepsuł nawet fakt, że musiałem na nowo sobie przypomnieć co znaczy nienawiść kierowców do rowerzystów. Trudno, Pan Bóg nie wszystkim dał takie same mózgi. :D

Przy okazji:
Wszystkich serdecznie zachęcam do zajrzenia tutaj i przyłączenia się do akcji Bikestatowiczów:)

TRASA:
Wrocław: Krzyki -> Gaj -> Wojszyce -> Ołtaszyn...
Biestrzyków -> Suchy Dwór -> Rzeplin -> Szukalice -> Komorowice -> Karwiany -> Wysoka...
Wrocław: Partynice -> Krzyki

Zachód słońca, na który zdążyłem w ostatniej chwili © Mlynarz

Biały świat

Wtorek, 2 lutego 2010 · Komentarze(12)
Po dłuższej przerwie przyszła wreszcie pora, by znów wsiąść na rower. Udało się nawet zrobić sporą traskę jak na tak ostrą zimę.

Żałuję trochę, że nie jeździłem prawie przez dwa tygodnie. Złożyło się na to kilka spraw, przede wszystkim wyjazd, który „nieco” się przeciągnął. Nie ukrywam jednak, że trochę odechciało mi się codziennego wychodzenia w nocy na rower, by przejechać choć kilka kilometrów. Warunki tej zimy są po prostu takie, że zazwyczaj nie jeździmy tam gdzie chcemy ale... tam gdzie możemy, gdzie w ogóle się da.

Dziś jednak postanowiłem nie oglądać się na zimę i ruszyłem przed siebie jakby nigdy nic. Poza miastem jeździ się dość ciężko. Jedynie drogi powiatowe, po których dziś jeździłem były odśnieżone, choć i tak w wielu miejscach pojawiały się zaspy tworzone przez śnieg nawiewany z okolicznych pól. Drogi gminne są całkowicie pokryte śniegiem i lodem, a gruntowe... nieprzejezdne. Mi to dzisiaj nawet się podobało, bo dawno nie jeździłem w tak zimowych warunkach. Cieszę się jednak, że nie zaliczyłem żadnej gleby. Trochę mniej cieszy mnie fakt, że rower po powrocie do domu trzeba dokładnie wymyć, bo... sól drogowa jest wszędzie. :/

Podsumowując:
Przyjemnie było pojeździć po całkowicie zaśnieżonych drogach w przepięknej, zimowej scenerii. Pola sąsiadujące z drogami to hektary zasypane białym puchem - coś pięknego.

Mimo wszystko... nie mogę doczekać się wiosny. :)


TRASA:
Wrocław: Krzyki - Gaj – Wojszyce...
Wysoka -> Karwiany -> Komorowice -> Szukalice -> Żórawina Osiedle -> Galowice -> Wilczków -> Pasterzyce -> Bogunów -> Węgry -> Stary Śleszów -> Racławice Małe -> Radłowice -> Piskorzówek -> Piskorzów -> Swojków -> Gęsice -> Rynakowice -> Okrzeszyce -> Sulimów -> Święta Katarzyna -> Zacharzyce -> Iwiny...
Wrocław: Bieńkowice – Brochów – Tarnogaj – Gaj - Krzyki

Dobrze, że stawiają takie znaki, bo nie zauważyłbym, że jest zima. ;) © Mlynarz


Tak wygląda droga powiatowa, zaraz po opuszczeniu Wrocławia. © Mlynarz


Biały świat © Mlynarz


Pasterzyce zimą © Mlynarz


Zima na całego © Mlynarz


Prawie jak Antarktyda © Mlynarz


Droga do Racławic Małych © Mlynarz


Droga pomiędzy Racławicami a Radłowicami - tu jechać się nie dało. :) © Mlynarz


TREK vs. zima © Mlynarz


Na przełaj © Mlynarz


Radłowice zimą © Mlynarz


Tak wyglądają drogi zimą w gminie Domaniów © Mlynarz


Gmina Święta Katarzyna - na drogach lód i śnieg © Mlynarz

NOWY ROK

Piątek, 1 stycznia 2010 · Komentarze(7)
W Nowy Rok miałem przyjemność pojeździć z ekipą w składzie:
- Aniołek
- Kosmacz
- Darek
- Jacek

Było mgliście i... przyjemnie.
Namówieni przez Anetkę obraliśmy za cel swojego dzisiejszego wypadu Świerklaniec.
Niestety widoczność była bardzo ograniczona przez wspomnianą mgłę i... porę dnia, bo na rower wybraliśmy się przed szesnastą.

Fajnie było rozpocząć nowy rok od wypadu na rower.
Fajnie było to zrobić w tak doskonałym towarzystwie. :)

Trasa, którą jechaliśmy była dość górzysta. Po drodze mieliśmy kilka małych podjazdów, które jednak wymagały włożenia w pedałowanie trochę siły.
Na Świerklaniec ostatecznie nie dojechaliśmy, bo woleliśmy się powygłupiać przy zbiorniku Kozłowa Góra. :D
Powrót był bardzo przyjemny. Każdemu dostarczył sporej dawki śmiechu, nawet Darkowi, który wszedł w Nowy Rok z... dwoma złapanymi kapciami! :D
Swoją drogą to trzeba mieć pecha żeby przy tak krótkiej zabawie jak dzisiejsza złapać dwie gumy. ;P

Z całej eskapady wróciliśmy dość późno (biorąc pod uwagę to jaki przejechaliśmy dystans). W końcówce troszkę z Jackiem się rozgrzaliśmy ruszając do przodu, nasza ucieczka zakończyła się powodzeniem, na Helenkę dotarliśmy jako pierwsi. :D
W nagrodę dziewczyny zrobiły nam grzańca. ;)

- - - - - - - - - - - - - - - - -

Jako że jest to pierwszy wpis w tym roku to warto byłoby wspomnieć o rowerowych planach na 2010 rok.
A plan jest prosty: jeździć!
Jak będę jeździł, to będę czuł się dobrze.

I to tyle. :)
Reszta jest w głowie.
Pomysłów nie brakuje.
Są też pomysły i nierowerowe. :)

Fotki z wypadu

Jacek pilnuje rowerów © Mlynarz


Okolice dworca kolejowego w Radzionkowie © Mlynarz


Asia, Kosma i Darek © Mlynarz


Tak się kończy jazda we mgle ;) © JPbike

ŚNIEŻNIK ZDOBYTY!

Środa, 30 grudnia 2009 · Komentarze(47)
No i stało się.
To co od dawna chodziło mi po głowie ziściło się. Choć może nie w 100%, to najważniejsza część planu została wykonana.

Chciałem zdobyć Śnieżnik (1425 m n.p.m.), ale nie tak jak robi to większość ludzi.
Chciałem zdobyć Śnieżnik wyjeżdżając rowerem spod klatki mojego bloku na wrocławskich Krzykach, dojechać do Gór Złotych, pokonać je, pokonać kolejne podjazdy, pokonać śnieżne warunki panujące na szlaku i stanąć na szczycie tej osobliwej góry.
Chciałem to zrobić zimą.
Zrobiłem.

Śnieżnik zdobyty! © Mlynarz


Wszystko zaczęło się wczesnym rankiem, można powiedzieć nawet, że w nocy, bo wystartowałem z mieszkania o 3:20, gdy niemal cały Wrocław spał.
Po przejechaniu kilku kilometrów znalazłem się poza granicami miasta, dookoła panowały ciemności, na niebie świecił księżyc i mieniły się miliony gwiazd, do płuc wdzierało się mroźne powietrze, a wszędzie gdzie nie spojrzałem widziałem bezgraniczną przestrzeń. Tylko od czasu do czasu, gdy przejeżdżałem przez przystrojone jeszcze świątecznie wioski, przypominałem sobie o bożym świecie.
A tak... wolność i można jechać przed siebie, do przodu.

Że życie nie jest bajką, wiedzą wszyscy, wiem też ja.
W mojej bajce problemem był... brak sił.
Po wtoczeniu się na pierwsze małe wzgórza spotkane na trasie wiedziałem, że to nie jest mój dzień. Po prostu brakowało mi mocy, choćbym nie wiem jak bardzo chciał, nie miałem mocnej łydki, by pociągnąć z siłą pokonywanie podjazdów.
Miałem jednak upór, i miałem też cel.
Celem było zdobycie Śnieżnika a miało mi w tym pomóc konsekwentne posuwanie się do przodu.
To nic, że jechało mi się ciężko.
Przebrnąłem jakoś przez nocny etap wypadu i dotarłem do Ząbkowic Śląskich, w których nieco się pokręciłem oglądając miejscowe zabytki.
Gdy opuściłem to ładne miasteczko zmierzałem do Kamieńca Ząbkowickiego. Było ciężko, miałem kryzys, po głowie chodziła mi myśl o tym, by jednak dać sobie spokój. Nie chciałem odpuścić.
Podczas gdy myśli w głowie kotłowały się i prowadziły ze sobą bój... pękł mi łańcuch w rowerze. Nie powiem żeby mnie to ucieszyło, bo naprawienie go przy pomocy skuwacza, którym dysponowałem nie było proste. W końcu udało się i można było jechać dalej.

Złoty Stok. Po dotarciu do tej miejscowości przywitały mnie góry. Zacząłem mozolnie pokonywać podjazd na Przełęcz Jaworową (707 m n.p.m.) w Górach Złotych, którą doskonale pamiętam z wyprawy „Dookoła Polski”. Dziś trudniej mi się na nią wjeżdżało niż podczas wyprawy, gdy ciągnąłem sakwy na przyczepce. Aż taki byłem słaby.
Trochę się ratowałem batonikami, czekoladą i kanapkami, które przygotowała mi Asia – niezbyt bardzo pomagało. Tak naprawdę, jeśli nie jest się przygotowanym do jeżdżenia po górach, jeśli za mało się jeździ na rowerze, to nie ma co liczyć na to, że nagle będzie się pokonywać podjazdy w stylu Pantaniego. Ja na to dziś nie liczyłem, pogodziłem się ze swoją słabością i... brnąłem do przodu.

Z przełęczy zjechałem do Lądka Zdroju. Odwiedziłem tamtejszy park i kierowałem się na Stronie Śląskie. Następnie kostką brukową i zaśnieżonym asfaltem do Kletna, za którym zjechałem z drogi i znalazłem się na górskim szlaku.
W tej chwili rozpoczęła się walka z górą, byłem na wysokości nieco ponad 700 metrów. Do zdobycia szczytu potrzebne jest drugie tyle pokonanego przewyższenia, a to nie było łatwe tego dnia, gdyż szlak (poruszałem się rowerowym ER2) w całości był zaśnieżony i oblodzony, często rower trzeba było pchać, bo niestety nie dało się wjeżdżać. W nawigacji bardzo pomagał mi GPS, który tego dnia pomyślnie przeszedł chrzest bojowy.

Ciężko, bo ciężko, ale krok po kroku brnąłem w stronę szczytu. Na trasie mogłem podziwiać piękne, białe zbocza Masywu Śnieżnika, które tego dnia wyglądały niesamowicie. Nad nimi było błękitne niebo i intensywnie świecące słońce – to sprawiało, że górskie krajobrazy oglądało się z podwójną przyjemnością. Wreszcie dotarłem do Schroniska na Śnieżniku, stamtąd zostało jedynie pokonanie zielonego szlaku (około 200 metrów przewyższenia), by stanąć na szczycie. Na tym odcinku rower trzeba było pchać, a czasem nawet wnosić. Nogi zapadały się w śniegu, lub ślizgały na oblodzonych kamieniach. Z góry schodziło wielu turystów, bo było stosunkowo późno. Wszyscy patrzyli się na mnie z niedowierzaniem.
Wreszcie dotarłem na szczyt. O godzinie... 16:00.

Po ponad dwunastu godzinach od wyjechania z Wrocławia mogłem cieszyć się nagrodą. Stałem na wysokości 1425 metrów nad poziomem morza. Stałem na białym, zasypanym śniegiem i skutym lodem szczycie Śnieżnika – góry, którą tego dnia tak bardzo chciałem zdobyć.
Podziwiałem przepiękny widok białych gór, za którymi chowało się już słońce. To było niesamowite.
Na szczycie byłem sam, nie było nikogo oprócz mnie i Treka.
Poczułem się wspaniale.
Ten bezkres gór i gwiżdżący w uszach wiatr, jego smagające lodowe podmuchy – tego chyba nigdy nie zapomnę. Zrobiło to na mnie olbrzymie wrażenie.

Pora była już późna, zostało mi 30 minut dobrej widoczności, dlatego należało szybko wracać ze szczytu. W mig znalazłem się pod schroniskiem. Tam założyłem kominiarkę, bo zrobiło się mroźno. Temperatura na szczycie była w okolicy –10 stopni Celsjusza.
Od schroniska został mi zjazd niebieskim szlakiem do Międzygórza. Na szczęście nie był bardzo oblodzony i w większości dało się jechać. Zjazd jednak był bardzo zachowawczy, bo widoczność słabła, a pod śniegiem czyhały pułapki, trzeba było uważać.
Po drodze do Międzygórza spotkałem ratownika GOPR-u. Zaczepił mnie i pytał czy nie zwieźć mnie autem na dół. Nie trzeba było. Chciałem jechać rowerem. Było mi ciepło, byłem zadowolony ze zdobycia szczytu, przez chwilę poczułem się mocniej niż jeszcze kilka godzin wcześniej. Wydawało mi się, że jestem w stanie wrócić do Wrocławia o własnych siłach, że dojadę na rowerze. To byłoby coś, pomyślałem, by zdobyć Śnieżnik wyjeżdżając z Wrocławia rowerem, a później jeszcze wrócić trzaskając przy tym łącznie trzysta kilometrów, a wszystko to zimową porą. Byłoby pięknie.

W Międzygórzu kupiłem w sklepie sok. Bo z napojów został mi jedynie termos z herbatą.
Trochę odpocząłem i za cel obrałem... Wrocław. Chciałem jechać przez Paczków, tak by wyszło mi łącznie 300 kilometrów. To wiązało się z tym, że po drodze muszę pokonać kilka górek. Wziąłem się do pracy. Najpierw czekał mnie spory zjazd z Międzygórza, dość mocno na nim zmarzłem, bo pęd lodowatego powietrza przenikał przez ubrania. Znalazłem się w Idzikowie. Tu zaczęły się podjazdy. Od czasu do czasu miałem z górki, ale niemal ciągle się wspinałem. Męczące to było, raz 100 metrów przewyższenia w górę, raz w dół.

Zmierzałem w stronę Przełęczy Kłodzkiej (483 m n.p.m.) drogą, którą odkryłem we wrześniu z Asią, kiedy to wybraliśmy się pojeździć w pewien weekend po Górach Złotych.
Strasznie byłem umęczony, miałem już dość. Teraz wiedziałem już, że sama silna wola nie wystarczy. Po prostu już organizm zaczynał się buntować, mówił że ma dość. Mogłem w siebie wrzucić kilogram batonów, ale to nie zastąpi braku snu, którego się domagał (przed wyjazdem spałem jedynie trochę ponad godziny), nie zastąpi to też braku formy. Po prostu czasem pewnych rzeczy nie da się zrobić, do pewnych rzeczy trzeba się odpowiednio przygotować.
Ja jednak chciałem udowodnić sobie, że dam radę. Byłem niezwykle zdeterminowany, by o własnych siłach dotrzeć do domu. Ta determinacja pękła jednak jak bańka mydlana, a równocześnie z nią... pękł mi łańcuch, drugi raz tego samego dnia. Tym razem, w środku pola, w ciemności mocuję się z awarią. Okazuje się, że ogniwo łańcucha zostało całkiem uszkodzone. Skracam go, choć już brakuje w nim trzech ogniw. Ten łańcuch jest totalnie zmasakrowany, jeździ w Treku już ponad 8000 km i ma za sobą wyprawę „Dookoła Polski”, był kilka razu skuwany, nie nadaje się do jazdy. Mimo, że jakoś go skułem to i tak za każdym przekręceniem korby przeskakuje na zębatkach, teraz już naprawdę odechciewa mi się jazdy. Myśl o tym, że organizm odmawia współpracy, że sprzęt się posypał, że przede mną ponad 100 kilometrów jazdy, że zima, że zimno, że ciemno, że brak snu, że mam dość, że nie mam siły, nie mam siły, nie mam siły, że nie mam siły...

Zdobyłem ostatni górski podjazd tego wypadu, zawitałem na Przełęczy Kłodzkiej, Chowam się w altance na parkingu. Siadam. Próbuję odpocząć, czuję jak nuży mnie sen. Jednym haustem wypijam cały termos herbaty, teraz dopiero czuję jak bardzo chciałem pić.
Siedzę w ciemności, w uszach ciągle mi dzwoni, dzwoni i nie chce przestać.
Zrezygnowałem.

Zadzwoniłem po Asię, poprosiłem by po mnie przyjechała samochodem
Po prostu odpuszczam.
Musiałem, tego dnia musiałem.

Asia jedzie po mnie autem w stronę Kłodzka, a ja jeszcze kręcę na rowerze do Barda. Musiałem się ruszać, bo przez godzinę siedzenia wychłodziłbym organizm, a tak miałem ciepło podczas jazdy.

W Przyłęku, koło Barda, kończy się moja dzisiejsza przygoda.
Pakuję rower do auta, z ulgą siadam na samochodowym fotelu, pałaszuję przygotowaną przez mojego Aniołka kanapkę. Ruszamy. Jest ciepło, bardzo ciepło, jak to dobrze że działa ogrzewanie. Początkowo rozmawiamy. Zaczyna padać śnieg, myślę sobie że gdybym był wciąż na trasie, to ten śnieg by mnie dobił już totalnie. Przytulam głowę do samochodowego zagłówka i zasypiam. Nie wiem kiedy, nie wiem jak, zasnąłem...

Czy cieszę się z wyjazdu?!
I to jak!
Mimo tego, że zrezygnowałem z kontynuowania jazdy to starałem się. Zdobyłem Śnieżnik, póki miałem siły to stawiałem czoła przeciwnościom. Próbowałem. Nie udało się wrócić rowerem do Wrocławia – to nic. Czasem trzeba zrezygnować. Być może za dużo na raz chciałem zrobić a przecież nie byłem do tego odpowiednio przygotowany. Czym innym jest zrobienie 300 kilometrów jadąc po asfalcie z wiatrem w plecy, a czym innym pokonanie ich zimą jednocześnie mając na swoim koncie 3000 metrów górskich przewyższeń i wtaszczenie się na Śnieżnik. Do tego trzeba się przygotować – ja dziś nie byłem.
To że nie dałem rady dzisiaj, nie znaczy że nie spróbuję ponownie kiedyś. Bo spróbuję, tak samo jak spróbuję innych rzeczy.
Trzeba się rozwijać.

To był dzień! :)

TRASA:
Wrocław/Krzyki – Wro/Gaj – Wro/Wojszyce...
Biestrzyków -> Suchy Dwór -> Żórawina -> Żerniki Wielkie -> Bogunów -> Węgry -> Brzoza -> Brzezica -> Borów -> Piotrków Borowski -> Mańczyce -> Głownin -> Podgaj -> Karczyn -> Kondratowice -> Prusy -> Janowiczki -> Czerwieniec -> Zarzyca -> Janówka -> Targowica -> Ciepłowody -> Baldwinowice -> Bobolice -> Ząbkowice Śląskie -> Sosnowa -> Płonica -> Złoty Stok -> Orłowiec -> Lądek Zdrój -> Stojków -> Strachocin -> Stronie Śląskie -> Stara Morawka -> Kletno -> szlak ER2 -> Śnieżnik (1425 m n.p.m.) -> szlak niebieski -> Międzygórze -> Wilkanów -> Marianówka -> Idzików -> Kamienna -> Nowy Waliszów -> Ołdrzychowice Kłodzkie -> Rogówek -> Jaszkowa Górna -> Kolonia Gajek -> Laski -> Ożarów -> Dzbanów -> Przyłęk/k. Barda

Dzień budzi się do życia © Mlynarz


W oddali widać majaczące góry © Mlynarz


Krzywa wieża w Ząbkowicach Śląskich © Mlynarz


Ratusz w Ząbkowicach Śląskich © Mlynarz


Zamek w Ząbkowicach Śląskich © Mlynarz


Wiadukt w Kamieńcu Ząbkowickim © Mlynarz


Nysa Kłodzka © Mlynarz


Przyjemny jest widok takich wiosek w czasie jazdy © Mlynarz


Pogodę miałem rewelacyjną © Mlynarz


Płonica - wioska w okolicy Złotego Stoku © Mlynarz


Złoty Stok © Mlynarz


Przełęcz Jaworowa - początek podjazdu od strony Złotego Stoku © Mlynarz


Przełęcz Jaworowa - doskonale ją zapamiętałem z wyprawy :) © Mlynarz


Takie widoki miałem w czasie pokonywania przełęczy © Mlynarz


Sople lodu na górskim źródełku © Mlynarz


Przełęcz Jaworowa © Mlynarz


Śnieżnicki Park Krajobrazowy - na jego terenie znajduje się mój cel, Śnieżnik © Mlynarz


Góry Złote © Mlynarz


Uzdrowisko Wojsciech - Lądek Zdrój © Mlynarz


Droga do Kletna © Mlynarz


Słońce, droga i śnieg - pięknie się komponują © Mlynarz


Kleśnica - potoczek w okolicy Kletna © Mlynarz


Już na szlaku rowerowym ER2 © Mlynarz


Bardzo fajnie się nim poruszało, o ile nie było lodu © Mlynarz


Błękitne niebo w górach, to gwarancja pięknych widoków © Mlynarz


Im wyżej, tym poruszanie szlakiem stawało się cięższe © Mlynarz


Ku słońcu © Mlynarz


Jak dla mnie miodzio :) © Mlynarz


Drzewa zasypane śniegiem - Śnieżnik jest tuż, tuż. © Mlynarz


Tu już było bardzo ciężko wjeżdżać © Mlynarz


Biały grzbiet Masywu Śnieżnika © Mlynarz


Masyw Śnieżnika zimą jest przepiękny © Mlynarz


Jazda w takiej scenerii dostarcza olbrzymiej przyjemności © Mlynarz


Droga do Schroniska na Śnieżniku © Mlynarz


Słońce chowa się za górami © Mlynarz


Schronisko na Śnieżniku © Mlynarz


Zielony szlak prowadzący na Śnieżnik - jazda tutaj była już niemożliwa © Mlynarz


Na takie widoki czekałem © Mlynarz


Było warto się męczyć, bu móc oglądać świat z wysokości © Mlynarz


Śnieżnik już blisko © Mlynarz


Góry, góry, góry... © Mlynarz


Nagroda za wysiłek © Mlynarz


Ostatnie metry przed szczytem © Mlynarz


Zrobiło się późno, tuż przed Śnieżnikiem na niebie zawitał księżyc © Mlynarz


Już na szczycie! © Mlynarz


Na szczycie byłem sam © Mlynarz


Śnieżnik zdobyty! © Mlynarz


Czas wracać do domu. Zjazd ze Śnieżnika. © Mlynarz

GPS - MÓJ PIERWSZY RAZ Z NAWIGACJĄ

Poniedziałek, 28 grudnia 2009 · Komentarze(19)
Dziś wreszcie udało mi się przetestować urządzenie GPS, które znalazłem pod choinką... :)
Chyba musiałem być nadzwyczaj grzeczny w ciągu ostatniego roku skoro Mikołaj obdarzył mnie takim prezentem, a także innymi wspaniałymi – w większości rowerowymi. Mam wrażenie, że ktoś z mojego bliskiego otoczenia jest z nim w zmowie, bo doskonale trafił w moje gusta. ;)

Test wypadł pomyślnie. Jestem bardzo zadowolony. Zadowolony to tak naprawdę mało powiedziane, ja jestem wniebowzięty. GPS to jest coś o czym marzyłem od dawna. Jego posiadanie dostarczy mi teraz dużo dodatkowej frajdy w jeździe na rowerze i nie tylko. :)

Zanim nauczę się wykorzystywać wszystkie możliwości urządzonka pewnie minie trochę czasu. Dziś udało się opanować podstawy. Ale fajnie, że jest co odkrywać. :)
Im więcej możliwości i im bardziej sprzęt jest funkcjonalny, tym lepiej.
Zapewne czeka nas dużo wspólnych przygód. :)

Dzisiejsza trasa to pętla po wioskach na południe od Wrocławia. Na drogach niestety było mokro, bo cały dzień lekko popadywał deszcz. Temperatura niewiele powyżej zera i dość mocny wiatr. Jak nietrudno się domyślić nie były to komfortowe warunki do jazdy. Mimo to... jestem bardzo zadowolony z tej wycieczki. :D


TRASA:
Wrocław/Krzyki – Wro/Wojszyce...
Radomierzyce -> Żerniki Wrocławskie -> Smardzów Wrocławski -> Święta Katarzyna -> Sulimów -> Zębice -> Groblice -> Siechnice -> Blizanowice -> Trestno...
Wrocław/Opatowice – Wro/Niskie Łąki – Wro/Gaj – Wro/Krzyki

Trek - już z nawigacją. © Mlynarz