Wpisy archiwalne w kategorii

woj. Zachodniopomorskie

Dystans całkowity:1224.70 km (w terenie 190.00 km; 15.51%)
Czas w ruchu:68:58
Średnia prędkość:17.76 km/h
Maksymalna prędkość:51.99 km/h
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:153.09 km i 8h 37m
Więcej statystyk

NOCNA MASAKRA 2009

Sobota, 19 grudnia 2009 · Komentarze(26)
CZYLI PIĘTNAŚCIE GODZIN...
...W PIĘTNASTOSTOPNIOWYM MROZIE.


MAMY PUCHAR! :)
Mamy Puchar! :) © Mlynarz



Nocna Masakra to ostatnia z rowerowych imprez na orientację w sezonie 2009, która wchodzi w cykl Pucharu Polski w Maratonach Rowerowych na Orientację. To zarazem jedna z najciekawszych imprez, bo zawodnicy walczą na trasie o długości 200 km w najdłuższą noc w roku. Na odnalezienie wszystkich punktów kontrolnych regulamin przewiduje piętnastogodzinny limit jazdy. Start trasy następuje o godzinie 16:30 od tego momentu, w kompletnych ciemnościach, aż do godziny 7:30 wszyscy zmagają się z trudami trasy przygotowanej przez Daniela Śmieję – organizatora całej imprezy.

Start w tegorocznej Nocnej Masakrze był szczególny dla Asi i dla mnie. Na początku roku postanowiliśmy, że postaramy się wspólnie walczyć na trasie zawodów wchodzących w cykl Pucharu Polski, by mój Aniołek mógł powalczyć o miejsce w pierwszej trójce klasyfikacji generalnej. Wszystko szło zgodnie z planem, były udane starty na Dymnie i Grassorze, był debiut na Harpaganie, była przygoda z Odyseją i samotny start Asi na Bike Oriencie. I w końcu okazało się, że tuż przed ostatnimi zawodami pucharowymi... Asia ma szansę wygrać klasyfikację generalną! :)
By tego dokonać, trzeba wygrać Nocną Masakrę. Zadanie nie należało do łatwych, ponieważ są to wymagające zawody. Dodatkowo inni także nie składali broni i to sprawiło, że losy Pucharu Polski w klasyfikacji kobiecej ważyły się do ostatnich minut Nocnej Masakry... :)

Choć początkowo istniało ryzyko, że w imprezie możemy nie wystartować, to na szczęście, na dziesięć dni przed zawodami Asia dostała w pracy zielone światło.
Należało pomyśleć nad tym, jak najlepiej przygotować się do startu. I nie chodzi tu wyłącznie o przygotowanie kondycyjne. Ważniejsze było to, by zadbać o posiadanie odpowiedniego oświetlenia na trasie, by skompletować niezawodny ubiór, który pozwoli wytrzymać przez piętnaście godzin jazdy na siarczystym mrozie, trzeba też było pomyśleć o zabraniu na trasę picia w termosach, pożywienia i zapasu baterii do lampek. Dużo tego, ale te wszystkie czynniki mają ogromne znaczenie na Nocnej Masakrze, bo przecież co komu po kondycji, jak po dwóch godzinach będzie przemarznięty?! A co w sytuacji, gdy picie w bidonie zamarznie, a na trasie nie uświadczysz otwartego sklepu?! Pamiętaliśmy o tym wszystkim przed startem i postanowiliśmy tego nie lekceważyć. :)
Już kiedyś spróbowałem swoich sił z tą imprezą. W 2007 roku, po ponad dziewięciu godzinach kluczenia, z zamarzniętym bidonem, zmęczony i rozbity psychicznie (no może nie do końca :D ) zjechałem do bazy zawodów zdobywając zaledwie... dwa punkty. :)
Teraz chciałem zamazać pamięć o tamtym niepowodzeniu. Chciałem wykluczyć błędy, które popełniłem wtedy, by kolejny start w Masakrze zakończyć z zadowoleniem.

Przez kilka poprzedzających start wieczorów sprawdzałem w leśnych i mroźnych warunkach jak przy bardzo niskiej temperaturze radzi sobie mój ubiór. Nie posiadam niestety super rowerowych ciuszków, musiałem ratować się tym co mam. Kilka warstw cienkich swetrów, cienki golf, koszulka termoaktywna, kurteczka, spodnie moro, dresy, spodnie rowerowe, kominiarka, opaska na uszy, czapka, zwykłe letnie buty SPD, ochraniacze na SPD, dwie pary skarpet, matysowe rękawiczki Rogelli – to musiało wystarczyć i wystarczyło. W butach umieściliśmy też z Asią chemiczne ocieplacze ale średnio to się sprawdziło (nie daliśmy im dostatecznie się rozgrzać na powietrzu).

Oświetlenie pomógł nam skompletować Błażej za co bardzo mu dziękujemy. Poza tym co nam pożyczył mieliśmy swoje przeciętne lampki diodowe. To też było dla nas wystarczające. :)

Kolejna ważna kwestia: picie i jedzenie. Na trasę zabraliśmy... aż cztery termosy. Dodatkowo bidon z napojem i dwie puszki napojów energetycznych. To co nie było w termosach wypiliśmy jako pierwsze, bo po 3 godzinach zamieniłoby się w lód. Picie z termosów, a było tego prawie cztery litry, starczyło nam do końca Nocnej Masakry – dzięki temu mogliśmy na bieżąco uzupełniać płyny w organizmie i rozgrzewać się pijąc gorącą herbatę. :)
Jedzenie to tradycyjnie: batoniki i kanapki. Jedno i drugie zamarzało ale było jadalne. :D

Próbę generalną jazdy w arktycznych warunkach zrobiliśmy z Asią dzień przed startem jeżdżąc po lasach w okolicach Jasienia.


DZIEŃ STARTU

W sobotę wstaliśmy około dziesiątej rano. Zjedliśmy pożywne śniadanie (pyszny makaron z sosem i kurczakiem) przygotowane przez moją Mamę. To czego nie zdołaliśmy spałaszować w domu zapakowaliśmy w termiczny pojemnik i zabraliśmy do miejscowości Długie, gdzie mieściła się baza zawodów.
Zaraz po śniadaniu wrzuciliśmy do auta rowery i resztę sprzętu, by po przejechaniu 200 kilometrów być na miejscu imprezy. Szybka rejestracja, składanie rowerów i przygotowanie się do startu – czas szybko upływał i znów zdążyliśmy ze wszystkim na ostatnią chwilę. :)

W bazie zawodów spotkaliśmy Tomka, Piotrka Banaszkiewicza, Damiana, Kitę, Wikiego i jeszcze trochę znajomych twarzy. :)

Przed 16:30 rozdanie map. My z Asią nie spieszymy się ze startem. Wolimy w bazie, w ciepełku, przyjrzeć się spokojnie mapie i zastanowić się nad kolejnością zdobywania punktów kontrolnych. Postanawiamy, że najpierw zgarniemy punkt najbliżej położony bazy, a później będziemy jechać ciągle na północ zdobywając położone po drodze punkty. W zależności od tego jak będzie nam szło, na trasie w którymś momencie zadecydujemy o odwrocie i zaczniemy wracać do bazy kierując się na południe – oczywiście zgarniając po drodze tyle punktów ile się da. ;)
Ruszamy!

PK 6 – szczyt górki
Jest nam ciepło, jest wesoło.
Wyjeżdżamy z bazy, pod kołami rowerów skrzypi śnieg.
Jedziemy, jedziemy... zawracamy. Już na starcie troszkę się zapędziliśmy. :D
Na szczęście szybko się połapujemy i wjeżdżamy do lasu tam gdzie trzeba. Trochę zabawy z linijeczką i docieramy w okolice górki, na której jest szczyt. Razem z nami jest tam sporo innych bikerów. Wszyscy wyglądają na zdezorientowanych, ile osób, tyle pomysłów na zdobycie punktów – wygląda to bardzo chaotycznie. W końcu my z Asią postanawiamy porzucić rowery przy drodze i wdrapać się na górę poszukując szczytu, bo przecież więcej gór w okolicy nie ma. :D
Punkt udaje się odnaleźć w miarę szybko, choć powoli nachodziły mnie czarne myśli.
Po znalezieniu punktu... trzeba znaleźć rowery. ;)
Podobnie jak Damian z Kitą zeszliśmy nie po tej stronie góry co trzeba, jednak po jej obejściu rowery zostały zlokalizowane. :D

PK 2 – dąb na skrzyżowaniu przecinek
Teraz kierujemy się w stronę miejscowości Licheń. Po kilku chwilach wyjeżdżamy z lasu i przez kilka minut suniemy polną drogą. To był bardzo przyjemny odcinek. Jechaliśmy po gładkim śniegu, dookoła hektary białego puchu, a gdzieś w oddali majaczące światła w domach.
W Licheniu natrafiamy na rozwidlenie dróg, oczywiście wybieramy jedyną słuszną. :D
Następnie czeka nas kilka kilometrów leśnej nawigacji – poszło sprawnie. Niemal zderzyliśmy się z dębem, na którym wisiał lampion z punktem. ;)

PK 11 – brzoza na granicy kultur
Teraz czeka nas dość długi przejazd ale raczej łatwy. Wystarczy wyjechać z lasu, a później asfaltami pognać do Górzna skąd do punktu niemal prosta droga. Z lasu udaje wyjechać się bezbłędnie. Wypadamy w Pielicach obok ładnego kościółka. Asia w tym miejscu wymienia baterie w czołówce, a ja... oglądam domki szachulcowe.
Wyjeżdżamy na asfalt. Jedzie się przyjemnie, leży na nim cienka warstwa śniegu, nie jeżdżą praktycznie żadne auta.
Tylko ciemność, przestrzeń, siarczysty mróz, śnieg, powiewy lodowego wiatru i my... (a w głowie myśli o wannie pełnej gorącej wody, ciepłym łóżeczku i grzanym winie... :D )
No nic! Trzeba jechać. :)
Z Górzna bez problemu trafiamy na interesujący nas punkt.
Po jego zdobyciu robimy dłuższą przerwę na jedzenie i picie. Jak dobrze mieć gorącą herbatę!
Okazuje się też, że przy takich postojach robi się zimno, dlatego nie warto zatrzymywać się na dłużej i wytracać ciepła wytworzonego przez organizm.
Na tym punkcie też fundujemy sobie kilka przebieżek... Tak, tak, biegaliśmy truchtem. Dzięki temu rozgrzewamy palce u stóp, które w czasie jazdy na rowerze po kilkudziesięciu minutach marzną. Taki bieg jest niezwykle pomocny.

PK 4 – koniec przecinki, skraj skarpy
Wracamy do Górzna po naszych śladach. Następnie przejeżdżamy przez Ostromęcko, gdzie miejscowi widząc nas na rowerach proponują... wino na rozgrzewkę. :)
My jednak jedziemy dalej na Bierzwnik i Płoszkowo, za którym znów wjeżdżamy w las. Znów przemierzamy dziesiątki zaśnieżonych przecinek przyjemnie sunąc sobie w stronę punktu. Wszystko idzie nam bardzo dobrze ale im bliżej punktu tym więcej wątpliwości (przy mapie w skali 1:100000 o to nie trudno), na szczęście byli tu przed nami inni. Korzystamy z tego i po śladach, bez stresu docieramy tam gdzie trzeba. ;)

PK 10 – szczyt górki
Po zdobyciu czwórki przyjemnie jedziemy w stronę asfaltu driftując sobie na śniegu. :)
Zaraz po wyjeździe z lasu mijamy się z radiowozem Policji. Myślałem, że będą chcieli nas zatrzymać, bo rower w środku zimy, w środku nocy, przy takim mrozie... To chyba podejrzane. :)
Mijamy zabudowania Zieleniewa, skręcamy na polną drogę i znów przed nami bezkresne połacie śniegu!
Za dużych gór to przed nami nie ma ale znajdujemy jakieś drobne wzniesienie. Rośnie tam jakieś drzewko... A na drzewku wisi jakaś biało-czerwona kartka. Chyba tego szukaliśmy. :)
Tu znów robimy sobie przerwę, uzupełniamy kalorie, uzupełniamy płyny.

Mamy całkiem niezły czas więc decydujemy się, by zdobyć dwunastkę, najdalej na północ wysunięty punkt. Jeśli pójdzie nam sprawnie to zaczniemy wracać do bazy mając możliwość zdobycia jeszcze pięciu punktów w drodze powrotnej! Ta myśl bardzo rozpala naszą wyobraźnię („mamy już pięć punktów, zdobywamy dwunastkę a potem jeszcze chociaż cztery, może pięć, kto wie, może uda nam się zajechać do bazy z jedenastoma punktami?! Przecież jest zapas picia, zapas jedzenia, jest nam ciepło.”)
Do dwunastki mamy aż trzy możliwości dojazdu:
- możemy wyjechać za mapę (droga wydaje się najkrótsza ale boimy się ryzyka, bo nie wiadomo co czeka nas „za mapą”),
- dłuższy przejazd asfaltem przez Zieleniewo i Brzeziny (banalna nawigacja ale długa droga),
- i coś pośredniego, czyli jechać z Zieleniewa na miejscowość Kołki, zrobić skrót lasem i dojechać asfaltem do punktu.
My wybraliśmy to ostatnie rozwiązanie, czyli takie jakby pośrednie. W Zieleniewie widzieliśmy drogowskaz na Kołki, więc uznajemy że będzie tam łatwo dojechać. Nic bardziej mylnego!
Jeszcze zanim zdążyliśmy wyjechać z Zieleniewa... zatrzymuje nas Policja. :D
Tym razem nam nie odpuścili. Na szczęście Asia wytłumaczyła panu w mundurze jak wielki błąd popełnia zadzierając z nami i puszczają nas wolno. ;)
Skręcamy na Kołki tak jak drogowskaz pokazuje. Przed nami cztery kilometry, a więc za jakieś 15-20 minut będziemy w Kołkach. No cóż. Gdzieś byliśmy. :D
Generalnie... Ponad godzina błądzenia, kluczenia, jeżdżenia po ścieżkach między młodnikami, zdobycie kilku okolicznych szczytów i... wracamy do punktu wyjścia. :/
Straciliśmy dużo czasu i dużo sił.
Szkoda.
Odpuszczamy już dwunastkę, bo nie chcemy ryzykować spóźnienia się na metę (to skutkuje punktami karnymi).
Mimo tej znacznej straty wciąż mamy jeszcze sporo czasu i wciąż możemy zdobywać punkty,
Nie załamujemy się.
Walczymy dalej.

PK 8 – skrzyżowanie przecinek, drzewo 5 m na N
Z Zieleniewa, do którego wróciliśmy po niepowodzeniu przy zdobywaniu dwunastki, jedziemy asfaltem do Brzezin. Sześć kilometrów dzielące te dwie miejscowości wydaje nam się dłużyć w nieskończoność. Oboje zbieraliśmy myśli i po prostu konsekwentnie jechaliśmy do przodu.
Za Brzezinami znów się koncentrujemy. Wjeżdżamy w las, typując dobrą drogę, pilnujemy wszystkich skrzyżowań, odmierzamy odległość. W końcu zatrzymujemy się na skrzyżowaniu przecinek. Mówię do Asi: „to na 100% tutaj, jak na tym drzewie nie ma punktu to wytarzam się w śniegu”. :D
Byłem pewien, że dobrze trafiliśmy ale... punktu nie ma. Myślę sobie, że to że nie ma go na drzewie, na którym powinien być, nie oznacza jeszcze, że w ogóle go nie ma, bo przecież to na 100% jest właśnie TA przecinka. „A może Danielowi pomyliły się kierunki w opisie?” – pytam Asi. Sprawdzamy. Tak, pomyliły mu się. :)
Punkt był na południe od przecinki, a nie na północ.
Na szczęście szybko się w tym wszystkim zorientowaliśmy, dzięki czemu nie straciliśmy zbędnego czasu. :)

PK 15 – skrzyżowanie przecinek
Droga do tego punktu to... „brukowa mordęga”. Najzwyczajniej w świecie, trzeba było pokonać dużo kilometrów poruszając się po straszliwie niewygodnej kostce brukowej. To telepanie sprawiło, że bardzo zaczęły boleć mnie ramiona, które i tak już nieźle dostały od wożenia plecaka z termosami. ;)
W połowie drogi między punktami stwierdzamy z Asią, że o wiele wygodniej jeździ się leśnymi drogami niż tym świńskim brukiem. Dlatego też tam gdzie się da zjeżdżamy do lasu i omijamy katorżniczą drogę z kamienia polnego.
Do samego punktu docieramy bez większych problemów, jak zawsze w przypadku odnajdywania przecinek bezcenna jest linijka. :)
Dajemy sobie chwilę na łyk gorącej herbaty. Analizujemy mapę, sprawdzamy czas i stwierdzamy, że zaatakujemy jeszcze jeden punkt wracając do bazy. Na więcej nie starczy nam czasu, bo zostało trochę ponad dwie godziny.

PK 16 – linia wysokiego napięcia, drzewo 5 na E
Jaka szkoda, że nie mamy już dużo czasu do dyspozycji, bo jedzie nam się całkiem przyjemnie.
Opuszczamy las i wyjeżdżamy w miejscowości Radęcin.
Jadąc po przykrytym śniegową kołdrą asfalcie mijamy kolejne uśpione wioseczki
Docieramy do Słowina i tam odbijamy na polną drogę. Jedziemy na zachód w stronę linii wysokiego napięcia. Zaraz za nią skręcamy do lasku i docieramy do skrzyżowania z przecinką. Na chwilę się zatrzymujemy, by upewnić się czy to ta właściwa. Wygląda na to, że tak więc skręcamy. Punkt zdobywamy wspólnie z Wikim i Damianem, którzy dojechali na niego od innej strony.

To tyle. Mamy osiem punktów, czeka nas jeszcze powrót do bazy, jakieś 15-16 kilometrów ale zdecydowana większość to asfalt. Wyjeżdżamy w wiosce Klasztorne, przejeżdżamy przez Dobiegniew. Na drodze jest bardzo ślisko. Jest już po szóstej rano i zaczyna jeździć coraz więcej aut. Nie możemy doczekać się dojazdu do bazy. Droga dłuży się strasznie.
Już trochę zmęczenie daje się we znaki, chce się spać.
Na mecie meldujemy się o 6:58.
Jesteśmy zadowoleni ze swojego wyniku. Mogło być jeszcze lepiej ale my cieszymy się z tego co udało nam się osiągnąć. :)

Pakujemy sprzęt do auta. Przebieramy się. Jemy śniadanie i ogrzewamy się przy kominku w bazie wymieniając wrażenia z jazdy z innymi uczestnikami. Jest bardzo sympatycznie.
Około godziny dziesiątej Daniel ogłasza wyniki. Nas interesuje ten najważniejszy. Jesteśmy ciekawi jak poszło dziewczynom rywalizującym z Asią.
Chwila niepewności i usłyszeliśmy:
„Zwyciężczynią na trasie rowerowej została... Joanna Zabielska!” – znaczy się mój Aniołek. :)
Asia odbiera puchar za zwycięstwo w Nocnej Masakrze. To dla nas ogromna radość. Jestem z niej bardzo dumny. :)
Jeszcze większą radością jest fakt, że tym zwycięstwem zapewniła sobie pierwsze miejsce w Pucharze Polski!
Nasz tegoroczny plan zrealizowaliśmy z nawiązką! Celowaliśmy w podium i trafiliśmy w sam środek, w najwyższy jego stopień!
Gratuluję Ci Kochanie! Bo byłaś bardzo dzielna! :)

Nocna Masakra 2009...
Przeszła już do historii. Zostaną po niej piękne wspomnienia.
Udało nam się pokonać pogodę, udało nam się znów pokonać własne słabości.
Asia zajęła pierwsze miejsce, mi wyszło siedemnaste.
Cieszymy się z tego. :)
Przy okazji mieliśmy przyjemność pokonać tyle kilometrów w śnieżnej, zimowej scenerii. To świetna sprawa!
Ta impreza to była także możliwość spotkania się z naszymi przyjaciółmi tuż przed Świętami Bożego Narodzenia.
Cieszy fakt, że im także start w Nocnej Masakrze wyszedł znakomicie.
Tomek z Piotrkiem zdobyli 12 punktów kontrolnych i dzięki temu uplasowali się na trzeciej pozycji. :)

Cel osiągnięty!
Asia w tym roku wygrała Nocną Masakrę, wygrała Puchar Polski, zajęła drugie miejsca na Dymnie i Grassorze.
Co najważniejsze spełniła swoje marzenie objeżdżając na rowerze dookoła Polskę.
Nie można też zapomnieć o wspaniałym wypadzie na Liwtę i wielu innych arcyprzyjemnych rowerowych (i nie tylko) chwilach.
Jako, że jej szczęście to moje szczęście... jestem podwójnie szczęśliwy! :D

Co dalej?
Zobaczymy.
To nasza słodka tajemnica. ;)

PRZEBIEG NASZEJ TRASY


TROCHĘ ZDJĘĆ:
Na jednym z punktów kontrolnych © Mlynarz


Kokpit nawigatora © Mlynarz


Trek podczas Nocnej Masakry 2009 © Mlynarz


By rozgrzać palce u nóg trzeba było od czasu do czasu potruchtać © Mlynarz


Ciepła herbata na trasie Nocnej Masakry - to skarb. © Mlynarz


Kolejny punkt zdobyty! © Mlynarz


Oblicze Zwycięzcy. :) © Mlynarz


Paź Królowej na trasie. Zawsze wierny. :D © Mlynarz


Dom szachulcowy w Pielicach © Mlynarz


Już na mecie. Długie - łódki nad jeziorem Lipie © Mlynarz


One pilnowały rowerów. ;) © Mlynarz


Zdobywcy brązowych medali - Tomek i Piotrek © Mlynarz


Jak zawsze uśmiechnięty Kita. © Mlynarz


Puchary dla najlepszych! © Mlynarz


Jeden z pucharów przypadł mojemu Aniołkowi. :) © Mlynarz

DZIEŃ 29 - NAD ODRĄ

Poniedziałek, 10 sierpnia 2009 · Komentarze(3)
Przedostatni dzień wyprawy upływa bardzo przyjemnie. W Siekierkach złożyliśmy wizytę na cmentarzu wojskowym.

Poza tym mijamy na trasie mnóstwo obelisków upamiętniających wydarzenia związane z zakończeniem II Wojny Światowej.

W tej chwili kierujemy się do Kostrzyna nad Odrą. Szkoda, że przeszkadza nam wiatr.

Lubuskie! Właśnie wjechaliśmy na teren województwa lubuskiego. Do Jasienia zostało nam około 160km. :)

Zatrzymaliśmy się w Rzepinie na ciepły posiłek. Wiatr, który od początku dnia przeszkadza nam, na szczęscie trochę osłabł i jedzie się lepiej.

Wieczorem seria defektów. Najpierw Asia łapie kapcia, potem Mateusz zrywa linkę od przerzutki. Wszystko jednak da się naprawić.

Końcówkę trasy jechało się nadzwyczaj przyjemnie. Nocujemy nad Odrą w Połęcku. Rano czeka nas przeprawa promowa i zostaną tylko... 62 km do domu! :)

Siekierki - Cmentarz Żołnierzy 1 Armii Wojska Polskiego.


Pomnik Sapera w Gozdnicy


Kościół obronny z końca XIIIw. w Chwarszczanach


Pomnik Armii Radzieckiej w Gorzycy


No to mamy... Klopot. W Kłopocie muzeum bocianów i bociek na każdym słupie.



Szczegóły i zdjęcia po powrocie.

<Dzień poprzedni> Dzień następny>

Relacja na bieżąco dostępna na stronie http://www.dookolapolski.xn.pl

DZIEŃ 28 - ZACHODNIA GRANICA

Niedziela, 9 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Rowerowa niedziela rozpoczęta. Po śniadaniu zrobionym przez Milenkę żal opuszczać domowe pielesze. Teraz prowadzeni przez Bartka wyjeżdżamy ze Szczecina.

Przejechaliśmy przez Puszczę Bukową. W Żelisławcu opuścił nas Bartek. Teraz jedziemy w 6 osób: Asia, Kosma, Błażej, Jurek, Mateusz i Piotrek.

Dojechaliśmy do Krajnika Dolnego i jesteśmy na granicy z Niemcami. Jedzie się dziś dobrze choć sporą część dystansu pokonaliśmy jadąc leśnymi duktami.

Cedynia zdobyta! Słońce chyli się ku zachodowi. Jedzie się świetnie. Jest pięknie. :)

Przejeżdżamy przy zakolu Odry obok Osinowa Dolnego - jest to najdalej na zachód wysunięty kraniec Polski.

Pod Cedynią


Krajobrazy na trasie



Szczegóły i zdjęcia po powrocie.

<Dzień poprzedni> <Dzień następny>

Relacja na bieżąco dostępna na stronie http://www.dookolapolski.xn.pl

DZIEŃ 27 - SZCZECIN I POŻEGNANIE Z WYBRZEŻEM

Sobota, 8 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Dzień rozpoczęliśmy od pysznego śniadania zjedzonego w cudnym towarzystwie i wesołej atmosferze. Teraz opuszczamy Dziwnów i kierujemy się na Międzyzdroje.

W Międzyzdrojach dołączą do nas kolejni rowerzyści :) Pogoda wciąż rewelacyjna.

W Wolińskim Parku Narodowym oglądamy morze z klifu Gosań oraz odwiedzamy zagrodę żubrów. Za chwilę kąpiel w morzu i Międzyzdroje.

Już po plażowaniu w Międzyzdrojach. W międzyczasie dołączył do nas Błażej (Blase) oraz Pan Jerzy z Poznania. Jedziemy w 9 osób w stronę Wolina.

W Wolinie pożegnaliśmy się z moimi Rodzicami i Panem Zygmuntem. Jedziemy na Szczecin.

Minęliśmy Stępnice i jedziemy do Goleniowa. Przez chwilę jechaliśmy w deszczu. Zapomnieliśmy już jak to jest :) Jedzie się świetnie.

Dojechaliśmy do Goleniowa. Zjeżdżając na pobocze Kosma zaliczyła lądowanie w przydrożnym rowie. Było miękko... pokrzywy zamortyzowały upadek. :)

W Goleniowie dołącza do nas Bartek (Siwy) z Gorzowa Wielkopolskiego. Jedziemy razem do Szczecina i będziemy tam nocować na mieszkanku Bartka.

Szczecin!

Milenka z Bartkiem przyjęli nas w Szczecinie świetnie. Pojedliśmy, pośmialiśmy się i przy okazji się na pokaz sztucznych ogni :)

Towarzysze podróży: Kosma, Mama Piotrka, Pan Zygmunt, Tato Piotrka :)


Woliński Park Narodowy


Najwyższy polski klif - wzniesienie Gosań


Centrum Słowian i Wikingów - Skansen w Wolinie


Huczne powitanie rowerzystów w Szczecinie



Szczegóły i zdjęcia po powrocie.

<Dzień poprzedni> <Dzień następny>

Relacja na bieżąco dostępna na stronie http://www.dookolapolski.xn.pl

DZIEŃ 26 - NIESPODZIANKA

Piątek, 7 sierpnia 2009 · Komentarze(5)
Przywitał nas mglisty poranek. Teraz jednak się przejaśniło i chyba znów przyjdzie jechać nam w upale, szkoda, ze plan z nocna jazda się nie powiódł.

Wczoraj w nocy dołączył do nas Sebastian z Trzemeszna, z którym jedziemy do Kołobrzegu. A w samym Kołobrzegu czekać na nas będzie Kosma w Juraskiem. :)

Odwiedziliśmy latarnię morską w Gąskach. Teraz jesteśmy w Ustroniu Morskim. Dołączyła do nas już Kosma z Juraskiem. Jedziemy do Kołobrzegu.

Wyżerka w Trzebiatowie. Już po. :) Jedziemy do Pobierowa. Na trasie są Asia, Kosma, Mateusz, Piotrek i Leon (dołączył w Kołobrzegu).

Sebek i Jurasek musieli już niestety nas opuścić. Słońce grzeje. Nastroje super. Dziś zrobimy jeszcze jakieś 50 km.

Ale niespodzianka! W okolicach Niechorza spotykamy jadących z naprzeciwka Pana Zygmunta i... moich Rodziców! :)

Jadąc z Rodzicami i Panem Zygmuntem minęliśmy Pobierowo i Łukęcin. Zbliżamy się do Kamienia Pomorskiego. Później kierunek Dziwnówek.

Dojechaliśmy do Dziwnowa i tu zatrzymujemy się na noc. Czas na wieczorny relaks nad morzem.

Bardzo cieszymy się z niespodzianki jaka sprawili nam Rodzice wraz z Państwem Szewczyk. :)

Dziś pokonaliśmy 170 km i znacznie przybliżyliśmy się do Jasienia, w którym będziemy już we wtorek. :)

Lotnisko w Sianożętach z Kosma, Sebą i Juraskiem


Bałtyk!


Szczegóły i zdjęcia po powrocie.

<Dzień poprzedni> <Dzień następny>

Relacja na bieżąco dostępna na stronie http://www.dookolapolski.xn.pl

DZIEŃ 25 - GORYCZY CZAS

Czwartek, 6 sierpnia 2009 · Komentarze(4)
Zwiedzamy bardzo ciekawy skansen Ziemi Słowińskiej w Klukach. Wcześniej mieliśmy długą przeprawę przez bagienne tereny Słowińskiego Parku Narodowego.

Ciężko się dziś jedzie. Przejechanie każdego kilometra idzie opornie. Jest upał, setki "kierowców" dobijają. Zbliżamy się do Ustki.

Zostawiliśmy za sobą Ustkę pełną plażowiczów. Opuszczamy także województwo pomorskie i wjeżdżamy do zachodniopomorskiego obierając kurs na latarnię w Jarosławcu.

Jesteśmy w Jarosławcu i objadamy się smażonymi rybami. :)

Jesteśmy po odpoczynku i posiłku - jedziemy dalej. Dziś chcemy jeszcze trochę kilometrów przejechać po zmroku by uniknąć jazdy w upale i dużym ruchu ulicznym.

To nie jest nasz dzień. Przed Darłowem pojawiły się problemy techniczne z rowerem, potem pobłądziliśmy i nadłożyliśmy 10 kilometrów.

Wszystko już OK ale szkoda straconego czasu i sil. Trzeba jednak czasem zacisnąć zęby i przejść przez kryzys.

Koniec jazdy na dziś. Mało kilometrów, stanowczo za mało... Śpimy obok Bukowa Morskiego.


Młynarz na szlaku w Słowińskim Parku Narodowym :) Łatwo nie było :)


Po obiadku w Jarosławcu :)




Szczegóły i zdjęcia po powrocie.

<Dzień poprzedni> <Dzień następny>

Relacja na bieżąco dostępna na stronie http://www.dookolapolski.xn.pl

GRASSOR 2009

Sobota, 20 czerwca 2009 · Komentarze(6)
Nadszedł kolejny weekend, w którym wraz z Asiczką wybraliśmy się na rowerowe zawody na orientację. Coraz bardziej podoba mi się ta zabawa – z zawodów na zawody bardziej się w to wciągam. :)
Tym razem startowaliśmy w Grassorze, ekstremalnym rajdzie organizowanym m.in. przez Daniela Śmieję. Dla rowerzystów przygotował trasę z dwudziestoma punktami kontrolnymi. Aby zdobyć wszystkie należy przejechać... 300 km (przy założeniu, że obierze się najkrótszą z możliwych tras i nie będzie błądzić :D ) w limicie czasu wynoszącym 24 godziny. Miodzio! :D

Aby umilić sobie ten start postanowiliśmy z Asią wyjechać na zawody dzień wcześniej, bo skoro mieliśmy jechać ponad 400 kilometrów z Wrocławia do Białego Boru w województwie zachodniopomorskim, to trzeba było pomyśleć o wczesnym wyruszeniu z domu. :)
A jak już jedziemy tak daleko i będziemy blisko morza to... nie możemy odpuścić sobie zachodu słońca na bałtyckiej plaży, zimnego Bosmana i pysznej rybki zjedzonej w Mielnie... :)
Skoro nad morzem jest tak fajnie to postanawiamy też zostać tam na noc i rozbijamy namiot na plaży. :D

Wróćmy jednak do sobotniego dnia, w którym startowała trasa Grassora.
Obudziliśmy się wcześnie rano na plaży, dookoła piękny widok, zero ludzi, szum fal – coś pięknego!
Następnie zapakowaliśmy się w auto i pognaliśmy 60 kilometrów do Białego Boru, gdzie zlokalizowana była baza zawodów.
Na miejscu była już większość uczestników, inni dopiero dojeżdżali. Ucieszył nas widok wielu znajomych twarzy. Wśród startujących byli też ludzie z BS: Tomalos, Damian, Mickey i Kita.
Przed startem jak zawsze trzeba było szybko się uwijać, załatwić formalności, przygotować rowery i plecaki. Mimo to udało się poznać i porozmawiać z Mickey’em, z którym do tej pory nieszczęśliwym zrządzeniem losu mijaliśmy się na wszystkich zawodach. :)

W końcu rozdano mapy i wybiła dwunasta – START!
Patrząc na mapę widzimy lokalizację tylko czterech punktów, rozmieszczenie pozostałych poznamy, gdy zdobędziemy znane nam punkty. Ciekawie. :)

Postanowiliśmy z Asią nie forsować tempa, bo czasu jest sporo, a najważniejsze to skorzystać z jak największej ilości godzin, które mieliśmy do dyspozycji i nie paść w nocy na trasie, gdy będzie morzył sen.

Na pierwszy ogień idzie PK 8 – Wał grodziska, skupisko wiekowych buków. Z Białego Boru wyjeżdżamy bez problemu, choć można było się zgubić. Dalej jedziemy asflatami, potem kostką brukową i docieramy do miejscowości Grabczyn. O dziwo, spotykamy tam drogowskaz wskazujący kierunek na grodzisko, nie ma możliwości byśmy zabłądzili. Jadąc do punku spotykamy wracających już z niego Damiana i Tomka – chłopaki jadą po podium. :)
Na samym grodzisku przeczesujemy trochę buków i wreszcie zdobywamy swój pierwszy punkt. Trzeba jechać dalej. Niestety Asia niedługo po zdobyciu punktu zrywa łańcuch. Przymusowy postój, kilka chwil gimnastyki z „pseudo rozkuwaczem” (dobrze, że mieliśmy chociaż taki) i można jechać dalej.

Kolejny punkt który atakujemy to PK 7 – Drzewo obok dużego kamienia (przy drodze) – jego lokalizację poznaliśmy przy okazji zaliczenia ósemki. Chciałem skrócić dojazd do niego i namówiłem Asię na jazdę polnymi drogami ale to nie był dobry pomysł. W terenie dróg jest pięć razy więcej niż na mapie, do tego ta która nas interesowała ginie w polu, a właściwie... wybudowano na niej tartak – tak to jest jak jeździ się z mapą, która była aktualna... ponad dwadzieścia lat temu. :D
Tracimy przez to trochę czasu ale na pewno nie tracimy ochoty na zdobycie punktu. W końcu dojeżdżamy w jego okolice, trochę czasu tracimy na szukanie drzewa z kamieniem (okazało się, że za daleko pojechaliśmy :) ) i mamy zdobyty drugi punkt! Robimy krótką przerwę na długie śniadanie.

Pora na kolejną zdobycz – PK 17 – Skraj nasypu. Tym razem odpuszczamy jazdę po polach i wybieramy wariant asfaltowy – dłuższy ale skuteczny, bo punkt zdobywamy bez problemu. Droga do niego się dłużyła i była mocno pofalowana, sporo podjazdów się trafiło, które choć krótkie, wymagały czasem mocniejszego deptania. Jadąc do tego punktu minęliśmy się z pędzącą z naprzeciwka lokomotywą, w której skład wchodzili Wiki i Kita i... ktoś jeszcze ale nie poznałem, bo za szybko jechali. ;)

Następny na celowniku jest PK 2 – koniec nasypu, skupisko olch. Początkowo jedziemy bezbłędnie jednak potem, wybierając złą drogę na rozwidleniu, popełniamy nasz największy błąd nawigacyjny na Grassorze. Na szczęście połapaliśmy się, że nie jesteśmy tam gdzie być powinniśmy dzięki kompasowi. Odnalezienie orientacji wymagało jednak od nas powrotu do feralnego rozwidlenia. Dalej wszystko idzie jak z płatka, choć tradycyjnie już, jak to na imprezach Daniela bywa, schodzi trochę czasu na znalezienie drzew z kartką będącą punktem kontrolnym. :)
Nic to, kolejny punkt nasz.

Dalej jedziemy na PK 12 – skrzyżowanie przecinek. Tu jeden jedyny raz na Grassorze wyjeżdżamy za mapę, by skrócić sobie dojazd do niego – manewr powiódł się. :)
Droga do punktu jest dość ciekawa, a same jego zdobycie banalne. Można jechać na następny.
Mamy pięć punktów w garści, w tym momencie zapada zmrok.

Teraz obieramy kurs na PK 13 – szczyt górki. Najpierw przebijamy się leśnymi drogami do asfaltu i przejeżdżamy przez Międzybórz, gdzie miejscowi mają jakiś festyn – jest wesoło. Następnie wjeżdżamy ponownie w las, linijka w rękę i zaczyna się mierzenie i wyliczanie dystansu dzięki czemu bez mniejszych problemów zdobywamy PK 13, który wcale nie był pechowy. ;)

Ochota do jazdy jest, więc ciśniemy na PK 4 – szczyt wzniesienia – ukryty w lesie w okolicach miejscowości Koczała. Jedzie się przyjemnie. Dookoła ciemno, noc, cisza, spokój, czasem słychać jakieś przejeżdżające auto, gdzie indziej muzykę dochodzącą z jakiejś dyskoteki, jeszcze w innym miejscu krzyki wygłupiającej się młodzieży. W końcu lądujemy z Asią w miejscu pośród pól. Zapada niesamowita cisza, wszystkie dobiegające dźwięki zanikają... Zatrzymujemy się. Chce się odpocząć. Leżymy sobie w łące i wpatrujemy w gwieździste niebo, a dookoła... nic – przestrzeń. To było coś pięknego. Ciężko po tym się zebrać do jazdy, bo człowiek się rozleniwił, organizm dopomina się o swoje – chce spać. Tego się obawiałem, wiedziałem że jak tylko się zatrzymamy na dłużej w nocy to zacznie się walka o to, by chciało się jechać dalej.
Wstajemy! Jedziemy! Im dłużej tu siedzimy, tym ciężej będzie nam kontynuować jazdę.
Docieramy do Koczały, jedziemy polem na skraj lasu, typujemy właściwą przecinkę i przedzieramy się lasem w ciemnościach. Przecinka mocno zarośnięta, przeczesując wzgórze w poszukiwaniu punktu dochodzę do wniosku, że... jest pięknie! To ma swój niepowtarzalny klimat. :)
Sam w nocy w lesie pewnie bym nie chciał być ale w czyimś towarzystwie jest naprawdę świetnie.
Wreszcie jest. Kolejny punkt na naszym koncie ale... ochota do jazdy coraz mniejsza. Chce się spać...

Walczymy z potężnym kryzysem i jedziemy w kierunku PK 19 – wiadukt, drzewo na górze. O ile ja jeszcze jakoś daję radę, to Asia chce mocno spać. Zmęczenie bardzo daje się we znaki. Boję się zatrzymywać, bo wiem że robi się zimno i lepiej żebyśmy nie zasnęli na jakimś przystanku, bo się pochorujemy. Staram się robić dobrą minę do złej gry. W końcu jednak postanawiam, że gdzieś, choć na chwilę, musimy się zatrzymać – trudno, postaram się nie spać, a Asia niech sobie odpocznie, będę ją pilnować. Zjeżdżamy na jakiś przystanek autobusowy. Momentalnie Asia zasypia. Na wszelki wypadek nastawiam budzik w telefonie, który co 5 minut przypomina mi, że mam czuwać. W taki sposób Asia drzemie sobie dobre 20 minut – pomogło jej, chce jechać dalej. Gorzej ze mną, bo przerwa w pedałowaniu sprawiła, że teraz nie jestem rozgrzany, a ubrałem się niezbyt grubo. Noc zaskoczyła mnie przeszywającym zimnem. Po godzinie trzeciej temperatura oscylowała w okolicach 5 stopni Celsjusza, a ja miałem na sobie jedynie koszulkę i na to założoną cienką bluzę z długim rękawem. Jedziemy jednak dalej, bo to jedyny sposób bym nie zamarzł. ;)
Dygocząc z zimna prowadzę na punkt kontrolny. Na szczęście nie tracę czujności. Bez problemu odnajdujemy wiadukt przy którym zgarniamy nasz ósmy punkt.
Ja nie mam już ochoty do jazdy, a wszystko przez to że jest mi bardzo zimno, to sprawia że ciągle myślę o ciepłym śpiworze i chce mi się spać. Za to Asia w tym momencie nabrała wigoru. Zdaję sobie sprawę, że to może być chwilowy powrót energii. Odradzam jej jazdę na PK 1, który wygląda na trudny nawigacyjnie (jak się później okazało faktycznie tak było – ci którzy go zdobywali mieli z nim potworne problemy). Na szczęście trafiły do niej moje argumenty, choć trochę mi przykro, że musiałem być tą osobą, która namawia do rezygnacji ze zdobywania punktów. Proponuję byśmy pojechali do Miastka, a tam zdecydowali czy wracamy do bazy i po drodze zdobywamy jeden punkt, czy może ruszamy na podbój kolejnych.

Jesteśmy w Miastku. Świta. Ja zamarzam.
Mimo, że założyłem na siebie jeszcze koszulkę i cienki golf, który Asia miała w plecaku, zimno wciąż demoluje moją ochotę do jazdy. Marzę o słońcu i w końcu pojawia się ono na niebie. Proszę Asię byśmy się zatrzymali przy miejscowej szkole i spróbowali wygrzać w promieniach leniwie wschodzącego słońca. Trochę pomaga ale przysypiam. Na szczęście tym razem czuwała Asia. Decydujemy, że... nie wracamy do bazy. :)
Jedziemy na PK 18 – mała elektrownia wodna. Droga się dłuży ale samo zdobywanie punktu poszło nam gładko. Mamy już ich dziewięć. Jak zdobędziemy PK 6, który mamy na drodze powrotnej do bazy to wybija nam okrągła dyszka. Jest decyzja – wracamy do bazy przez PK 6. Mimo że mamy do dyspozycji prawie 6 godzin postanawiamy kończyć naszą trasę. W drodze powrotnej przejeżdżamy znów przez Miastko. Kupujemy na stacji benzynowej rogaliki z nadzieniem czekoladowym, pijemy wodę, odpoczywamy. Na dworze zrobiło się cieplej. Niespodziewanie nabieram dużej ochoty do jazdy, a godzinę wcześniej nie chciałem na rower nawet patrzeć. :D
Asia chłodzi mój zapał i sprowadza mnie na ziemię – i dobrze. :)

Jedziemy do bazy, po drodze zbaczamy na PK 6 – wierzchołek wzniesienia, przy skarpie nasypu. Choć jadąc drogą która jest na mapie trafiamy na... działki, choć omijając działki droga ginie w polu... my brniemy dalej. Jedziemy na czuja i zatrzymujemy się... przy punkcie! :)
Tym razem intuicja mnie nie zawiodła.
Jest sporo czasu, do bazy jedynie 15 km. Proponuję Asi żeby jechać jeszcze na PK 20 przy jeziorze – wtedy do bazy będziemy mieć 40 km ale jeden punkt więcej. Ostatecznie rezygnujemy. Decydujący jest argument, że po zawodach trzeba jeszcze pokonać samochodem 400 km do Wrocławia. Warto by się przespać choć dwie godzinki. :)

Zmęczeni ale zadowoleni wracamy do Białego Boru. Oddajemy karty startowe, jemy pyszny makaron, bierzemy prysznic i kładziemy się spać. Dwie godziny snu przynoszą ulgę.
Na ogłoszeniu wyników okazuje się, że Tomek zajął drugie miejsce! Pojechał doskonale. Szkoda, że zabrakło mu dwóch minut do zdobycia pucharu za pierwsze miejsce ale... co się odwlecze to nie uciecze. :)
Tuż za Tomkiem uplasował się Damian – nic tylko się cieszyć, że naszym kolegom poszło tak dobrze.

My z Asią nieco dalej ale dumni z siebie, bo przed Grassorem zakładaliśmy sobie dwa cele: przejechać ponad 200 km i zdobyć 10 punktów kontrolnych – jeden i drugi udało się zrealizować. :)

Jak zawsze można mówić, że szkoda tego i tamtego...
Tak, to prawda, że był czas na to by zaliczyć spokojnie jeszcze jeden PK.
Tak, można było mniej błądzić.
Tak, można było mieć więcej farta przy szukania drzew z punktami.
Tak, można było mocniej cisnąc na trasie.
Tak, mógł się nie zerwać łańcuch i mogło wydarzyć się jeszcze wiele innych korzystnych rzeczy.

Ale czy takie gdybanie ma sens?
Myślę, że nie, bo... gdy człowiek budzi się rano przed zawodami na plaży u boku Aniołka, słyszy morskie fale, owiewają go podmuchy orzeźwiającego wiatru... to wie, że życie jest piękne! :D


Także Grassor 2009 uważam za imprezę niezwykle udaną!
Dziękuję Aniołkowi za kolejny wspólny start.
Znajomym za jak zawsze sympatyczną atmosferę na zawodach.
Danielowi za świetną trasę (gdyby jeszcze tak nie chował punktów... :D )
A Tomkowi za pyszny makaron na śniadanie. ;)

Jak zdrowie i czas pozwolą to pewnie zjawię się i na Grassorze 2010.

TAKI WIDOK MIELIŚMY GDY KŁADLIŚMY SIĘ DZIEŃ PRZED GRASSOREM SPAĆ – PLAŻA! :)
Grassor 2009 © Mlynarz


A TAKI WIDOK POWITAŁ NAS SOBOTNIM RANKIEM W DNIU STARTU…
Grassor 2009 © Mlynarz


PÓŹNIEJ LEKKA PORANNA GIMNASTYKA I RUSZAMY DO BIAŁEGO BORU ;)
Grassor 2009 © Mlynarz


ASIA WALCZY NA TRASIE GRASSORA
Grassor 2009 © Mlynarz


POZNAJEMY LOKALIZACJĘ KOLEJNYCH PUNKTÓW KONTROLNYCH
Grassor 2009 © Mlynarz


PODCZAS JAZDY SPOTYKAMY WIELE PIĘKNYCH WIDOKÓW
Grassor 2009 © Mlynarz


Grassor 2009 © Mlynarz


JEŹDZIMY PO PRZERÓŻNYCH DROGACH
Grassor 2009 © Mlynarz


BUDOWNICZY TRASY ZADBAŁ O ATRAKCJE ;)
Grassor 2009 © Mlynarz


Grassor 2009 © Mlynarz


Grassor 2009 © Mlynarz


ODPOCZYNEK NAD JEZIOREM
Grassor 2009 © Mlynarz


NOCNE ZDOBYWANIE PUNKTÓW KONTROLNYCH
Grassor 2009 © Mlynarz


JAZDĄ NA ORIENTACJĘ NOCĄ MA SWÓJ UROK
Grassor 2009 © Mlynarz


WIADUKT PRZY KTÓRYM BYŁ USYTUOWANY JEDEN Z PUNKTÓW KONTROLNYCH

Grassor 2009 © Mlynarz

BORNHOLM 2008 - Dzień 1.

Niedziela, 13 lipca 2008 · Komentarze(14)
PRZYGODĘ CZAS ZACZĄĆ - POLSKIE WYBRZEŻE

Następny dzień

9 dni – 1185 km:
1 – Przygodę czas zacząć – polskie wybrzeże
2 – Witamy na wyspie, początki w Nexo
3 – Las, las, las
4 – Parada atrakcji i pożegnanie z wyspą
5 – Kopenhaga oraz pierwsze kilometry w Szwecji
6 – Dzień lenia – prom odpływa bez nas
7 – Rugia, klify i wielka burza
8 – Od deszczu do deszczu – jak wrócić do domu?!
9 – Powrót do domu, koniec przygody zwieńczony nowym rekordem



I nadszedł ten dzień – dzień wyjazdu!
Długo czekaliśmy z Matyskiem na ten moment. Wreszcie mogliśmy wyruszyć w naszą podróż i zostawić problemy i troski, by cieszyć się wolnością!

W noc poprzedzająca wyjazd w ogóle nie spałem, bo jak to mam w zwyczaju, pakowałem się na ostatnią chwilę. :D
Ostatecznie wszystko udało się wrzucić w sakwy, zrobiłem też potrzebne zakupy i wczesnym rankiem pojechałem autem do Żar na pociąg.
Miałem jechać rowerem ale okazało się, że... złapałem kapcia. :D
Nie wiem kiedy i jak. Fakt jest taki, że rano gdy bardzo się spieszyłem, wyciągam rower z piwnicy i nie ma w nim powietrza. Szybko zmieniłem dętkę, bo na łatanie już nie miałem ochoty.

Na dworcu w Żarach czekał już Matys. Humory dopisywały od pierwszych minut. (czyli wszystko w normie) :D
Do odjazdu pociągu została z nami moja dzielna mama, która wzięła na swe barki powrót do domu moją bryką. ;)

Nasz pociągowy cel to Świnoujście.
Po drodze przesiadamy się w Zielonej Górze, Rzepinie i Szczecinie. Te przesiadki kosztują nas wiele energii i nerwów. Rowery, sakwy... podróżować z takim sprzętem naszym PKP to wielkie wyzwanie! Sam się czasem zastanawiam jak człowiek na wózku inwalidzkim może korzystać z przejazdów koleją. Ręce można załamać.
A jeśli do tego dorzucimy chamską obsługę pociągu, jaka czasem niestety się trafia to można stracić nerwy. My niestety tego dnia trafiliśmy na bardzo nieprzyjemną kobietę...
Nie chcę o tej pani zbyt wiele pisać, bo nie warto. Uważam tylko, że ludzie korzystający z usług PKP, płacący za przejazd, nie zasługują na to, by do nich krzyczeć: „zabierzcie te rowery” albo „ruchy, ruchy”.
Ta „pani” miała szczęście, że Młynarz miał dobry dzień... :D
Dość o niej. :)

W końcu, po kilku godzinach jesteśmy w Świnoujściu. Z wielką ulgą oddalamy się od pociągu, którym jechaliśmy i udajemy się na prom, by przeprawić się na drugą stronę miasta. Troszkę sobie zwiedzamy nadmorską miejscowość, jeździmy też po plaży ku uciesze turystów wjeżdżamy w morskie fale. Dobrze, że mamy sakwy Crosso Dry. ;)
Jest wesoło.
Coś tam jemy i udajemy się jeszcze na latarnię morską, na którą się wspinamy.
Czas jednak leci nieubłaganie więc ruszamy dalej.

Naszym celem jest Kołobrzeg, bo dnia następnego mamy rano statek do Nexo.

Wcześniej jednak odwiedzamy Międzyzdroje, gdzie udajemy się na Promenadę Gwiazd.
Do Międzyzdrojów jechaliśmy w deszczu, niestety pogoda się popsuła na tym etapie.
To jednak nie przeszkodziło nam w tym, by zobaczyć Morze Bałtyckie z punktu widokowego „Gosań”, który również znalazł się na trasie. :)

Deszcz przestaje padać. Jedzie się bardzo dobrze. W końcu docieramy do Dziwnowa, Dziwnówka i Łukęcina, nadmorskich miasteczek, do których mam sentyment, bo będąc małym chłopcem jeździłem tam między innymi na obozy harcerskie. :)
Dziś nawet odwiedziliśmy teren obozu, zobaczyliśmy namioty, w których kiedyś sami spaliśmy...
To były czasy!
Nawet próbowaliśmy z Matyskiem odnaleźć nasz „skarb”, który ukryliśmy w lesie... 13 lat temu. :)
Niestety nie udało nam się go znaleźć, najprawdopodobniej ktoś zrobił to przed nami. :(

Przed Łukęcinem zaliczam nieprzyjemny upadek.
Hamuję, by nie wjechać w zjeżdżającego na pobocze Matyska, niestety zbyt mocno zaciśnięty przedni hamulec powoduje poślizg przedniego koła i szoruję ciałem i sakwami po ziemi.
Wyglądało to groźnie, zwłaszcza że jechało za mną auto. Na szczęście kierowca zachował odpowiednią odległość i się zatrzymał. Mogło dojść do nieszczęścia, to mógł być nawet koniec wyprawy, która ledwie się zaczęła. :/
Na szczęście skończyło się na kilu obtarciach i nadwyrężonym barku. Podnoszę się z ziemi i przepraszam kierowcę, wszystko gra.

Zjeżdżamy do Łukęcina, by zjeść pyszną rybkę... To jest to co uwielbiam nad morzem! :D
Po smakowitej kolacji wyruszamy w dalszą podróż. Mijamy znajome miejscowości: Pobierowo, Trzęsacz, Rewal, Niechorze...
Robi się ciemno, a do Kołobrzegu zostało sporo kilometrów.
Zmęczenie daje coraz bardziej znać o sobie. Brak snu musiał w końcu wyjść i właśnie 30 km od Kołobrzegu zacząłem ponosić konsekwencje tego, że nie poszedłem spać w noc poprzedzającą wyjazd.
Wierzcie mi lub nie ale... zasypianie na rowerze jest możliwe. Matys również jest bardzo senny. W pewnym momencie zastanawiamy się nad tym, czy nie przespać się na przystanku autobusowym w jednej z wiosek. Ostatecznie, resztkami sił, dojeżdżamy do celu, odnajdujemy plażę i rozbijamy na niej namiot.
Idziemy spać!

TRASA:
Świnoujście -> Międzyzdroje -> Wisełka -> Kołczewo -> Międzywodzie -> Dziwnów -> Dziwnówek -> Łukęcin -> Pobierowo -> Pustkowo -> Trzęsacz -> Rewal -> Niechorze -> Lędzin -> Konarzewo -> Rogozina -> Zapolice -> Trzebiatów -> Gołańcz Pomorska -> Bogusławiec -> Błotnica -> Zieleniewo -> Kołobrzeg

PODRÓŻ PKP... :D


DEBATA ZWIĄZANA Z PRZEBIEGIEM TRASY... :D


TRZEBA SIĘ SKUPIĆ, BY DOBRZE ZAPLANOWAĆ DZIEŃ ;)


NA PROMIE „BIELIK” W ŚWINOUJŚCIU


MATYSEK SZALEJĄCY NA PLAŻY


CZY JEST PIĘKNIE?! JEST!!!


”RZUCĘ SIĘ W MORSKIE FALE ALE NIE UTOPIĘ SIĘ, BO...” :D


DZIAŁKO W JEDNYM Z FORTÓW W ŚWINOUJŚCIU :)


MATYS ZAGADAŁ Z ZIOMKIEM I MOGLIŚMY DOTYKAĆ EKSPONATY... ;)


W MUZEUM NALEŻY SIĘ ODPOWIEDNIO ZACHOWYWAĆ... ;P


ZOSTAŁEM POWALONY POCSIKIEM PRZECIWPANCERNYM... ;)


MATYS W SWOIM ŻYWIOLE :D


ARGUS?! HMMM.... :D


ŚWINOUJŚCIE – WIDOK Z LATARNI MORSKIEJ


MIĘDZYZDROJE – SPACEREK PO MOLO


NA PROMENADZIE GWIAZD – DUDEK


WIKINGOWIE ATAKUJĄ! ;)


WIDOK Z PUNKTU „GOSAŃ”


DZIWNÓW – POPSUŁ SIĘ MOST?! ;)


STATECZEK :)


KIEDYŚ BYŁO SIĘ HARCERZYKIEM... :)


SPAŁO SIĘ W TAKICH NAMIOTACH...


I SZUKAŁO SKARBÓW PO LESIE :)


ŁUKĘCIN – ŁEZKA W OKU SIĘ ZAKRĘCIŁA :)


TRZĘSACZ


TRZEBIATÓW


Pozostałe dni wyprawy:
2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9