Wpisy archiwalne w kategorii

gleby

Dystans całkowity:1133.74 km (w terenie 381.40 km; 33.64%)
Czas w ruchu:57:08
Średnia prędkość:19.45 km/h
Maksymalna prędkość:65.10 km/h
Liczba aktywności:15
Średnio na aktywność:75.58 km i 4h 04m
Więcej statystyk

MINI NOCNA MASAKRA


MINI NOCNA MASAKRA


W pierwszy grudniowy dzień miałem przyjemność uczestniczyć w imprezie zorganizowanej przez Marcina Drewniaka z Wrocławskiego Klubu Sportowego Artemis.
Tego dnia, o godzinie 17:00, prawie 50 osób spotkało się w Wilczynie koło Obornik Śląskich, gdzie na szlakach pieszych i rowerowych pokonywało trasę Mini Nocnej Masakry.

I już na początku szybko piszę, że impreza była świetna!
Złożyło się na to kilka rzeczy.
Na pewno jedną z nich jest to, że Marcin w bardzo ciekawy sposób rozmieścił punkty kontrolne. Ważne było też, że w imprezie wzięli udział ludzie wielce pozytywnie nastawieni do życia, a to musiało się przełożyć na wyborną atmosferę w gronie uczestników. :)
Poza tym mimo złych prognoz... pogoda okazała się świetna! Temperatura powietrza oscylowała w granicach 5 stopni, podczas rajdu nie wystąpiły żadne opady, a wiatr nie dawał się zbytnio we znaki – jechało się bardzo przyjemnie!
I na koniec, ostatni powód tego, że udział w Mini Nocnej Masakrze był dla mnie frajdą, to obecność Boskiego Blase! :P
Właśnie wspólnie z Błażejem pokonywaliśmy naszą trasą, co zakończyło się powodzeniem i odnalezieniem wszystkich punktów kontrolnych! :)

Dobra! Koniec słodzenia! :D Pora przejść do relacji... :)
Zanim zacznę podaję też link do relacji na blogu Blase, gdzie możecie obejrzeć również fotki, których ja niestety nie robiłem (nie wziąłem aparatu). Tutaj wrzucę tylko kilka, które są autorstwa Błażeja. :)



Do Wilczyna wybraliśmy się autkiem. Dojechaliśmy niemal na ostatnią chwilę, bo miałem wcześniej szkolenie i wyjeżdżaliśmy z Błażejem z Wrocławia już bardzo późno. :)
Może kiedyś doczekam się dnia, że nie będę wszystkiego robić na ostatnią chwilę... :D

W każdym razie podróż była bardzo przyjemna! A po dotarciu na miejsce było jeszcze lepiej. Ja musiałem szybko się przebrać w wiejskie ciuszki na rower.
Po chwili nastąpiła wesoła odprawa przed startem. Wszyscy otrzymali wskazówki związane z rozmieszczeniem punktów oraz mapy z ich lokalizacją.

Razem z Błażejem zastanawialiśmy się chwilę nad tym, w jakim kierunku wyruszyć. W końcu postanowiliśmy, że zaczniemy zaliczać PK zaczynając od nr 10. Jechaliśmy więc w całkowicie odwrotnie niż reszta uczestników, których spotkaliśmy dopiero w połowie trasy. :)

No i ruszyliśmy! Z Wilczyna szybko asfaltem do Golędzinowa i tam musieliśmy zlokalizować drogę polną prowadzącą do pierwszego PK. Udało nam się to prawie bez problemów, jednak drobny błąd nawigacyjny sprawił, że musieliśmy kilkadziesiąt metrów pokonać wzdłuż torowiska. Później kilka minut jechaliśmy w ciemnościach po polnych pustkowiach, aż wreszcie gdzieś przed nami zarysowały się kontury sosny, na której dopadliśmy PK 10! Zostało nam tylko dziewięć! :)

Znów poruszamy się polnymi drogami, zaliczamy niemal wszystkie kałuże, bo nasze skąpe oświetlenie niewiele nam ułatwia w przemieszczaniu się po oblanym nocą terenie. :D
Jest to nawet fajne! Taka mała adrenalinka, bo nigdy nie wiadomo w co wjedziesz... za 10 metrów! Hehe :D

Słabe oświetlenie jednak nas nie zniechęca! Jesteśmy zdeterminowani tak bardzo, że nie czujemy strachu wjeżdżając na teren ukrytego w leśnych czeluściach cmentarza... I tak oto zdobywamy kolejny punkt, tym razem PK 9 umiejscowiony na cmentarzyku w okolicach wsi Lubnów.

Szybkie spojrzenie na mapę i podążamy do kolejnego PK. Znowu szukamy cmentarza, ale tym razem jest to stary niemiecki cmentarz, również koło Lubnowa. Pojawiają się drobne problemy z jego odnalezieniem, a wszystko przez to, że... wciąż gadamy z Błażejem i gadamy. :D Przejechaliśmy przez lasek, w którym był szukany przez nas cmentarzyk. Dobrze, że w porę się opamiętaliśmy. hehe
Właściwie to tej nocy niemal każdy punkt przejeżdżaliśmy przez to, że się zagadywaliśmy. Kto by pomyślał, że z facetów są takie gaduły?! :D No ale mieliśmy ciekawe tematy... lachony, szybkie auta, browary, plaża i takie tam inne. :P (Najbardziej obgadywaliśmy Agenciarę ;P )
Wreszcie jest! PK 8 na cmentarzu niemieckim – mroczny klimat, palący się znicz na starej płycie nagrobnej, chwilka refleksji i jedziemy dalej.

Wracamy do Lubnowa, z którego jedziemy asfaltem do Urazu. Tam spotykamy pierwszych bikerów, którzy jadą z naprzeciwka.
Docieramy do miejscowego zamku i zabieramy z jego ogrodzenia PK 7.

Później szukamy Portu Uraz, który standardowo przejeżdżamy... Zorientowaliśmy się dość późno, bo zdążyliśmy już wyjechać poza zabudowania. :)
Jednak wracamy się, troszkę błądzimy, w końcu znajdujemy bramę wjazdową do portu, pomógł nam w tym troszkę miejscowy wędkarz. :D Przy wartowni jest PK 6.

Opuszczamy Uraz i kierujemy się asfaltem w stronę Rościsławic, przejeżdżamy przez wieś Niziny, za którą wpadamy w straszną mgłę. Teraz łapiemy z Błażejem niesamowity klimat... Najpierw te cmentarze, teraz ta mgła! Podoba nam się ta zabawa! :D
A czego szukamy?! Szukamy miejsca, które na mapie jest oznaczone, jako Spalona Wieś, znajduje się tam gruzowisko po starej osadzie. W pierwszej chwili szukaliśmy jej po złej stronie strumienia. Zaraz potem nadjechało kilku kolejnych masakrarzy, z którymi wspólnie udaje nam się znaleźć pozostałości schodów, a przy nich PK 5.
My z Błażejem jedziemy dalej w swym kierunku, a oni udają się do Urazu. Dowiadujemy się jeszcze, że zrezygnowali z szukania punktu kontrolnego numer 4, bo mieli duże problemy z jego odnalezieniem.

To nas jednak nie zraża. Wpadamy do ciemnego lasu, szybko odnajdujemy szukaną przez nas drogę, jeszcze tylko 200 metrów i dotrzemy do szukanego przez nas wzgórza, a na nim będzie wysoki dąb, który jest naszym kolejnym celem. No i właśnie... jakieś wzgórze jest, ale dębów od groma :/ Dużo czasu straciliśmy na szukaniu tego punktu. Od początku nam tu dużo rzeczy nie pasowało. Nie poddajemy się jednak i chłodno zastanawiamy się, gdzie ten punkt może być. Pomysłów jest wiele. Wreszcie dochodzimy do wniosku, że to może nie być to właściwe wzgórze... Może za szybko skręciliśmy?! Mapa mówi, że skręciliśmy dobrze... ale tu przecież nie ma żadnego charakterystycznego wzgórza, dębu, a tym bardziej punktu! :/
Wracamy do poprzedniej drogi i próbujemy zdobyć punkt, od drugiej strony. Szybko jednak okazało się, że poprzednia dróżka to nie było to czego szukaliśmy poprzednio... 50 metrów dalej była nasza, której szukaliśmy. :) Teraz już bez problemu odnajdujemy wzgórze z dębem i zbieramy PK 4. Straciliśmy dużo czasu, ale wcale nie żałowaliśmy. Celem było znalezienie wszystkich punktów, a czas... przecież nigdzie się nie spieszyliśmy :D

Żegnamy się z innymi zdobywcami tego punktu, których udało nam się spotkać. Poczym zjeżdżamy drogą w dół. Słyszę krzyk Błażeja, który jedzie przede mnę, pytam co się stało... nie zdążył odpowiedzieć, sam się dowiedziałem o co chodzi, gdy uderzam przednim kołem w kłodę leżącą na drodze. hehe To był taki mały OTB bez konsekwencji :D Udało mi się podeprzeć rękoma i szybko dalej jechałem. Błażejowi, cwaniaczkowi, który jest w terenie wyjadaczem udało się przeszkodę ominąć w ostatniej chwili. :D A ja zaliczyłem swoją kolejną glebę w tym roku. (nabieram doświadczenia: to już piąta :D)

Nic to, jedzie się dalej. Musimy wyjechać z lasu i znaleźć wioskę Jary. Nim to jednak następuje, w dziecinny sposób mylimy drogi. Skręcamy za szybko w lewo i jedziemy przez jakieś mokradła. :D Ostatecznie jednak jesteśmy z tego zadowoleni, bo zaliczanie w ciemnościach kałuż które są głębokie do połowy koła i mają nawet po 5 metrów długości jest całkiem ciekawym doświadczeniem. :D
Świetnie na nich sobie radził „Lodołamacz Blase” hahaha Ale i on w końcu poległ i wylądował z butami w błocie! :P
Cali mokrzy, ale zadowoleni, wyjeżdżamy z lasu, przejeżdżamy przez Jary, za którymi skręcamy w las i docieramy do małego stawu. Obok niego stoi tablica informacyjna, a na niej jest nasz PK 3.

Zostaje nam już tylko przejazd lasem do Obornik Śląskich. Jadąc miejscami omijamy resztki zalegającego śniegu. Mija chwila i wpadamy na ulice Obronik. Bez problemu znajdujemy wylotową drogę, która prowadzi w kierunku naszego kolejnego punktu. Trochę mocowania się z grząskim błotem i już widzimy stojącą koło lasu ambonę, a w niej jest PK 2. Bardzo ciekawa lokalizacja, ale kolejna, już nasza ostatnia, była najlepsza... :)

Jazda lasem, wyjeżdżamy na drogę asfaltową, krótka chwila i jesteśmy w Wilczynie, a tam skręcamy w pole i odnajdujemy ruiny starej kaplicy! Wielce klimatyczne miejsce, które w nocy wgląda niezwykle. Zabieramy PK 1, który jest naszym ostatnim na trasie i podążamy do bazy rajdu.

Okazuje się, że dojeżdżamy w pierwszej połowie stawki, więc nie jest tragicznie. :)
Ale nie rywalizacja była najważniejsze tego dnia. Liczyła się dobra zabawa i myślę, że to wszystkim się udało w pełni zrealizować! To cieszy. :)

Na pewno przyda nam się doświadczenie zdobyte podczas odnajdywania punktów, bo zarówno dla mnie, jak i dla Błażeja, była to pierwsza taka impreza. Najważniejsze obok kondycji, humoru i dobrego samopoczucia jest... dobre oświetlenie! :D A tego nam dziś brakowało bardzo. :)

W bazie rajdu wraz z innymi uczestnikami ucinamy sobie przyjemne rozmowy, pijemy herbatkę, po czym następuje czas na pożegnanie.
Błażej i ja, pakujemy się w autko i wracamy do naszej metropolii! :D
Obydwaj zadowoleni i usatysfakcjonowani! (Zapomniałem dodać... ubłoceni :P )

Dzięki Blase!


- - - - - - - - - - - - - - - - -

Niektórzy z uczestników Mini Nocnej Maskary wystartują 15. grudnia we właściwej Nocnej Masakrze, która odbędzie się w Międzyrzeczu. Tam będzie do pokonania niemal 200 km w limicie czasowym 15 godzin! Oczywiście wszystko w nocy. :D

- - - - - - - - - - - - - - - - -

Poniżej kilka fotek (wszystkie autorstwa Blase):

Tłumnie oblegana baza rajdu :D


Na cmentarzu – w poszukiwaniu PK


Pośród mgieł...


Lodołamacz BLASE! :P


Przedostatni PK – na ambonie



TRASA:
Wilczyn Leśny -> Golędzinów -> Lubnów -> Uraz -> Niziny -> Jary -> Oborniki Śkąskie -> Wilczyn

GÓRY BYSTRZYCKIE


GÓRY BYSTRZYCKIE


Właściwie to nie byłem dziś w samych Górach Bystrzyckich, a raczej zwiedzałem ich przedsionek w okolicach Międzylesia i Gniewoszowa. Po tej jednak kilkugodzinnej zabawie wracałem rowerem do Wrocławia przejeżdżając przez malownicze miejscowości.

Pomysł na ten wypad siedział w mojej głowie już od tygodnia. I w końcu zdecydowałem się tam pojechać, czego absolutnie nie żałuję, bo wyjazd był tak udany, że zabrakło mi czasu by obejrzeć wszystko co chciałem! :D

Najpierw wsiadłem w pociąg we Wrocławiu. Koło godziny 8:00 byłem w Domaszkowie.
Pierwsza część wypadu to chodzenie po górach, a konkretnie chciałem zobaczyć położone na niebieskim szlaku koło Różanki: Zamek Szczerba i Jaskinię Solną.
Zamek obejrzałem, do jaskini nie dotarłem, bo po godzinnym zmaganiu się z głębokim śniegiem na polach dałem sobie spokój. :D
Nie łatwo się przeciera taki szlak z rowerem, gdzie ma się śnieg niemal do kolan. Hehe
Oczywiście kiedyś sobie tam pojadę, gdy warunki będą bardziej sprzyjające, a więc pewnie latem.

Jak się później okazało, nie tylko pola były zasypane śniegiem, bo gdy znalazłem się w wyższych partiach gór jadąc na Jedlnik, musiałem poruszać się po kompletnie oblodzonej drodze.
Zaliczyłem dwie gleby wyczerpując cały limit na rok 2007 w dwie minuty! :D

Na górze tego podjazdu pogoda była niesamowita! Zawieja śnieżna, a dookoła biało, biało i jeszcze raz biało!
Zjazd i podjazd na Jedlnik miał łącznie trochę ponad 8 km, a pokonanie tego odcinka na tej drodze zajęło mi... prawie godzinę! :D
Zjeżdżałem po tym lodzie wolniej niż podjeżdżając na górę. Hehe

Gdy już byłem na dole przejechałem przez wieś Różanka i dotarłem po kilku kilometrach do Międzylesia, z którego później poruszałem się cały czas drogą nr 33, aż do Kłodzka.
Co chwilę miałem zjazdy i podjazdy, dzisiaj chyba z siedem razy przekraczałem 65 km/h. :D

Po drodze do Kłodzka przejechałem przez przepiękną Bystrzycę Kłodzką. Niestety nie miałem już czasu na to, by zabawić na dłużej w tym miasteczku, bo spieszyłem się na mecz Reprezentacji. :D (dużo czasu straciłem w górach)

Przez Kłodzko przejechałem, jak tranzyt. :D
Niestety czas uciekał.

Dalej jechałem drogą nr 8 do Ząbkowic Śląskich.
Okazało się, że za Kłodzkiem miałem najcięższy podjazd dnia (do Boguszyna), ale potrzebowałem takiego właśnie, żeby się wyżyć. :D
Miłe były pozdrowienia niektórych kierowców. :)

Powoli jednak się ściemniało, ale jeszcze udało mi się zobaczyć... Bardo Śląskie! :)
Tam również nie mogłem długo zostać, ale byłem zmuszony do zakupu czegoś do jedzenia i picia, bo od piątej rano nic nie jadłem, a dochodziła godzina szesnasta. No może przesadziłem, poza śniadaniem w domu miałem jeszcze batonika. :D

W Bardzie spotkała mnie śmieszna sytuacja.
Kiedy stałem pod sklepem i jadłem, podeszło do mnie dwóch kolesi, takich koło trzydziestki.
Okazało się, że to miejscowe pijaczki, aczkolwiek sympatyczni nawet byli. :D
Chcieli dwa złote. Hehe
Jednakże moja asertywna postawa sprawiła, że nie pozbyłem się kaski.
A co było śmieszne...

Ano, jeden z nich popatrzył się na moją czapkę (z Orzełkiem) i mówi:
- Ale masz fajną czapkę! Co, może wracasz z meczu z Belgią?! :D
- No, akurat teraz nie wracam... :)
- Haha, a może byłeś na meczu?!
- Byłem... :D
- Ta! Pewnie jeszcze na rowerze??!! Haha
- Tak, na rowerze... :D

Poczym obaj wybuchli gromkim śmiechem i powiedzieli żebym sobie z nich jaj nie robił. :D
A przecież nie robiłem. Hehe

Z Barda (do którego wrócę nie raz, gdy będę miał więcej czasu) pojechałem do Ząbkowic Śląskich. Jak w nich wylądowałem było już ciemno. Przejechałem przez tamtejszy rynek i później już ciągle jadąc w ciemnościach zasuwałem do Strzelina.
Ze Strzelina główną, najkrótszą drogą do domu i udało mi się zajechać na godzinę przed meczem! :D
Dziś większość z wiatrem. Pogoda do jazdy wymarzona, jak na tą porę roku!


A mecz... był całkiem fajny!
Młoda drużyna zremisowała na wyjeździe z Serbią 2:2, ale pokazała charakter.
Z resztą... remis pechowy i co ważne z nie byle kim!



Dziś mam sporo zdjęć. :D
To będzie zapewne mój rekord! Hehe


- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Nelly Furtado – „Say it right”
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -


Drogi w niższych partiach gór były niezłe



Zamek Szczerba



I wyjście z zamku



Gniewoszów widziany z zaśnieżonych pól



Quo Vadis?! :D



Droga w Gniewoszowie



Hmmm... Jedziemy!!!



Ciężko było



Masa śniegu dookoła



A na drodze skorupa lodu



Blisko Jedlnika. Widać surowy klimat tych gór



A teraz trzeba zjechać w dół po tym lodzie :D



Gleba!!! (smaczna była :D) to musiało się tak skończyć! Hehe



Trzeba było się wzmocnić po upadku...



I jedziemy dalej. Do Międzylesia



Przyjemnie się pokonuje kilometry mając takie widoki na wyciągnięcie ręki...



Aura dopisywała



I te góry...



Dużo dziś było takich zjazdów i podjazdów



Bystrzyca Kłodzka



Jedna z uliczek w Bystrzycy Kłodzkiej



Wyjeżdżam z Kłodzka, a słońce powoli zachodzi



Dziś byłem i tu. Bardo Śląskie!



A to już w Ząbkowicach Śląskich





TRASA:
Wro/Gaj – Wro/PKP...
Pociąg do Domaszkowa...
Domaszków -> Różanka - ...niebieski szlak – Gniewoszów - wjazd na Jedlnik – Gniewoszów -> Różanka -> Międzylesie -> Nagodzice -> Roztoki -> Domaszków -> Bystrzyca Kłodzka -> Stary Waliszów -> Mielnik -> Żelazno -> Jaszkowa Dolna -> Kłodzko -> Boguszów -> Łochów -> Dębowina -> Bardo -> Braszowice -> Ząbkowice Śląskie -> Bobolice -> Ciepłowody -> Targowica -> Skoroszowice -> Nieszkowice -> Dankowice -> Wąwolnica -> Szczodrowice -> Strzegów -> Strzelin -> Ludów Polski -> Świnobród -> Borek Strzeliński -> Michałowice -> Nowojowice -> Stary Śleszów/Polakowice -> Wojkowice -> Turów -> Żerniki Wrocławskie...
Wro/Jagodno – Wro/Gaj

BIKE ORIENT

Niedziela, 1 lipca 2007 · Komentarze(20)
BIKE ORIENT

1. lipca – na ten dzień wiele osób długo czekało…

W tym dniu kilkoro z nas, użytkowników BIKEstats, miało okazję po raz pierwszy się spotkać razem i wziąć udział w imprezie, jaką był rowerowy rajd na orientację Bike Orient rozgrywany w miejscowości Wolbórz.

Część z nas zawitała do Wolborza już w sobotę, dzień przed rajdem.
Niektórych jednak obowiązki zatrzymały w swoich stronach trochę dłużej, dlatego takie osobistości jak Zielak, czy ja musiały dojechać dopiero przed startem. :D

Wraz z Zielakiem wyruszyliśmy furą pościgową z Wrocławia o godzinie 6 rano, a do Wolborza zawitaliśmy parę minut przez godziną 9:00. Jadąc mijaliśmy m.in. taką miejscowość, jak... Młynary :)

Pół godziny przed startem zjawiły się piękne kobiety, a więc Agenciara i Kosmatka.
Również w tym samym momencie pojawił się Tomalos, Pyszard i reszta ich ekipy, a więc Agatka (dołączyła do grona pięknych pań :) ), Sker – łamacz siodeł i Woz.
Ale to nie wszystko... po kilku minutach zjawił się Pixon, który chyba dzień wcześniej balował, bo dał się wkręcić na to, że... Zielak jest Cześkiem, a ja Dj’em Wiro hehe.
Była przy tym masa śmiechu :D Zwłaszcza, gdy Agnieszka przedstawiła mu się, jako... Zielak :)
W końcu jednak Pixon otrzeźwiał i doszedł do siebie :D

Jeszcze dziesięć minut przed startem Zielak pomagał mi zmienić opony w rowerze, bo ciągle miałem na obręczach założone... slicki! Dętki do szerokich opon wydobyłem... z kół, które wykręciłem Rzymianowi z jego rowerka o... drugiej w nocy hehe.
To się nazywa pełen profesjonalizm!
Jeszcze łyk Piasta i można ruszać – o 10:02 wystartowaliśmy!

Już po 100 metrach pot zalewał mi oczy ;), rozglądałem się za jakimś sklepem spożywczym, ale ostatecznie postanowiłem, ze zdobędę dziś 10 punktów kontrolnych, a nie tak jak zakładałem wcześniej... jeden :D

Jechaliśmy sporą grupką: Aga i Kosma, oraz Pixon z Marcinem, a do tego Pyszard z Agatą i resztą ekipy.

Czekała nas trasa wokół Zalewu Sulejowskiego, którego linia brzegowa wynosi 58 kilometrów.
Przed nami była cała masa dróg piaszczystych, leśnych i tych najzwyklejszych asfaltowych, które przebiegały między innymi przez takie miejscowości, jak: Sulejów, czy Smardzewice.


Tomalos postanowił, że będzie punkty zdobywać indywidualnie, a my byliśmy pewni, że dzięki temu wygra Bike Orient lub w najgorszym wypadku stanie na pudle.
Niestety tak się nie stało, co prawda zajął 5 miejsce, ale nie da się ukryć, że gdyby nie szara eminencja Zielak... to na pewno Tomek byłby trzeci, bądź drugi.

Bo Zielak ten drań, który nie jechał z nami, gdyż ciągle odczuwa skutki upadku z ostatniego maratonu i ma sfatygowany bark, zagadał Tomalosa na punkcie nr 1...
Niestety Tomalos nie potrafił się oprzeć opowieściom Zielaka o kotletach i stracił ponad 10 minut... :D

No, a my...

Najpierw obraliśmy kurs na pkt nr 8, aby do niego dotrzeć jechaliśmy w stronę Żarnowicy Dużej, z której czarnym szlakiem wjechaliśmy do lasu i po krótkiej, piaszczystej przeprawie mogliśmy podbić swoje karty pierwszym stemplem. Wtedy to, stanowisko stemplowaczki objęła Agenciara i robiła to z powodzeniem do samego końca rajdu :D
Za co należy jej się Big Szacun! :P

Kolejnym celem był pkt nr 2 usytuowany w Barkowicach Mokrych.
Dotarliśmy do niego szybko, ale w drodze pojawiły się pierwsze problemy nawigacyjne, drobne, bo drobne, ale jednak :D
Na punkcie tym, który był punktem żywieniowym, wszyscy się rzucili na jagodzianki, banany i inne przysmaki :D

Kolejnym zdobytym łupem był pkt nr 10, do którego jechało nam się niezwykle łatwo i przyjemnie. Na tym odcinku, po raz pierwszy dziś, mogliśmy podziwiać piękny Zalew Sulejowski. Oczywiście wszyscy rzucili się do robienie zdjęć.
Również na tym odcinku dotarło do mnie, że blat na mojej korbie umarł i nadaje się już tylko do wyrzucenia. Mimo wszystko kontynuowałem jazdę na najtwardszym przełożeniu z przodu...

Gdy już byliśmy w Sulejowie zaliczyłem spektakularną glebę...
I wszystko przez blat. Chcąc się rozpędzić po małym postoju, stanąłem na pedały i napierałem z całych sił, niestety blat znów dał mi znać o sobie, łańcuch przeskoczył tak, że pod wpływem nacisku zjechał na najniższą koronkę, wszystko to spowodowało, że zjechała mi noga z pedała, jeszcze tylko porzeźbiłem sobie piszczel o zęby blatu i na sam koniec zaryłem głową o trawnik (całe szczęście, że o trawnik).
Ten upadek dał mi trochę do myślenia i stwierdziłem po nim, że warto jeździć w kasku.
Polała się krew, pojawił się ból, pojawiła się i złość – jechałem dalej :D

Dogoniłem swoje dwie Panie – Kosmę i Agenciarę i wciąż razem napieraliśmy do przodu, tym razem ku pkt nr 7 ulokowanemu koło Zarzęcina.
Odnalezienie tego punktu sprawiło nam największe problemy, gdyż dwukrotnie pomyliliśmy drogę przez błędną interpretację mapy. Przed odnalezieniem tego punktu niestety nasza duża grupa podzieliła się na pół, bo Kosma i ja byliśmy zbyt uparci... jak się okazało, nie mieliśmy racji tym razem :D
Ale co się stało, to już się nie odstanie i dalej jechaliśmy już w składzie: Aga, Kosma, Marcin, Pixon i ja.
Powróciliśmy na właściwy tor i złapaliśmy wiatr w żagle, bo łykaliśmy kolejne punkty już do samej mety bez najmniejszych problemów.

Więc ustrzeliliśmy siódemkę, która była naszym dopiero czwartym zdobytym punktem.

Do pkt nr 9, który był ulokowany nieopodal rezerwatu w lesie, jechaliśmy bardzo kamienistą drogą.

Po tym wyjechaliśmy na asfalt i przejeżdżając przez Bukowiec nad Pilicą oraz Karolinów wylądowaliśmy nad brzegiem zbiornika Sulejowskiego, gdzie był pkt nr 3.
Po drodze do tego punktu niemal wpadł nam sam pkt nr 5 :)

Jadąc do wioseczki Twarda, gdzie był pkt nr 1 zahaczyliśmy o sklep spożywczy. Wypiliśmy sobie po małym piwku, by schłodzić się troszkę i w miłej atmosferze pogadać i pośmiać się :D
W końcu nie przyjechaliśmy tu wygrywać tylko się świetnie bawić :)

Na pkt nr 1 czekał Zielak i pozostałości po bufecie... :D
Główne podejrzenie padło na Zielaka, to pewnie on ogołocił bufet z jagodzianek :P

Skoro nie było już nic do jedzenia, to nie tracąc czasu ruszyliśmy do Smardzewic, a następnie przejeżdżając przez licząca 1200 metrów zaporę (piękne widoki!) wpadliśmy do Swolszewic Małych, gdzie wjechaliśmy do lasu i po kilku chwilach mieliśmy w kieszeni pkt nr 4

Został nam ostatni punkt do zdobycia – pkt nr 6, do którego niemal cały czas jechaliśmy szlakiem zielonym prowadzącym wzdłuż brzegu zalewu. Była to kręta ścieżynka, poprzecinana setkami wystających korzeni. Wielbicielem terenu nie jestem, ale... podobało mi się :D

Kilka chwil, małe zwątpienie, czy jesteśmy na dobrej drodze i wreszcie... ostatni punkt został zaliczony. Z kompletem dziesięciu punktów ruszyliśmy najprostszą asfaltową drogą do Wolborza, gdzie wszyscy niemal równocześnie przekroczyliśmy linię mety.

I tak się zakończył dla nas rajd, co nie oznacza, że skończyły się wrażenia, humor i dobra zabawa! :D

Wspólne zdjęcia, rozmowy i wcinanie jedzonka podczas wyczekiwania na wręczanie nagród.
Szkoda, że Tomalosowi niewiele zabrakło do podium.
Wraz z Piotrkowską Grupą Rowerową byliśmy najliczniejszą ekipą na Bike Oriencie. Wspólnie sobie pogratulowaliśmy i już wstępnie umówiliśmy się na start w następnym roku :)

Każdy z nas wylosował, jakiś upominek, co było sympatyczne.

Kiedy już zakończyła się impreza i wszyscy się pożegnali, to ruszyliśmy do Bogusławic, gdzie zostawaliśmy jeszcze na noc.

Wraz z Agnieszką, Kosmą, Tomalosem i Zielakiem świetnie się bawiliśmy przy nocnym grillu.
Rozmowy przy kiełbasce i piwku ciągnęły się w nieskończoność.
Śmiechom nie było końca :D

Glebożercy... :D

Wszystko co piękne, kiedyś się kończy. I w pewny momencie trzeba było pójść niestety spać.

Do historii przejdzie słynna wypowiedź Moniki... :D
”A pies... duff, duff, duff!” hehe
I nie tylko to.

Było fantastycznie.
Za rok zapewne znów zawitamy do Wolborza i Bogusławic, ale wtedy będzie raczej na 100% jeszcze większa ekipa! :)


Aga na tropach łydek… :D


Kosma dzwoni do Agi: “Aga! Widziałaś te łydki?!”


Pixon (za Agenciarą): „Aha, aha... czyli prosto, prosto i za śmietnikiem w lewo?!” :D


Mijaliśmy piękne pola


Były też i fajne zjazdy – gdzieś w dole pomyka Pyszard


Taką drogą można jeździć bez końca…


Wylądowaliśmy też na plaży, gdzie wypoczywali ludzie


Niektórzy pływali na żaglach... (Aga też chciała :D )


p.s.

Zdjęć Pyszarda i ekipy nie mam, bo za szybko śmigali! :D
A tak poważnie to nie za dużo myślałem o robienie zdjęć podczas tego rajdu, bo czas upływał błyskawicznie w niezwykle fajnej atmosferze.

WIELKI UKŁON W STRONĘ PANA

Środa, 16 maja 2007 · Komentarze(28)
WIELKI UKŁON W STRONĘ PANA KIEROWCY!

Wstając rano, ledwie się rozbudzając włączyłem kompa, by zobaczyć co w świecie słychać...
No i niestety, odczytałem bardzo niepomyślną dla mnie wiadomość e-mail, a do tego wszystkiego kolejny już dzień z rzędu moja sztandarowa spółka dostaje baty na giełdzie.
W takich chwilach człowiekowi się wszystkiego odechciewa.
Postanowiłem, że dziś robię sobie wolne od wszystkiego, wsiadam na rower i jadę przed siebie, tak by się konkretnie wyluzować i odreagować, a także przemyśleć pewne sprawy.
Jak się później okazało był to strzał w dziesiątkę! Zresztą inaczej nie mogło być :)

Spontanicznie powziąłem decyzję, że pojadę najpierw do Oławy, a później do Brzegu, dalej plan był taki, by przejechać przez Rezerwat „Przylesie”, a na sam koniec odwiedzić Oleśnicę Małą, gdzie miałem zamiar odszukać w lesie tamtejsze mauzoleum.

No więc wyruszyłem ze swojego Gaju ciesząc się, że „pogodynka”, którą wczoraj mnie straszył Rachwał pomyliła się :D
Standartowo na Krakowską, Niskie Łąki i Opatowice, dalej do Siechnic, skąd przez Kotowice dojechałem do Oławy, w której panował niezwykły ruch uliczny.
Z Oławy wyjechałem do wioseczki Ścinawa Polska, za którą miałem kilka kilometrów terenu do pokonania, w końcu dotarłem do Brzegu, w którym wydarzyła się sytuacja związana z tytułem tej relacji... :D

Otóż muszę się przyznać, że dziś byłem uczestnikiem kolizji drogowej, w której brało udział pewne auto i ja. Już na starcie opisu wydarzenia mówię, że to ja byłem winny.
Po prostu jechałem sobie ulicą za autkiem i akurat musiałem się gapić w lewo, by podziwiać piękne zabytki. Auto, które przede mną jechało gwałtownie zahamowało, bo na pasy weszła jakaś kobieta. Nietrudno się domyślić co stało się dalej. Dopiero kątem oka zauważyłem, że auto stoi, jakoś odbiłem w lewo żeby nie uderzyć w samochód i nacisnąłem klamki, a że niedawno założyłem sobie nową tarczówkę z przodu i do tego jechałem na stojąco... :D
No właśnie, przeleciałem sobie przez kierownicę i przywaliłem prawą klamką w tył auta (zapewne ciekawie to z boku wyglądało). Mi jednak nie było do śmiechu, bo wiedziałem, że musiałem przerysować lakier samochodu. Kierowca zatrzymał się, ja od razu się pozbierałem (nie wiem jakim cudem, ale nawet sobie siniaka nie nabiłem) i podjechałem do niego, by go przeprosić za to, że zagapiłem się i przez to w niego uderzyłem. Powiedział, że nic się nie stało i zapytał czy nic mi nie jest. Odpowiedziałem, że nie, a on na to, że to bardzo dobrze. Mówię mu, żeby sprawdził czy nic się nie stało z tyłem jego auta, a on wciąż mnie zaskakuje, bo powiedział, że nie ma sprawy. Ja jednak wiedziałem, że ma przerysowany tył i powiedziałem mu o tym, żeby później nie był zaskoczony. W końcu wysiadł i poszedł zobaczyć swoją ryskę i małe wgniecenie. Byłem gotów mu zwrócić koszty naprawy szkody, bo w końcu to normalna kolizja była. A on popatrzył i mówi do mnie „To nic takiego, najważniejsze, że tobie się nic nie stało”. Powiem Wam jedno – przeżyłem lekki szok! :)
Zawsze się narzeka na kierowców, ale ja jestem pewien, że takich jak ten Pan, jest wiele więcej i życzę Wam, żebyście tylko z takimi mieli do czynienia!
Tak właśnie wyglądała moja przygoda dnia :)

Wracam do dalszej relacji.

Troszkę pokręciłem się po Brzegu, jednak nie chciało mi się za bardzo robić tam fotek i ruszyłem dalej, jadąc częściowo Szlakiem Polichromii Brzeskich. Dojechawszy do wioseczki Kopanie postanowiłem, że pora nawracać :D
I stamtąd zacząłem zmierzać do kolejnego celu mej wycieczki, którym był Rezerwat „Przylesie”
Zanim tak dojechałem zrobiłem sobie krótką chwilę odpoczynku na boisku w miejscowości Łosiów. Pierwszy raz widziałem na polskiej wioseczce stadionik z plastikowymi siedzeniami dla kibiców, równą płytą boiska niczym stolnica i profesjonalnymi ławkami dla rezerwowych – był to dla mnie bardzo miły widok :)

Wreszcie ruszyłem dalej i znalazłem się w rezerwacie, troszkę pomęczyłem się tam w terenie. Udało mi się odszukać tam schron przeciwlotniczy oraz starą, poniemiecką strzelnicę.

Po opuszczeniu rezerwatu zmierzałem do Oleśnicy Małej, gdzie chciałem odnaleźć mauzoleum. Jeszcze nigdy nie widziałem schowanego w lesie grobowca.
Ucieszyłem się na jego widok :) (wiem, że dziwnie to brzmi hehe)
W skład tej budowli wchodzi 20 grobowców członków rodu Yorck von Wartenburg, którzy dawniej byli właścicielami dóbr oleśnickich.

To był już ostatni cel mojej wyprawy :)
Od tamtej pory zmierzałem już tylko do Wrocławia. Ostatnie półtorej godziny jechałem już pod przykryciem gwiaździstego nieba i było bardzo przyjemnie :)
Niestety źle skręciłem w Sobocisku, bo pojechałem na Wierzbno, zamiast do Jarsosławic i przez to nadłożyłem ponad 5 km drogi. A trzeba tu wspomnieć, że byłem wtedy strasznie wygłodniały, spragniony i nie mogłem się doczekać prysznica :)
Jakoś jednak przeżyłem tę pomyłkę i po wróceniu na właściwą drogę szybko dojechałem do Wrocławia.

Dzień zaczął się źle, a skończył wspaniale dla mnie.
Dlatego musze to napiać: JAK ZAWSZE BYŁO PIĘKNIE! :D


MUZYKA DNIA: UNITING NATIONS – Everywhere 2005 :D


ZDJĘCIA Z WYPADU

Brzeg – kościół pw. Podwyższenia Krzyża Świętego


Korzeń :P


Na niebie dzieją się cudowne rzeczy


Kościół w Obórkach – zbudowany już w XVI w.


Po takich chaszczach musiałem jeździć w Rezerwacie „Przylesie”


Schron przeciwlotniczy w Rezerwacie „Przylesie”


W oddali widać zarys Gór Opawskich – tam się narodził Młynarz :D


Słońce należy do mnie!


Mauzoleum rodziny Yorck von Wartenburg w Oleśnicy Małej


Już pora spać, a ja jadę dalej



TRASA:
WRO/Gaj – Niskie Łąki – WRO/Opatowice...
Trestno -> Blizanowice -> Siechnice -> Groblice -> Kotowice -> Zakrzów -> Siedlce -> Oława -> Ścinawa Polska -> Lipki -> Brzezina -> Brzeg -> Kruszyna -> Zwanowice -> Kopanie -> Łosiów -> Janów -> Pogorzela -> Olszanka -> Krzyżowice -> Obórki -> Przylesie -> Bierzów -> Łukowice Brzeskie -> Owczary -> Oleśnica Mała -> Niemil -> Osiek -> Jaczkowice -> Gaj Oławski -> Marszowice -> Miłonów -> Sobocisko -> Wierzbno -> Janków -> Teodorów -> Jarosławice -> Okrzeszyce -> Sulimów -> Święta Katarzyna -> Zacharzyce...
WRO/Brochów – WRO/Gaj

GLEBA! I pierwsze fotki :)

Sobota, 4 listopada 2006 · Komentarze(2)
GLEBA!

To niestety stało się tego dnia :(
Znowu wyruszyłem o 22:00 w stronę Mostu Milenijnego tak jak i miało to miejsce wczoraj, potem Osobowicki i Mosty Trzebnickie, jeszcze 500 metrów i niestety... Wpadłem na stare szyny tramwajowe na Trzebnickiej, które wystają ponad powierzchnię drogi chyba z 10 cm. Mimo, że uważałem to i tak nie dałem rady, gdyż akurat się troszkę rozbujałem, a nie wziąłem poprawki na to, że jest mokro i szyny są śliskie... Tak więc obity bark, biodro i nadgarstek, a wszystko to po pięcio metrowym szlifie hehe Najbardziej rozzłościj mnie fakt, że przy okazji rozwaliłem swoje oświetlenie do bike’a :/, zarówno przód jak i tył – mam nadzieję, że uda mi się to jeszcze naprawić, bo chciałbym jutro też pośmigać nocą. :D

Pozbawiony oświetlenia byłem zmuszony wracać do domu najkrótszą drogą, i tak po jakichś 7-8 kilometrach jazdy chodnikami dotarłem na swój Gaj. Na szczęście obyło się bez incydentów z udziałem policji, bo już mam dość kontaktów z tymi panami w ostatnim czasie :>

Ogólnie to dziś pogoda była inna niż wczoraj, bo miałem aż 6 stopni, tyle że przeszkodą był padający deszczyk i mokre ulice, czasem też i wiatr dawał się we znaki.

Jazdę umilała mi muzyczka :D dziś pierwszy raz w życiu zarzuciłem słuchaweczki na uszy podczas jazdy rowerkiem (oczywiście nie za głośno tak by słyszeć co się dzieje do okoła :) ) muszę powiedzieć, że przy dobrej muzyce przyjemność z takiej jazdy jest jeszcze spotęgowana. Po prostu miodzio :D

A i na koniec coś dla Cześka :D skorzystałem z twej sugestii i przejechałem przez Mosty Młyńskie hehe

Nawet pofatygowałem się o to, by zrobić fotki:









Jakość zdjęć musicie mi wybaczyć, bo robione były przy pomocy telefonu komórkowego :]
Akurat na chwilę obecną jest to jedyny sprzęcik umożliwiający mi robienie fotek.

Te zdjęcia są moimi pierwszymi na bikestats.pl – a więc DEBIUT mam za sobą :P