No i stało się.
To co od dawna chodziło mi po głowie ziściło się. Choć może nie w 100%, to najważniejsza część planu została wykonana.
Chciałem zdobyć Śnieżnik (1425 m n.p.m.), ale nie tak jak robi to większość ludzi.
Chciałem zdobyć Śnieżnik wyjeżdżając rowerem spod klatki mojego bloku na wrocławskich Krzykach, dojechać do Gór Złotych, pokonać je, pokonać kolejne podjazdy, pokonać śnieżne warunki panujące na szlaku i stanąć na szczycie tej osobliwej góry.
Chciałem to zrobić zimą.
Zrobiłem.
Śnieżnik zdobyty!
© Mlynarz
Wszystko zaczęło się wczesnym rankiem, można powiedzieć nawet, że w nocy, bo wystartowałem z mieszkania o 3:20, gdy niemal cały Wrocław spał.
Po przejechaniu kilku kilometrów znalazłem się poza granicami miasta, dookoła panowały ciemności, na niebie świecił księżyc i mieniły się miliony gwiazd, do płuc wdzierało się mroźne powietrze, a wszędzie gdzie nie spojrzałem widziałem bezgraniczną przestrzeń. Tylko od czasu do czasu, gdy przejeżdżałem przez przystrojone jeszcze świątecznie wioski, przypominałem sobie o bożym świecie.
A tak... wolność i można jechać przed siebie, do przodu.
Że życie nie jest bajką, wiedzą wszyscy, wiem też ja.
W mojej bajce problemem był... brak sił.
Po wtoczeniu się na pierwsze małe wzgórza spotkane na trasie wiedziałem, że to nie jest mój dzień. Po prostu brakowało mi mocy, choćbym nie wiem jak bardzo chciał, nie miałem mocnej łydki, by pociągnąć z siłą pokonywanie podjazdów.
Miałem jednak upór, i miałem też cel.
Celem było zdobycie Śnieżnika a miało mi w tym pomóc konsekwentne posuwanie się do przodu.
To nic, że jechało mi się ciężko.
Przebrnąłem jakoś przez nocny etap wypadu i dotarłem do Ząbkowic Śląskich, w których nieco się pokręciłem oglądając miejscowe zabytki.
Gdy opuściłem to ładne miasteczko zmierzałem do Kamieńca Ząbkowickiego. Było ciężko, miałem kryzys, po głowie chodziła mi myśl o tym, by jednak dać sobie spokój. Nie chciałem odpuścić.
Podczas gdy myśli w głowie kotłowały się i prowadziły ze sobą bój... pękł mi łańcuch w rowerze. Nie powiem żeby mnie to ucieszyło, bo naprawienie go przy pomocy skuwacza, którym dysponowałem nie było proste. W końcu udało się i można było jechać dalej.
Złoty Stok. Po dotarciu do tej miejscowości przywitały mnie góry. Zacząłem mozolnie pokonywać podjazd na Przełęcz Jaworową (707 m n.p.m.) w Górach Złotych, którą doskonale pamiętam z wyprawy
„Dookoła Polski”. Dziś trudniej mi się na nią wjeżdżało niż podczas wyprawy, gdy ciągnąłem sakwy na przyczepce. Aż taki byłem słaby.
Trochę się ratowałem batonikami, czekoladą i kanapkami, które przygotowała mi
Asia – niezbyt bardzo pomagało. Tak naprawdę, jeśli nie jest się przygotowanym do jeżdżenia po górach, jeśli za mało się jeździ na rowerze, to nie ma co liczyć na to, że nagle będzie się pokonywać podjazdy w stylu Pantaniego. Ja na to dziś nie liczyłem, pogodziłem się ze swoją słabością i... brnąłem do przodu.
Z przełęczy zjechałem do Lądka Zdroju. Odwiedziłem tamtejszy park i kierowałem się na Stronie Śląskie. Następnie kostką brukową i zaśnieżonym asfaltem do Kletna, za którym zjechałem z drogi i znalazłem się na górskim szlaku.
W tej chwili rozpoczęła się walka z górą, byłem na wysokości nieco ponad 700 metrów. Do zdobycia szczytu potrzebne jest drugie tyle pokonanego przewyższenia, a to nie było łatwe tego dnia, gdyż szlak (poruszałem się rowerowym ER2) w całości był zaśnieżony i oblodzony, często rower trzeba było pchać, bo niestety nie dało się wjeżdżać. W nawigacji bardzo pomagał mi GPS, który tego dnia pomyślnie przeszedł chrzest bojowy.
Ciężko, bo ciężko, ale krok po kroku brnąłem w stronę szczytu. Na trasie mogłem podziwiać piękne, białe zbocza Masywu Śnieżnika, które tego dnia wyglądały niesamowicie. Nad nimi było błękitne niebo i intensywnie świecące słońce – to sprawiało, że górskie krajobrazy oglądało się z podwójną przyjemnością. Wreszcie dotarłem do Schroniska na Śnieżniku, stamtąd zostało jedynie pokonanie zielonego szlaku (około 200 metrów przewyższenia), by stanąć na szczycie. Na tym odcinku rower trzeba było pchać, a czasem nawet wnosić. Nogi zapadały się w śniegu, lub ślizgały na oblodzonych kamieniach. Z góry schodziło wielu turystów, bo było stosunkowo późno. Wszyscy patrzyli się na mnie z niedowierzaniem.
Wreszcie dotarłem na szczyt. O godzinie... 16:00.
Po ponad dwunastu godzinach od wyjechania z Wrocławia mogłem cieszyć się nagrodą. Stałem na wysokości 1425 metrów nad poziomem morza. Stałem na białym, zasypanym śniegiem i skutym lodem szczycie Śnieżnika – góry, którą tego dnia tak bardzo chciałem zdobyć.
Podziwiałem przepiękny widok białych gór, za którymi chowało się już słońce. To było niesamowite.
Na szczycie byłem sam, nie było nikogo oprócz mnie i Treka.
Poczułem się wspaniale.
Ten bezkres gór i gwiżdżący w uszach wiatr, jego smagające lodowe podmuchy – tego chyba nigdy nie zapomnę. Zrobiło to na mnie olbrzymie wrażenie.
Pora była już późna, zostało mi 30 minut dobrej widoczności, dlatego należało szybko wracać ze szczytu. W mig znalazłem się pod schroniskiem. Tam założyłem kominiarkę, bo zrobiło się mroźno. Temperatura na szczycie była w okolicy –10 stopni Celsjusza.
Od schroniska został mi zjazd niebieskim szlakiem do Międzygórza. Na szczęście nie był bardzo oblodzony i w większości dało się jechać. Zjazd jednak był bardzo zachowawczy, bo widoczność słabła, a pod śniegiem czyhały pułapki, trzeba było uważać.
Po drodze do Międzygórza spotkałem ratownika GOPR-u. Zaczepił mnie i pytał czy nie zwieźć mnie autem na dół. Nie trzeba było. Chciałem jechać rowerem. Było mi ciepło, byłem zadowolony ze zdobycia szczytu, przez chwilę poczułem się mocniej niż jeszcze kilka godzin wcześniej. Wydawało mi się, że jestem w stanie wrócić do Wrocławia o własnych siłach, że dojadę na rowerze. To byłoby coś, pomyślałem, by zdobyć Śnieżnik wyjeżdżając z Wrocławia rowerem, a później jeszcze wrócić trzaskając przy tym łącznie trzysta kilometrów, a wszystko to zimową porą. Byłoby pięknie.
W Międzygórzu kupiłem w sklepie sok. Bo z napojów został mi jedynie termos z herbatą.
Trochę odpocząłem i za cel obrałem... Wrocław. Chciałem jechać przez Paczków, tak by wyszło mi łącznie 300 kilometrów. To wiązało się z tym, że po drodze muszę pokonać kilka górek. Wziąłem się do pracy. Najpierw czekał mnie spory zjazd z Międzygórza, dość mocno na nim zmarzłem, bo pęd lodowatego powietrza przenikał przez ubrania. Znalazłem się w Idzikowie. Tu zaczęły się podjazdy. Od czasu do czasu miałem z górki, ale niemal ciągle się wspinałem. Męczące to było, raz 100 metrów przewyższenia w górę, raz w dół.
Zmierzałem w stronę Przełęczy Kłodzkiej (483 m n.p.m.) drogą, którą odkryłem we wrześniu z Asią, kiedy to wybraliśmy się pojeździć w pewien weekend po
Górach Złotych.
Strasznie byłem umęczony, miałem już dość. Teraz wiedziałem już, że sama silna wola nie wystarczy. Po prostu już organizm zaczynał się buntować, mówił że ma dość. Mogłem w siebie wrzucić kilogram batonów, ale to nie zastąpi braku snu, którego się domagał (przed wyjazdem spałem jedynie trochę ponad godziny), nie zastąpi to też braku formy. Po prostu czasem pewnych rzeczy nie da się zrobić, do pewnych rzeczy trzeba się odpowiednio przygotować.
Ja jednak chciałem udowodnić sobie, że dam radę. Byłem niezwykle zdeterminowany, by o własnych siłach dotrzeć do domu. Ta determinacja pękła jednak jak bańka mydlana, a równocześnie z nią... pękł mi łańcuch, drugi raz tego samego dnia. Tym razem, w środku pola, w ciemności mocuję się z awarią. Okazuje się, że ogniwo łańcucha zostało całkiem uszkodzone. Skracam go, choć już brakuje w nim trzech ogniw. Ten łańcuch jest totalnie zmasakrowany, jeździ w Treku już ponad 8000 km i ma za sobą wyprawę „Dookoła Polski”, był kilka razu skuwany, nie nadaje się do jazdy. Mimo, że jakoś go skułem to i tak za każdym przekręceniem korby przeskakuje na zębatkach, teraz już naprawdę odechciewa mi się jazdy. Myśl o tym, że organizm odmawia współpracy, że sprzęt się posypał, że przede mną ponad 100 kilometrów jazdy, że zima, że zimno, że ciemno, że brak snu, że mam dość, że nie mam siły, nie mam siły, nie mam siły, że nie mam siły...
Zdobyłem ostatni górski podjazd tego wypadu, zawitałem na Przełęczy Kłodzkiej, Chowam się w altance na parkingu. Siadam. Próbuję odpocząć, czuję jak nuży mnie sen. Jednym haustem wypijam cały termos herbaty, teraz dopiero czuję jak bardzo chciałem pić.
Siedzę w ciemności, w uszach ciągle mi dzwoni, dzwoni i nie chce przestać.
Zrezygnowałem.
Zadzwoniłem po Asię, poprosiłem by po mnie przyjechała samochodem
Po prostu odpuszczam.
Musiałem, tego dnia musiałem.
Asia jedzie po mnie autem w stronę Kłodzka, a ja jeszcze kręcę na rowerze do Barda. Musiałem się ruszać, bo przez godzinę siedzenia wychłodziłbym organizm, a tak miałem ciepło podczas jazdy.
W Przyłęku, koło Barda, kończy się moja dzisiejsza przygoda.
Pakuję rower do auta, z ulgą siadam na samochodowym fotelu, pałaszuję przygotowaną przez mojego Aniołka kanapkę. Ruszamy. Jest ciepło, bardzo ciepło, jak to dobrze że działa ogrzewanie. Początkowo rozmawiamy. Zaczyna padać śnieg, myślę sobie że gdybym był wciąż na trasie, to ten śnieg by mnie dobił już totalnie. Przytulam głowę do samochodowego zagłówka i zasypiam. Nie wiem kiedy, nie wiem jak, zasnąłem...
Czy cieszę się z wyjazdu?!
I to jak!
Mimo tego, że zrezygnowałem z kontynuowania jazdy to starałem się. Zdobyłem Śnieżnik, póki miałem siły to stawiałem czoła przeciwnościom. Próbowałem. Nie udało się wrócić rowerem do Wrocławia – to nic. Czasem trzeba zrezygnować. Być może za dużo na raz chciałem zrobić a przecież nie byłem do tego odpowiednio przygotowany. Czym innym jest zrobienie 300 kilometrów jadąc po asfalcie z wiatrem w plecy, a czym innym pokonanie ich zimą jednocześnie mając na swoim koncie 3000 metrów górskich przewyższeń i wtaszczenie się na Śnieżnik. Do tego trzeba się przygotować – ja dziś nie byłem.
To że nie dałem rady dzisiaj, nie znaczy że nie spróbuję ponownie kiedyś. Bo spróbuję, tak samo jak spróbuję innych rzeczy.
Trzeba się rozwijać.
To był dzień! :)
TRASA:Wrocław/Krzyki – Wro/Gaj – Wro/Wojszyce...
Biestrzyków -> Suchy Dwór -> Żórawina -> Żerniki Wielkie -> Bogunów -> Węgry -> Brzoza -> Brzezica -> Borów -> Piotrków Borowski -> Mańczyce -> Głownin -> Podgaj -> Karczyn -> Kondratowice -> Prusy -> Janowiczki -> Czerwieniec -> Zarzyca -> Janówka -> Targowica -> Ciepłowody -> Baldwinowice -> Bobolice -> Ząbkowice Śląskie -> Sosnowa -> Płonica -> Złoty Stok -> Orłowiec -> Lądek Zdrój -> Stojków -> Strachocin -> Stronie Śląskie -> Stara Morawka -> Kletno -> szlak ER2 -> Śnieżnik (1425 m n.p.m.) -> szlak niebieski -> Międzygórze -> Wilkanów -> Marianówka -> Idzików -> Kamienna -> Nowy Waliszów -> Ołdrzychowice Kłodzkie -> Rogówek -> Jaszkowa Górna -> Kolonia Gajek -> Laski -> Ożarów -> Dzbanów -> Przyłęk/k. Barda
Dzień budzi się do życia
© Mlynarz
W oddali widać majaczące góry
© Mlynarz
Krzywa wieża w Ząbkowicach Śląskich
© Mlynarz
Ratusz w Ząbkowicach Śląskich
© Mlynarz
Zamek w Ząbkowicach Śląskich
© Mlynarz
Wiadukt w Kamieńcu Ząbkowickim
© Mlynarz
Nysa Kłodzka
© Mlynarz
Przyjemny jest widok takich wiosek w czasie jazdy
© Mlynarz
Pogodę miałem rewelacyjną
© Mlynarz
Płonica - wioska w okolicy Złotego Stoku
© Mlynarz
Złoty Stok
© Mlynarz
Przełęcz Jaworowa - początek podjazdu od strony Złotego Stoku
© Mlynarz
Przełęcz Jaworowa - doskonale ją zapamiętałem z wyprawy :)
© Mlynarz
Takie widoki miałem w czasie pokonywania przełęczy
© Mlynarz
Sople lodu na górskim źródełku
© Mlynarz
Przełęcz Jaworowa
© Mlynarz
Śnieżnicki Park Krajobrazowy - na jego terenie znajduje się mój cel, Śnieżnik
© Mlynarz
Góry Złote
© Mlynarz
Uzdrowisko Wojsciech - Lądek Zdrój
© Mlynarz
Droga do Kletna
© Mlynarz
Słońce, droga i śnieg - pięknie się komponują
© Mlynarz
Kleśnica - potoczek w okolicy Kletna
© Mlynarz
Już na szlaku rowerowym ER2
© Mlynarz
Bardzo fajnie się nim poruszało, o ile nie było lodu
© Mlynarz
Błękitne niebo w górach, to gwarancja pięknych widoków
© Mlynarz
Im wyżej, tym poruszanie szlakiem stawało się cięższe
© Mlynarz
Ku słońcu
© Mlynarz
Jak dla mnie miodzio :)
© Mlynarz
Drzewa zasypane śniegiem - Śnieżnik jest tuż, tuż.
© Mlynarz
Tu już było bardzo ciężko wjeżdżać
© Mlynarz
Biały grzbiet Masywu Śnieżnika
© Mlynarz
Masyw Śnieżnika zimą jest przepiękny
© Mlynarz
Jazda w takiej scenerii dostarcza olbrzymiej przyjemności
© Mlynarz
Droga do Schroniska na Śnieżniku
© Mlynarz
Słońce chowa się za górami
© Mlynarz
Schronisko na Śnieżniku
© Mlynarz
Zielony szlak prowadzący na Śnieżnik - jazda tutaj była już niemożliwa
© Mlynarz
Na takie widoki czekałem
© Mlynarz
Było warto się męczyć, bu móc oglądać świat z wysokości
© Mlynarz
Śnieżnik już blisko
© Mlynarz
Góry, góry, góry...
© Mlynarz
Nagroda za wysiłek
© Mlynarz
Ostatnie metry przed szczytem
© Mlynarz
Zrobiło się późno, tuż przed Śnieżnikiem na niebie zawitał księżyc
© Mlynarz
Już na szczycie!
© Mlynarz
Na szczycie byłem sam
© Mlynarz
Śnieżnik zdobyty!
© Mlynarz
Czas wracać do domu. Zjazd ze Śnieżnika.
© Mlynarz