Wpisy archiwalne w kategorii

Niemcy

Dystans całkowity:1155.37 km (w terenie 85.00 km; 7.36%)
Czas w ruchu:57:17
Średnia prędkość:20.17 km/h
Maksymalna prędkość:44.00 km/h
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:144.42 km i 7h 09m
Więcej statystyk

Parkrun, Flash, Podrosche i nogi z waty...

Sobota, 19 października 2013 · Komentarze(7)
Uczestnicy
Flash wyciągnął mnie na żarski Parkrun.
Ale nogi ciężkie jak z gliny i miękkie jak z waty zarazem.
Nic dziwnego.
Będzie lepiej.
Dziś był ziąb. Dużo liści. Trochę błota.
Spodobało mi się.
Czas zacząć znów biegać.
Czas zacząć znów jeździć.
Bo tak jest dobrze.

Później jeszcze odprowadziłem naszego Gościa do przejścia granicznego w Przewozie. U naszych zachodnich sąsiadów nastąpiło pożegnanie. Flash ruszył do Jeleniej Góry, a ja do moich Dziewczyn.
Weekend zaczął się bardzo fajnie.
I taki zostanie do końca.

Z czasem znów nogi będą jak dawniej, albo i lepsze.
I tak będzie ze wszystkim.
Zadbam o to.
Jak ma się odpowiednie wsparcie, to tak naprawdę... wszystko jest możliwe.
To nie są mrzonki. :)
Kornelcia - kibic doskonały © Mlynarz

Poczwórne urodziny, Koncert Wojskiego i wycieczka zagraniczna... ;)

Sobota, 23 lipca 2011 · Komentarze(4)
I nastała sobota!
Jeszcze bardzo wczesnym rankiem do pracki na kilka godzin...
Ale pracka minęła przyjemniasto, bo towarzyszyła mi w niej Kosma Kosmaczewska 100® ™.

Gdy już powróciliśmy do Lubska, w domku czekała na nas Moja Najukochańsza Żonka Asia oraz Kibol Górnika - Dariusz, Przybysz z Pyrlandii – Jacek, Westchnienie Zabrzańskich Nastolatek – Wikuś i Kierownik Wszystkich Weekendowych Wycieczek – Igorek.
Więc było miło. :D

Po kilku chwilach z Zielonej Góry doturlał się do nas Jurek, który do Winnego Grodu dotarł przy pomocy Przewozów Regionalnych, a następnie przepedałowawszy 50 km krajówką znalazł się w naszym Słodkim Mieście (podobno). :)
Ledwie opadły emocje po wzruszającym przywitaniu się z Jurkiem, a trzeba było znów powstrzymywać spływające wartkim nurtem po policzkach łzy szczęścia i radości, które pojawiły się u wszystkich wraz z chwilą gdy do drzwi zakołatał Paweł, który tak wiele kilometrów przejechał z nami na wyprawie Dookoła Polski (podobnie jak wszyscy w/w). :D

Nadeszła pora obiadowa. Dziś postanowiłem odciążyć swoją Żonkę i zafundowałem gościom swoje danie popisowe – mrożone pierogi ruskie oraz pierogi z mięsem (również mrożone). :D
Gdy już wszyscy zmęczyli ten obiad i najedli się do syta wyruszyliśmy na wycieczkę zagraniczną.
Zapakowaliśmy siebie i rowery w auta, spaliliśmy gumę na trawniku, jeszcze parę popisów na szosie i znaleźliśmy się w przygranicznych Zasiekach.

Kolejne trzy godziny spędziliśmy po drugiej stronie Nysy Łużyckiej u naszych sąsiadów – Niemców. Mogliśmy obserwować wezbrany tego dnia nurt przygranicznej rzeki (wspomnę, że tego dnia nie wszędzie ścieżka rowerowa Oder-Neiße była przejezdna, powodem podtopienia). Pokręciliśmy się po Forst, gdzie zawitaliśmy w Parku Różanym oraz na Cmentarzu Żołnierzy Radzieckich. Po spenetrowaniu kilkunastu uliczek tego dolnołużyckiego miasteczka pognaliśmy ścieżką na południe do Groß Bademeusel. Do Forst wróciliśmy już gładkim asfalcikiem – bardzo przyjemny odcinek.
Całej naszej wyprawie towarzyszyły wesołe rozmowy – świetna sprawa spotkać się w takim gronie.
Nad tym aby wszyscy trzymali równy szyk i za bardzo się nie ociągali czuwał Igorek, który dyktował niezłe tempo oraz zarządzał przerwy na picie, gdy już wszyscy oddychali rękawami i nie mieli siły jechać za nim dalej. :D

Fajnie.
Uwielbiam takie sielankowe klimaty.
Nie zawsze tak można. Nie można tak na co dzień. Bo takie jest życie – to normalne. Ale dobrze, że gdy już jest ten weekend, to można sobie zafundować takie sympatyczne chwile. Szkoda tylko, że czas wtedy jakby przyspiesza i godziny zdają się biec w tempie iście sprinterskim.
Tak to już jest. ;)

O after party nie będę pisał, bo... to blog rowerowy. ;P
Taki żarcik. :)
Napiszę tylko, że grillowane mięsko i zimne piwo w ciepły, letni wieczór... W takim towarzystwie... To jest mieszanka gwarantująca setki miłych wspomnień.
Przy okazji świętowaliśmy... poczwórne urodziny – Asi, mojej Mamy, Kosmy i Darka!
Tak więc było hucznie i wesoło.
Nie zabrakło nawet akcentów z Adama Mickiewicza (i nie chodzi tu o wódkę Pan Tadeusz)! :D

„(...) Natenczas Wojski chwycił na taśmie przypięty
Swój róg bawoli, długi, cętkowany, kręty
Jak wąż boa, oburącz do ust go przycisnął,
Wzdął policzki jak banię, w oczach krwią zabłysnął,
Zasunął wpół powieki, wciągnął w głąb pół brzucha
I do płuc wysłał z niego cały zapas ducha,
I zagrał: róg jak wicher, wirowatym dechem
Niesie w puszczę muzykę i podwaja echem.
Umilkli strzelcy, stali szczwacze zadziwieni
Mocą, czystością, dziwną harmoniją pieni.
Starzec cały kunszt, którym niegdyś w lasach słynął,
Jeszcze raz przed uszami myśliwców rozwinął;
Napełnił wnet, ożywił knieje i dąbrowy,
Jakby psiarnię w nie wpuścił i rozpoczął łowy.
Bo w graniu była łowów historyja krótka:
Zrazu odzew dźwięczący, rześki: to pobudka;
Potem jęki po jękach skomlą: to psów granie;
A gdzieniegdzie ton twardszy jak grzmot: to strzelanie.
Tu przerwał, lecz róg trzymał; wszystkim się zdawało,
Że Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało...”


Takich dni i wieczorów nigdy za wiele.
Chcę więcej. :)

TRASA:



FOTKI:
Napierator Igorek na czele ekipy © Mlynarz


Asieńka z Pawłem... czyli plotki, plotki, plotki ;) © Mlynarz


Maruderzy :D © Mlynarz


Wieża ciśnień w Forst (Niemcy) © djk71


Nysa Łużycka po opadach deszczu nieco się rozlała © Mlynarz


Zatopiony fragment ścieżki też się znalazł ... © JPbike


Konsternacja w Parku Różanym w Forst © Mlynarz


Rzut okiem w mapę ;) © Mlynarz


Ach, ten Dariusz! ;) © Mlynarz


Jacek ujeżdżający Diamonda © Mlynarz


Jurek robiący fotkę na Fejsika :D © Mlynarz


Piękna ścieżka, prawda ? © JPbike


Wiktor przy niemieckim słupku granicznym... Ech... ten wiek dojrzewania... ;P © Mlynarz


My tu gadu gadu a niemcy ... . © Jurek57


Igorek napiera... reszta została daleko w tyle © Mlynarz


Niemieckie asfalty to piękna sprawa © Mlynarz


Forst - brzydsza część... © Mlynarz


Forst - lepsza część :) © Mlynarz


Sierp i młot na bramie radzieckiego cmentarza w Forst © Mlynarz


Obelisk na cześć radzieckich żołnierzy poległych w czasie II Wojny Światowej umiejscowiony na cemntarzu w Forst © Mlynarz


Ostatnie metry i wracamy do domu bo zimne piwo czeka ! © JPbike

BORNHOLM 2008 - Dzień 9.

Poniedziałek, 21 lipca 2008 · Komentarze(53)
POWRÓT DO DOMU, KONIEC PRZYGODY ZWIEŃCZONY NOWYM REKORDEM

Poprzedni dzień

Dzień ostatni naszego wyjazdu.
Budzę się koło szóstej rano. Na szczęście nie pada ale jest zimno. Budzę Matyska.
Nie chce nam się jechać ale trzeba. Szybkie hasło: wstajemy! I już po spaniu.
Jemy jakieś marne śniadanko składające się z kabanosów i resztek chleba.
Mój bidon świeci pustkami... :/
No cóż, za dwie godziny powinni otwierać sklepy, wtedy się napiję.
Teraz ruszamy, bo nie ma czasu na leniuchowanie...
Na początku mylimy kierunek i niepotrzebnie robimy 5 km – niezły start!
W końcu jedziemy już dobrą drogą do Locknitz. Jest zimno, kurtka mokra od wczorajszego deszczu, niska temperatura i wiatr robią swoje – cały się trzęsę.
Marzę o spotkaniu jakiegoś marketu, by kupić sobie rogaliczki „7 days” z nadzieniem czekoladowym... kupić coś do picia... zjeść i odzyskać siły!
Niestety nic takiego się nie dzieje, a na liczniku przybywa kilometrów... 30 km, 40, 50 i nic... :/
Padam. W końcu w jakiejś miejscowości udaje mi się kupić wodę mineralną i Fantę – już jest lepiej ale wciąż jestem głodny...

Matys daje radę o wiele lepiej ode mnie – jest mocny.
W mojej głowie pojawia się zwątpienie. Zaczynam myśleć, w której miejscowości wjechać do Polski i wrócić pociągiem do domu.
Zaczynam mieć wątpliwości, czy ten powrót na rowerach w ogóle ma sens?!
Przecież co chwilę pada przelotny deszcz, przecież jedziemy pod silny wiatr, który na otwartej przestrzeni spowalnia mnie często do 15 km/h, przecież jest zimno i co najważniejsze... 300 kilometrów!
Czy to możliwe w taką pogodę?!
Z sakwami...
Po tylu kilometrach w poprzednich dniach i niezbyt dobrej nocy spędzonej na ławce w wiejskiej altance?!
Nie wiem...
A im mocniej wiało tym bardziej miałem dość. Zakładam długie spodnie, bo robi się coraz zimniej i mokro. :/
Ludzie jadący z naprzeciwka nas pozdrawiają. Zazdroszczę im, bo jadą z silnym wiatrem w plecy, a my się męczymy, zwłaszcza ja.
W pewnym momencie dzielę się z Matysem swymi wątpliwościami. On chce za wszelką cenę wrócić. Skoro tak to ja też muszę, nie zniosę myśli, że przeze mnie wrócimy pociągiem, a już na pewno nie dopuszczę do sytuacji, gdzie mielibyśmy wracać osobno.
Niestety w tym momencie pojawiły się nerwy. Niepotrzebnie.
Pierwszy raz na wyjeździe mamy „ciche kilometry”. Chyba przez 40 kilometrów jedziemy nie rozmawiając, a pogoda robi z nami co chce...
W końcu, gdy na licznikach jest już prawie 120 km zatrzymujemy się na jedzenie.
Siedzimy na ławce.
Myślę sobie: „Piotrek, przecież to twój przyjaciel, są nerwy, jest ciężko, bądź twardy, ludzie w takich sytuacjach różnie reagują, mówią różne głupie rzeczy, odpuść, po prostu jedź...”
Chyba pomogło. Powoli wszystko wraca do normy.

Po tym posiłku podążamy dalej przed siebie. Kilometrów przybywa ale ciągle jesteśmy strasznie daleko od domu...
Czasami zatrzymujemy się, by 5 minutek poleżeć na wale przeciwpowodziowym i dać sobie odpocząć.
Wiemy jednak, że najbardziej potrzebujemy porządnego posiłku, by uzupełnić braki energii.
Mamy już dość batoników musli. :D
Gdy dotarliśmy do Kustrin-Kietz byliśmy na wysokości polskiego Kostrzyna. Długo nie myślimy i przejeżdżamy przez granicę, by w barze zjeść porządny obiad.
Miła pani serwuje nam super posiłki. Schaboszczak, frytki, suróweczki... To nam bardzo pomaga.
Wracamy na niemiecką stronę i dalej jedziemy ścieżką rowerową w stronę Frankfurtu nad Odrą.
Ten odcinek bardzo nam się dłuży ale wreszcie docieramy do tego miasta. Jest tam troszkę podjazdów do pokonania, które zaczynają dawać się Matyskowi we znaki. Ja na tym etapie czuję się o niebo lepiej niż jeszcze 50 kilometrów wcześniej.
Ku naszej radości znajdujemy otwarty market.
Wreszcie! Wreszcie kupiłem sobie te pieprzone rogaliki z nadzieniem czekoladowym, o których marzyłem przez ostatnie 220 kilometry! :D
Kupujemy jeszcze picie. Chwilka na odpoczynek i postanawiamy, że nie będziemy jechać dalej niemiecką stroną do Gubena, gdzie mieliśmy przekraczać granicę. Zamiast tego wjeżdżamy do Polski już w tym miejscu i tak znajdujemy się w Słubicach.
Drogę stąd znam doskonale i wiedziałem, że zostało nam równo 90 kilometrów. Jest jednak późno, bo po dziesiątej i robi się ciemno. Wiemy już, że wrócimy do domów koło drugiej, może trzeciej w nocy.
Mimo to postanawiamy jechać dalej rowerami, a trzeba napisać, że tego dnia dziesiątki razy byliśmy kuszeni przez naszych rodziców tym, że przyjadą po nas autem...

Ok. Na stacji JET szybka kiełbaska i trzeba brać się do roboty. Pedałujemy.
Po jakichś 15 kilometrach i kilku podjazdach Matys prosi o chwilkę odpoczynku. Analizuje sytuację i stwierdza, że jednak wróci autem. Szkoda mi go, bo przez cały dystans czuł się świetnie, a od kilkunastu kilometrów borykał się z kryzysem.
Matys dzwoni po ojca. Zastanawiam się co robić ale szybko decyduję się, że już w tym momencie nie odpuszczę i wrócę na rowerze do Jasienia.

Leżymy sobie, gdzieś w przydrożnym rowie, dyskutujemy o naszym wyjeździe, jest fajnie. Wiemy, że za chwilę nie będziemy już jechać razem, że wspólna przygoda dobiegnie końca.
Strasznie jesteśmy zadowoleni z tego wyjazdu. Mamy świadomość tego, że wspólnie spełniliśmy jedno ze swych marzeń!

Matysek mimo zmęczenia pomaga mi jeszcze trochę na trasie.
W końcu na 265 kilometrze spotykamy jego ojca. Pakujemy jego rower do auta. Dyskutujemy i nadchodzi czas na rozstanie. Ja wrzucam do ich auta sakwy i dalej jadę bez nich (co za ulga :D) a Matysek jedzie do domu, by się wyspać przed kolejnym dniem, bo w południe ma się stawić w pracy.

Samemu jedzie się całkiem inaczej. Przede wszystkim ciężkie są odcinki leśne, gdzie jest bardzo ciemno i co chwilę dochodzą do mnie jakieś szelesty i inne hałasy z lasu, a wyobraźnia działa...
Jadę przed siebie i mam jedną myśl w głowie... UDA SIĘ! :D
Dojeżdżam do Krosna Odrzańskiego – stąd już tylko 45 km do domu.
Potem Dychów, Bobrowice i dystans dzielący mnie od domu wciąż topnieje.
Gdy wybija na liczniku 300 kilometrów na moich ustach pojawia się uśmiech. Jestem szczęśliwy tak bardzo, że wydaje mi się, iż nie czuję zmęczenia! (szok!).
Przemierzam już oświetlone Lubsko i Budziechów... wpadam do Jasienia!
Jestem w swoim rodzinnym miasteczku!
Jestem w domu!
Jestem!!! :D




TRASA:
D/ Plöwen -> Locknitz -> Sonnenberg -> Krackow -> Wollin -> Penkun -> Schonfeld -> Gartz -> Friedrichsthal -> Gatow -> Schwedt -> Stolpe -> Lunow -> Hohensaaten -> Hohenwutzen -> Gross Neundorf -> Kienitz -> Genschmar -> Kustrin-Kietz -> PL/Kostrzyn -> D/Kustrin-Kietz -> Lebus -> Frankfurt (Oder) -> PL/Słubice -> Urad -> Cybinka -> Drzeniów -> Gęstowice -> Korczyców -> Radomicko -> Osiecznica -> Marcinowice -> Krosno Odrzańskie -> Dychów -> Bobrowice -> Strużka -> Gozdno -> Górzyn -> Lubsko -> Budziechów -> JASIEŃ :D

”NASZA” ALTANKA – CIĘŻKI PORANEK


ZIMNO, MOKRO, WIETRZNIE... SETKI MYŚLI W GŁOWIE


CIĄGLE WZDŁUŻ GRANICY...


CIĄGLE DO PRZODU!


Pozostałe dni wyprawy:
1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>PODSUMOWANIE CAŁEGO WYJAZDU>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Razem z Matysem pokonaliśmy 1185 kilometrów w ciągu 9 dni.
Na samym Bornholmie spędziliśmy 3 dni.
Poruszaliśmy się po terenie 4 państwa (Polska, Dania, Niemcy, Szwecja).
Podróżowaliśmy też pociągami... (Żary->Świnoujście, Kopenhaga->Malmo)
Również statkiem... (Kołobrzeg->Nexo)
A także promami (Ronne->Koge, Trelleborg->Sassnitz i w Świnoujściu)
Niektórzy coś tam próbowali śmigać motorówką... :D
i nawet traktorem... ;P
o pojazdach wojskowych nie wspominam. ;)

Generalnie... BYŁO PIĘKNIE!
Za ten wyjazd dziękuje serdecznie Matyskowi! Mojemu Przyjacielowi!

Przez te kilka dnia zobaczyliśmy kawałek świata. Odwiedziliśmy dziesiątki cudownych miejsc, z których najbardziej utkwi nam w pamięci Jons Kapel.
Spotkaliśmy na swojej drodze dużo przyjaznych ludzi – w każdym kraju.

Dla mnie ten wyjazd był bardzo ważny. Odpocząłem. Zrealizowałem jedno z marzeń.
Ten wyjazd pomógł mi też zrozumieć jedną rzecz nad którą długo się głowiłem. :)

Bornholm 2008 – ta wyprawa dała mi dużo!
Te 9 dni było genialne! Cudowne. Wspaniałe!
To była wolność!
I tego obrazu nie zamaże już nic. :)

Pamiętajcie! :D
Bierzcie z życia to co jest najlepsze...

BORNHOLM 2008 - Dzień 8.

Niedziela, 20 lipca 2008 · Komentarze(6)
OD DESZCZU DO DESZCZU - JAK WRÓCIĆ DO DOMU?!

Poprzedni dzień --- Następny dzień


Wczesna pobudka, bo plan mamy ambitny...
Dziś trzeba zrobić co najmniej 200 km, a najlepiej z 220...
Inaczej nie uda nam się wrócić na rowerach do domu w poniedziałek dnia następnego.
Takie myśli chodziły mi ciągle po głowie, gdy rano otworzyłem oczy.
Nie pada... a więc jest dobrze.
Zasypiam. :D
No i niestety z wczesnej pobudki niewiele zostało. hehe
Ostatecznie miejsce naszego postoju opuszczamy koło godziny jedenastej. Zanim złożyliśmy namiot musieliśmy pozbyć się wszystkich przebrzydłych, obślizgłych ślimaków, które w nocy podeszły do namiotu, a niektóre zaatakowały moje buty. :D
Dobra, daliśmy radę i wyjeżdżamy.

Początek był ciężki, bo co chwilę padało, na szczęście po dziesięciu kilometrach deszcze ustały i jechaliśmy czasem w niezłym słońcu.
Najpierw docieramy do miasteczka Greifswald. Potem zaczyna się problem na jakie miejscowości mamy jechać, gdyż jedyna mapka jaką posiadamy to wydruk komputerowy – niestety wczorajszego wieczoru podczas burzy większość mapki uległa zniszczeniu, gdyż atrament z drukarki poddał się kroplom deszczu.
Kombinowaliśmy z Matysem bardzo ale wciąż udawało nam się jechać dobrą trasą, czasem pojawiały się problemy z omijaniem dróg ekspresowych ale szło nam nieźle.
Dotarliśmy do Anklam, skąd kierujemy się na Sarnow i dalej uroczą drogą w stronę miejscowości Rathebur, tam już wiemy jak jechać i docieramy po kilkunastu kilometrach do Uecermunde, które leży bardzo blisko naszego Zalewu Szczecińskiego.
Robimy sobie przerwę na piwko i jesteśmy bardzo zadowoleni z tego dnia. Wydaje się, że nic nie może nam stanąć na przeszkodzie i dobijemy do 200 km.

Z Uecermunde jedziemy w stronę granicy polsko-niemieckiej, by wpaść tam na niemiecki szlak rowerowy Oder-Neiße-Radweg, którym mieliśmy pokonać niemal cały pozostały nam dystans dzielący nas od domów.
W końcu jesteśmy na ścieżce rowerowej, jedziemy lasem, jedziemy polami, czasem przejeżdżamy przez małe wioseczki i jest bardzo przyjemnie.
W jednej z wioseczek, a konkretnie w Blankensee, robimy sobie postój na kolację. Dzownimy też do domów zdać relację z naszych postępów. :D
Pamiętam jak dziś, kiedy rozmawiając ze swą mamą powiedziałem jej: „jeszcze ze dwie godzinki jazdy i będą dwie stówki, wtedy idziemy spać, bo jutro trzeba wcześnie wyruszyć. Deszcz?! Jest piękne niebo, wątpię by dziś z niego spadła kropla deszczu”... :D

No cóż... myliłem się! hehe
Ujechaliśmy może 2 kilometry i zaczęło padać, nie zatrzymywaliśmy się jednak. W końcu deszczyk zamienił się w dość niezłą ulewę. Dojechaliśmy do miejscowości Plöwen i tam wpadliśmy do takiej altanki wypoczynkowej, która była ustawiona na środku wioseczki.
Postanawiamy, że tutaj przeczekamy deszcz...
Mija 5, 10, 20 minut i pada dalej... :/
Jest już grubo po 22-ej.
Jeśli nie dokręcimy do 200 km to jutro będziemy mieć problem z powrotem do domu. W maju daliśmy radę wrócić do domów z Pragi w jeden dzień ale wtedy to było 250 kilometrów, a jutro... może wyjść ponad 300! Czyste szaleństwo.
Postanawiamy zdrzemnąć się na pół godzinki i potem jechać dalej. Po drzemce... dalej pada. Jeszcze jedna drzemka, i kolejna...
Robi się północ.
Odpuszczamy i kładziemy się spać w tym miejscu.
Zapadamy w błogi sen przy akompaniamencie uderzających o dach altanki kropel deszczu...


TRASA:
D/Reinberg -> Kowall -> Greifswald -> Karlsburg -> Anklam -> Sarnow -> Lowitz -> Rathebur -> Heinrichshod -> Uecermunde -> Rieth -> Hintersee -> Blankensee -> Plöwen

NASZA MAPKA ULEGŁA ZNISZCZENIU :D


GREIFSWALD


WIATRAK – JEDEN Z SETEK JAKIE MIJALIŚMY PODCZAS PODRÓŻY


CHATKA MUMINKA?! :D


MATTI NA NIEMIECKICH DROGACH


MŁYNARZ NA NIEMIECKIM SIANIE ;P


A TU RELAKS PRZY KROMBACHERKU, CAŁKIEM NIEZŁY, ALE BECKS LEPSZY ;)
I TAK OBA TE BROWARY MOGĄ MARZYĆ O TAKIEJ KLASIE JAKĄ MA WROCŁAWSKI PIAST! :D



DAJEMY!!! JEST DOBRZE!!! JEST PIĘKNIE!!!


WJEŻDŻAMY JUŻ NA ŚCIEŻKĘ BIEGNĄCĄ WZDŁUŻ ODRY I NYSY ŁUŻYCKIEJ


Pozostałe dni wyprawy:
1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 9

BORNHOLM 2008 - Dzień 7.

Sobota, 19 lipca 2008 · Komentarze(8)
RUGIA, KLIFY I WIELKA BURZA

Poprzedni dzień --- Następny dzień

Pobudka w okolicach godzinki ósmej. Trochę trwa zanim się zbierzemy.
Jedziemy do Netto po zakupy, a potem kierujemy się na północ.
Dojeżdżamy do miejscowości Hagen i tam na parkingu zostawiamy nasze rowery.
W tym czasie konsumujemy śniadanie a także korzystamy z prysznica, co jest dla nas czymś cudownym! :D
Wreszcie się wykąpałem w ludzkich warunkach i nie musiałem zachłystywać się słoną woda morską przy myciu. hehe

Ruszamy na pieszą wycieczką ścieżkami parku narodowego Jasmund. Po jakimś czasie docieramy nad klify Stubbenkammer, a konkretnie Königsstuhl o wysokości 118 metrów. Robimy fotki i schodzimy na sam dół klifu. Do kamienistej, kredowej plaży prowadzi ponad 400 stopni. Całkiem tu sympatycznie, choć obaj z Matysem spodziewaliśmy się czegoś więcej.
Nie ma co jednak narzekać.
Widoki piękne, spacer udany, więc wracamy do rowerów.

Gdy do nich dotarliśmy jemy jeszcze ciepły posiłek, a potem ruszamy w stronę miasta Stralsund, gdzie jest most łączący Rugię z resztą Niemiec.
Naszym celem jest pokonanie dziś przynajmniej 100 km.
To jednak nam się nie udaje, gdyż za Stralsund dopada nas burza. Długi czas jedziemy licząc na to, że jednak uda nam się ją ominąć. Niestety po kilku kilometrach znajdujemy się w jej centrum. Postanawiamy szybko się robić w przydrożnym lasku.
Tak więc przy lejącym deszczu, błyskającymi i grzmiącym niebie kończymy naszą jazdę tego dnia.

W namiocie schniemy, jemy i idziemy spać.
Zaczynam obliczać ile km zostało nam do domów...
Wychodzi mi prawie 500 km! Nie jest dobrze. Istnieje ryzyko, że nie uda nam się wrócić na rowerach, bo jesteśmy ograniczeni czasowo i nie możemy pozwolić sobie na powrót do domu o jeden dzień później.
Nic to...
Będzie trzeba jechać! :)


TRASA:
D/Sassnitz -> Buddenhagen -> Hagen -> Nipmerow -> Blandow -> Nardewitz -> Bisdamitz -> Baldereck -> Sagard -> Borchitz -> Semper -> Lietzow -> Bergen auf Rugen -> Teschenhagen -> Zirkow -> Samtens -> Rambin -> Stralsund -> Brandshagen -> Reinberg

ŚNIADANIE ;)


KLIFY STUBBENKAMMER




RUGIJSKIE KLIMATY


STRALSUND – MOST ŁĄCZĄCY RUGIĘ Z RESZTĄ NIEMIEC


PIĘKNE NIEBO ALE... GRZMIAŁO :D


Pozostałe dni wyprawy:
1, 2, 3, 4, 5, 6, 8, 9

BORNHOLM 2008 - Dzień 6.

Piątek, 18 lipca 2008 · Komentarze(10)
DZIEŃ LENIA - PROM ODPŁYWA BEZ NAS

Poprzedni dzień --- Następny dzień

To taki nasz niechlubny dzień wyprawy. :D
Mieliśmy płynąć promem o 12:45 z Trelleborga do Sassnitz w Niemczech i jeszcze tego samego dnia odwiedzić tam klify w parku narodowym Jasmund.
Tak się jednak nie stało...

Zbyt późno wstaliśmy, zbyt długo się zbieraliśmy...
Gdy już złożyliśmy namiot i byliśmy gotowi do jazdy to do promu zostało nam 45 minut i prawie 9 km jazdy. Do tego musieliśmy trafić do portu bezbłędnie i odebrać zarezerwowane bilety...
Nie udało się.
Razem z Matysem się pogubiliśmy, pomyliliśmy wjazdy do odprawy promowej, nie odnaleźliśmy od razu budynku głównego w porcie i generalnie zrobiło się wielkie zamieszanie...
Chyba nie na co dzień jeżdżą za Wami jeepy i autobusy po placu manewrowym w szwedzkim porcie?! :D
To było coś. Niestety mimo serdeczności pewnej pani z obsługi nie udało nam się już dostać na prom.
Na szczęście w kasie przebookowali nam bilet i mogliśmy odpłynąć z Trelleborga jeszcze tego samego dnia, jednak dopiero po godzinie 17:00.
Trudno.
Szczęście w nieszczęściu, że w ogóle mogliśmy płynąć następnym promem. :)

Musieliśmy nieco zmodyfikować plan dnia. Najpierw siedzieliśmy na ławce w porcie i odpoczywaliśmy. Poza tym emocje musiały nieco opaść, bo byliśmy trochę źli na siebie. Po jakimś czasie przeszło nam i mogliśmy kombinować co tu robić.
Pojeździliśmy po Trelleborgu i jego przedmieściach ale generalnie to strasznie się obijaliśmy. :)

W końcu po siedemnastej byliśmy na promie.
Tam spotkaliśmy sporo Polaków i Romów więc towarzystwo mieliśmy takie sobie. hehe
No ale przynajmniej wesoło momentami było, gdy się wysłuchiwało ciekawych „opowieści dziwnej treści” przedstawicieli w/w narodów pomieszkujących sobie w Szwecji. ;)

Podróż do Sassnitz trwała prawie 4 godziny a więc byliśmy w Niemczech w okolicach godziny 21. Późno.
Wiadomym było, że nie pojeździmy dziś więc postanowiliśmy dojechać jedynie do miasta i znaleźć jakąś miejscówkę na rozbicie namiotu.
Wcześniej na stacji benzynowej kupiliśmy sobie Coca-Colę i zimne browarki na sen. :)
W Sassnitz rozbiliśmy się blisko portowych zabudowań, ale w takim dyskretnym miejscu, że nikt nam nie przeszkadzał ani w nocy, ani rano, a mieliśmy 20 metrów do drogi portowej. :)
To była fajna miejscówka.

PORANNY KRAJOBRAZ


WRESZCIE DOSTAJEMY SIĘ NA PROM!



NAJPIERW MAŁE BUJANKO PO PROMIE...


A POTEM PODZIWIAMY KRAJOBRAZY ;)



PIOTRUŚ PAN :D


Pozostałe dni wyprawy:
1, 2, 3, 4, 5, 7, 8, 9

Praga 2008 - powrót do domu

Niedziela, 4 maja 2008 · Komentarze(34)
Niesamowity powrót z Pragi do Jasienia. :D

Po wczorajszej decyzji o tym, że ostatniego dnia wypadu mamy pokonać cały dystans z Pragi do domów nadszedł czas na realizację planów.

Nikt nie kwapi się do tego, by się wygramolić z namiotu, bo najzwyczajniej w świecie o 5 rano jest strasznie zimno. :D
Do tego poszliśmy późno spać, bo w nocy szukaliśmy otwartego sklepu, żeby mieć co zjeść na kolację i śniadanie. :)
Poza tym troszkę zabawiliśmy u właściciela kempingu. Trzeba było uregulować należności i jeszcze uciął sobie z nami długą pogawędkę. Chyba nas polubił. :D

Gdy już zjedliśmy, umyliśmy się, namiot został złożony, a rzeczy spakowane, trzeba było ruszyć wreszcie przed siebie.
Praga jeszcze spała, a my już jechaliśmy...

Pierwsze 80 kilometrów to było bardzo szybkie tempo dyktowane przez Matyska, ale dzięki temu 1/3 dystansu poszła gładko. :)
Zrobiliśmy sobie przerwę, by przebrać się w krótkie gacie i koszulki, bo gdy wyszło słońce, to zaczęły się upały. :D
Ten dzień był zdecydowanie najlepszym jeżeli idzie o pogodę.

W pewnym momencie, w mieście Česká Lípa zajeżdżamy do marketu, gdzie kupujemy wodę i pyszne lody. :D

Po tej miejscowości zaczyna robić się ciężej, czuć że zbliżamy się do gór.
Po kilkunastu kilometrach zaczynają się regularne, długie i ciężkie górskie wspinaczki. Trzeba się jakoś przebić przez Góry Łużyckie. ;)

Może było i ciężko, ale ten odcinek wspominam bardzo dobrze, bo lubię góry, a zwłaszcza widoki, jakie towarzyszą podczas pokonywania podjazdów. :D
Fakt, faktem przetyrały nas te podjazdy nieźle. ;)

Dotarliśmy do Rumburku, jednej z ostatnich miejscowości w Czechach, jaka była na naszej dzisiejszej trasie. Tam wydajemy ostatnie korony, by posilić się pysznym obiadkiem, przy niemniej smakowitym piwku. :)

Po tym posiłku pokonujemy jeszcze jakieś 10-15 km i wjeżdżamy do Niemiec.
W nogach już grubo ponad 100 km tego dnia, ale jedzie się fajnie. :)

Problem powstaje, gdy docieramy do niemieckiego miasteczka Löbau, ponieważ doskwiera nam dość poważny problem nawigacyjny. ;)

Radzimy sobie z tym jednak i przez Niesky docieramy do Podrosche, gdzie wpadamy do Polski!
To był również bardzo przyjemny odcinek. Muszę się przyznać, że podczas tego wyjazdu spodobały mi się niemieckie drogi i ścieżki rowerowy, do których wcześniej miałem jakieś uprzedzenie. :)
No ale, jak to mówią... tylko krowa poglądów nie zmienia! :D

Gdy byliśmy w Polsce do domów zostało nam ponad 20 km. Matys miał do Żar 25, a ja do Jasienia 45. W nogach ponad 200 km, ale co tam... jadymy!!! ;)

No i dojechaliśmy. :)

Zmęczeni, ale bardzo zadowoleni i wielce usatysfakcjonowani.
Udało nam się zrealizować nasz plan w 100%!
Pokonaliśmy cały dystans z Pragi wioząc ciężkie sakwy.

Po tym wyjeździe można było poczuć, że się naprawdę żyje! :D

Był to nasz pierwszy kilkudniowy wyjazd, pierwszy raz z sakwami, a jesteśmy z niego bardzo zadowoleni.

Teraz planujemy już kolejne wyjazdy i może kiedyś wreszcie uda nam się zrealizować nasze wspólne marzenie, jakim jest objechanie dookoła Polski!

TRASA:
Praga -> Zdiby -> Libeznice -> Kojetice -> Neratovice -> Tuhaň -> Mělník -> Liběchov -> Želizy -> Tupadly -> Chudolazy -> Medonosy -> Bukovec -> Deštná -> Dubá -> Nový Berštejn -> Újazd -> Jestřebi -> Lesná -> Sosnová -> Česká Lípa -> Lada -> Horni Pihel -> Nový Bor -> Svor -> Lesné -> Jiřetin pod Jedlovou -> Dolni Podluži -> Studánka -> Rumburk -> N/Neugersdorf -> Kottmarsdorf -> Großweidnitz -> Löbau -> Kittlitz -> Oppeln -> Kleinradmeritz -> Melaune -> Nieder Seifersdorf -> Baarsdorf -> Jänkendorf -> Niesky -> Horka -> Geheege -> Rothenburg -> Lodenau -> Ungunst -> Steinbach -> Podrosche -> PL/Przewóz -> Straszów -> Mielno -> Drozdów -> Olbrachtów -> Żary -> Grabik -> Drożków -> Świbna -> Jasień

Dopiero co wyjechaliśmy z Pragi...


Przed nami masa kilometrów i podjazdów


Czasem chwile odpoczynku...


By potem wspinać się w górę!


Jak zawsze po zdobyciu kolejnego szczytu jest radość :)


Ale czekają następne... :D


Już zostało do domu tylko... 100 km :D


DZIĘKI MATTI! :)

Praga 2008 - wyjazd z Matyskiem - Dzień 1.

Czwartek, 1 maja 2008 · Komentarze(15)
Wreszcie nadszedł pierwszy dzień maja! Początek weekendu, na który wiele osób czekało z utęsknieniem. :)

Na ten czas zaplanowałem sobie z Matyskiem wyjazd do Pragi...
Oczywiście na rowerach. :D

Chcieliśmy połączyć swoje siły i jechać razem z Agenciarą, Kosmą i Kobrą, którzy również w tym samym czasie zamierzali odwiedzić stolicę Czech. Niestety nie mogliśmy zgrać się z terminami ze względu na pracę. Ale nic to... następnym razem się powiedzie!
Grunt, że wszyscy się bawili dobrze! :)

A nasza zabawa zaczęła się wczesnym rankiem pierwszego maja.
Dzień wcześniej spakowałem się w sakwy, by o piątej rano w czwartek ruszyć z nimi do Żar, skąd już razem z Matyskiem jechaliśmy do samej Pragi...

Tego samego ranka podjechałem jeszcze do Lubska na Orlen, by nadymać kółka. :D
Pochwalę się Wam również tym, że przez pierwsze dziesięć kilometrów trasy towarzyszyła mi... moja mama!
Wyobraźcie sobie, że wsiadła o tej porze na rower, by choć odrobinkę uczestniczyć w naszej wyprawie! Cud kobieta! :)

Z Żar już razem z Matysem skierowaliśmy się w stronę granicy polsko-niemieckiej, którą pokonaliśmy w Przewozie/Podrosche. Właściwie to już nie ma czegoś takiego, jak „pokonywanie granicy”, bo można sobie przejeżdżać przez nią do woli! W końcu jesteśmy w Unii Europejskiej. :)

Po stronie niemieckiej poruszaliśmy się wspaniałą ścieżką rowerową Oder-Neiße. Pierwszy raz jeździłem u naszych sąsiadów, ale wrażenia z jazdy mam niezwykle pozytywne!
Pięknie to Niemcy zorganizowali, trzeba im to przyznać.
Ścieżka swój biega zaczyna w Świnoujściu, a kończy w Czechach w miejscowości Česká Ves. Cały czas wiedzie wzdłuż Odry i Nysy Łużyckiej, jak nazwa na to wskazuje. :)
Na jej szlako jest mnóstwo atrakcji turystycznych oraz malowniczych lasów, łąk i pól. Jazda po niej do czysta przyjemność i wcale nie dziwi fakt, że spotkaliśmy na niej strasznie dużo rowerzystów tego dnia. :)

W Niemczech odwiedziliśmy piękne miasta Rothenburg oraz Görlitz, w którym to dłużej zabawiliśmy, bo jest tam cała masa pięknych miejsc.
Również troszkę czasu spędziliśmy w Ostritz, gdzie mieści się cudowny klasztor St. Marienthal – malownicze miejsce, gdzie można spędzić dużo czasu błogo odpoczywając. :)

Wreszcie dotarliśmy do Zittau, punktu, w którym stykają się granice trzech państw: Polski, Czech i Niemiec. Dosłownie na kilka minut znów wpadamy do Polski i zaraz potem znajdujemy się w Czechach, gdzie zatrzymujemy się na obiad.
Oczywiście... Pilsner i smażony ser! :D
Coś co moje podniebienie przyjmowało z niezwykłym zapałem. ;)

Przez kolejne kilometry mijamy piękne, malownicze czeskie wioseczki i miasteczka.
Ciągle przebijamy się przez Góry Łużyckie, co nie jest zbyt proste z obciążonym sakwami rowerem. Ale trzeba jechać! Praga czeka! :)

Przed zachodem słońca robimy długi odpoczynek na jednej z górskich łąk. Zmęczony byłem bardzo i mi się przysnęło. :)
Dobrze, że Matys czuwał. :D

Później przejechaliśmy jeszcze około czterdziestu kilometrów i zatrzymaliśmy się w miejscowości Doksy.
Chcieliśmy rozbić się nad jeziorem, ale nie odnaleźliśmy go w ciemnościach... :/
Ostatecznie rozbijamy namiot w lesie, nieopodal jakiegoś ośrodka.
Zmęczeni kładziemy się szybko spać, a do snu tuli nas... Piast Wrocławski! :D

To był ciężki, aczkolwiek pełen atrakcji dzień! :)

Zapomniałem napisać o pogodzie... może to i lepiej. ;)

TRASA:
Jasień -> Budziechów -> Lubsko -> Budziechów -> Jasień (nadymać kółka :D)

Jasień -> Świbna -> Drożków -> Grabik -> Żary -> Olbrachtów -> Drozdów -> Mielno -> Straszów -> Przewóz -> N/Podrosche -> Klein Priebus -> Steinbach -> Ungunst -> Lodenau -> Rothenburg -> Nieder Neundorf -> Kahlmeile -> Zentendorf -> Deschka -> Zodel -> Ludwigsdorf -> Görlitz -> Hagenwerder -> Leuba -> Ostritz -> Mariental -> Hirschfelde -> Zittau -> Hartau -> P/Kopaczów -> CZ/Hrádek nad Nisou -> Dolni Sedlo -> Horni Sedlo -> Polesi -> Rynoltice -> Lvová -> Jablonné v Podještědí -> Postřelná -> Nový Luhov -> Noviny pod Ralskiem -> Mimoň -> Boreček -> Hradčany -> Břehyně -> Doksy

Wystartowali


Wjeżdżamy do Niemiec


Kiedy przestanie padać???!!! :/


Chwila relaksu ;)


Rothenburg


Konie…


On już więcej nie zajedzie Wam drogi :D


Krótki odpoczynek


W Görlitz










Kto komu ustąpi?! :D


Odpoczynek na jeziorkiem w Görlitz


Helikoptery :D


Ostritz


Klasztor St. Marienthal


Nie ruszę się stąd! ;)


Każdy orze jak może :D


Matys jedzie wzdłuż Nysy Łużyckiej


Takimi uliczkami można jeździć bez końca


Gdzieś na trasie


Słońce chowa się za górami, a my wciąż jedziemy... :)