Wpisy archiwalne w kategorii

woj. Świętokrzyskie

Dystans całkowity:465.90 km (w terenie 100.00 km; 21.46%)
Czas w ruchu:22:25
Średnia prędkość:20.78 km/h
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:155.30 km i 7h 28m
Więcej statystyk

ODYSEJA ŚWIĘTOKRZYSKA 2008 –

Niedziela, 5 października 2008 · Komentarze(15)
ODYSEJA ŚWIĘTOKRZYSKA 2008 – DZIEŃ 2.

Po wczorajszym wieczorku ciężko rano się wstaje. Ale pogoda jaką widzę za oknem bardzo cieszy. :)
Dziś nie pada, nie ma tak wielu chmur na niebie, jak poprzedniego dnia i świeci słoneczko.
Nic tylko jeździć! Niestety moja dzisiejsza jazda staje pod znakiem zapytania, bo partner stwierdza, że na trasę nie wychodzi.
Czarek mówi mi, że jest zmęczony po poprzednim dniu i nie da dziś rady jeździć. :/
Szkoda. Namawiam go jeszcze trochę ale to nic nie daje, a czas goni.
Trudno, pojadę sobie sam, będę zbierał punkty jeśli się da, a potem zobaczę co zrobią z tym na mecie. W końcu przyjechałem na Odyseję żeby pojeździć. :)

O 9:00 ruszyłem na trasę. Chciałem jechać z Moniką i Darkiem ale gdzieś ich zgubiłem.
W takim razie gnam na pierwszy punkt nr 1 ile sił w nogach, by tam na nich poczekać (drugiego dnia obowiązywała kolejność zaliczania punktów).
Wyprzedzam kolejne grupki i tak się fajnie złożyło, że na tym punkcie byłem jedną z pierwszych osób. hehe
Po chwili dojeżdżają Mavic z Piotrkiem, a także Andrzej z Arkiem, z którymi miałem ochotę się zabrać. Podziękowałem im jednak, bo chłopaki szli na wynik, a mnie bolało ścięgno achillesa i głowa, więc było ryzyko, że w takiej formie będę ich hamować. :)
Na szczęście do punktu dotarła też Monika z Darkiem i to właśnie z nimi spędziłem resztę czasu na trasie. :)

Dziś organizatorzy odpuścili punkty nr 2 i 3, więc kolejny jaki zdobywamy to nr 4.
Najpierw jedziemy dość spory odcinek asfaltem, nawigacja banalna, a później kręcimy kilka kilometrów po szutrówce na końcu której zdobywamy punkt. Przez całą drogę mijamy się z wieloma uczestnikami Odysei.

Wracamy na asfalt i jedziemy przez Kołomań, później odnajdujemy niebieski szlak rowerowy i docieramy do krzyżówki w lesie, która nas interesuje. Tam skręcamy na brukową drogę, która wczoraj dała się we znaki Monice i Darkowi. Tak mnie tam wytelepało, że miałem dość. Głowa rozbolała mnie na dobre, a palce drętwiały na tych nierównościach sprawiając taki ból, że musiałem się co jakiś czas zatrzymywać. Dobrze, że na kolejnych takich zawodach będę miał rower ze sprawnym amortyzatorem. :)
Zdobywamy punkt nr 5, przy którym jest sędzia (jeden z nielicznych punktów z sędzią chociaż, że orgowie zapewniali nas o obecności sędziego na każdym punkcie...) ale nic nie mówi widząc, że podbijam kartę bez partnera... Dziwne.

No nic, jedziemy dalej. Odpuszczamy wojaże w terenie i jedziemy asfalcikiem do Zagnańska, potem na wioski Belno i Zalezianka. To był odcinek! Super górki, można było się tam nieźle rozpędzać i pocisnąć na podjazdach. Ja niestety zapomniałem o swoim niedomagającym ścięgnie i po dzisiejszym etapie na nowo zaczęło mnie mocno boleć, z powrotem pojawiła się opuchlizna... :/

Razem z Moniką i Darkiem bez problemy odnajdujemy punkt nr 6 ukryty pośród błot.
Musze powiedzieć, że dobrze jeździło mi się dziś z Bułgarskim Centrum. :D
Wspólnie wracamy z naszego ostatniego punktu do bazy rajdu ale pomyśleliśmy, że fajnie będzie, tak dla własnej satysfakcji zaliczyć jeszcze nr 10, który mieliśmy po drodze.
Tak też zrobiliśmy i jak później się okazało, ten punkt został nam zaliczony. :)

Docieramy na metę.
Odyseja dla nas się zakończyła.

Doprowadzamy siebie i nasze rowery do porządku, bo organizatorzy chcą zrobić szybko zakończenie.

No cóż, spieszy im się, to nic że jeszcze wiele osób jest na trasie, oni robią zakończenie...
W ogóle na temat tej organizacji nie chcę się rozpisywać.
Powiem tylko, że było kiepsko, wręcz żenująco.

Chwała im za to, że organizują taką imprezę, bo dzięki temu wielu ludzi dobrze się bawi ale nie można robić wielu rzeczy w taki olewający sposób.
Przecież każdy z uczestników za start zapłacił 60 złotych, co przy takiej ilości biorących udział w Odysei osób daje sumę około 10000 złotych, więc można było za to kupić woreczki foliowe na mapę...
Żal było mi drużyny, które wylądowały na 2 i 3 miejscu w klasyfikacji, a organizatorzy nie mieli dla nich pucharów... Po prostu przykre to było.

Jedyne świadczenia jakie zapewnił organizator to: mapy, nr startowe, i grochówka, która w drugi dzień była zimna i stała sobie na środku świetlicy w baniaku... :D
Były też do rozlosowania zestawy nagród... aż trzy na około 90 startujących zespołów...

Szkoda, szkoda.
I nie chodzi tu o mnie, bo ja i tak będę jeździć na takie rajdy, pewnie dlatego, że dzięki chłopakom organizującym w sposób perfekcyjny Bike Orient wiem, że takie imprezy mogą sprawić, że wszyscy opuszczają je z uśmiechem na twarzy i dużą satysfakcją. :)
Chodzi raczej o takie osoby, jak Czarek który ze mną jechał i dla którego był to pierwszy raz na takiej imprezie. Napatrzył się i chyba więcej w czymś takim nie weźmie udziału.

Pomijając porażkę organizacyjną trzeba nadmienić, że na niewielkiej ilości punktów byli sędziowie. Widziałem dużo osób, które zdobywały punkty samotnie (w tym ja drugiego dnia :D), inni widzieli, o zgrozo, zawodników-kozaków przemieszczających się autami (jeden z takich zespołów zajął trzecie miejsce w klasyfikacji „stulatków”). Przykre.
Jak to jest możliwe, że zostałem sklasyfikowany (chyba 26 miejsce) z Cezarym, jako zespół skoro w drugim dniu jechałem sam?! I to tyle. :)

Na koniec miłe rzeczy. :D
Cieszę się z super spędzonego weekendu w towarzystwie rowerowo zakręconych osób.
Poznawanie takich ludzi, jak Kasia, Andrzej, Arek, Mavic oraz Piotrek to czysta przyjemność.
Myślę, że podobnie jak ja, dobrze bawiła się większość uczestników. :)

Dla mnie było to kolejne spore doświadczenie w orientowaniu się. :)
Wiem jakie błędy popełniłem na trasie, wiem jak powinienem lepiej się przygotowywać do tych zawodów i niech to zaprocentuje w przyszłości. :)

Dziękuję wszystkim za dobrą zabawę!

ODYSEJA ŚWIĘTOKRZYSKA 2008 –

Sobota, 4 października 2008 · Komentarze(18)
ODYSEJA ŚWIĘTOKRZYSKA 2008 – DZIEŃ 1.

Wreszcie nadszedł ten długo oczekiwany dzień. :)
Już ponad miesiąc wcześniej zdecydowałem, że wystartuję w tej imprezie. Miałem jechać w parze razem z Damianem ale niestety ważne sprawy zatrzymały go w domu – szkoda, bo brakowało tego poczciwego chłopca na Odysei – nie tylko na trasie. ;P
Zapewne jeszcze nie raz sobie to powetujemy. :)

Tydzień przed startem zaczęło się poszukiwanie przeze mnie partnerki lub partnera do jazdy. Okazało się to niełatwym zadaniem, bo każdy już miał inne plany weekendowe (szkoła, praca itp), niestety ciężko na ostatnią chwilę zmieniać plany i wyrzucać trochę pieniędzy, gnać 350 km, by śmigać na rowerze po lasach, topiąc się w kałużach i błocie przy padającym z nieba deszczu, który potęguje uczucie zimna...

No właśnie... :D
Takie warunki panowały na trasie w sobotę. :)
Całą noc poprzedzającą start padało... Padało również na starcie i tak aż do mety. :D
Większość ścieżek leśnych zamieniła się w potoki, a mniejsze przecinki w grzęzawiska, gdzie koło roweru zapadało się w błoto aż po piasty...
Do tego było zimno i ten ciągle padający deszcz, deszcz, deszcz...
Mimo to na starcie pojawiło się prawie 90 ekip, a więc jakieś 180 osób. :D

W sobotę, w Zagnańsku, który był bazą imprezy, spod Dębu Bartek, o godzinie 10:00 wystartowali uczestnicy rowerowego rajdu na orientacjęOdyseja Świętokrzyska 2008 – wszyscy uśmiechnięci, choć organizatorzy zadbali o to, by u wielu pojawiały się nerwy... :)
Do dziś się zastanawiam jak można dać ludziom w taką pogodę mapy, które nie są ofoliowane, mimo zapisu w regulaminie, który zapewniał o otrzymaniu zafoliowanej mapy... :D
Nic to, nie o organizatorach chciałem tu pisać. :)

Wśród osób na starcie pojawiło się kilku ludzi z BS, byli:
Monika, która startowała w parze z Darkiem – team: Bułgarskie Centrum. :D
Tomek jadący wspólnie z przesympatyczną Kasią – team: Nie jesteś w moim typie. :)
Napierator Mavic z bratem Piotrkiem (piękne imię :D) – KTR Bike Orient
Był również Mnowaczy oraz Japierdykam, których akurat nie udało mi się jeszcze poznać.:)
Startowałem jeszcze ja, a moim partnerem był Cezary, który przyjechał razem z mną z Wrocławia i z którym znamy się nie od dziś dlatego pewne rzeczy mnie nie dziwiły. ;)

Ok. Startujemy.
Po zapoznaniu się z mapami, które jeszcze były czytelne, pociskami razem z Czarkiem na punkt nr 12, który chyba wszyscy obrali sobie za pierwszy na trasie. :) (nr 14 i nr 15 zostały anulowane przez organizatorów)
W Zagnańsku wszyscy jadą szybko, często prędkość dochodzi do 40 km/h. Cezary rzucił się do wyprzedzania, cieszy mnie to, bo wygląda na to, że ma więcej siły niż wcześniej zapowiadał. :D
Gonię za nim, ciągle wyprzedzamy ludzi, w końcu skręcamy na Jasiów, zaczyna się podjazd, ciągle ciśniemy i jest cool, wiele osób już pasuje z tempem, a wśród nich mój partner, jakby to powiedział Darek „skończyło się rumakowanie”. :D
Szkoda, że tak szybko – czekam. Cezary dojeżdża, skręcamy w las, po chwili cały rower zapiaszczony, teraz już mi wszystko jedno czy jadę po błocie, czy po kałużach, już wiem, że to będzie błotna apokalipsa. :D
Podoba mi się ta zabawa. :)
Wpadamy na dwunastkę bez problemu, razem z nami jest masa innych ludzi.

Kolejny punkt, jaki mamy w planach to nr 8 – tam również jedzie reszta zawodników i również docieramy na niego bez problemu.
Niestety po zdobyciu tego punktu usłyszałem od Czarka, że on chce wracać.
Wszyscy odjeżdżają a ja prowadzę z nim negocjacje – szkoda czasu, szkoda nerwów, szkoda moknąć stojąc w deszczu, szkoda w ogóle wysłuchiwać pretensjonalnych tekstów... :/
Na szczęście jakoś udaje mi się go przekonać byśmy jechali dalej. Z drugiej strony bardzo żałuję, że nie spróbujemy zaliczyć wszystkich punktów, że mocno okroimy trasę. Trudno, postanawiam, że będę się bawił każdym kilometrem trasy, a zdobyte doświadczenie przyda się kiedyś. :)

Wyjeżdżamy na asfalt i mkniemy do wioseczki Odrowążek, po kilku kolejnych kilometrach wjeżdżamy w las, by zgarnąć nr 5 umiejscowiony przy terenach zrębowych. Wracamy z powrotem na asfalt. Wtedy jeszcze nie zauważyłem w jak bezmyślny sposób ominęliśmy dziewiątkę – jak się później okazało, już jej nie zdobyliśy.

Z piątki jedziemy na nr 6 położony przy zielonym szlaku w sąsiedztwie skał.
Punkt wydaje się łatwy do zdobycia od strony Bliżyna i tak też robimy dzięki czemu nie mieliśmy z nim problemów. Za to na punkcie spotkaliśmy kilka ekip, które straciły na niego sporo czasu.

Dalej chcemy z Czarkiem dotrzeć do szutrówki położonej na południe od punktu. Prowadzą do niej liczne przecinki i zielony szlak. Ten odcinek to był hardcore. :D
Na pokonanie 4 kilomtrów straciliśmy koło 40 minut. :D
Tony błota, rozlewiska, szlak zamieniający się w ścieżki, strumyczki, masa kamieni i drzewa leżące na drodze... To było coś. :)
Będąc na szutrówce podążamy w stronę nr 7, w okolicach którego spotykamy Kasię i Tomka. Krótka, miła pogadanka i razem wbijamy się na przecinkę prowadzącą do siódemki. Kolejny punkt na naszym koncie.
Kasia z Tomkiem wracają do szutrówki, a my z Cezarym przebijamy się przecinkami na zachód, by dotrzeć do asfaltu.

Dalej gnamy wzdłuż asfaltu przez Suchedniów, następnie skręcamy na brukową drogę, jeszcze jeden skręt, trochę błota, kamyczków i zdobywamy nr 11. :)
Zaraz potem czeka nas kolejny arcyciekawy odcinek. :D
Od jedenastki do nr 10 jest prosto, jak z bicza strzelił, 4300 metrów. Punkt może i łatwy nawigacyjnie ale nieźle dał w kość ten odcinek. Niemal cały wyglądał tak, że jechaliśmy wąskim pasem na środku dróżki, a po bokach mieliśmy głębokie koleiny po traktorze, wypełnione wodą i błotem. Co tu dużo kryć... parę razy noga się zapadała w błocie. :D

Tuż przed samym punktem, czeka nas jakieś 500 metrów walki z piachem, który choć mokry to i tak jest ciężko przejezdny (zwłaszcza dla tych co z przodu mają do dyspozycji tylko blat hehe). Wreszcie zdobywamy dziesiątkę.
Za chwilę cofamy się, by dotrzeć do szutrowej drogi. Na naszej mocno okrojonej trasie został jeszcze jeden punkt do zdobycia – nr 13.

Ten szutrowy odcinek to niemal ciągle podjazdy, mi się podoba. :)
Po jakimś czasie docieramy do asfaltu i skręcamy w stronę Belna, tuż przed samą wioseczką jedziemy skrajem lasu i zgarniamy nasz ostatni punkt.

Zostaje nam powrót na linię mety ale to już prościzna. ;)

Oddajemy kartę i idziemy myć rowery. :)
Później trzeba z siebie zrzucić kilogramy błota i piachu, a więc pakuję się pod prysznic w kompletnym rynsztunku rowerzysty. :D

Wieczór mija na miłych pogaduszkach w „Mini-barze” przy internacie i takich tam innych. ;)
Jest wesoło – jest tak jak miało być. :)
Jedni wcinają hamburgery, inni pierogi, pan za ladą się cieszy, bo mu obrót w sklepie podbiliśmy, tylko miejscowi nie wiedzą o co chodzi. ;)

Mogę tylko podziękować za super towarzystwo Kasi i Monice, Darkowi, Arkowi, Andrzejowi, Piotrkowi, Pawłowi, Czarkowi i Tomkowi. :)

Tak w ogóle to Mavic potrafi wziąć takiego gula jak mało kto. :D
Chociaż Darek też jest niezły, tyle że on to już klasa światowa – doświadczony zawodnik. ;P

Po pierwszym dniu team BIKEstats.pl zajmuje 40 miejsce – słabo ale fajnie, że w ogóle jakieś zajął, bo po drugim PK było ryzyko niesklasyfikowania. ;)
Z resztą, najważniejsza jest dobra zabawa.

Zdjęć niestety nie mam, może będą jakieś jak uda mi się je zdobyć.
Ja w każdym razie nie robiłem żadnych.

300 kilometrów razem z Kosmą w jej urodziny

Czwartek, 24 lipca 2008 · Komentarze(8)
24. lipca to urodziny mojej Mamy i to właśnie jej dedykuję dzisiejszą trasę – każdy jej kilometr! :)

24. lipca to również urodziny Kosmy i to właśnie z nią zrobiłem dzisiejszą trasę – każdy jej kilometr! :D

Pamiętam dzień, w którym Kosma zagościła na BS. :D
Nie myślałem wtedy, że za kilkanaście miesięcy z tą niepozorną dziewczynką przejadę dystans dzienny wynoszący ponad 300 km. :)
A jednak tak się stało!
Skąd w ogóle pomysł na 300 km?! Ano pomysł był Moniczki, która w swoje osiemnaste urodzinki chciała zrobić coś wielkiego. I wiecie co?! Zrobiła to! Jestem z niej dumny!

Dobrze. Coś tam trzeba by napisać na temat trasy. :D
Dnia poprzedniego, późnym wieczorem wsiedliśmy z Moniką w pociąg i ruszyliśmy do Warszawy. Wybraliśmy Warszawę ponieważ wiał północny wiatr, a zależało nam na tym by trasa była poprowadzona tak, że wiatr na jej przebiegu wieje nam w plecy. :)
Po prostu chcieliśmy zwiększyć swoje szanse na powodzenie. ;)

Mieliśmy zamiar przespać się w pociągu, by troszkę odpocząć. Tak się jednak nie stało, gdyż niemal całą drogę przegadaliśmy z chłopakami, którzy również jechali z nami w wagonie z rowerami. Jeden zaczynał swą wyprawę, a drugi kończył... :)
Widać bikerów jest pełno na tym świecie! :D

W Warszawie zawitaliśmy koło 3 w nocy. Nie tracąc czasu pojechaliśmy na Stare Miasto, by poczuć troszkę warszawski klimacik. ;)
Następnie skierowaliśmy się w stronę Piaseczna, by opuścić miasto.
I dalej jechaliśmy ciągle na południe w stronę Dąbrowy Górniczej. :)

Co jakiś czas robiliśmy postoje, by coś zjeść, dać odpocząć mięśniom i generalnie czerpać z pokonywania trasy przyjemność. :)
Przyjemności też nie zakłócił nam nawet padający przez około 150 kilometrów deszcz. :D
Po prostu było fajnie. Wiatr nam pomagał ale przeszkadzało za to zmęczenie wynikające z nieprzespanej nocy. Podpieraliśmy się napojami energetyzującymi wśród których prym wiódł kultowy Tiger! :D

W połowie trasy zrobiliśmy sobie porządniejszą przerwę. Było to w miejscowości Końskie.
Odwiedziliśmy tam lokalną pizzerię, by odpocząć, zjeść ciepły posiłek i wypić zimne piwko. :)
Przy okazji poznaliśmy fajnego gościa z obsługi, który okazał się również bikerem. Downhill to jest jego pasja, dużo o tym pogadaliśmy. Czas miło leciał ale trzeba było w końcu się ruszyć, bo zostało nam ponad 150 km do pokonania jeszcze. :D

Następne 100 km minęło bardzo przyjemnie! Nie padało, świeciło słoneczko. Po prostu miodzio! Na tym etapie cudnym pomysłem Moniki było zatrzymanie się we Włoszczowej (to ta od dworca PKP :D ), by na tamtejszym ryneczku zakupić pyszne lody! Bardzo smakowały. :)
Monia jednak zna się na rzeczy. hehe

Gdy mieliśmy 240 km na liczikach znaleźliśmy się w okolicach Koniecpola, a konkretnie w Ulesiu. Tam odwiedziliśmy rodzinę Moniki. Posiedzieliśmy troszkę, zjedliśmy kolację i pośmialiśmy się. Dla mnie najfajniejsze w tych odwiedzinach było to, że mogłem poznać kolejną damę z BikeStats, która jeździ na rowerze!
A któż to był?! :D
Ania! Która okazała się bardzo sympatyczną osóbką – chyba ma to po cioci. :D

Skończył się odpoczynek. Nastał czas na pożegnanie z rodziną Moni i ruszamy dalej.
Szybko okazało się, że nastał czas również na co innego...
Mój organizm się zbuntował. Przestały działaś wszelkie Tigery i inne wynalazki, które w siebie wlałem...
Może i nogi chciały jechać ale serducho i cała reszta nie pozwalały.
Po prostu byłem bliski zasłabnięcia. Gdy przestawałem pedałować i zatrzymywaliśmy się na postoju to kręciło mi się w głowie. Było to dla mnie dramatyczne, bo bałem się że z mojego powodu Monika może nie przejechać tych 300 kilometrów...
Wiedziałem, że się będę starał ale organizmu nie da się oszukać. Każdy kilometr był wyzwaniem a zostało ich jeszcze... osiemdziesiąt...
Obawiałem się najgorszego. :/
Wyszło zmęczenie z ostatnich dni...
Nieprzespana noc... byłem świeżo po wyprawie na Bornholm i co najważniejsze organizm na pewno nie zapomniał o tym w jaki sposób tą wyprawę zakończyłem. :D
Zbuntował się...

To sprawiło, że ostatnie kilometry pokonywało nam się ciężko... dookoła lasy i ciemność. Monika czuła się dobrze ale ja byłem pełen obaw o to czy podołam, czy wytrzymam. Na szczęście nigdzie po drodze nie poległem. :)

Wyjazd zakończyliśmy w pięknym stylu!
Gdy na licznikach pojawiło się 300 km... uśmiechnęliśmy się. Musiała pojawić się radość!
Po jakichś kilku minutach odezwało się niebo! hehe
Pewnie dało znać osobie, by pokazać że też się cieszy razem z nami, coś tam nawet pobłyskało (prawie jak fajerwerki)...
A za chwilę niebo popłakało się z radości! No mówię... płakało jak bóbr! :D
Pioruny gdzieś tam w oddali waliły, a nas znosiły z drogi sztormowe fale.
Wreszcie dopłynęliśmy na Mydlice. :)

Choć były na trasie momenty groźne to... PIĘKNIE BYŁO! :D

p.s.
Dzięki Monia! :)


TRASA:
Warszawa -> Piaseczno -> Jazgarzew -> Wólka Pęcherska -> Bogatki -> Łoś -> Zawodne -> Prażmów -> Lesznowola -> Zakrzewska Wola -> Mieczysławówka -> Kobylin -> Grójec -> Belsk Duży -> Łęczeszyce -> Kozietuły -> Górki-Izabelin -> Mogielnica -> Cegielnia -> Brzostowiec -> Nowe Miasto nad Pilicą -> Żdżarki -> Odrzywół -> Żardki -> Drzewica -> Brzustowiec -> Snarki ->Rozwady -> Kotfin -> Gościniec -> Kamienna Wola -> Korytków -> Gowarczów -> Kornica -> Końskie -> Wincentów -> Gatniki -> Sielpia Wielka -> Plenna -> Radoska -> Kapałów -> Mularzów -> Jóźwików -> Sarbice Pierwsze -> Łopuszno -> Jedle -> Mieczyn -> Jakubów -> Krasocin -> Sułków -> Belina -> Włoszczowa -> Kuzki -> Czarnca -> Secemin -> Brzozowa -> Koniecpol -> Stary Koniecpol -> Luborcza -> Ulesie -> Olbrachcice -> Święta Anna -> Aleksandrówka -> Przyrów -> Julianka -> Ponik -> Złoty Potok -> Żarki -> Myszków -> Leśniaki -> Czekanka -> Siewierz...
Dąbrowa Górnicza/Ujejsce – Gołonów –Mydlice


POD CHATĄ kARTOFLA


ZAMEK KRÓLEWSKI – WARSZAWA


STARTUJEMY...


KOSMA NIKOMU NIE ODPUSZCZA! ;)


UFF... JUŻ TYLKO ZOSTAŁO 200 KILOMETRÓW :D