Wpisy archiwalne w kategorii

woj. Dolnośląskie

Dystans całkowity:18165.54 km (w terenie 2351.78 km; 12.95%)
Czas w ruchu:856:14
Średnia prędkość:21.05 km/h
Maksymalna prędkość:72.00 km/h
Suma podjazdów:8631 m
Liczba aktywności:425
Średnio na aktywność:42.74 km i 2h 02m
Więcej statystyk

PADA ŚNIEG, PADA ŚNIEG...

Sobota, 9 stycznia 2010 · Komentarze(11)
Tragedia. :D
Nie wiem co mnie podkusiło żeby przed drugą w nocy wyjść jeszcze na rower i pojechać z Krzyków na Kozanów po moją Asię, która tak późno kończyła pracę.
To chyba miłość. ;)

Nie chodzi o porę dnia/nocy. Chodzi o warunki panujące na wrocławskich drogach i chodnikach. Od piątkowego południa niemal nieprzerwanie sypie śnieg.
Próbowałem początkowo jechać chodnikami i ścieżkami ale to po prostu było praktycznie niemożliwe. Byłem zmuszony jechać drogą, na której leżał trochę rozjeżdżony przez auta śnieg. Na szczęście o tej porze samochodów jeździło bardzo mało, w większości były to taksówki i pługi śnieżne sypiące sól.

Mimo wszystko dojazd na Kozanów był ciężki. Na brak adrenaliny nie narzekałem. Wyzwaniem były przejazdy przez skrzyżowania, bo tam tworzyły się w niektórych miejscach małe zaspy śnieżne, przez które rowerem ciężko było przejeżdżać. Wielce ciężko było też na ulicach, gdzie ruch samochodowy o tej porze praktycznie się nie odbywa, tam rower tańczył po całej drodze, bo pod głębokim śniegiem była oblodzona nawierzchnia.

W końcu dotarłem pod prackę Asi i mogliśmy razem wracać do naszego mieszkanka.
Niestety i tak nie było dane jechać nam we dwójkę, bo Asia wolała wracać chodnikami.
Jest twarda. Do tej pory zastanawiam się jak mogła znosić tak długo katorżniczą jazdę po zasypanych chodnikach (na dziesięciu kilometrach trasy na Kozanów chyba tylko 500 metrów chodnika było potraktowane przez pług). Umówiliśmy się, że ja cisnę do domku i robię herbatkę czekając na nią.

To był mały hardcore. :)

Wieża ciśnień - al. Wiśniowa © Mlynarz


Pada śnieg, pada śnieg... © Mlynarz


Odśnieżony odcinek ścieżki rowerowej na Hallera © Mlynarz


Ulica Klecińska © Mlynarz


Zaśnieżona Aleja Hallera © Mlynarz

ŚNIEŻYCA WE WROCŁAWIU

Piątek, 8 stycznia 2010 · Komentarze(13)
Wrocław zasypał śnieg.
Zaczęło padać dziś w południe i tak to trwa bez przerwy.
Według prognoz ma tak padać aż do nocy z niedzieli na poniedziałek.
Śniegu jeszcze przybędzie, a i tak jest go dużo.
Śnieżna masakra. :D

Skoro moja Asiczka pojechała do pracy na rowerze, to... postanowiłem nie być gorszy. Późnym wieczorem wybrałem się na krótką przejażdżkę. Okazało się, że śniegu leży więcej niż myślałem wcześniej. Jest głęboki i sypki, ciężko po nim jechać. Pod śnieżną pokrywą jest ślisko.
Dojechałem tylko do Parku Skowroniego i wróciłem.

Przez cały czas zastanawiałem się jak Asia wróci z pracy, niestety kończy dopiero o drugiej w nocy.
Chyba po nią pojadę.
Nie wiem tylko jeszcze czym.
Do wyboru mam auto... i rower. :D

Poniżej zamieszczam kilka fotek zaśnieżonego Wrocławia, które zrobiłem dziś na rowerze i podczas wcześniejszej wyprawy do Carrefoura. :D

Na chodnikach leży od 10 do 15 cm śniegu © Mlynarz


Ulica Sudecka - śniegu po pachy © Mlynarz


Kościół św. Augustyna na Sudeckiej © Mlynarz


Boisko na Sztabowej - dziś piłkarze zrezygnowali z treningu :D © Mlynarz


Skrzyżowanie Powstańców Śląskich z Hallera - mały paraliż komunikacyjny © Mlynarz


Wieczorem na Krzykach dźwięk sygnałów karetek i policji praktycznie nie ustawał © Mlynarz


Ścieżka rowerowa na Armii Krajowej :D © Mlynarz

SZCZEPIONKA

Czwartek, 7 stycznia 2010 · Komentarze(21)
Po południu pojechałem z Asią na szczepienie. Zanim dojechaliśmy do przychodni to znów poszło mi ogniwo w łańcuchu. W czasie gdy Asia była kłuta igłą, ja skuwałem łańcuch. :)

Następnie pojechaliśmy na Kozanów, zrobiliśmy rundkę po Parku Zachodnim, wałach i odwiedziliśmy kaczki nad Odrą. Ptaszyska jakieś wygłodniałe albo po prostu nienajedzone. Jak tylko widzą zbliżających się do nich ludzi to podchodzą całą gromadą i czekają na rzucany im chleb i bułki. Śmiesznie to wygląda.

Na sam koniec odwiozłem Asię do pracy i wróciłem na nasze mieszkanko do swoich obowiązków, czyli gotowania, prania, prasowania, odkurzania i mycia okien. ;)

Zima mi się podoba. Póki co. :D

Głodne kaczki © Mlynarz


Atak chlebożerczych kaczek ;) © Mlynarz

W ŚWIĘTO TRZECH KRÓLI

Środa, 6 stycznia 2010 · Komentarze(10)
W tym dniu rankiem pojechaliśmy autkiem z moim Aniołkiem na Bielany Wrocławskie zrobić zakupy. Następnie do Świebodzic odwiedzić rodzinę Asi.
Po powrocie krótki odpoczynek w domku i w końcu wyszliśmy pojeździć - niezbyt dużo ale było bardzo fajnie. Jeździliśmy już bardzo późnym wieczorem. A kręciliśmy sobie po ścieżkach pobliskiego Parku Południowego. Rewelacyjnie jeździło się po parkowych alejkach, na których leży ubity śnieg. Poza tym miejscowy stawik jest mocno skuty lodem i objechaliśmy sobie go dookoła przy okazji... zdobywając wszystkie jego wyspy. :)
Było klimatycznie i sympatycznie! Taką zimę możemy mieć aż do wiosny. :)

Park Południowy - zaśnieżone alejki zimą © Mlynarz


Aniołek :) © Mlynarz


Zjawa na rowerze?! © Mlynarz


Szybsza od wiatru © Mlynarz


Mostek przy stawie w Parku Południowym © Mlynarz


Fryderyk Chopin w Parku Południowym © Mlynarz

EPIZODYCZNIE

Wtorek, 5 stycznia 2010 · Komentarze(2)
Rano było ciężko, to efekt wczorajszej wizyty Czarka. ;)
Później nieco lepiej.
Następnie miałem sporo pracy w domku, bo dziś mieliśmy zacnych gości. :)
Między gotowaniem jajek, odkurzaniem i zakupami wyskoczyłem na kilka chwil do parku W. Andersa, by złapać choć trochę rześkiego, zimowego powietrza.
Krótko, bardzo krótko. Jednak warto było przekręcić korbami choć kilka razy, człowiek od razu lepiej się czuje. :)

Zaśnieżony Park Władysława Andersa © Mlynarz

KOZANÓW -> KRZYKI

Poniedziałek, 4 stycznia 2010 · Komentarze(4)
Rano wybraliśmy się z Asią na zakupy.
Pojechaliśmy jej "Srebrną Strzałą" (najlepsza Fiesta we Wro :D )
Co prawda początek mieliśmy ciężki, bo trzeba było odśnieżyć tę furę pościgową, skuć lód na dachu i szybach, a także... jakoś otworzyć przymarznięte drzwi. :D
Potem było już lepiej. Udało nam się znaleźć bardzo fajne buty do biegania dla Asi i kupić trochę jedzenia. ;)

Na zakupy zabraliśmy mojego Treka, bo Fiesta została na Kozanowie. Gdy Asia poszła do pracy ja musiałem wracać do domu na rowerze. Trochę mi się to nie podobało, bo na dworze panuje mróz i w ogóle nie chciało mi się ubierać w zimowe ciuszki. :D
Na szczęście niechęć do jazdy przeszła mi z pierwszym przekręceniem korby!
Ależ fajnie się jechało przez zaśnieżone ścieżki Parku Zachodniego! Równie fajnie jedzie się przez miasto, gdy inni stoją w korkach albo cisną się jak sardynki w rozpadających się tramwajach i autobusach.
Tylko przechodnie się na mnie dziwnie patrzyli, pewnie przez te Piasty co mi z kieszeni rowerowej kurtki wystawały... :)

Jak dobrze jest jeździć na rowerze!

NAPRZECIW...

Niedziela, 3 stycznia 2010 · Komentarze(4)
...mojemu Aniołkowi.
Asia kończyła dziś pracę późno. Postanowiłem wyjechać jej naprzeciw, by przyjemniej wracało się jej na nasze mieszkanko.
Chodniki były w większości dziś odśnieżone i jechało się łatwiej niż wczoraj.

DO WIADUKTU

Sobota, 2 stycznia 2010 · Komentarze(2)
Wrocław zasypany śniegiem ale my z Aniołkiem zdecydowaliśmy się wyjść na rower choć na chwilkę.
Po zaśnieżonych, śliskich chodnikach i ścieżkach rowerowych dotarliśmy do wiaduktu nad Krakowską po czym wróciliśmy do naszego mieszkanka.
Krótko i przyjemnie!

Poza tym dzień upłynął na błogim odpoczywaniu po jakże sympatycznym pobycie u Anetki, Darka, Wiktora i Igorka, z którymi wspólnie mogliśmy pożegnać udany stary rok i powitać Nowy Rok, który mam nadzieję, będzie nie mniej udany od 2009 roku.
Pobyt obfitował w dużą dawkę śmiechu i zabawy, bo oprócz wspomnianej Rodzinki mieliśmy przyjemność bawić się w towarzystwie Kosmacza i Jacka.

Dziękujemy! :)

ŚNIEŻNIK ZDOBYTY!

Środa, 30 grudnia 2009 · Komentarze(47)
No i stało się.
To co od dawna chodziło mi po głowie ziściło się. Choć może nie w 100%, to najważniejsza część planu została wykonana.

Chciałem zdobyć Śnieżnik (1425 m n.p.m.), ale nie tak jak robi to większość ludzi.
Chciałem zdobyć Śnieżnik wyjeżdżając rowerem spod klatki mojego bloku na wrocławskich Krzykach, dojechać do Gór Złotych, pokonać je, pokonać kolejne podjazdy, pokonać śnieżne warunki panujące na szlaku i stanąć na szczycie tej osobliwej góry.
Chciałem to zrobić zimą.
Zrobiłem.

Śnieżnik zdobyty! © Mlynarz


Wszystko zaczęło się wczesnym rankiem, można powiedzieć nawet, że w nocy, bo wystartowałem z mieszkania o 3:20, gdy niemal cały Wrocław spał.
Po przejechaniu kilku kilometrów znalazłem się poza granicami miasta, dookoła panowały ciemności, na niebie świecił księżyc i mieniły się miliony gwiazd, do płuc wdzierało się mroźne powietrze, a wszędzie gdzie nie spojrzałem widziałem bezgraniczną przestrzeń. Tylko od czasu do czasu, gdy przejeżdżałem przez przystrojone jeszcze świątecznie wioski, przypominałem sobie o bożym świecie.
A tak... wolność i można jechać przed siebie, do przodu.

Że życie nie jest bajką, wiedzą wszyscy, wiem też ja.
W mojej bajce problemem był... brak sił.
Po wtoczeniu się na pierwsze małe wzgórza spotkane na trasie wiedziałem, że to nie jest mój dzień. Po prostu brakowało mi mocy, choćbym nie wiem jak bardzo chciał, nie miałem mocnej łydki, by pociągnąć z siłą pokonywanie podjazdów.
Miałem jednak upór, i miałem też cel.
Celem było zdobycie Śnieżnika a miało mi w tym pomóc konsekwentne posuwanie się do przodu.
To nic, że jechało mi się ciężko.
Przebrnąłem jakoś przez nocny etap wypadu i dotarłem do Ząbkowic Śląskich, w których nieco się pokręciłem oglądając miejscowe zabytki.
Gdy opuściłem to ładne miasteczko zmierzałem do Kamieńca Ząbkowickiego. Było ciężko, miałem kryzys, po głowie chodziła mi myśl o tym, by jednak dać sobie spokój. Nie chciałem odpuścić.
Podczas gdy myśli w głowie kotłowały się i prowadziły ze sobą bój... pękł mi łańcuch w rowerze. Nie powiem żeby mnie to ucieszyło, bo naprawienie go przy pomocy skuwacza, którym dysponowałem nie było proste. W końcu udało się i można było jechać dalej.

Złoty Stok. Po dotarciu do tej miejscowości przywitały mnie góry. Zacząłem mozolnie pokonywać podjazd na Przełęcz Jaworową (707 m n.p.m.) w Górach Złotych, którą doskonale pamiętam z wyprawy „Dookoła Polski”. Dziś trudniej mi się na nią wjeżdżało niż podczas wyprawy, gdy ciągnąłem sakwy na przyczepce. Aż taki byłem słaby.
Trochę się ratowałem batonikami, czekoladą i kanapkami, które przygotowała mi Asia – niezbyt bardzo pomagało. Tak naprawdę, jeśli nie jest się przygotowanym do jeżdżenia po górach, jeśli za mało się jeździ na rowerze, to nie ma co liczyć na to, że nagle będzie się pokonywać podjazdy w stylu Pantaniego. Ja na to dziś nie liczyłem, pogodziłem się ze swoją słabością i... brnąłem do przodu.

Z przełęczy zjechałem do Lądka Zdroju. Odwiedziłem tamtejszy park i kierowałem się na Stronie Śląskie. Następnie kostką brukową i zaśnieżonym asfaltem do Kletna, za którym zjechałem z drogi i znalazłem się na górskim szlaku.
W tej chwili rozpoczęła się walka z górą, byłem na wysokości nieco ponad 700 metrów. Do zdobycia szczytu potrzebne jest drugie tyle pokonanego przewyższenia, a to nie było łatwe tego dnia, gdyż szlak (poruszałem się rowerowym ER2) w całości był zaśnieżony i oblodzony, często rower trzeba było pchać, bo niestety nie dało się wjeżdżać. W nawigacji bardzo pomagał mi GPS, który tego dnia pomyślnie przeszedł chrzest bojowy.

Ciężko, bo ciężko, ale krok po kroku brnąłem w stronę szczytu. Na trasie mogłem podziwiać piękne, białe zbocza Masywu Śnieżnika, które tego dnia wyglądały niesamowicie. Nad nimi było błękitne niebo i intensywnie świecące słońce – to sprawiało, że górskie krajobrazy oglądało się z podwójną przyjemnością. Wreszcie dotarłem do Schroniska na Śnieżniku, stamtąd zostało jedynie pokonanie zielonego szlaku (około 200 metrów przewyższenia), by stanąć na szczycie. Na tym odcinku rower trzeba było pchać, a czasem nawet wnosić. Nogi zapadały się w śniegu, lub ślizgały na oblodzonych kamieniach. Z góry schodziło wielu turystów, bo było stosunkowo późno. Wszyscy patrzyli się na mnie z niedowierzaniem.
Wreszcie dotarłem na szczyt. O godzinie... 16:00.

Po ponad dwunastu godzinach od wyjechania z Wrocławia mogłem cieszyć się nagrodą. Stałem na wysokości 1425 metrów nad poziomem morza. Stałem na białym, zasypanym śniegiem i skutym lodem szczycie Śnieżnika – góry, którą tego dnia tak bardzo chciałem zdobyć.
Podziwiałem przepiękny widok białych gór, za którymi chowało się już słońce. To było niesamowite.
Na szczycie byłem sam, nie było nikogo oprócz mnie i Treka.
Poczułem się wspaniale.
Ten bezkres gór i gwiżdżący w uszach wiatr, jego smagające lodowe podmuchy – tego chyba nigdy nie zapomnę. Zrobiło to na mnie olbrzymie wrażenie.

Pora była już późna, zostało mi 30 minut dobrej widoczności, dlatego należało szybko wracać ze szczytu. W mig znalazłem się pod schroniskiem. Tam założyłem kominiarkę, bo zrobiło się mroźno. Temperatura na szczycie była w okolicy –10 stopni Celsjusza.
Od schroniska został mi zjazd niebieskim szlakiem do Międzygórza. Na szczęście nie był bardzo oblodzony i w większości dało się jechać. Zjazd jednak był bardzo zachowawczy, bo widoczność słabła, a pod śniegiem czyhały pułapki, trzeba było uważać.
Po drodze do Międzygórza spotkałem ratownika GOPR-u. Zaczepił mnie i pytał czy nie zwieźć mnie autem na dół. Nie trzeba było. Chciałem jechać rowerem. Było mi ciepło, byłem zadowolony ze zdobycia szczytu, przez chwilę poczułem się mocniej niż jeszcze kilka godzin wcześniej. Wydawało mi się, że jestem w stanie wrócić do Wrocławia o własnych siłach, że dojadę na rowerze. To byłoby coś, pomyślałem, by zdobyć Śnieżnik wyjeżdżając z Wrocławia rowerem, a później jeszcze wrócić trzaskając przy tym łącznie trzysta kilometrów, a wszystko to zimową porą. Byłoby pięknie.

W Międzygórzu kupiłem w sklepie sok. Bo z napojów został mi jedynie termos z herbatą.
Trochę odpocząłem i za cel obrałem... Wrocław. Chciałem jechać przez Paczków, tak by wyszło mi łącznie 300 kilometrów. To wiązało się z tym, że po drodze muszę pokonać kilka górek. Wziąłem się do pracy. Najpierw czekał mnie spory zjazd z Międzygórza, dość mocno na nim zmarzłem, bo pęd lodowatego powietrza przenikał przez ubrania. Znalazłem się w Idzikowie. Tu zaczęły się podjazdy. Od czasu do czasu miałem z górki, ale niemal ciągle się wspinałem. Męczące to było, raz 100 metrów przewyższenia w górę, raz w dół.

Zmierzałem w stronę Przełęczy Kłodzkiej (483 m n.p.m.) drogą, którą odkryłem we wrześniu z Asią, kiedy to wybraliśmy się pojeździć w pewien weekend po Górach Złotych.
Strasznie byłem umęczony, miałem już dość. Teraz wiedziałem już, że sama silna wola nie wystarczy. Po prostu już organizm zaczynał się buntować, mówił że ma dość. Mogłem w siebie wrzucić kilogram batonów, ale to nie zastąpi braku snu, którego się domagał (przed wyjazdem spałem jedynie trochę ponad godziny), nie zastąpi to też braku formy. Po prostu czasem pewnych rzeczy nie da się zrobić, do pewnych rzeczy trzeba się odpowiednio przygotować.
Ja jednak chciałem udowodnić sobie, że dam radę. Byłem niezwykle zdeterminowany, by o własnych siłach dotrzeć do domu. Ta determinacja pękła jednak jak bańka mydlana, a równocześnie z nią... pękł mi łańcuch, drugi raz tego samego dnia. Tym razem, w środku pola, w ciemności mocuję się z awarią. Okazuje się, że ogniwo łańcucha zostało całkiem uszkodzone. Skracam go, choć już brakuje w nim trzech ogniw. Ten łańcuch jest totalnie zmasakrowany, jeździ w Treku już ponad 8000 km i ma za sobą wyprawę „Dookoła Polski”, był kilka razu skuwany, nie nadaje się do jazdy. Mimo, że jakoś go skułem to i tak za każdym przekręceniem korby przeskakuje na zębatkach, teraz już naprawdę odechciewa mi się jazdy. Myśl o tym, że organizm odmawia współpracy, że sprzęt się posypał, że przede mną ponad 100 kilometrów jazdy, że zima, że zimno, że ciemno, że brak snu, że mam dość, że nie mam siły, nie mam siły, nie mam siły, że nie mam siły...

Zdobyłem ostatni górski podjazd tego wypadu, zawitałem na Przełęczy Kłodzkiej, Chowam się w altance na parkingu. Siadam. Próbuję odpocząć, czuję jak nuży mnie sen. Jednym haustem wypijam cały termos herbaty, teraz dopiero czuję jak bardzo chciałem pić.
Siedzę w ciemności, w uszach ciągle mi dzwoni, dzwoni i nie chce przestać.
Zrezygnowałem.

Zadzwoniłem po Asię, poprosiłem by po mnie przyjechała samochodem
Po prostu odpuszczam.
Musiałem, tego dnia musiałem.

Asia jedzie po mnie autem w stronę Kłodzka, a ja jeszcze kręcę na rowerze do Barda. Musiałem się ruszać, bo przez godzinę siedzenia wychłodziłbym organizm, a tak miałem ciepło podczas jazdy.

W Przyłęku, koło Barda, kończy się moja dzisiejsza przygoda.
Pakuję rower do auta, z ulgą siadam na samochodowym fotelu, pałaszuję przygotowaną przez mojego Aniołka kanapkę. Ruszamy. Jest ciepło, bardzo ciepło, jak to dobrze że działa ogrzewanie. Początkowo rozmawiamy. Zaczyna padać śnieg, myślę sobie że gdybym był wciąż na trasie, to ten śnieg by mnie dobił już totalnie. Przytulam głowę do samochodowego zagłówka i zasypiam. Nie wiem kiedy, nie wiem jak, zasnąłem...

Czy cieszę się z wyjazdu?!
I to jak!
Mimo tego, że zrezygnowałem z kontynuowania jazdy to starałem się. Zdobyłem Śnieżnik, póki miałem siły to stawiałem czoła przeciwnościom. Próbowałem. Nie udało się wrócić rowerem do Wrocławia – to nic. Czasem trzeba zrezygnować. Być może za dużo na raz chciałem zrobić a przecież nie byłem do tego odpowiednio przygotowany. Czym innym jest zrobienie 300 kilometrów jadąc po asfalcie z wiatrem w plecy, a czym innym pokonanie ich zimą jednocześnie mając na swoim koncie 3000 metrów górskich przewyższeń i wtaszczenie się na Śnieżnik. Do tego trzeba się przygotować – ja dziś nie byłem.
To że nie dałem rady dzisiaj, nie znaczy że nie spróbuję ponownie kiedyś. Bo spróbuję, tak samo jak spróbuję innych rzeczy.
Trzeba się rozwijać.

To był dzień! :)

TRASA:
Wrocław/Krzyki – Wro/Gaj – Wro/Wojszyce...
Biestrzyków -> Suchy Dwór -> Żórawina -> Żerniki Wielkie -> Bogunów -> Węgry -> Brzoza -> Brzezica -> Borów -> Piotrków Borowski -> Mańczyce -> Głownin -> Podgaj -> Karczyn -> Kondratowice -> Prusy -> Janowiczki -> Czerwieniec -> Zarzyca -> Janówka -> Targowica -> Ciepłowody -> Baldwinowice -> Bobolice -> Ząbkowice Śląskie -> Sosnowa -> Płonica -> Złoty Stok -> Orłowiec -> Lądek Zdrój -> Stojków -> Strachocin -> Stronie Śląskie -> Stara Morawka -> Kletno -> szlak ER2 -> Śnieżnik (1425 m n.p.m.) -> szlak niebieski -> Międzygórze -> Wilkanów -> Marianówka -> Idzików -> Kamienna -> Nowy Waliszów -> Ołdrzychowice Kłodzkie -> Rogówek -> Jaszkowa Górna -> Kolonia Gajek -> Laski -> Ożarów -> Dzbanów -> Przyłęk/k. Barda

Dzień budzi się do życia © Mlynarz


W oddali widać majaczące góry © Mlynarz


Krzywa wieża w Ząbkowicach Śląskich © Mlynarz


Ratusz w Ząbkowicach Śląskich © Mlynarz


Zamek w Ząbkowicach Śląskich © Mlynarz


Wiadukt w Kamieńcu Ząbkowickim © Mlynarz


Nysa Kłodzka © Mlynarz


Przyjemny jest widok takich wiosek w czasie jazdy © Mlynarz


Pogodę miałem rewelacyjną © Mlynarz


Płonica - wioska w okolicy Złotego Stoku © Mlynarz


Złoty Stok © Mlynarz


Przełęcz Jaworowa - początek podjazdu od strony Złotego Stoku © Mlynarz


Przełęcz Jaworowa - doskonale ją zapamiętałem z wyprawy :) © Mlynarz


Takie widoki miałem w czasie pokonywania przełęczy © Mlynarz


Sople lodu na górskim źródełku © Mlynarz


Przełęcz Jaworowa © Mlynarz


Śnieżnicki Park Krajobrazowy - na jego terenie znajduje się mój cel, Śnieżnik © Mlynarz


Góry Złote © Mlynarz


Uzdrowisko Wojsciech - Lądek Zdrój © Mlynarz


Droga do Kletna © Mlynarz


Słońce, droga i śnieg - pięknie się komponują © Mlynarz


Kleśnica - potoczek w okolicy Kletna © Mlynarz


Już na szlaku rowerowym ER2 © Mlynarz


Bardzo fajnie się nim poruszało, o ile nie było lodu © Mlynarz


Błękitne niebo w górach, to gwarancja pięknych widoków © Mlynarz


Im wyżej, tym poruszanie szlakiem stawało się cięższe © Mlynarz


Ku słońcu © Mlynarz


Jak dla mnie miodzio :) © Mlynarz


Drzewa zasypane śniegiem - Śnieżnik jest tuż, tuż. © Mlynarz


Tu już było bardzo ciężko wjeżdżać © Mlynarz


Biały grzbiet Masywu Śnieżnika © Mlynarz


Masyw Śnieżnika zimą jest przepiękny © Mlynarz


Jazda w takiej scenerii dostarcza olbrzymiej przyjemności © Mlynarz


Droga do Schroniska na Śnieżniku © Mlynarz


Słońce chowa się za górami © Mlynarz


Schronisko na Śnieżniku © Mlynarz


Zielony szlak prowadzący na Śnieżnik - jazda tutaj była już niemożliwa © Mlynarz


Na takie widoki czekałem © Mlynarz


Było warto się męczyć, bu móc oglądać świat z wysokości © Mlynarz


Śnieżnik już blisko © Mlynarz


Góry, góry, góry... © Mlynarz


Nagroda za wysiłek © Mlynarz


Ostatnie metry przed szczytem © Mlynarz


Zrobiło się późno, tuż przed Śnieżnikiem na niebie zawitał księżyc © Mlynarz


Już na szczycie! © Mlynarz


Na szczycie byłem sam © Mlynarz


Śnieżnik zdobyty! © Mlynarz


Czas wracać do domu. Zjazd ze Śnieżnika. © Mlynarz

GPS - MÓJ PIERWSZY RAZ Z NAWIGACJĄ

Poniedziałek, 28 grudnia 2009 · Komentarze(19)
Dziś wreszcie udało mi się przetestować urządzenie GPS, które znalazłem pod choinką... :)
Chyba musiałem być nadzwyczaj grzeczny w ciągu ostatniego roku skoro Mikołaj obdarzył mnie takim prezentem, a także innymi wspaniałymi – w większości rowerowymi. Mam wrażenie, że ktoś z mojego bliskiego otoczenia jest z nim w zmowie, bo doskonale trafił w moje gusta. ;)

Test wypadł pomyślnie. Jestem bardzo zadowolony. Zadowolony to tak naprawdę mało powiedziane, ja jestem wniebowzięty. GPS to jest coś o czym marzyłem od dawna. Jego posiadanie dostarczy mi teraz dużo dodatkowej frajdy w jeździe na rowerze i nie tylko. :)

Zanim nauczę się wykorzystywać wszystkie możliwości urządzonka pewnie minie trochę czasu. Dziś udało się opanować podstawy. Ale fajnie, że jest co odkrywać. :)
Im więcej możliwości i im bardziej sprzęt jest funkcjonalny, tym lepiej.
Zapewne czeka nas dużo wspólnych przygód. :)

Dzisiejsza trasa to pętla po wioskach na południe od Wrocławia. Na drogach niestety było mokro, bo cały dzień lekko popadywał deszcz. Temperatura niewiele powyżej zera i dość mocny wiatr. Jak nietrudno się domyślić nie były to komfortowe warunki do jazdy. Mimo to... jestem bardzo zadowolony z tej wycieczki. :D


TRASA:
Wrocław/Krzyki – Wro/Wojszyce...
Radomierzyce -> Żerniki Wrocławskie -> Smardzów Wrocławski -> Święta Katarzyna -> Sulimów -> Zębice -> Groblice -> Siechnice -> Blizanowice -> Trestno...
Wrocław/Opatowice – Wro/Niskie Łąki – Wro/Gaj – Wro/Krzyki

Trek - już z nawigacją. © Mlynarz