Wpisy archiwalne w kategorii

woj. Lubuskie

Dystans całkowity:11772.54 km (w terenie 2482.09 km; 21.08%)
Czas w ruchu:565:47
Średnia prędkość:20.78 km/h
Maksymalna prędkość:67.00 km/h
Suma podjazdów:2437 m
Maks. tętno maksymalne:186 (96 %)
Maks. tętno średnie:150 (78 %)
Suma kalorii:8350 kcal
Liczba aktywności:298
Średnio na aktywność:39.51 km i 1h 54m
Więcej statystyk

Poczwórne urodziny, Koncert Wojskiego i wycieczka zagraniczna... ;)

Sobota, 23 lipca 2011 · Komentarze(4)
I nastała sobota!
Jeszcze bardzo wczesnym rankiem do pracki na kilka godzin...
Ale pracka minęła przyjemniasto, bo towarzyszyła mi w niej Kosma Kosmaczewska 100® ™.

Gdy już powróciliśmy do Lubska, w domku czekała na nas Moja Najukochańsza Żonka Asia oraz Kibol Górnika - Dariusz, Przybysz z Pyrlandii – Jacek, Westchnienie Zabrzańskich Nastolatek – Wikuś i Kierownik Wszystkich Weekendowych Wycieczek – Igorek.
Więc było miło. :D

Po kilku chwilach z Zielonej Góry doturlał się do nas Jurek, który do Winnego Grodu dotarł przy pomocy Przewozów Regionalnych, a następnie przepedałowawszy 50 km krajówką znalazł się w naszym Słodkim Mieście (podobno). :)
Ledwie opadły emocje po wzruszającym przywitaniu się z Jurkiem, a trzeba było znów powstrzymywać spływające wartkim nurtem po policzkach łzy szczęścia i radości, które pojawiły się u wszystkich wraz z chwilą gdy do drzwi zakołatał Paweł, który tak wiele kilometrów przejechał z nami na wyprawie Dookoła Polski (podobnie jak wszyscy w/w). :D

Nadeszła pora obiadowa. Dziś postanowiłem odciążyć swoją Żonkę i zafundowałem gościom swoje danie popisowe – mrożone pierogi ruskie oraz pierogi z mięsem (również mrożone). :D
Gdy już wszyscy zmęczyli ten obiad i najedli się do syta wyruszyliśmy na wycieczkę zagraniczną.
Zapakowaliśmy siebie i rowery w auta, spaliliśmy gumę na trawniku, jeszcze parę popisów na szosie i znaleźliśmy się w przygranicznych Zasiekach.

Kolejne trzy godziny spędziliśmy po drugiej stronie Nysy Łużyckiej u naszych sąsiadów – Niemców. Mogliśmy obserwować wezbrany tego dnia nurt przygranicznej rzeki (wspomnę, że tego dnia nie wszędzie ścieżka rowerowa Oder-Neiße była przejezdna, powodem podtopienia). Pokręciliśmy się po Forst, gdzie zawitaliśmy w Parku Różanym oraz na Cmentarzu Żołnierzy Radzieckich. Po spenetrowaniu kilkunastu uliczek tego dolnołużyckiego miasteczka pognaliśmy ścieżką na południe do Groß Bademeusel. Do Forst wróciliśmy już gładkim asfalcikiem – bardzo przyjemny odcinek.
Całej naszej wyprawie towarzyszyły wesołe rozmowy – świetna sprawa spotkać się w takim gronie.
Nad tym aby wszyscy trzymali równy szyk i za bardzo się nie ociągali czuwał Igorek, który dyktował niezłe tempo oraz zarządzał przerwy na picie, gdy już wszyscy oddychali rękawami i nie mieli siły jechać za nim dalej. :D

Fajnie.
Uwielbiam takie sielankowe klimaty.
Nie zawsze tak można. Nie można tak na co dzień. Bo takie jest życie – to normalne. Ale dobrze, że gdy już jest ten weekend, to można sobie zafundować takie sympatyczne chwile. Szkoda tylko, że czas wtedy jakby przyspiesza i godziny zdają się biec w tempie iście sprinterskim.
Tak to już jest. ;)

O after party nie będę pisał, bo... to blog rowerowy. ;P
Taki żarcik. :)
Napiszę tylko, że grillowane mięsko i zimne piwo w ciepły, letni wieczór... W takim towarzystwie... To jest mieszanka gwarantująca setki miłych wspomnień.
Przy okazji świętowaliśmy... poczwórne urodziny – Asi, mojej Mamy, Kosmy i Darka!
Tak więc było hucznie i wesoło.
Nie zabrakło nawet akcentów z Adama Mickiewicza (i nie chodzi tu o wódkę Pan Tadeusz)! :D

„(...) Natenczas Wojski chwycił na taśmie przypięty
Swój róg bawoli, długi, cętkowany, kręty
Jak wąż boa, oburącz do ust go przycisnął,
Wzdął policzki jak banię, w oczach krwią zabłysnął,
Zasunął wpół powieki, wciągnął w głąb pół brzucha
I do płuc wysłał z niego cały zapas ducha,
I zagrał: róg jak wicher, wirowatym dechem
Niesie w puszczę muzykę i podwaja echem.
Umilkli strzelcy, stali szczwacze zadziwieni
Mocą, czystością, dziwną harmoniją pieni.
Starzec cały kunszt, którym niegdyś w lasach słynął,
Jeszcze raz przed uszami myśliwców rozwinął;
Napełnił wnet, ożywił knieje i dąbrowy,
Jakby psiarnię w nie wpuścił i rozpoczął łowy.
Bo w graniu była łowów historyja krótka:
Zrazu odzew dźwięczący, rześki: to pobudka;
Potem jęki po jękach skomlą: to psów granie;
A gdzieniegdzie ton twardszy jak grzmot: to strzelanie.
Tu przerwał, lecz róg trzymał; wszystkim się zdawało,
Że Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało...”


Takich dni i wieczorów nigdy za wiele.
Chcę więcej. :)

TRASA:



FOTKI:
Napierator Igorek na czele ekipy © Mlynarz


Asieńka z Pawłem... czyli plotki, plotki, plotki ;) © Mlynarz


Maruderzy :D © Mlynarz


Wieża ciśnień w Forst (Niemcy) © djk71


Nysa Łużycka po opadach deszczu nieco się rozlała © Mlynarz


Zatopiony fragment ścieżki też się znalazł ... © JPbike


Konsternacja w Parku Różanym w Forst © Mlynarz


Rzut okiem w mapę ;) © Mlynarz


Ach, ten Dariusz! ;) © Mlynarz


Jacek ujeżdżający Diamonda © Mlynarz


Jurek robiący fotkę na Fejsika :D © Mlynarz


Piękna ścieżka, prawda ? © JPbike


Wiktor przy niemieckim słupku granicznym... Ech... ten wiek dojrzewania... ;P © Mlynarz


My tu gadu gadu a niemcy ... . © Jurek57


Igorek napiera... reszta została daleko w tyle © Mlynarz


Niemieckie asfalty to piękna sprawa © Mlynarz


Forst - brzydsza część... © Mlynarz


Forst - lepsza część :) © Mlynarz


Sierp i młot na bramie radzieckiego cmentarza w Forst © Mlynarz


Obelisk na cześć radzieckich żołnierzy poległych w czasie II Wojny Światowej umiejscowiony na cemntarzu w Forst © Mlynarz


Ostatnie metry i wracamy do domu bo zimne piwo czeka ! © JPbike

Przez tysiące kałuż z Jackiem

Piątek, 22 lipca 2011 · Komentarze(14)
Od kiedy wróciliśmy z Asią z Gotlandii w Polsce niemal bez przerwy leje...
Sytuacja jest już na tyle nieciekawa, że w okolicy wiele miejsc przypomina tereny dotknięte powodzią...

W takiej scenerii wyczekiwałem kolejnego lipcowego weekendu. Dni w których mieliśmy się spotkać z naszymi przefajnymi rowerowymi Przyjaciółmi: Anetką, Kosmą, Darkiem, Jurkiem, Pawłem, Wiktorem i Igorkiem. Tym razem spęd odbył się na naszych lubuskich terenach. :)

Jako pierwszy zjawił się Jacek. Mój ulubiony poznański biker zawitał już do nas w czwartkowy wieczór. To świetnie, bo my lubimy spędzać wieczory przy piwku gaworząc na różne tematy. ;)
W piątek, wczesnym rankiem, Jacek razem ze mną pojechał do pracy. Obaj zastanawialiśmy się co będziemy robić po powrocie z tak pięknym, szarym i deszczowym dniem. Oczywiście wpadliśmy na genialny pomysł.... Idziemy na rower! :D
No to poszliśmy.

Było zimno. Było mokro. Było wietrznie. Ale jakże przyjemnie. :)
Za cel obraliśmy sobie tereny dawnej fabryki amunicji w Brożku kolo Zasiek. Żeby nie było zbyt łatwo postanowiliśmy dojechać tam terenem zahaczając po drodze o jezioro Żurawno. Pierwsze kilometry minęły całkiem lekko. Był podjazd do Dłużka, potem kilka leśnych ścieżek i chwila oddechu nad Żurawnem. A ten oddech to się przydał, bo Jacek, jak to Jacek, trochę mnie przetyrał. :D
Myślałem, że jak będzie po kontuzji, ze zrastającym się obojczykiem, to może dotrzymam mu kroku (korby?). No i niby dotrzymywałem ale lekko nie było, bo Jacek radzi sobie w terenie dziesięć razy lepiej ode mnie nawet mając do dyspozycji tylko jedną sprawną rękę. :D
No cóż, w końcu to pogromca gór – stary lis, maratonowy wyjadacz, itd. :)

Gdy opuściliśmy piękne Żurawno czekał nas odcinek specjalny do Nowej Roli. Już po kilkudziesięciu metrach było niemal pewne, że zawrócimy, ponieważ naszym oczom ukazał się niecodzienny widok. Otóż zbliżając się do miejsca, w którym płynie sobie strumyczek o nazwie Tymnica okazało się, że okoliczne polany znajdują się pod wodą. Pod wodą był także mostek i droga, którą mieliśmy jechać. A wody było duuuużo...

Chwila zawahania i Jacek się pyta:
Ściągamy buty?
No nie wiem... Hmm... - zastanawiam się.
Chyba damy radę?! Chyba nie jest głęboko... - ciągnie dalej.
No właśnie ciężko powiedzieć... Wiesz Jacku, tam jest jeszcze drewniany mostek przez, który trzeba przejść a pod nim płynie rzeczka... - odpowiadam.
Będziemy szli powoli. - nie odpuszcza. :D
OK! - zgadzam się. :)

No i poszliśmy. Było to jakieś 300 metrów. Rowery na plecach. Woda do połowy ud. Adrenalina, zwłaszcza na mostku, skoczyła. Ale udało się. Wrażenia bezcenne.
Mogliśmy jechać dalej.

Później nie było już tak ekstremalnie, jednak drogi którymi jechaliśmy często przypominały potoki, bo woda występująca z brzegów Tymnicy musiała znaleźć sobie nowy szlak dla swojego nurtu. Było nieźle. Po krótkim czasie staliśmy się ekspertami w dziedzinie pokonywania potoków wzdłuż i wszerz. Nie mieliśmy już na sobie jednej suchej nitki, tak więc padający deszcz nie robił już na nas większego wrażenia.

Minęliśmy Nową Rolę i na chwilę wpadliśmy na asfalt prowadzący do Gręzawy. Potem znów teren i tysiące kałuż, głębszych i tych mniej ekstremalnych. Każdorazowo wjeżdżając w nowe kałuże pojawiała się myśl i niepewność, czy aby na pewno nie będzie gleby – bo przecież nie wiadomo co znajduje się na dnie takiej kałuży, czy może głaz, czy jakaś kłoda? Tego dnia udało nam się przeżyć bez gleby. ;)

Po kilkunastu kilometrach wreszcie wylądowaliśmy na obrzeżach dawnej fabryki amunicji. Uwielbiam te tereny. Jacka zabrałem tam po raz pierwszy. Zwiedzanie sobie odpuściliśmy, bo robiło się coraz zimniej, a na poprawę pogody szanse były mniejsze niż trafienie szóstki w Totka. ;)
W związku z tym skierowaliśmy się najkrótszą drogą do Brożka, następnie po płytach i bruku do Zasiek i została nam ostatnia, dwudziestokilometrowa, asfaltowa prosta do Lubska prowadząca przez Brody. Tutaj już nie było żadnej większej filozofii, jazda na zmiany ze średnią nie schodzącą poniżej 30 km/h. Przyjemnie było aczkolwiek pod koniec opadałem z sił – brak treningu robi swoje. :)

No i cóż tu dodać?
Było arcyprzyjemnie.
Po tym piwo smakowało pięć razy lepiej niż zazwyczaj. ;)

Późnym wieczorem wpadła do nas jeszcze śląsko-zagłębiowska ekipa w składzie: Kosmacz, Dariusz, Wiktoriusz i Igoriusz. Niestety zabrakło Anetki, która po raz kolejny udowodniła, że ma szlachetne serce. Piękne jest to, gdy człowiek potrafi poświęcać się dla innych i pomagać tym, którzy pomocy potrzebują najbardziej – i taka właśnie jest Żona Darka. :)

No!
To koniec opowieści. :)

TRASA:
Lubsko -> Dłużek -> jez.Żurawno -> Nowa Rola -> Gręzawa -> Brożek (fabryka amunicji, lasem) -> Zasieki -> Marianka -> Jeziory Wysokie -> Brody -> Chełm Żarski -> Lubsko



FOTKI:

Wodna przeprawa w okolicy jeziora Żurawno © Mlynarz


Tymnica wylała = zalane drogi © Mlynarz


Chyba damy radę... © Mlynarz


Jacek jak zawsze dobrej myśli :) © Mlynarz


Nad jeziorem Żurawno © Mlynarz


Tego dnia Tymnica przybrała charakter górskiego potoku © Mlynarz


Niektóre miejsca wyglądały groźnie © Mlynarz


Drogi leśne jak potoki... © Mlynarz


A my jak amfibie © Mlynarz


Napieramy przez wodne przeszkody © Mlynarz


Byle do przodu - na suchy ląd ;) © Mlynarz


Odwrotu nie było ;) © Mlynarz


Czyściutki Trek Jacka © Mlynarz


Epizodyczna wizyta w fabryce amunicji © Mlynarz


Zamyślony Jacek. Chłód i niesłabnący deszcz kazały nam wracać do domu... Na piwo. :D © Mlynarz

Dyżurująca Mama :)

Niedziela, 17 lipca 2011 · Komentarze(11)
Dziś odwiedziliśmy z Aniołkiem moją Mamę, która w niedzielne popołudnie i wieczorek spełniała swą życiową misję dyżurując, by pomagać ludziom... :D

Było miło. Do Mamy przyjechała też Pajla (najukochańsza Siostrzyczka :D ) z Baficzkiem (piesek nad pieskami) więc śmiechu nie brakowało. Trochę pojedliśmy, popiliśmy kwasu chlebowego i czas bardzo szybko nam wszystkim zleciał.

Przed powrotem do domku kupiliśmy sobie jeszcze kebab u Alexa i świeżo pieczone bułeczki w żabce.

Pogoda jest rześka i daje wytchnienie po upalnym dniu.
Niebo zachwyca swym urokiem.
Zapowiada się burzowa noc - fajnie, bo nie muszę podlewać ogródka. :D

Swoją drogą, to kilometrów dziś miałem w planach o wiele więcej. No cóż, może innym razem. Dziś byłem w słabej kondycji. Tak to czasem bywa. ;)

Już jestem :)

Czwartek, 14 lipca 2011 · Komentarze(28)
Jak w tytule. :)

Dzisiaj razem z Asieńką po pracy zjedliśmy szybki obiadek (jakże pyszny) i pognaliśmy do Żar, by spotkać się z Matyskiem.
Odwiedziny były oczywiście bardzo udane.
Fajnie było też zobaczyć się "po latach" z Karoliną i poznać wreszcie jej dwóch małych urwisków: Mikołaja i Julka - super chłopaki! :)
Oczywiście było dużo śmiechu i rozmów o "Graży" oraz takich tam innych rozważań w stylu "gdzie Pani Halinka chowa pomidory?". :D
Mieliśmy też okazję podzielić się wrażeniami z naszego urlopu (dlaczego tak szybko minął?!), który spędziliśmy z Asią na Gotlandii (opis pojawi się na BS – obiecuję). :)

Wieczorem, gdy szykowaliśmy się z moją Żonką do powrotu, na niebie zagościła cudna tęcza! Nic tylko garnek podstawiać. ;)

Dzisiejsza jazda była bardzo przyjemna (byłaby jeszcze bardziej, gdyby niektórzy kierowcy przy wyprzedzaniu nas zachowywali odstęp większy niż 10 cm...). Na powrocie udało nam się wykręcić średnią bliską 29 km/h - bardzo fajnie. :)
Muszę też przyznać, że pomimo przejechania 50 kilometrów, dalej nie mogę się przyzwyczaić, że przy rowerze nie mam już sakw i przyczepki. To sprawia że... rzuca mną dość mocno na boki w czasie pedałowanie. :)

Wydarzyła się dziś też rzecz tragiczna... ;)
Otóż moja tylna lampka nadaje się do kasacji... Po tym jak na przejeździe kolejowym w Budziechowie postanowiła wzbić się w przestworza, by następnie wylądować pod kołami pędzącego Flecika Asieńki straciła cztery diody (z pięciu) i jest dość mocno poturbowana. Szkoda Smarcika, bo służył mi dzielnie. Nic to, nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło - teraz mogę tylko czekać na prezent od Żonki. ;P

Gdy już byliśmy w domku też było miło, nawet bardzo.
Pyszna kolacyjka, orzeźwiająca zimna meliska, rubinowe wino, płonące świece, gwiazdy na niebie, szumiące na wietrze topole i zapach maciejki na balkonie...
Trzeba łapać piękne chwile. Ile się da. Bo są bezcenne.

Fajnie wrócić. :)

TRASA: Lubsko -> Budziechów -> Jasień -> Świbna -> Drożków -> Grabik -> Żary -> Grabik -> Drożków -> Świbna -> Jasień

Tęcza nad Żarami © Mlynarz

Okolice Jasienia

Środa, 26 maja 2010 · Komentarze(8)
Korzystając z tego, że byłem kilka dni w Jasieniu, a także z dobrej pogody, wybrałem się na krótką przejażdżkę z Adrianem. Fajnie było znów razem przejechać chociaż te kilkanaście kilometrów. Równie fajnie było odwiedzić kilka okolicznych wioseczek i znów pojeździć po drogach, które tak bardzo lubię. :)

W ogóle cały wyjazd do domu był bardzo pożyteczny. :)

TRASA:
Jasień -> Świbna -> Drożków -> Lipsk Żarski -> Jaryszów -> Golin -> Jabłoniec -> Jasień

Jabłoniec - kościół filialny św. Anny © Mlynarz


Przykościelna kapliczka © Mlynarz

Do Żar z Adusiem, który cisnął na kolarce...

Środa, 24 marca 2010 · Komentarze(3)
Chwila w rodzinnych stronach...

W ten piękny słoneczny dzień wybrałem się z Adriankiem do Żar, by zakupić potrzebne linki i pancerze w sklepie rowerowym.
Trochę się obawiałem tego wyjazdu, bo Aduś przyjechał po mnie na swojej kolarce. Znam go dobrze i wiem, że lubi cisnąć...

Adrian, który lubi mocno depnąć...
Jego kolarka na super wąskich oponach...
I ja, który w tym roku póki co mało jeździ...
Zapowiadał się niezły wycisk.
Nadspodziewanie stało się inaczej.
Co prawda wycisk był ale to nie ja dostałem w kość. :D

Jechało się bardzo dobrze! :)

Adrian napiera :) © Mlynarz

To jest to... Las!

Wtorek, 23 marca 2010 · Komentarze(5)
Przy okazji pobytu w domu rodzinnym odwiedziłem bardzo lubiany przeze mnie Rezerwat przyrody Żurawno.

W lesie jest cudnie.
Szumiące drzewa, śpiewające ptaki, zapach żywicy...
To jest to.

Wiosna! © Mlynarz


Leśna droga do Świbinek © Mlynarz


Tymnica - leśny strumyczek © Mlynarz


Jezioro Żurawno © Mlynarz


Dłużek © Mlynarz


Okolice Dłużka © Mlynarz


Żabka :D © Mlynarz

Rabaty - użytek ekologiczny

Poniedziałek, 22 marca 2010 · Komentarze(3)
Po południu, korzystając ze wspaniałej pogody, odwiedziłem glinianki koło Budziechowa.
Bardzo fajnie się prezentowały przy wiosennym słońcu.
W ogóle fajnie tam było. :)

Później trochę jazdy lasem.
Drogi leśne po zimie są jeszcze w większości bardzo grząskie, co znacznie utrudnia jazdę.
W każdym razie i tak jeździ się po lesie cudnie.

Wracając do domu udało się odkryć umiejscowienie użytku ekologicznego „Rabaty”. Całkiem sympatyczne bagienka. Byłem tam po raz pierwszy i spodobało mi się to miejsce.
Cieszy, że wciąż w bliskiej okolicy jest sporo miejsc, które warto odkrywać i poznawać.

Dzień jak co dzień... Czyli bardzo udany. :)

Glinianki w okolicach Budziechowa © Mlynarz


Prowizoryczne molo ;) © Mlynarz


Las - piękny las... © Mlynarz


Użytek ekologiczny "Rabaty" © Mlynarz


"Rabaty" - bagienko © Mlynarz


Charakterystyczne kanaliki © Mlynarz


"Rabaty" © Mlynarz

NOCNA MASAKRA 2009

Sobota, 19 grudnia 2009 · Komentarze(26)
CZYLI PIĘTNAŚCIE GODZIN...
...W PIĘTNASTOSTOPNIOWYM MROZIE.


MAMY PUCHAR! :)
Mamy Puchar! :) © Mlynarz



Nocna Masakra to ostatnia z rowerowych imprez na orientację w sezonie 2009, która wchodzi w cykl Pucharu Polski w Maratonach Rowerowych na Orientację. To zarazem jedna z najciekawszych imprez, bo zawodnicy walczą na trasie o długości 200 km w najdłuższą noc w roku. Na odnalezienie wszystkich punktów kontrolnych regulamin przewiduje piętnastogodzinny limit jazdy. Start trasy następuje o godzinie 16:30 od tego momentu, w kompletnych ciemnościach, aż do godziny 7:30 wszyscy zmagają się z trudami trasy przygotowanej przez Daniela Śmieję – organizatora całej imprezy.

Start w tegorocznej Nocnej Masakrze był szczególny dla Asi i dla mnie. Na początku roku postanowiliśmy, że postaramy się wspólnie walczyć na trasie zawodów wchodzących w cykl Pucharu Polski, by mój Aniołek mógł powalczyć o miejsce w pierwszej trójce klasyfikacji generalnej. Wszystko szło zgodnie z planem, były udane starty na Dymnie i Grassorze, był debiut na Harpaganie, była przygoda z Odyseją i samotny start Asi na Bike Oriencie. I w końcu okazało się, że tuż przed ostatnimi zawodami pucharowymi... Asia ma szansę wygrać klasyfikację generalną! :)
By tego dokonać, trzeba wygrać Nocną Masakrę. Zadanie nie należało do łatwych, ponieważ są to wymagające zawody. Dodatkowo inni także nie składali broni i to sprawiło, że losy Pucharu Polski w klasyfikacji kobiecej ważyły się do ostatnich minut Nocnej Masakry... :)

Choć początkowo istniało ryzyko, że w imprezie możemy nie wystartować, to na szczęście, na dziesięć dni przed zawodami Asia dostała w pracy zielone światło.
Należało pomyśleć nad tym, jak najlepiej przygotować się do startu. I nie chodzi tu wyłącznie o przygotowanie kondycyjne. Ważniejsze było to, by zadbać o posiadanie odpowiedniego oświetlenia na trasie, by skompletować niezawodny ubiór, który pozwoli wytrzymać przez piętnaście godzin jazdy na siarczystym mrozie, trzeba też było pomyśleć o zabraniu na trasę picia w termosach, pożywienia i zapasu baterii do lampek. Dużo tego, ale te wszystkie czynniki mają ogromne znaczenie na Nocnej Masakrze, bo przecież co komu po kondycji, jak po dwóch godzinach będzie przemarznięty?! A co w sytuacji, gdy picie w bidonie zamarznie, a na trasie nie uświadczysz otwartego sklepu?! Pamiętaliśmy o tym wszystkim przed startem i postanowiliśmy tego nie lekceważyć. :)
Już kiedyś spróbowałem swoich sił z tą imprezą. W 2007 roku, po ponad dziewięciu godzinach kluczenia, z zamarzniętym bidonem, zmęczony i rozbity psychicznie (no może nie do końca :D ) zjechałem do bazy zawodów zdobywając zaledwie... dwa punkty. :)
Teraz chciałem zamazać pamięć o tamtym niepowodzeniu. Chciałem wykluczyć błędy, które popełniłem wtedy, by kolejny start w Masakrze zakończyć z zadowoleniem.

Przez kilka poprzedzających start wieczorów sprawdzałem w leśnych i mroźnych warunkach jak przy bardzo niskiej temperaturze radzi sobie mój ubiór. Nie posiadam niestety super rowerowych ciuszków, musiałem ratować się tym co mam. Kilka warstw cienkich swetrów, cienki golf, koszulka termoaktywna, kurteczka, spodnie moro, dresy, spodnie rowerowe, kominiarka, opaska na uszy, czapka, zwykłe letnie buty SPD, ochraniacze na SPD, dwie pary skarpet, matysowe rękawiczki Rogelli – to musiało wystarczyć i wystarczyło. W butach umieściliśmy też z Asią chemiczne ocieplacze ale średnio to się sprawdziło (nie daliśmy im dostatecznie się rozgrzać na powietrzu).

Oświetlenie pomógł nam skompletować Błażej za co bardzo mu dziękujemy. Poza tym co nam pożyczył mieliśmy swoje przeciętne lampki diodowe. To też było dla nas wystarczające. :)

Kolejna ważna kwestia: picie i jedzenie. Na trasę zabraliśmy... aż cztery termosy. Dodatkowo bidon z napojem i dwie puszki napojów energetycznych. To co nie było w termosach wypiliśmy jako pierwsze, bo po 3 godzinach zamieniłoby się w lód. Picie z termosów, a było tego prawie cztery litry, starczyło nam do końca Nocnej Masakry – dzięki temu mogliśmy na bieżąco uzupełniać płyny w organizmie i rozgrzewać się pijąc gorącą herbatę. :)
Jedzenie to tradycyjnie: batoniki i kanapki. Jedno i drugie zamarzało ale było jadalne. :D

Próbę generalną jazdy w arktycznych warunkach zrobiliśmy z Asią dzień przed startem jeżdżąc po lasach w okolicach Jasienia.


DZIEŃ STARTU

W sobotę wstaliśmy około dziesiątej rano. Zjedliśmy pożywne śniadanie (pyszny makaron z sosem i kurczakiem) przygotowane przez moją Mamę. To czego nie zdołaliśmy spałaszować w domu zapakowaliśmy w termiczny pojemnik i zabraliśmy do miejscowości Długie, gdzie mieściła się baza zawodów.
Zaraz po śniadaniu wrzuciliśmy do auta rowery i resztę sprzętu, by po przejechaniu 200 kilometrów być na miejscu imprezy. Szybka rejestracja, składanie rowerów i przygotowanie się do startu – czas szybko upływał i znów zdążyliśmy ze wszystkim na ostatnią chwilę. :)

W bazie zawodów spotkaliśmy Tomka, Piotrka Banaszkiewicza, Damiana, Kitę, Wikiego i jeszcze trochę znajomych twarzy. :)

Przed 16:30 rozdanie map. My z Asią nie spieszymy się ze startem. Wolimy w bazie, w ciepełku, przyjrzeć się spokojnie mapie i zastanowić się nad kolejnością zdobywania punktów kontrolnych. Postanawiamy, że najpierw zgarniemy punkt najbliżej położony bazy, a później będziemy jechać ciągle na północ zdobywając położone po drodze punkty. W zależności od tego jak będzie nam szło, na trasie w którymś momencie zadecydujemy o odwrocie i zaczniemy wracać do bazy kierując się na południe – oczywiście zgarniając po drodze tyle punktów ile się da. ;)
Ruszamy!

PK 6 – szczyt górki
Jest nam ciepło, jest wesoło.
Wyjeżdżamy z bazy, pod kołami rowerów skrzypi śnieg.
Jedziemy, jedziemy... zawracamy. Już na starcie troszkę się zapędziliśmy. :D
Na szczęście szybko się połapujemy i wjeżdżamy do lasu tam gdzie trzeba. Trochę zabawy z linijeczką i docieramy w okolice górki, na której jest szczyt. Razem z nami jest tam sporo innych bikerów. Wszyscy wyglądają na zdezorientowanych, ile osób, tyle pomysłów na zdobycie punktów – wygląda to bardzo chaotycznie. W końcu my z Asią postanawiamy porzucić rowery przy drodze i wdrapać się na górę poszukując szczytu, bo przecież więcej gór w okolicy nie ma. :D
Punkt udaje się odnaleźć w miarę szybko, choć powoli nachodziły mnie czarne myśli.
Po znalezieniu punktu... trzeba znaleźć rowery. ;)
Podobnie jak Damian z Kitą zeszliśmy nie po tej stronie góry co trzeba, jednak po jej obejściu rowery zostały zlokalizowane. :D

PK 2 – dąb na skrzyżowaniu przecinek
Teraz kierujemy się w stronę miejscowości Licheń. Po kilku chwilach wyjeżdżamy z lasu i przez kilka minut suniemy polną drogą. To był bardzo przyjemny odcinek. Jechaliśmy po gładkim śniegu, dookoła hektary białego puchu, a gdzieś w oddali majaczące światła w domach.
W Licheniu natrafiamy na rozwidlenie dróg, oczywiście wybieramy jedyną słuszną. :D
Następnie czeka nas kilka kilometrów leśnej nawigacji – poszło sprawnie. Niemal zderzyliśmy się z dębem, na którym wisiał lampion z punktem. ;)

PK 11 – brzoza na granicy kultur
Teraz czeka nas dość długi przejazd ale raczej łatwy. Wystarczy wyjechać z lasu, a później asfaltami pognać do Górzna skąd do punktu niemal prosta droga. Z lasu udaje wyjechać się bezbłędnie. Wypadamy w Pielicach obok ładnego kościółka. Asia w tym miejscu wymienia baterie w czołówce, a ja... oglądam domki szachulcowe.
Wyjeżdżamy na asfalt. Jedzie się przyjemnie, leży na nim cienka warstwa śniegu, nie jeżdżą praktycznie żadne auta.
Tylko ciemność, przestrzeń, siarczysty mróz, śnieg, powiewy lodowego wiatru i my... (a w głowie myśli o wannie pełnej gorącej wody, ciepłym łóżeczku i grzanym winie... :D )
No nic! Trzeba jechać. :)
Z Górzna bez problemu trafiamy na interesujący nas punkt.
Po jego zdobyciu robimy dłuższą przerwę na jedzenie i picie. Jak dobrze mieć gorącą herbatę!
Okazuje się też, że przy takich postojach robi się zimno, dlatego nie warto zatrzymywać się na dłużej i wytracać ciepła wytworzonego przez organizm.
Na tym punkcie też fundujemy sobie kilka przebieżek... Tak, tak, biegaliśmy truchtem. Dzięki temu rozgrzewamy palce u stóp, które w czasie jazdy na rowerze po kilkudziesięciu minutach marzną. Taki bieg jest niezwykle pomocny.

PK 4 – koniec przecinki, skraj skarpy
Wracamy do Górzna po naszych śladach. Następnie przejeżdżamy przez Ostromęcko, gdzie miejscowi widząc nas na rowerach proponują... wino na rozgrzewkę. :)
My jednak jedziemy dalej na Bierzwnik i Płoszkowo, za którym znów wjeżdżamy w las. Znów przemierzamy dziesiątki zaśnieżonych przecinek przyjemnie sunąc sobie w stronę punktu. Wszystko idzie nam bardzo dobrze ale im bliżej punktu tym więcej wątpliwości (przy mapie w skali 1:100000 o to nie trudno), na szczęście byli tu przed nami inni. Korzystamy z tego i po śladach, bez stresu docieramy tam gdzie trzeba. ;)

PK 10 – szczyt górki
Po zdobyciu czwórki przyjemnie jedziemy w stronę asfaltu driftując sobie na śniegu. :)
Zaraz po wyjeździe z lasu mijamy się z radiowozem Policji. Myślałem, że będą chcieli nas zatrzymać, bo rower w środku zimy, w środku nocy, przy takim mrozie... To chyba podejrzane. :)
Mijamy zabudowania Zieleniewa, skręcamy na polną drogę i znów przed nami bezkresne połacie śniegu!
Za dużych gór to przed nami nie ma ale znajdujemy jakieś drobne wzniesienie. Rośnie tam jakieś drzewko... A na drzewku wisi jakaś biało-czerwona kartka. Chyba tego szukaliśmy. :)
Tu znów robimy sobie przerwę, uzupełniamy kalorie, uzupełniamy płyny.

Mamy całkiem niezły czas więc decydujemy się, by zdobyć dwunastkę, najdalej na północ wysunięty punkt. Jeśli pójdzie nam sprawnie to zaczniemy wracać do bazy mając możliwość zdobycia jeszcze pięciu punktów w drodze powrotnej! Ta myśl bardzo rozpala naszą wyobraźnię („mamy już pięć punktów, zdobywamy dwunastkę a potem jeszcze chociaż cztery, może pięć, kto wie, może uda nam się zajechać do bazy z jedenastoma punktami?! Przecież jest zapas picia, zapas jedzenia, jest nam ciepło.”)
Do dwunastki mamy aż trzy możliwości dojazdu:
- możemy wyjechać za mapę (droga wydaje się najkrótsza ale boimy się ryzyka, bo nie wiadomo co czeka nas „za mapą”),
- dłuższy przejazd asfaltem przez Zieleniewo i Brzeziny (banalna nawigacja ale długa droga),
- i coś pośredniego, czyli jechać z Zieleniewa na miejscowość Kołki, zrobić skrót lasem i dojechać asfaltem do punktu.
My wybraliśmy to ostatnie rozwiązanie, czyli takie jakby pośrednie. W Zieleniewie widzieliśmy drogowskaz na Kołki, więc uznajemy że będzie tam łatwo dojechać. Nic bardziej mylnego!
Jeszcze zanim zdążyliśmy wyjechać z Zieleniewa... zatrzymuje nas Policja. :D
Tym razem nam nie odpuścili. Na szczęście Asia wytłumaczyła panu w mundurze jak wielki błąd popełnia zadzierając z nami i puszczają nas wolno. ;)
Skręcamy na Kołki tak jak drogowskaz pokazuje. Przed nami cztery kilometry, a więc za jakieś 15-20 minut będziemy w Kołkach. No cóż. Gdzieś byliśmy. :D
Generalnie... Ponad godzina błądzenia, kluczenia, jeżdżenia po ścieżkach między młodnikami, zdobycie kilku okolicznych szczytów i... wracamy do punktu wyjścia. :/
Straciliśmy dużo czasu i dużo sił.
Szkoda.
Odpuszczamy już dwunastkę, bo nie chcemy ryzykować spóźnienia się na metę (to skutkuje punktami karnymi).
Mimo tej znacznej straty wciąż mamy jeszcze sporo czasu i wciąż możemy zdobywać punkty,
Nie załamujemy się.
Walczymy dalej.

PK 8 – skrzyżowanie przecinek, drzewo 5 m na N
Z Zieleniewa, do którego wróciliśmy po niepowodzeniu przy zdobywaniu dwunastki, jedziemy asfaltem do Brzezin. Sześć kilometrów dzielące te dwie miejscowości wydaje nam się dłużyć w nieskończoność. Oboje zbieraliśmy myśli i po prostu konsekwentnie jechaliśmy do przodu.
Za Brzezinami znów się koncentrujemy. Wjeżdżamy w las, typując dobrą drogę, pilnujemy wszystkich skrzyżowań, odmierzamy odległość. W końcu zatrzymujemy się na skrzyżowaniu przecinek. Mówię do Asi: „to na 100% tutaj, jak na tym drzewie nie ma punktu to wytarzam się w śniegu”. :D
Byłem pewien, że dobrze trafiliśmy ale... punktu nie ma. Myślę sobie, że to że nie ma go na drzewie, na którym powinien być, nie oznacza jeszcze, że w ogóle go nie ma, bo przecież to na 100% jest właśnie TA przecinka. „A może Danielowi pomyliły się kierunki w opisie?” – pytam Asi. Sprawdzamy. Tak, pomyliły mu się. :)
Punkt był na południe od przecinki, a nie na północ.
Na szczęście szybko się w tym wszystkim zorientowaliśmy, dzięki czemu nie straciliśmy zbędnego czasu. :)

PK 15 – skrzyżowanie przecinek
Droga do tego punktu to... „brukowa mordęga”. Najzwyczajniej w świecie, trzeba było pokonać dużo kilometrów poruszając się po straszliwie niewygodnej kostce brukowej. To telepanie sprawiło, że bardzo zaczęły boleć mnie ramiona, które i tak już nieźle dostały od wożenia plecaka z termosami. ;)
W połowie drogi między punktami stwierdzamy z Asią, że o wiele wygodniej jeździ się leśnymi drogami niż tym świńskim brukiem. Dlatego też tam gdzie się da zjeżdżamy do lasu i omijamy katorżniczą drogę z kamienia polnego.
Do samego punktu docieramy bez większych problemów, jak zawsze w przypadku odnajdywania przecinek bezcenna jest linijka. :)
Dajemy sobie chwilę na łyk gorącej herbaty. Analizujemy mapę, sprawdzamy czas i stwierdzamy, że zaatakujemy jeszcze jeden punkt wracając do bazy. Na więcej nie starczy nam czasu, bo zostało trochę ponad dwie godziny.

PK 16 – linia wysokiego napięcia, drzewo 5 na E
Jaka szkoda, że nie mamy już dużo czasu do dyspozycji, bo jedzie nam się całkiem przyjemnie.
Opuszczamy las i wyjeżdżamy w miejscowości Radęcin.
Jadąc po przykrytym śniegową kołdrą asfalcie mijamy kolejne uśpione wioseczki
Docieramy do Słowina i tam odbijamy na polną drogę. Jedziemy na zachód w stronę linii wysokiego napięcia. Zaraz za nią skręcamy do lasku i docieramy do skrzyżowania z przecinką. Na chwilę się zatrzymujemy, by upewnić się czy to ta właściwa. Wygląda na to, że tak więc skręcamy. Punkt zdobywamy wspólnie z Wikim i Damianem, którzy dojechali na niego od innej strony.

To tyle. Mamy osiem punktów, czeka nas jeszcze powrót do bazy, jakieś 15-16 kilometrów ale zdecydowana większość to asfalt. Wyjeżdżamy w wiosce Klasztorne, przejeżdżamy przez Dobiegniew. Na drodze jest bardzo ślisko. Jest już po szóstej rano i zaczyna jeździć coraz więcej aut. Nie możemy doczekać się dojazdu do bazy. Droga dłuży się strasznie.
Już trochę zmęczenie daje się we znaki, chce się spać.
Na mecie meldujemy się o 6:58.
Jesteśmy zadowoleni ze swojego wyniku. Mogło być jeszcze lepiej ale my cieszymy się z tego co udało nam się osiągnąć. :)

Pakujemy sprzęt do auta. Przebieramy się. Jemy śniadanie i ogrzewamy się przy kominku w bazie wymieniając wrażenia z jazdy z innymi uczestnikami. Jest bardzo sympatycznie.
Około godziny dziesiątej Daniel ogłasza wyniki. Nas interesuje ten najważniejszy. Jesteśmy ciekawi jak poszło dziewczynom rywalizującym z Asią.
Chwila niepewności i usłyszeliśmy:
„Zwyciężczynią na trasie rowerowej została... Joanna Zabielska!” – znaczy się mój Aniołek. :)
Asia odbiera puchar za zwycięstwo w Nocnej Masakrze. To dla nas ogromna radość. Jestem z niej bardzo dumny. :)
Jeszcze większą radością jest fakt, że tym zwycięstwem zapewniła sobie pierwsze miejsce w Pucharze Polski!
Nasz tegoroczny plan zrealizowaliśmy z nawiązką! Celowaliśmy w podium i trafiliśmy w sam środek, w najwyższy jego stopień!
Gratuluję Ci Kochanie! Bo byłaś bardzo dzielna! :)

Nocna Masakra 2009...
Przeszła już do historii. Zostaną po niej piękne wspomnienia.
Udało nam się pokonać pogodę, udało nam się znów pokonać własne słabości.
Asia zajęła pierwsze miejsce, mi wyszło siedemnaste.
Cieszymy się z tego. :)
Przy okazji mieliśmy przyjemność pokonać tyle kilometrów w śnieżnej, zimowej scenerii. To świetna sprawa!
Ta impreza to była także możliwość spotkania się z naszymi przyjaciółmi tuż przed Świętami Bożego Narodzenia.
Cieszy fakt, że im także start w Nocnej Masakrze wyszedł znakomicie.
Tomek z Piotrkiem zdobyli 12 punktów kontrolnych i dzięki temu uplasowali się na trzeciej pozycji. :)

Cel osiągnięty!
Asia w tym roku wygrała Nocną Masakrę, wygrała Puchar Polski, zajęła drugie miejsca na Dymnie i Grassorze.
Co najważniejsze spełniła swoje marzenie objeżdżając na rowerze dookoła Polskę.
Nie można też zapomnieć o wspaniałym wypadzie na Liwtę i wielu innych arcyprzyjemnych rowerowych (i nie tylko) chwilach.
Jako, że jej szczęście to moje szczęście... jestem podwójnie szczęśliwy! :D

Co dalej?
Zobaczymy.
To nasza słodka tajemnica. ;)

PRZEBIEG NASZEJ TRASY


TROCHĘ ZDJĘĆ:
Na jednym z punktów kontrolnych © Mlynarz


Kokpit nawigatora © Mlynarz


Trek podczas Nocnej Masakry 2009 © Mlynarz


By rozgrzać palce u nóg trzeba było od czasu do czasu potruchtać © Mlynarz


Ciepła herbata na trasie Nocnej Masakry - to skarb. © Mlynarz


Kolejny punkt zdobyty! © Mlynarz


Oblicze Zwycięzcy. :) © Mlynarz


Paź Królowej na trasie. Zawsze wierny. :D © Mlynarz


Dom szachulcowy w Pielicach © Mlynarz


Już na mecie. Długie - łódki nad jeziorem Lipie © Mlynarz


One pilnowały rowerów. ;) © Mlynarz


Zdobywcy brązowych medali - Tomek i Piotrek © Mlynarz


Jak zawsze uśmiechnięty Kita. © Mlynarz


Puchary dla najlepszych! © Mlynarz


Jeden z pucharów przypadł mojemu Aniołkowi. :) © Mlynarz

MINUS TRZYNAŚCIE Z ANIOŁKIEM

Piątek, 18 grudnia 2009 · Komentarze(10)
Wreszcie do Jasienia przyjechał mój Aniołek! :)
Oczywiście wspólnie musieliśmy zrobić próbę generalną przed jutrzejszym startem w Nocnej Masakrze.

Jak już uwinąłem się z wieszaniem lampek na drzewkach w ogródku, zjedliśmy obiadek i pojechaliśmy na chwilę do Lubska. Po powrocie zajęliśmy się montażem lampki czołowej do kierownicy roweru Asi. Misja zakończyła się powodzeniem. Przy pomocy sznurka i taśmy klejącej uzyskaliśmy profesjonalne mocowanie. :D

Oświetlenie na Nocną Masakrę gotowe.
Ubraliśmy się porządnie i pognaliśmy do lasu gdy tylko zrobiło się ciemno. Towarzyszył nam prószący śnieg. Wszystkie drogi dookoła białe. Świetnie jeździło się po śnieżnym puchu w lesie. Po jakimś czasie nabiera się pewnej wprawy w poruszaniu się po drogach w takich warunkach – jest naprawdę fajnie. :)

Dla nas najcenniejsze tego dnia było jednak sprawdzenie ciuchów. W temperaturze minus trzynaście stopni spędziliśmy dwie godziny i… cały czas było nam ciepło. Także rewelacja! Trochę czuć było zimno przy palcach stóp ale radziliśmy z tym sobie. Z resztą na Nocną Masakrę przygotowaliśmy jeszcze pewien drobny patent, który ma sprawić, że w butach będzie ciepło… :)

Jazda w śniegu, po leśnych duktach i drogach między wioseczkami była bardzo przyjemna i niezwykle klimatyczna. Tereny, które zawsze oglądam za dnia, w nocy pokazują swoje drugie oblicze. Mało tego, udało nam się dziś odkryć przypadkiem grób nieznanego żołnierza przed Biedrzychowicami Dolnymi. Przejeżdżałem obok niego wielokrotnie i nigdy, do tej pory, go nie zauważyłem.
Przed samym Jasieniem wykręciłem 35,8 km/h - to chyba mój śnieżny rekord prędkości. ;)


Po powrocie skupiliśmy się na błogim odpoczynku w gronie rodzinnym.
Miło. :)


Jahoo! Jej śniegi, mróz i mrok nie są straszne. :) © Mlynarz


Nie chcę być gorszy. ;) © Mlynarz


Dziś odkryłem wadę kominiarek... nie można się w nich całować. ;) © Mlynarz


Nocnomasakrowy Aniołek :) © Mlynarz


Grób nieznanego żołnierza w okolicy Biedrzychowic Dolnych © Mlynarz


Wieża kościelnej bramy w Biedrzychowicach Dolnych © Mlynarz


POLSKA! :) © Mlynarz


Świąteczny Aniołek :) © Mlynarz


Nowy patent - czyli jak zamocować czołówkę do kierownicy roweru... Potrzebne: SZNUREK i oczywiście... TAŚMA KLEJĄCA! :D © Mlynarz


A teraz patent na zamontowanie licznika do górnej rury ramy. Potrzeby jest kawałek... wykładziny i jeszcze kilka rzeczy. (to pomysł Asi) :) © Mlynarz