Dziś eskortowałem Asię do pracy. Fajnie było. :) Na zjeździe z estakady wykręciłem V-max ponad 50 km/h – kiedyś muszę zrobić tam 60. :D Wracając do domu zboczyłem nieco z trasy i zaliczyłem jeszcze Lasek Osobowicki. Jak zawsze, podobało mi się tam, mimo że ścieżki w lasku są teraz mokre i błotniste.
Dziś podziwiałem w lasku obfite występowanie bluszczu. W Wikipedii wyczytałem, że bluszcz jest postrzegany jako symbol wierności i trwałości życia. Ciekawe, ciekawe. :)
Po południu pojechałem na Kozanów – Asia akurat kończyła pracę. Spotkaliśmy się w Parku Zachodnim. Razem ruszyliśmy przez Most Milenijny na Cmentarz Osobowicki, by odwiedzić Jarka.
Ale dziś wiało! Na Moście Milenijnym i estakadach momentami było dość ciężko. Choć muszę się pochwalić, że na jednej z estakad, gdy cisnąłem pod górkę, udało mi się wyprzedzić bikera. Biker ten może nie był kolarzem pierwszej klasy, bo taszczył za sobą wózek z klamotami, miał długą brodę, był nieco nieświeży, a z kieszeni wystawała mu szyjka butelki z tanim winem... Nie mniej jednak... jednego bikera ścignąłem! :D
W ogóle, wracając jeszcze do pogody, dzisiaj we Wrocławiu mieliśmy niezły miszmasz. Pogoda zmieniała się z godziny na godzinę. Przykładowo, jak wychodziłem z domu było piękne niebieskie niebo, godzinę później... padał śnieg. Posypało może z 10 minut, przeszła czarna chmura i... znów mieliśmy niebieskie niebo. Jednak sprawdza się powiedzenie „W marcu jak w garncu”. :)
To był dobry dzień. Choć trochę przeżyłem wieczorną klęskę, którą dwukrotnie poniosłem podczas gry w kości z Asią, Moniką i Czarkiem. Następnym razem się odkuję. ;)
TRASA: Po Wrocławiu: Krzyki, Grabiszyn, Gądów Mały, Kozanów, Osobowice
Tytuł wpisu nie jest przypadkowy. :) Otóż jadąc dziś późnym wieczorem chodnikiem na ulicy Klecińskiej miała miejsce taka sytuacja: Jadę, jadę... Przede mną idą obok siebie dwa lachony. :D Jako, że one zajmowały cały chodnik i nie mogłem ich wyminąć, bo po bokach leżały śnieżne zaspy, a latać też nie umiem... Powiedziałem grzecznie "przepraszam". Dziewczynki się obróciły, popatrzyły na mnie i... nagle krzyk! Jeden wielki pisk: "O Jezuuuuuuuuuuu!". :D No cóż, chyba widząc mnie w kominiarce tuż za sobą, wzięły mnie za jakiegoś gwałciciela. Na szczęście w porę zorientowały się, że jeżdżę sobie tylko na rowerze, bo to przecież zdrowo tak wieczorem. Ich krzyk zamienił się w śmiech, bo po prostu cała ta sytuacja była zabawna. A niewiele brakowało, by próbowały mnie znokautować torebką, obcasami i czym tam jeszcze się da. ;)
Klecińską jechałem oczywiście po swojego Aniołka, który po 22-ej kończył pracę. Fajnie się jechało. Tylko nogi trochę zmarzły. Jednak przy minus dziesięciu stopniach trzeba na buty SPD zakładać ochraniacze... :D
Dziś znów późnym wieczorem, nawet bardzo późnym - niewiele brakowało a... skończyłaby nam się doba. ;) Piszę "nam", bo dziś po krzyckich i gajowych ulicach pojeździła ze mną Asia.
Szybciutko, króciutko, mokrutko i trochę zimniutko ale jakże przyjemnie! :) Udało nam się zrobić nawet niezły sprint na Ślężnej - zakończony sukcesem, bo zdążyliśmy na zielone światło. :D Ja przejechałem na zielonym, a Asia też na zielonym ale... takim mocno dojrzałym. ;)
Taka okazja! Grzech nie skorzystać. Mam nadzieję, że nikt mnie nie przelicytuje. ;) Póki co cena jest niska, bo tylko 20 zł. W pakiecie z grzańcem są jeszcze inne atrakcje. Od dziś odmawiam zdrowaśki, bo chcę zostać zwycięzcą tej aukcji. :D Co cieszy... Kosma pieniędzmi uzyskanymi z licytycji zasili konto WOŚP. Z tych pieniędzy skorzystają szpitale leczące chore dzieci. Cel szczytny. A „Grzaniec Kosmy”... to marzenie każdego bikera! :D
...
Co do dzisiejszej jazdy... była bardzo przyjemna. Tak przyjemna jak smak „Grzańca Kosmy”, bo kręciłem sobie z moim Aniołkiem. :) Trasa taka sama jak w dwóch poprzednich dniach. Pora jazdy i pogoda, niemal identyczne jak poprzednio. :)
Zbyt dużo czasu na rower dziś nie było, bo mieliśmy nieco napięty grafik dnia. Jednak... po godzinie 23, gdy już byliśmy w domku i odpoczywaliśmy postanowiliśmy zakończyć dzień krótką przejażdżką. :)
Pojechaliśmy sobie z Aniołkiem na Tarnogaj, tam zrobiliśmy nawrotkę i po niedługim czasie byliśmy z powrotem w ciepłym mieszkanku.
Wrocław wygląda jak górski kurort. :D Na parkingach stoją zasypane śniegiem auta. Wzdłuż dróg leżą śnieżne zaspy. Główne ulice są pokryte błotem pośniegowym, a na bocznych... przydałyby się łańcuchy na kołach. ;) My dziś częściowo próbowaliśmy jechać chodnikami, to jednak była katorga. Większość tego krótkiego dystansu pokonaliśmy taplając się właśnie w leżącym na drogach błocie pośniegowym.
Poniżej wrzucam kilka fotek z wczorajszego spaceru do Parku Południowego oraz jedną bonusową na wstępie. ;)
Tragedia. :D Nie wiem co mnie podkusiło żeby przed drugą w nocy wyjść jeszcze na rower i pojechać z Krzyków na Kozanów po moją Asię, która tak późno kończyła pracę. To chyba miłość. ;)
Nie chodzi o porę dnia/nocy. Chodzi o warunki panujące na wrocławskich drogach i chodnikach. Od piątkowego południa niemal nieprzerwanie sypie śnieg. Próbowałem początkowo jechać chodnikami i ścieżkami ale to po prostu było praktycznie niemożliwe. Byłem zmuszony jechać drogą, na której leżał trochę rozjeżdżony przez auta śnieg. Na szczęście o tej porze samochodów jeździło bardzo mało, w większości były to taksówki i pługi śnieżne sypiące sól.
Mimo wszystko dojazd na Kozanów był ciężki. Na brak adrenaliny nie narzekałem. Wyzwaniem były przejazdy przez skrzyżowania, bo tam tworzyły się w niektórych miejscach małe zaspy śnieżne, przez które rowerem ciężko było przejeżdżać. Wielce ciężko było też na ulicach, gdzie ruch samochodowy o tej porze praktycznie się nie odbywa, tam rower tańczył po całej drodze, bo pod głębokim śniegiem była oblodzona nawierzchnia.
W końcu dotarłem pod prackę Asi i mogliśmy razem wracać do naszego mieszkanka. Niestety i tak nie było dane jechać nam we dwójkę, bo Asia wolała wracać chodnikami. Jest twarda. Do tej pory zastanawiam się jak mogła znosić tak długo katorżniczą jazdę po zasypanych chodnikach (na dziesięciu kilometrach trasy na Kozanów chyba tylko 500 metrów chodnika było potraktowane przez pług). Umówiliśmy się, że ja cisnę do domku i robię herbatkę czekając na nią.
Po południu pojechałem z Asią na szczepienie. Zanim dojechaliśmy do przychodni to znów poszło mi ogniwo w łańcuchu. W czasie gdy Asia była kłuta igłą, ja skuwałem łańcuch. :)
Następnie pojechaliśmy na Kozanów, zrobiliśmy rundkę po Parku Zachodnim, wałach i odwiedziliśmy kaczki nad Odrą. Ptaszyska jakieś wygłodniałe albo po prostu nienajedzone. Jak tylko widzą zbliżających się do nich ludzi to podchodzą całą gromadą i czekają na rzucany im chleb i bułki. Śmiesznie to wygląda.
Na sam koniec odwiozłem Asię do pracy i wróciłem na nasze mieszkanko do swoich obowiązków, czyli gotowania, prania, prasowania, odkurzania i mycia okien. ;)
W tym dniu rankiem pojechaliśmy autkiem z moim Aniołkiem na Bielany Wrocławskie zrobić zakupy. Następnie do Świebodzic odwiedzić rodzinę Asi. Po powrocie krótki odpoczynek w domku i w końcu wyszliśmy pojeździć - niezbyt dużo ale było bardzo fajnie. Jeździliśmy już bardzo późnym wieczorem. A kręciliśmy sobie po ścieżkach pobliskiego Parku Południowego. Rewelacyjnie jeździło się po parkowych alejkach, na których leży ubity śnieg. Poza tym miejscowy stawik jest mocno skuty lodem i objechaliśmy sobie go dookoła przy okazji... zdobywając wszystkie jego wyspy. :) Było klimatycznie i sympatycznie! Taką zimę możemy mieć aż do wiosny. :)
Nie choruję na tzw. "cyklozę".
Pokonywanie dystansu i własnych słabości, poznawanie nowych miejsc i ludzi (w niektórych można nawet się zakochać :D ), zdrowe i przyjemne spędzanie wolnego czasu - o to w tym wszystkim chodzi!
I tak właśnie wygląda ta moja zabawa z rowerem. :)
Uwielbiam jeździć długie dystanse i pokonywać podjazdy.
Kocham lasy, kocham góry, kocham jeździć. :)
Czasem bawię się w rowerowe rajdy na orientację ale najwięcej radości sprawia mi podróżowanie z sakwami. W wakacje 2009 roku wraz z moją kochaną Asią i przyjacielem Mateuszem pokonałem trasę Dookoła Polski. Łącznie przejechaliśmy niemal 4000 kilometrów w ciągu 30 dni. Na trasie towarzyszyli nam nasi Przyjaciele. Poza tym mam na swoim koncie wypady do Pragi, Wilna oraz na Bornholm. W głowie są kolejne plany. :)
Na blogu BIKEstats.pl dodaję regularnie i nieregularnie wpisy od czerwca 2006 roku. Można tam znaleźć tysiące zdjęć, oraz setki opisanych tras i relacji z wycieczek mniejszych i większych. :)
Trochę statystyki:
PRZEBIEG: 52'788 km (30.04.10)
MAX DYSTANS: 323,40 km (24.07.08)
MAX PRĘDKOŚĆ: 72,00 km/h (Puchaczówka, 20.09.09)
POWYŻEJ 300 km: 2 razy (stan na 19.03.12)
POWYŻEJ 200 km: 16 razy (stan na 19.03.12)
POWYŻEJ 100 km: 170 razy (stan na 19.03.12)