Wpisy archiwalne w kategorii

Aniołek

Dystans całkowity:9894.97 km (w terenie 1442.69 km; 14.58%)
Czas w ruchu:513:10
Średnia prędkość:19.23 km/h
Maksymalna prędkość:72.00 km/h
Suma podjazdów:4005 m
Liczba aktywności:152
Średnio na aktywność:65.10 km i 3h 25m
Więcej statystyk

NAPRZECIW...

Niedziela, 3 stycznia 2010 · Komentarze(4)
...mojemu Aniołkowi.
Asia kończyła dziś pracę późno. Postanowiłem wyjechać jej naprzeciw, by przyjemniej wracało się jej na nasze mieszkanko.
Chodniki były w większości dziś odśnieżone i jechało się łatwiej niż wczoraj.

DO WIADUKTU

Sobota, 2 stycznia 2010 · Komentarze(2)
Wrocław zasypany śniegiem ale my z Aniołkiem zdecydowaliśmy się wyjść na rower choć na chwilkę.
Po zaśnieżonych, śliskich chodnikach i ścieżkach rowerowych dotarliśmy do wiaduktu nad Krakowską po czym wróciliśmy do naszego mieszkanka.
Krótko i przyjemnie!

Poza tym dzień upłynął na błogim odpoczywaniu po jakże sympatycznym pobycie u Anetki, Darka, Wiktora i Igorka, z którymi wspólnie mogliśmy pożegnać udany stary rok i powitać Nowy Rok, który mam nadzieję, będzie nie mniej udany od 2009 roku.
Pobyt obfitował w dużą dawkę śmiechu i zabawy, bo oprócz wspomnianej Rodzinki mieliśmy przyjemność bawić się w towarzystwie Kosmacza i Jacka.

Dziękujemy! :)

NOWY ROK

Piątek, 1 stycznia 2010 · Komentarze(7)
W Nowy Rok miałem przyjemność pojeździć z ekipą w składzie:
- Aniołek
- Kosmacz
- Darek
- Jacek

Było mgliście i... przyjemnie.
Namówieni przez Anetkę obraliśmy za cel swojego dzisiejszego wypadu Świerklaniec.
Niestety widoczność była bardzo ograniczona przez wspomnianą mgłę i... porę dnia, bo na rower wybraliśmy się przed szesnastą.

Fajnie było rozpocząć nowy rok od wypadu na rower.
Fajnie było to zrobić w tak doskonałym towarzystwie. :)

Trasa, którą jechaliśmy była dość górzysta. Po drodze mieliśmy kilka małych podjazdów, które jednak wymagały włożenia w pedałowanie trochę siły.
Na Świerklaniec ostatecznie nie dojechaliśmy, bo woleliśmy się powygłupiać przy zbiorniku Kozłowa Góra. :D
Powrót był bardzo przyjemny. Każdemu dostarczył sporej dawki śmiechu, nawet Darkowi, który wszedł w Nowy Rok z... dwoma złapanymi kapciami! :D
Swoją drogą to trzeba mieć pecha żeby przy tak krótkiej zabawie jak dzisiejsza złapać dwie gumy. ;P

Z całej eskapady wróciliśmy dość późno (biorąc pod uwagę to jaki przejechaliśmy dystans). W końcówce troszkę z Jackiem się rozgrzaliśmy ruszając do przodu, nasza ucieczka zakończyła się powodzeniem, na Helenkę dotarliśmy jako pierwsi. :D
W nagrodę dziewczyny zrobiły nam grzańca. ;)

- - - - - - - - - - - - - - - - -

Jako że jest to pierwszy wpis w tym roku to warto byłoby wspomnieć o rowerowych planach na 2010 rok.
A plan jest prosty: jeździć!
Jak będę jeździł, to będę czuł się dobrze.

I to tyle. :)
Reszta jest w głowie.
Pomysłów nie brakuje.
Są też pomysły i nierowerowe. :)

Fotki z wypadu

Jacek pilnuje rowerów © Mlynarz


Okolice dworca kolejowego w Radzionkowie © Mlynarz


Asia, Kosma i Darek © Mlynarz


Tak się kończy jazda we mgle ;) © JPbike

OPACTWO CYSTERSÓW W HENRYKOWIE

Niedziela, 27 grudnia 2009 · Komentarze(19)
Czas ruszyć się po bożonarodzeniowym lenistwie.
Choć jeszcze niedziela, to my z Aniołkiem zakończyliśmy dziś błogie leniuchowanie. :)
Aby spalić choć trochę kalorii dostarczonych podczas jedzenia wigilijnych specjałów (a trzeba wiedzieć, że mieliśmy dwie kolacje wigilijne w tym roku :D ) postanowiliśmy zrobić sobie seteczkę na rowerku. :)

Za cel wyjazdu obraliśmy Henryków, wieś na południu województwa dolnośląskiego, w której mieści się opactwo cystersów. Miejscowość ta jest też znana dzięki tzw. Księdze Henrykoskiej, w której znajduje się zdanie które jest uważane za najstarsze zapisane w języku polskim.

„Day, ut ia pobrusa, a ti poziwai” – „Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywa, co współcześnie oznacza: „Daj, niech ja pomielę na żarnach, a ty odpoczywaj”.

Linki:
Henryków,
Księga Henrykowska,
Klasztor Księgi Henrykowskiej.

Było zimno, bo lekko powyżej zera. Mimo to przyjemnie nam się pedałowało, choć momentami bywało chłodnawo – trochę za lekko się ubraliśmy.
Po drodze pokonaliśmy kilka hopek, więc czasem trzeba było się bardziej wysilić. ;)
W Henrykowie byliśmy zaraz po zapadnięciu zmroku, to wynik tego, że z domu wyjechaliśmy dopiero o... 13:13. :)
Spędziliśmy kilka chwil na terenie opactwa, pozaglądaliśmy w zakamarki i trzeba było śmigać z powrotem do Wrocławia.
Powrót był bardzo przyjemny i dość szybki, bo pokonaliśmy 62 kilometry praktycznie w ogóle nie zatrzymując się po drodze. Widać, nie mogliśmy się doczekać domku, ciepłej herbatki i gorącego prysznica. :)

Wypad bardzo udany.
Oby więcej takich.

TRASA:
Wrocław/Krzyki - Wro/Wojszyce...
Biestrzyków -> Suchy Dwór -> Żórawina -> Żerniki Wielkie -> Bogunów -> Węgry -> Brzoza -> Brzezica -> Borów -> Piotrków Borowski -> Mańczyce -> Głownin -> Podgaj -> Karczyn -> Kondratowice -> Prusy -> Janowiczki -> Czerwieniec -> Zarzyca -> Janówka -> Targowica -> Stary Henryków -> Henryków -> Brukalice -> Wadochowice -> Kazanów -> Biały Kościół -> Strzegów -> Strzelin -> Bierzyn -> Zielenice -> Uniszów -> Mańczyce -> Piotrków Borowski -> Borów -> Brzezica -> Brzoza -> Węgry -> Bogunów -> Żerniki Wielkie -> Żórawina -> Suchy Dwór -> Biestrzyków...
Wrocław/Wojszyce -> Wro/Krzyki

Trochę fotek:

Klasztor cysterski w Henrykowie © Mlynarz


Klasztor cystersów w Henrykowie © Mlynarz


Księga Henrykowska © Mlynarz


Aniołek u klasztornych wrót © Mlynarz


Brukalice - tablica upamiętniająca zapisanie pierwszego zdania w języku polskim © Mlynarz


Aniołek na trasie - za nią długa droga © Mlynarz


Pałac w Mańczycach © Mlynarz


Zachodzące słońce nad stawem w Mańczycach © Mlynarz


Zimowe niebo - błękit i róż © Mlynarz

NOCNA MASAKRA 2009

Sobota, 19 grudnia 2009 · Komentarze(26)
CZYLI PIĘTNAŚCIE GODZIN...
...W PIĘTNASTOSTOPNIOWYM MROZIE.


MAMY PUCHAR! :)
Mamy Puchar! :) © Mlynarz



Nocna Masakra to ostatnia z rowerowych imprez na orientację w sezonie 2009, która wchodzi w cykl Pucharu Polski w Maratonach Rowerowych na Orientację. To zarazem jedna z najciekawszych imprez, bo zawodnicy walczą na trasie o długości 200 km w najdłuższą noc w roku. Na odnalezienie wszystkich punktów kontrolnych regulamin przewiduje piętnastogodzinny limit jazdy. Start trasy następuje o godzinie 16:30 od tego momentu, w kompletnych ciemnościach, aż do godziny 7:30 wszyscy zmagają się z trudami trasy przygotowanej przez Daniela Śmieję – organizatora całej imprezy.

Start w tegorocznej Nocnej Masakrze był szczególny dla Asi i dla mnie. Na początku roku postanowiliśmy, że postaramy się wspólnie walczyć na trasie zawodów wchodzących w cykl Pucharu Polski, by mój Aniołek mógł powalczyć o miejsce w pierwszej trójce klasyfikacji generalnej. Wszystko szło zgodnie z planem, były udane starty na Dymnie i Grassorze, był debiut na Harpaganie, była przygoda z Odyseją i samotny start Asi na Bike Oriencie. I w końcu okazało się, że tuż przed ostatnimi zawodami pucharowymi... Asia ma szansę wygrać klasyfikację generalną! :)
By tego dokonać, trzeba wygrać Nocną Masakrę. Zadanie nie należało do łatwych, ponieważ są to wymagające zawody. Dodatkowo inni także nie składali broni i to sprawiło, że losy Pucharu Polski w klasyfikacji kobiecej ważyły się do ostatnich minut Nocnej Masakry... :)

Choć początkowo istniało ryzyko, że w imprezie możemy nie wystartować, to na szczęście, na dziesięć dni przed zawodami Asia dostała w pracy zielone światło.
Należało pomyśleć nad tym, jak najlepiej przygotować się do startu. I nie chodzi tu wyłącznie o przygotowanie kondycyjne. Ważniejsze było to, by zadbać o posiadanie odpowiedniego oświetlenia na trasie, by skompletować niezawodny ubiór, który pozwoli wytrzymać przez piętnaście godzin jazdy na siarczystym mrozie, trzeba też było pomyśleć o zabraniu na trasę picia w termosach, pożywienia i zapasu baterii do lampek. Dużo tego, ale te wszystkie czynniki mają ogromne znaczenie na Nocnej Masakrze, bo przecież co komu po kondycji, jak po dwóch godzinach będzie przemarznięty?! A co w sytuacji, gdy picie w bidonie zamarznie, a na trasie nie uświadczysz otwartego sklepu?! Pamiętaliśmy o tym wszystkim przed startem i postanowiliśmy tego nie lekceważyć. :)
Już kiedyś spróbowałem swoich sił z tą imprezą. W 2007 roku, po ponad dziewięciu godzinach kluczenia, z zamarzniętym bidonem, zmęczony i rozbity psychicznie (no może nie do końca :D ) zjechałem do bazy zawodów zdobywając zaledwie... dwa punkty. :)
Teraz chciałem zamazać pamięć o tamtym niepowodzeniu. Chciałem wykluczyć błędy, które popełniłem wtedy, by kolejny start w Masakrze zakończyć z zadowoleniem.

Przez kilka poprzedzających start wieczorów sprawdzałem w leśnych i mroźnych warunkach jak przy bardzo niskiej temperaturze radzi sobie mój ubiór. Nie posiadam niestety super rowerowych ciuszków, musiałem ratować się tym co mam. Kilka warstw cienkich swetrów, cienki golf, koszulka termoaktywna, kurteczka, spodnie moro, dresy, spodnie rowerowe, kominiarka, opaska na uszy, czapka, zwykłe letnie buty SPD, ochraniacze na SPD, dwie pary skarpet, matysowe rękawiczki Rogelli – to musiało wystarczyć i wystarczyło. W butach umieściliśmy też z Asią chemiczne ocieplacze ale średnio to się sprawdziło (nie daliśmy im dostatecznie się rozgrzać na powietrzu).

Oświetlenie pomógł nam skompletować Błażej za co bardzo mu dziękujemy. Poza tym co nam pożyczył mieliśmy swoje przeciętne lampki diodowe. To też było dla nas wystarczające. :)

Kolejna ważna kwestia: picie i jedzenie. Na trasę zabraliśmy... aż cztery termosy. Dodatkowo bidon z napojem i dwie puszki napojów energetycznych. To co nie było w termosach wypiliśmy jako pierwsze, bo po 3 godzinach zamieniłoby się w lód. Picie z termosów, a było tego prawie cztery litry, starczyło nam do końca Nocnej Masakry – dzięki temu mogliśmy na bieżąco uzupełniać płyny w organizmie i rozgrzewać się pijąc gorącą herbatę. :)
Jedzenie to tradycyjnie: batoniki i kanapki. Jedno i drugie zamarzało ale było jadalne. :D

Próbę generalną jazdy w arktycznych warunkach zrobiliśmy z Asią dzień przed startem jeżdżąc po lasach w okolicach Jasienia.


DZIEŃ STARTU

W sobotę wstaliśmy około dziesiątej rano. Zjedliśmy pożywne śniadanie (pyszny makaron z sosem i kurczakiem) przygotowane przez moją Mamę. To czego nie zdołaliśmy spałaszować w domu zapakowaliśmy w termiczny pojemnik i zabraliśmy do miejscowości Długie, gdzie mieściła się baza zawodów.
Zaraz po śniadaniu wrzuciliśmy do auta rowery i resztę sprzętu, by po przejechaniu 200 kilometrów być na miejscu imprezy. Szybka rejestracja, składanie rowerów i przygotowanie się do startu – czas szybko upływał i znów zdążyliśmy ze wszystkim na ostatnią chwilę. :)

W bazie zawodów spotkaliśmy Tomka, Piotrka Banaszkiewicza, Damiana, Kitę, Wikiego i jeszcze trochę znajomych twarzy. :)

Przed 16:30 rozdanie map. My z Asią nie spieszymy się ze startem. Wolimy w bazie, w ciepełku, przyjrzeć się spokojnie mapie i zastanowić się nad kolejnością zdobywania punktów kontrolnych. Postanawiamy, że najpierw zgarniemy punkt najbliżej położony bazy, a później będziemy jechać ciągle na północ zdobywając położone po drodze punkty. W zależności od tego jak będzie nam szło, na trasie w którymś momencie zadecydujemy o odwrocie i zaczniemy wracać do bazy kierując się na południe – oczywiście zgarniając po drodze tyle punktów ile się da. ;)
Ruszamy!

PK 6 – szczyt górki
Jest nam ciepło, jest wesoło.
Wyjeżdżamy z bazy, pod kołami rowerów skrzypi śnieg.
Jedziemy, jedziemy... zawracamy. Już na starcie troszkę się zapędziliśmy. :D
Na szczęście szybko się połapujemy i wjeżdżamy do lasu tam gdzie trzeba. Trochę zabawy z linijeczką i docieramy w okolice górki, na której jest szczyt. Razem z nami jest tam sporo innych bikerów. Wszyscy wyglądają na zdezorientowanych, ile osób, tyle pomysłów na zdobycie punktów – wygląda to bardzo chaotycznie. W końcu my z Asią postanawiamy porzucić rowery przy drodze i wdrapać się na górę poszukując szczytu, bo przecież więcej gór w okolicy nie ma. :D
Punkt udaje się odnaleźć w miarę szybko, choć powoli nachodziły mnie czarne myśli.
Po znalezieniu punktu... trzeba znaleźć rowery. ;)
Podobnie jak Damian z Kitą zeszliśmy nie po tej stronie góry co trzeba, jednak po jej obejściu rowery zostały zlokalizowane. :D

PK 2 – dąb na skrzyżowaniu przecinek
Teraz kierujemy się w stronę miejscowości Licheń. Po kilku chwilach wyjeżdżamy z lasu i przez kilka minut suniemy polną drogą. To był bardzo przyjemny odcinek. Jechaliśmy po gładkim śniegu, dookoła hektary białego puchu, a gdzieś w oddali majaczące światła w domach.
W Licheniu natrafiamy na rozwidlenie dróg, oczywiście wybieramy jedyną słuszną. :D
Następnie czeka nas kilka kilometrów leśnej nawigacji – poszło sprawnie. Niemal zderzyliśmy się z dębem, na którym wisiał lampion z punktem. ;)

PK 11 – brzoza na granicy kultur
Teraz czeka nas dość długi przejazd ale raczej łatwy. Wystarczy wyjechać z lasu, a później asfaltami pognać do Górzna skąd do punktu niemal prosta droga. Z lasu udaje wyjechać się bezbłędnie. Wypadamy w Pielicach obok ładnego kościółka. Asia w tym miejscu wymienia baterie w czołówce, a ja... oglądam domki szachulcowe.
Wyjeżdżamy na asfalt. Jedzie się przyjemnie, leży na nim cienka warstwa śniegu, nie jeżdżą praktycznie żadne auta.
Tylko ciemność, przestrzeń, siarczysty mróz, śnieg, powiewy lodowego wiatru i my... (a w głowie myśli o wannie pełnej gorącej wody, ciepłym łóżeczku i grzanym winie... :D )
No nic! Trzeba jechać. :)
Z Górzna bez problemu trafiamy na interesujący nas punkt.
Po jego zdobyciu robimy dłuższą przerwę na jedzenie i picie. Jak dobrze mieć gorącą herbatę!
Okazuje się też, że przy takich postojach robi się zimno, dlatego nie warto zatrzymywać się na dłużej i wytracać ciepła wytworzonego przez organizm.
Na tym punkcie też fundujemy sobie kilka przebieżek... Tak, tak, biegaliśmy truchtem. Dzięki temu rozgrzewamy palce u stóp, które w czasie jazdy na rowerze po kilkudziesięciu minutach marzną. Taki bieg jest niezwykle pomocny.

PK 4 – koniec przecinki, skraj skarpy
Wracamy do Górzna po naszych śladach. Następnie przejeżdżamy przez Ostromęcko, gdzie miejscowi widząc nas na rowerach proponują... wino na rozgrzewkę. :)
My jednak jedziemy dalej na Bierzwnik i Płoszkowo, za którym znów wjeżdżamy w las. Znów przemierzamy dziesiątki zaśnieżonych przecinek przyjemnie sunąc sobie w stronę punktu. Wszystko idzie nam bardzo dobrze ale im bliżej punktu tym więcej wątpliwości (przy mapie w skali 1:100000 o to nie trudno), na szczęście byli tu przed nami inni. Korzystamy z tego i po śladach, bez stresu docieramy tam gdzie trzeba. ;)

PK 10 – szczyt górki
Po zdobyciu czwórki przyjemnie jedziemy w stronę asfaltu driftując sobie na śniegu. :)
Zaraz po wyjeździe z lasu mijamy się z radiowozem Policji. Myślałem, że będą chcieli nas zatrzymać, bo rower w środku zimy, w środku nocy, przy takim mrozie... To chyba podejrzane. :)
Mijamy zabudowania Zieleniewa, skręcamy na polną drogę i znów przed nami bezkresne połacie śniegu!
Za dużych gór to przed nami nie ma ale znajdujemy jakieś drobne wzniesienie. Rośnie tam jakieś drzewko... A na drzewku wisi jakaś biało-czerwona kartka. Chyba tego szukaliśmy. :)
Tu znów robimy sobie przerwę, uzupełniamy kalorie, uzupełniamy płyny.

Mamy całkiem niezły czas więc decydujemy się, by zdobyć dwunastkę, najdalej na północ wysunięty punkt. Jeśli pójdzie nam sprawnie to zaczniemy wracać do bazy mając możliwość zdobycia jeszcze pięciu punktów w drodze powrotnej! Ta myśl bardzo rozpala naszą wyobraźnię („mamy już pięć punktów, zdobywamy dwunastkę a potem jeszcze chociaż cztery, może pięć, kto wie, może uda nam się zajechać do bazy z jedenastoma punktami?! Przecież jest zapas picia, zapas jedzenia, jest nam ciepło.”)
Do dwunastki mamy aż trzy możliwości dojazdu:
- możemy wyjechać za mapę (droga wydaje się najkrótsza ale boimy się ryzyka, bo nie wiadomo co czeka nas „za mapą”),
- dłuższy przejazd asfaltem przez Zieleniewo i Brzeziny (banalna nawigacja ale długa droga),
- i coś pośredniego, czyli jechać z Zieleniewa na miejscowość Kołki, zrobić skrót lasem i dojechać asfaltem do punktu.
My wybraliśmy to ostatnie rozwiązanie, czyli takie jakby pośrednie. W Zieleniewie widzieliśmy drogowskaz na Kołki, więc uznajemy że będzie tam łatwo dojechać. Nic bardziej mylnego!
Jeszcze zanim zdążyliśmy wyjechać z Zieleniewa... zatrzymuje nas Policja. :D
Tym razem nam nie odpuścili. Na szczęście Asia wytłumaczyła panu w mundurze jak wielki błąd popełnia zadzierając z nami i puszczają nas wolno. ;)
Skręcamy na Kołki tak jak drogowskaz pokazuje. Przed nami cztery kilometry, a więc za jakieś 15-20 minut będziemy w Kołkach. No cóż. Gdzieś byliśmy. :D
Generalnie... Ponad godzina błądzenia, kluczenia, jeżdżenia po ścieżkach między młodnikami, zdobycie kilku okolicznych szczytów i... wracamy do punktu wyjścia. :/
Straciliśmy dużo czasu i dużo sił.
Szkoda.
Odpuszczamy już dwunastkę, bo nie chcemy ryzykować spóźnienia się na metę (to skutkuje punktami karnymi).
Mimo tej znacznej straty wciąż mamy jeszcze sporo czasu i wciąż możemy zdobywać punkty,
Nie załamujemy się.
Walczymy dalej.

PK 8 – skrzyżowanie przecinek, drzewo 5 m na N
Z Zieleniewa, do którego wróciliśmy po niepowodzeniu przy zdobywaniu dwunastki, jedziemy asfaltem do Brzezin. Sześć kilometrów dzielące te dwie miejscowości wydaje nam się dłużyć w nieskończoność. Oboje zbieraliśmy myśli i po prostu konsekwentnie jechaliśmy do przodu.
Za Brzezinami znów się koncentrujemy. Wjeżdżamy w las, typując dobrą drogę, pilnujemy wszystkich skrzyżowań, odmierzamy odległość. W końcu zatrzymujemy się na skrzyżowaniu przecinek. Mówię do Asi: „to na 100% tutaj, jak na tym drzewie nie ma punktu to wytarzam się w śniegu”. :D
Byłem pewien, że dobrze trafiliśmy ale... punktu nie ma. Myślę sobie, że to że nie ma go na drzewie, na którym powinien być, nie oznacza jeszcze, że w ogóle go nie ma, bo przecież to na 100% jest właśnie TA przecinka. „A może Danielowi pomyliły się kierunki w opisie?” – pytam Asi. Sprawdzamy. Tak, pomyliły mu się. :)
Punkt był na południe od przecinki, a nie na północ.
Na szczęście szybko się w tym wszystkim zorientowaliśmy, dzięki czemu nie straciliśmy zbędnego czasu. :)

PK 15 – skrzyżowanie przecinek
Droga do tego punktu to... „brukowa mordęga”. Najzwyczajniej w świecie, trzeba było pokonać dużo kilometrów poruszając się po straszliwie niewygodnej kostce brukowej. To telepanie sprawiło, że bardzo zaczęły boleć mnie ramiona, które i tak już nieźle dostały od wożenia plecaka z termosami. ;)
W połowie drogi między punktami stwierdzamy z Asią, że o wiele wygodniej jeździ się leśnymi drogami niż tym świńskim brukiem. Dlatego też tam gdzie się da zjeżdżamy do lasu i omijamy katorżniczą drogę z kamienia polnego.
Do samego punktu docieramy bez większych problemów, jak zawsze w przypadku odnajdywania przecinek bezcenna jest linijka. :)
Dajemy sobie chwilę na łyk gorącej herbaty. Analizujemy mapę, sprawdzamy czas i stwierdzamy, że zaatakujemy jeszcze jeden punkt wracając do bazy. Na więcej nie starczy nam czasu, bo zostało trochę ponad dwie godziny.

PK 16 – linia wysokiego napięcia, drzewo 5 na E
Jaka szkoda, że nie mamy już dużo czasu do dyspozycji, bo jedzie nam się całkiem przyjemnie.
Opuszczamy las i wyjeżdżamy w miejscowości Radęcin.
Jadąc po przykrytym śniegową kołdrą asfalcie mijamy kolejne uśpione wioseczki
Docieramy do Słowina i tam odbijamy na polną drogę. Jedziemy na zachód w stronę linii wysokiego napięcia. Zaraz za nią skręcamy do lasku i docieramy do skrzyżowania z przecinką. Na chwilę się zatrzymujemy, by upewnić się czy to ta właściwa. Wygląda na to, że tak więc skręcamy. Punkt zdobywamy wspólnie z Wikim i Damianem, którzy dojechali na niego od innej strony.

To tyle. Mamy osiem punktów, czeka nas jeszcze powrót do bazy, jakieś 15-16 kilometrów ale zdecydowana większość to asfalt. Wyjeżdżamy w wiosce Klasztorne, przejeżdżamy przez Dobiegniew. Na drodze jest bardzo ślisko. Jest już po szóstej rano i zaczyna jeździć coraz więcej aut. Nie możemy doczekać się dojazdu do bazy. Droga dłuży się strasznie.
Już trochę zmęczenie daje się we znaki, chce się spać.
Na mecie meldujemy się o 6:58.
Jesteśmy zadowoleni ze swojego wyniku. Mogło być jeszcze lepiej ale my cieszymy się z tego co udało nam się osiągnąć. :)

Pakujemy sprzęt do auta. Przebieramy się. Jemy śniadanie i ogrzewamy się przy kominku w bazie wymieniając wrażenia z jazdy z innymi uczestnikami. Jest bardzo sympatycznie.
Około godziny dziesiątej Daniel ogłasza wyniki. Nas interesuje ten najważniejszy. Jesteśmy ciekawi jak poszło dziewczynom rywalizującym z Asią.
Chwila niepewności i usłyszeliśmy:
„Zwyciężczynią na trasie rowerowej została... Joanna Zabielska!” – znaczy się mój Aniołek. :)
Asia odbiera puchar za zwycięstwo w Nocnej Masakrze. To dla nas ogromna radość. Jestem z niej bardzo dumny. :)
Jeszcze większą radością jest fakt, że tym zwycięstwem zapewniła sobie pierwsze miejsce w Pucharze Polski!
Nasz tegoroczny plan zrealizowaliśmy z nawiązką! Celowaliśmy w podium i trafiliśmy w sam środek, w najwyższy jego stopień!
Gratuluję Ci Kochanie! Bo byłaś bardzo dzielna! :)

Nocna Masakra 2009...
Przeszła już do historii. Zostaną po niej piękne wspomnienia.
Udało nam się pokonać pogodę, udało nam się znów pokonać własne słabości.
Asia zajęła pierwsze miejsce, mi wyszło siedemnaste.
Cieszymy się z tego. :)
Przy okazji mieliśmy przyjemność pokonać tyle kilometrów w śnieżnej, zimowej scenerii. To świetna sprawa!
Ta impreza to była także możliwość spotkania się z naszymi przyjaciółmi tuż przed Świętami Bożego Narodzenia.
Cieszy fakt, że im także start w Nocnej Masakrze wyszedł znakomicie.
Tomek z Piotrkiem zdobyli 12 punktów kontrolnych i dzięki temu uplasowali się na trzeciej pozycji. :)

Cel osiągnięty!
Asia w tym roku wygrała Nocną Masakrę, wygrała Puchar Polski, zajęła drugie miejsca na Dymnie i Grassorze.
Co najważniejsze spełniła swoje marzenie objeżdżając na rowerze dookoła Polskę.
Nie można też zapomnieć o wspaniałym wypadzie na Liwtę i wielu innych arcyprzyjemnych rowerowych (i nie tylko) chwilach.
Jako, że jej szczęście to moje szczęście... jestem podwójnie szczęśliwy! :D

Co dalej?
Zobaczymy.
To nasza słodka tajemnica. ;)

PRZEBIEG NASZEJ TRASY


TROCHĘ ZDJĘĆ:
Na jednym z punktów kontrolnych © Mlynarz


Kokpit nawigatora © Mlynarz


Trek podczas Nocnej Masakry 2009 © Mlynarz


By rozgrzać palce u nóg trzeba było od czasu do czasu potruchtać © Mlynarz


Ciepła herbata na trasie Nocnej Masakry - to skarb. © Mlynarz


Kolejny punkt zdobyty! © Mlynarz


Oblicze Zwycięzcy. :) © Mlynarz


Paź Królowej na trasie. Zawsze wierny. :D © Mlynarz


Dom szachulcowy w Pielicach © Mlynarz


Już na mecie. Długie - łódki nad jeziorem Lipie © Mlynarz


One pilnowały rowerów. ;) © Mlynarz


Zdobywcy brązowych medali - Tomek i Piotrek © Mlynarz


Jak zawsze uśmiechnięty Kita. © Mlynarz


Puchary dla najlepszych! © Mlynarz


Jeden z pucharów przypadł mojemu Aniołkowi. :) © Mlynarz

MINUS TRZYNAŚCIE Z ANIOŁKIEM

Piątek, 18 grudnia 2009 · Komentarze(10)
Wreszcie do Jasienia przyjechał mój Aniołek! :)
Oczywiście wspólnie musieliśmy zrobić próbę generalną przed jutrzejszym startem w Nocnej Masakrze.

Jak już uwinąłem się z wieszaniem lampek na drzewkach w ogródku, zjedliśmy obiadek i pojechaliśmy na chwilę do Lubska. Po powrocie zajęliśmy się montażem lampki czołowej do kierownicy roweru Asi. Misja zakończyła się powodzeniem. Przy pomocy sznurka i taśmy klejącej uzyskaliśmy profesjonalne mocowanie. :D

Oświetlenie na Nocną Masakrę gotowe.
Ubraliśmy się porządnie i pognaliśmy do lasu gdy tylko zrobiło się ciemno. Towarzyszył nam prószący śnieg. Wszystkie drogi dookoła białe. Świetnie jeździło się po śnieżnym puchu w lesie. Po jakimś czasie nabiera się pewnej wprawy w poruszaniu się po drogach w takich warunkach – jest naprawdę fajnie. :)

Dla nas najcenniejsze tego dnia było jednak sprawdzenie ciuchów. W temperaturze minus trzynaście stopni spędziliśmy dwie godziny i… cały czas było nam ciepło. Także rewelacja! Trochę czuć było zimno przy palcach stóp ale radziliśmy z tym sobie. Z resztą na Nocną Masakrę przygotowaliśmy jeszcze pewien drobny patent, który ma sprawić, że w butach będzie ciepło… :)

Jazda w śniegu, po leśnych duktach i drogach między wioseczkami była bardzo przyjemna i niezwykle klimatyczna. Tereny, które zawsze oglądam za dnia, w nocy pokazują swoje drugie oblicze. Mało tego, udało nam się dziś odkryć przypadkiem grób nieznanego żołnierza przed Biedrzychowicami Dolnymi. Przejeżdżałem obok niego wielokrotnie i nigdy, do tej pory, go nie zauważyłem.
Przed samym Jasieniem wykręciłem 35,8 km/h - to chyba mój śnieżny rekord prędkości. ;)


Po powrocie skupiliśmy się na błogim odpoczynku w gronie rodzinnym.
Miło. :)


Jahoo! Jej śniegi, mróz i mrok nie są straszne. :) © Mlynarz


Nie chcę być gorszy. ;) © Mlynarz


Dziś odkryłem wadę kominiarek... nie można się w nich całować. ;) © Mlynarz


Nocnomasakrowy Aniołek :) © Mlynarz


Grób nieznanego żołnierza w okolicy Biedrzychowic Dolnych © Mlynarz


Wieża kościelnej bramy w Biedrzychowicach Dolnych © Mlynarz


POLSKA! :) © Mlynarz


Świąteczny Aniołek :) © Mlynarz


Nowy patent - czyli jak zamocować czołówkę do kierownicy roweru... Potrzebne: SZNUREK i oczywiście... TAŚMA KLEJĄCA! :D © Mlynarz


A teraz patent na zamontowanie licznika do górnej rury ramy. Potrzeby jest kawałek... wykładziny i jeszcze kilka rzeczy. (to pomysł Asi) :) © Mlynarz

MINI NOCNA MASAKRA 2009 - KĄPIEL BŁOTNA

Sobota, 5 grudnia 2009 · Komentarze(15)
No i po zawodach! ;)
Tegoroczna Mini Nocna Masakra przeszła już do historii. Cieszy jednak, że była udana i będzie co wspominać.

Ta sobota, to dla nas (dla Asi, Jacka i dla mnie) nie tylko udział w Mini Nocnej Masakrze. Tego dnia mieliśmy też wielką przyjemność uczestniczenia w I Spotkaniu Wrocławskich Podróżników Rowerowych, na którym prezentowaliśmy zdjęcia z naszej wyprawy „Dookoła Polski”. Uczestnictwo w tym spotkaniu, na które zaprosił nas główny organizator Antek Bednarz, było dla nas sporym wyróżnieniem. Cieszy, że spotkanie w MDK Śródmieście zainteresowało wielu ludzi, sala pękała w szwach.
Wśród publiczności znalazł się również nasz ulubiony maratończyk Michał. :)
Poznaliśmy także Magdę, która przyjechała do Wrocławia prosto z Wieliczki, a właściwie z Golkowic. :)
Bardzo chcieliśmy zostać do samego końca tej wspaniałej imprezy, jednak... czekała na nas kolejna, o której wspomniałem na wstępie, czyli MNM.

Bazą tegorocznej zabawy na orientację organizowanej przez klub Artemis był ośrodek jeździecki w miejscowości Kątna – jakieś 20 km od Wrocławia.
Razem z Asią i Jackiem dotarłem tam niemal na ostatnią chwilę. Na miejscu byli już Filip i Michał, a w momencie gdy parkowaliśmy auta w bazie przez bramę wjazdową ośrodka jeździeckiego wpadł zdyszany, zziajany i uśmiechnięty jak zawsze Błażej – przyjechał z Wrocławia na rowerze, podobnie jak Michał (reszta to lenie takie jak my ;) ).

Dużym wyzwaniem było przebranie się w rowerowe ciuszki – musieliśmy zrobić to na dworze przy temperaturze powietrza oscylującej w okolicach zera. Daliśmy jakoś radę po czym pognaliśmy szybko się zarejestrować, odebrać mapy i karty startowe. Gdy byliśmy gotowi do startu było już kilka minut po 18:00. Oczywiście czekała na nas reszta ekipy BS, bo jak co roku chcieliśmy pojechać w tych zawodach dużą grupą. Razem z Błażejem, Filipem i Michałem czekało na nas jeszcze kilka innych osób, których jednak niestety nie udało nam się poznać. Wszystkim było bardzo spieszno do zdobywania punktów i... jakoś pognali do przodu. Ani się obejrzeliśmy a ekipy BS nie było. :D
No nic. Przecież we trójkę też się dobrze jeździ. Spokojnie rzuciliśmy okiem na mapę, wspólnie uzgodniliśmy swoją koncepcję zdobywania punktów i ruszyliśmy do boju! ;)

PK 4 – krzyż na dawnym rozdrożu
Jako pierwszy przyszło nam zdobyć punkt umiejscowiony najbliżej bazy. Droga do niego wiodła wzdłuż lasku i łąki, na której zalegała niesamowita mgła tworząca klimat, który właśnie w takich imprezach lubię. :)
Punkt zdobyty łatwo, szybko i przyjemnie.

PK 5 – dwie sosny
Położony w lesie po drugiej stronie łąki. Kto by tam chciał wracać się do drogi...
Przebiliśmy się przez trawę na drugą stronę wspomnianej łąki. Świetna sprawa – przestrzeń, ogarniająca cię mgła, a ty brniesz do przodu nie widząc niczego przed sobą... :)
W końcu dotarliśmy do ściany lasu, w którym również bezproblemowo wjeżdżamy na punkt.

PK 9 – paśnik
Do tego punktu czekała nas nieco dłuższa droga. Niestety troszkę jej nadłożyliśmy, bo popełniłem dwa błędy nawigacyjne – dobrze że Asia z Jackiem trzymali rękę na pulsie. ;)
Wspólnymi siłami namierzamy odpowiednią drogę, później dobrze typujemy przecinkę, trochę potaplaliśmy się w błocie i zgarnęliśmy nasz trzeci punkcik.

PK 7 – ambona
Wyjeżdżamy z lasku, w którym był poprzedni punkt. Jest wesoło.
Jacek po drodze pokazał nam nawet dość ciekawą figurę akrobatyczną wykonując cudowne salto przez kierownicę. Na szczęście lądowanie było boskie i zakończyło się wzorowym telemarkiem! Brawo Jacku! :D
Gdy już byliśmy blisko szukanego punktu zrobiliśmy sobie małą przerwę.
Asia zjadła batonika, a Jacek zmienił dętkę, bo... znudziła mu się jazda na kapcioszku. ;)
Ja w tym czasie poszukałem ambony i chwilę później zameldowaliśmy się na niej we trójkę podbijając nasze karty.

PK 2 – kamień geodezyjny
Opuszczamy pole, na którym stała ambona. Przejeżdżamy przez Chrząstawę Wielką, wbijamy się do lasu i mkniemy po kolejny punkt. Skręt w lewo, skręt w prawo, hamowanie, nawracanie i jest! :)
Po drodze mijamy sporo osób, które błąkały się po lesie na rowerach. ;)
Dorzucę, że Jacek znów zrobił salto. :D

PK 6 – wieża obserwacyjna
Zdecydowanie najłatwiejszy punkt do znalezienia. Ślepy, by po pijaku trafił .;)
Nam też się udało. :D

PK 10 – wieża geodezyjna
Tutaj czeka nas trochę asfaltu. Postanawiamy z Asią i Jackiem troszkę się rozgrzać, więc mocniej depnęliśmy. Efektem tego było wyprzedzenie sporawej grupki rowerzystów. Tuż przed zjazdem z asfaltu na pole mijamy się z jadącą z naprzeciwka drugą częścią ekipy BS. Pozdrawiamy się i gnamy dalej – nie ma sentymentów. ;P
Tak się zagnaliśmy, że minęliśmy wieżę. :D
Asia wybiła mi z głowy brnięcie dalej „w chaszcze”, zatrzymujemy się. Chłodna analiza mapy, wracamy. Nadłożyliśmy jakieś 500 metrów ale dzięki temu poznaliśmy nową ścieżkę. ;)
Zgarniamy punkt i jedziemy dalej.

PK 8 – ambona
Znowu czeka nas dużo asfaltu. Po drodze do punktu, spotykamy pasącą się na polu... krowę. Późny wieczór, zimno, ciemno, to już niemal zima, a tu taka niespodzianka. :D
Jacek stwierdził, że to „krówka”... nie Jacku, to był byk z krwi i kości! Ale ładnie pozował do zdjęć. :D
Przyjemnie jechało się do punktu asfaltem, w końcu skręciliśmy w las, też było nieźle. Typujemy przecinkę i wspólnie z inną ekipą podbijamy karty przy ambonie.

PK 3 – złamana sosna
Mamy już osiem punktów, całkiem nieźle. Wydawało nam się, że w ciągu pół godzinki zaliczymy dwa ostatnie i wpadniemy zadowoleni na metę – nic bardziej mylnego! Dwa ostatnie punkty, dojazd do nich, to istna błotna masakra! Nie wiem czy kiedykolwiek taplałem się w takim błocie. Praktycznie co 50 metrów wpadaliśmy w kałuże, w których koła zapadały się po piasty, nie można było nawet ich za bardzo ominąć. :)
Często rowery tańcowały sobie po całej drodze, kilka razy byłem bliski zderzenia się z Jackiem, na szczęście nasze wysokie umiejętności i ponadprzeciętna technika jazdy pozwalały nam uniknąć takich zdarzeń. ;)
Co ciekawe, najlepiej w tych warunkach radziła sobie Asia i jej poczciwy Flecik. :)
Wróćmy jednak do zdobywania punktu...
No więc zdobyliśmy go prawie bez problemu, prawie bo musieliśmy się do niego wracać jakieś 100 metrów. Trzeba pamiętać, że 100 metrów w tym błocie to było dość spore nadkładanie drogi. :)

PK 1
Taplaniny w błocie ciąg dalszy. Było trochę nawigowania. Poszło nam jednak bezbłędnie i bez najmniejszych problemów zlokalizowaliśmy punkt przy leśnym stawie. Teraz już tylko wyjechać z lasu i cisnąć asfaltem do bazy. :)

Z czasem 4:13 zajmujemy 38 lokatę. Może być. Gdyby była pierwsza lub ostatnia czułbym się tak samo dobrze. Przyjechałem do Kątnej by się dobrze bawić i tej zabawy nie brakowało. :)
Kolejna MNM i kolejna udana impreza. Nie dziwi więc fakt, że co roku przybywa uczestników na MNM. W tegorocznej edycji wzięło udział ćwierć tysiąca osób, z czego 80 stanowili rowerzyści. :)

W bazie pijemy ciepłą herbatkę. Rozmawiamy sobie z Kasią, która wraz z Bagirą walczyła na trasie pieszej. :)
Chwilę później wpadają równie zadowoleni Błażej, Filip i Michał.
Wymieniamy się wrażeniami z trasy wyzywając się od zdrajców. ;)

Jak to się stało, że nie pojechaliśmy razem nie wie nikt. :D
Że znów dobrze się bawiliśmy wiedzą wszyscy.
I o to w tym wszystkim chodzi! :)

Do zobaczenia za rok!

Relacja Jacka z MNM
Relacja Jacka ze Spotkania Podróżników Rowerowych
Relacja Michała z MNM
Relacja Michała ze Spotkania Podróżników Rowerowych
Relacja Filipa z MNM

I TROCHĘ FOTEK: (niektóre wykonał Jacek)

I Spotkanie Podróżników Rowerowych - tuż po naszej prezentacji © JPbike


Mini Nocna Masakra - analiza mapy to podstawa © JPbike


Moje warianty przejazdu nie zawsze podobają się Asi © JPbike


Jednak zazwyczaj trafiamy do punktów :) © JPbike


Noc i rower - lubię to © JPbike


Błotnej kąpieli zażywa rower Jacka © JPbike


Aura tajemniczości... © Mlynarz


Paśnik przy jednym z punktów kontrolnych © Mlynarz


Nie po oczach! ;) © Mlynarz


Jacek usuwa awarię - szybko mu to poszło © Mlynarz


Zmasakrowany Flecik © Mlynarz


Moja Masakratorka (mini) ;) © Mlynarz


Jacek przy ambonie - skrada się po punkt. ;) © Mlynarz


Mini Nocna Masakra z lotu ptaka ;) © Mlynarz


JPbike zdobywca! Przed nim nie ukryje się żaden punkt © Mlynarz


Nocny Byk © Mlynarz


Tak mi dobrze, tak radośnie, boooo.... zdobyłłłłłłemmmm punkt! :D © Mlynarz


Na mecie. Ekipa BS - zawsze wesoła © JPbike


BIKEstats.pl Team ;) © JPbike&Mlynarz;

JAK ZAKRZTUSIŁEM SIĘ LANDRYNKĄ...

Piątek, 4 grudnia 2009 · Komentarze(19)
To był cudowny dzień! :D
A raczej wieczór.
Wreszcie po rocznej przerwie znów do Wrocławia zawitał nasz ulubiony poznański biker...
...Panie i Panowie...
JPbike!!!

No!
Fajnie było, bo pojechaliśmy o pierwszej w nocy na trening przed Mini Nocną Masakrą. :D
Forma jest.
Jutro (a właściwie to dziś) będzie ogień!
Myślę, że bez problemu wszystkich rozgromimy. Zdobędziemy wszystkie puchary, dyplomy, medale i laurki. :D
Team BIKEstats.pl wygra w klasyfikacji drużynowej.
Myślę też, że Jacek wygra w klasyfikacji górskiej i dostanie koszulkę w czerwone groszki. :D
Ja zapewne jak co roku wygram klasyfikację najaktywniejszych i zaliczę wszystkie premie lotne, czy jak tam się one nazywają... :)

Czekajcie na wieści jutro.
Dziś już nie mogę nic napisać, bo Jacek każe mi trenować dalej. Polał jakiś złoty anabolik do kufla z napisem „Piast” - mam nadzieję, że to nie jest substancja znajdująca się na liście zakazanych. Bo jeszcze nas zdyskwalifikują, a takiej hańby moja rodzina nie zniesie. :D

No!
To do zobaczenia jutro na Eurosporcie o 18:00! :D
Transmisja live do 180 krajów! Tylko na Eurosporcie i TVP3 Wrocław! :D

p.s.
A żeby nie było, to zdradzę gdzie trenowaliśmy...
Otóż pojechaliśmy sobie po mojego Aniołka, który późno kończył pracę.

Trening był trochę niebezpieczny, bo na drogach zalegała gołoledź i było ślisko, nie mniej jednak jak mocniej depnęliśmy to aż się spod kół kurzyło. Mało tego, jak Jacek spiął łydki porządnie to zwinął kostkę brukową na Rynku, a później jeszcze asfalt w kilku miejscach Wrocławia...
W pewnym momencie tak mnie przetyrał, że zasapawszy się zakrztusiłem się miętową landrynką.

Ok, to już na prawdę koniec.

I pamiętajcie...
tylko jutro!
LIVE do 180 krajów świata!
Eurosport i TVP3 Wrocław.
Komentują:
Mariusz Max Kolonko,
Dariusz Szpakowski,
Bożydar Iwanow,
a z helikoptera... Mariusz Pudzianowski! :D


Cztery fotki, wszystkie autorstwa Jacka:

Jak Jacek przyjeżdża do Wrocławia to aż chce się skakać z radości :) © Mlynarz


Nie wiem, na prawdę nie wiem co oni robią... © Mlynarz


Pokazaliśmy Jackowi jednego krasnala, a potem drugiego. (Dwa tygodnie wcześniej Igorek znalazł ich aż... czternaście!) :) © Mlynarz


Słodko :D © Mlynarz

OBORNIKI ŚLĄSKIE

Niedziela, 29 listopada 2009 · Komentarze(37)
To co nieudało się wczoraj zrobiliśmy z Asiczką dziś. Wybraliśmy się do Obornik Śląskich, które leżą 20 km na północ od Wrocławia. Chcieliśmy pojeździć sobie po tym sympatycznym miasteczku i zobaczyć jakie jest.
Spodobało się nam.

Oborniki okazały się klimatycznym miejscem. Klimatycznym dlatego, ponieważ Oborniki kiedyś były znaną miejscowością wypoczynkową i uzdrowiskiem. Cała jego stara zabudowa to dawne domy uzdrowiskowe. Jeżdżąc w takiej „uzdrowiskowej” scenerii czuliśmy się z Asiczulkiem tak jakbyśmy byli w jakimś górskim kurorcie. ;)
Obejrzeliśmy sobie sporą część miasteczka, a na deser zdobyliśmy miejscową Górę Holteia (217 m n.p.m.). Tuż przed opuszczeniem Obornik zafundowaliśmy sobie jeszcze pyszną pizzę w miejscowej knajpce. Oj, najedliśmy się. :)

Oprócz zwiedzania Obornik Śląskich, dzisiejszego dnia pobuszowaliśmy też w okolicach Lubnowa. Zahaczyliśmy tam o stary cmentarzyk (był na nim jeden z punktów kontrolnych na pierwszej Mini Nocnej Masakrze :) ) oraz szukaliśmy kamiennego drogowskazu w lesie. Ostatecznie drogowskazu nie odnaleźliśmy ale do Obornik, jak już wspomniałem, trafiliśmy bez problemów. ;)

O ile pierwsza połowa trasy, a więc z Wrocławia do Obornik, była łatwa, lekka i przyjemna, to powrót... Powrót był dość męczący, zwłaszcza dla mnie. :D
Wracaliśmy jadąc pod wiatr, było też już zimno i ciemno, a dodatkowo Asiczka zafundowała mi niezłe singletracki po polnych drogach. To w połączeniu z moją „żelazną” w ostatnim czasie kondycją okazało się zabójcze. Jakoś jednak dojechałem do naszego mieszkanka. I nawet setka wyszła. :D

Informacja dnia jest taka: KSU będzie koncertować we Wrocławiu! :)
Taką dobrą wiadomość wypatrzyła Asia na jednym ze słupów ogłoszeniowych.
Będzie fajnie!

A dziś... też było fajnie! Tylko trochę się zmęczyłem. ;)

TRASA:
Wro/Krzyki – Grabiszyn – Gądów Mały – Osobowice – Rędzin – pola irygacyjne – Świniary...
Szewce -> Paniowice -> Kotowice -> Raków -> Uraz -> Lubnów -> Jary (lasem) -> Oborniki Śląskie -> Golędzinów -> Pęgów -> Zajączków -> Ozorowice -> Szewce -> Szymanów -> Psary -> Krzyżanowice...
Wro/Polanowice –Różanka – Osobowice -Gądów Mały – Grabiszyn – Krzyki - wanna z gorącą wodą ;)

Cudowna kostka brukowa na wrocławskich polach irygacyjnych © Mlynarz


Asiczulek napiera! Ajutoooooooo! ;) © Mlynarz


Kościół i stara zabudowa w Urazie © Mlynarz


Lubnów - ukryty w lesie, stary, opuszczony cmentarzyk © Mlynarz


Gdzie by tu teraz pojechać?! ;) © Mlynarz


Jazda takimi drogami jest bardzo przyjemna © Mlynarz


Jahoooooooooooo! © Mlynarz


Leśny akwen - okolice wsi Jary © Mlynarz


Oborniki Śląskie - obelisk poświęcony żołnierzom i ofiarom II Wojny Światowej © Mlynarz


Tak wygląda stara uzdrowiskowa zabudowa Obornik Śląskich © Mlynarz


Kościół pw Najświętszego Serca Pana Jezusa w Obornikach © Mlynarz


Oborniki Śląskie - obelisk upamiętniający Karola Holteia © Mlynarz


Asiczka stwierdziła, że powinienem zatrudnić się w tym zakładzie na stanowisku... degustatora słodyczy. :D © Mlynarz


Oborniki Śląskie - kościół pw. św. Tadeusza Judy i św. Antoniego Padewskiego © Mlynarz


Odwiedziliśmy dziś pizzerię, która funduje takie specjały jak "Kosmate myśli"... :) © Mlynarz


INFORMACJA DNIA!!! KSU będzie we Wrocłąwiu! Plakat wypatrzyła Asiczka. :) © Mlynarz


Gorąca kąpiel i zimny Piast - moje Kochanie wie co lubię. To taka nagroda za mój ponadludzki wysiłek włożony w naszą dzisiejszą wspólną eskapadę. ;) © Mlynarz

PLANY, PLANY, PLANY...

Sobota, 28 listopada 2009 · Komentarze(8)
Plany na dziś były zupełnie inne...

Jeszcze kilka dni temu byliśmy umówieni z Jackiem na wspólne wojaże po okolicach Wrocławia i biesiadowanie przy zimnym Piaście...
Musieliśmy to jednak przełożyć o tydzień. :)

Stało się tak dlatego, że mieliśmy z Aniołkiem jechać do Jasienia odwiedzić moją rodzinkę – niestety w moim domu w międzyczasie zapanowała epidemia grypy więc dostaliśmy od rodziców „zakaz wjazdu”. ;)

Skoro zostaliśmy na przysłowiowym „lodzie” to wymyśliliśmy sobie na sobotę konkretną traskę do Obornik Śląskich. Nawet udało się nam wystartować ale wróciliśmy do mieszkanka szybciej niż myśleliśmy.
Tak jakoś wyszło. I bardzo dobrze.
Sobota trwa, czas miło upływa i niech tak będzie jak najdłużej. :)

A plany... Plany mają to do siebie, że często ulegają zmianie.
Później i tak okazuje się, że to co nieplanowane najczęściej jest najlepsze. ;)

Trasa na Oborniki Śląskie będzie przejechana wkrótce, a dziś sobie odpoczniemy.
Do domku też się szybko wybierzemy, a teraz unikniemy zarażenia.
Jacek przyjedzie tydzień później, dzięki temu wystartuje z nami w Mini Nocnej Masakrze.

Trzeba szukać pozytywów. ;)

A sobota trwa!

Z zaplanowanej trasy nici. Ale co się odwlecze... ;) © Mlynarz