Wpisy archiwalne w kategorii

100 km i więcej

Dystans całkowity:21153.29 km (w terenie 1801.00 km; 8.51%)
Czas w ruchu:1045:37
Średnia prędkość:20.23 km/h
Maksymalna prędkość:71.00 km/h
Suma podjazdów:7184 m
Liczba aktywności:158
Średnio na aktywność:133.88 km i 6h 37m
Więcej statystyk

WILNO 2009 – Dzień 1.

Środa, 29 kwietnia 2009 · Komentarze(5)
LITEWSKA PRZYGODA SIĘ ZACZYNA!

Godzina 13:20. Dojeżdżamy już niemal pustym pociągiem na sam koniec Polski. Jesteśmy w Trakiszkach przy granicy z Litwą.
Zaczynamy jazdę po zupełnie nieznanych nam ziemiach – jest bosko!

Słońce na niebie – ciepło.
Dookoła piękne widoki, pola, lasy i liczne jeziorka.

Po 15 kilometrach wjeżdżamy do Litwy w miejscowości Galiniai i od razu trafiamy na szuter. Na szczęście jazda po nim nie trwa długo.

Wszyscy są podekscytowani. :)

W Łozdziejach zatrzymujemy się na posiłek wymieniając wcześniej w banku pieniądze na lity litewskie.
Chłopaki wcinają kotletasy, a my z Aniołkiem zajadamy się litewskimi cepelinami – pychota!
Do tego zimne piwko i pyszna zakąska w postaci podsmażanego na czosnku chleba (tzw. kepta duonas) – żyć nie umierać. :D
Miejscowi bywalcy knajpki są nami dość mocno zainteresowani i całkiem sympatyczni. :)
Po obejrzeniu miejscowego kościoła ruszamy dalej.

Kolejne na trasie są Metele i Simno z pięknymi kościółkami.
Jadąc zahaczamy też u wielkie jezioro Duś.
Już wieczorem dojeżdżamy do Olity, gdzie robimy zakupy i podziwiamy tamtejszą architekturę oraz przekraczamy Niemno.
Jedziemy jeszcze kilka kilometrów pod osłoną nocy. W końcu zatrzymujemy się nieopodal miejscowości Rejże.
Rozbijamy się na pagórkowatej polance. Zanim poszliśmy spać zrobiliśmy sobie ognisko, przy którym zajadaliśmy się pysznymi kiełbaskami.
Dochodzimy też do wniosku, że czeskie piwo jest przereklamowane. Litewskie smakuje nam o wiele bardziej. :)

TRASA:
Trakiszki/PL -> Galiniai/LT -> Lazdijai (Łozdzieje) -> Meteliai -> Metyletė (Metele) -> Simnas (Simno) -> Alytus (Olita) -> Raižiai (Rejże - okolice)

POZOSTAŁE DNI WYPRAWY:
Dzień „0”
Dzień 2.
Dzień 3.
Dzień 4.
Dzień 5.
Dzień powrotu

FOTKI Z PIERWSZEGO DNIA

Stary budynek stacji kolejowej w Trakiszkach © Mlynarz


I wyruszyli... © Mlynarz


Aniołek na trasie © Mlynarz


Krzysztof polubił litewskie szutry © Mlynarz


Pożegnanie z Polską... © Mlynarz


...by powitać Litwę. :) © Mlynarz


Ja podążam tam gdzie mój Aniołek ;) © Mlynarz


Litewska ziemia... © Mlynarz


Oczekując na bliny w knajpce © Mlynarz


Drewniany kościół w Świętojeziorach (Sventezeris) © Mlynarz


Na Litwie pełno jest pięknych przydrożnych krzyży © Mlynarz


Chyba się polubili ;) © Mlynarz


Ale zimnooooooooo!!! Asiczka przy jeziorze Duś © Mlynarz


No już dobrze, Młynarzyk Cię ogrzeje... ;P © Mlynarz


Zadowolona :) © Mlynarz


Meteliai - kościółek © Mlynarz


Na trasie © Mlynarz


Go, go, go! ;) © Mlynarz


W Simnas © Mlynarz


Policija :D © Mlynarz


Olita - już nocą © Mlynarz


Przykościelna dzwonnica w Olicie © Mlynarz


Kiełborka! © Mlynarz


I JESZCZE ZDJĘCIA ZROBIONE PRZEZ MATYSA

W Trakiszkach - zaraz zacznie się przygoda © Mlynarz


Lubisz szuter?! A ty?! :D © Mlynarz


To się nazywa molestowanie! ;) © Mlynarz


Krzysztof w natarciu! © Mlynarz


Svyturys... © Mlynarz


Simnas - kościelna ściana © Mlynarz


Na Litwie zdarzają się i takie ścieżki rowerowe - ta prowadzi do Olity © Mlynarz


Nocami też było sympatycznie :) © Mlynarz

37. HARPAGAN – WIATR I PIACH

Sobota, 18 kwietnia 2009 · Komentarze(25)
Tego dnia, o godzinie 6:30, rozpoczęliśmy z Aniołkiem naszą przygodę z Harpaganem.
Nasz pierwszy start, żadnych założeń, po prostu spróbować swoich sił w tej imprezie.

Na start nieco się spóźniamy, później jakiś czas analizujemy mapę.
Postanawiamy najpierw jechać na północny zachód, a więc po punkty kontrolne nr 7, nr 1 i nr 19 – ich łączna wartość to 9 punktów.

Jest zimno – słońce dopiero wstało.
Już pierwszy punkt (7) sprawił nam trochę kłopotu – szukamy go nie po tej stronie rzeki co trzeba – brak koncentracji, pośpiech, niedostateczna analiza mapy – sam nie wiem dlaczego tak łatwo popełniam błąd. Pojawiają się niepotrzebne nerwy – to nie pomaga.
Na szczęście w końcu orientujemy się na czym polega nasz błąd – błąd który powstał z mojej winy.

Jadąc z siódemki na jedynkę okazuje się, że nawierzchnia dróg po których jeździmy nie koniecznie musi się pokrywać z tym co pokazuje mapa – trudno.
Jedynka jest łatwa – znajduje się przy zamku w Starej Kiszewie. Bez problemu też zdobywamy PK nr 19, a to dzięki świetnej nawigacji Asiczki. To ona bezbłędnie nas wyprowadziła na ten punkt, typując w Konarzynach odpowiednią drogę polną prowadzącą do niego. Także dziewiętnastka warta 5 punktów padła naszym łupem.

Po tym czeka nas kilkanaście kilometrów przebijania się lasem w kierunku południowym.
W miarę dobrze poszło nam zdobycie wartej 3 punkty jedenastki w Leśnej Hucie, choć troszkę wątpliwości przy niej było.
Kolejna jest trzynastka do której prowadzi piaszczysta droga – jak się później okazało, niemal wszystkie następne kilometry w terenie to już tylko piach, piach i piach, w którym czasem zakopywaliśmy się po pachy. Z tym punktem nie mamy najmniejszych problemów, niemal na niego wjeżdżamy typując dobrą przecinkę prowadzącą do wąwozu.
Chwilę po nim przejeżdżamy przez piękną rzekę Wda. Przy słonecznej pogodzie, jaką mieliśmy tego dnia, mostek na Wdzie wygląda pięknie, a na tym mostku jeszcze przejeżdża sobie na rowerze mój Aniołek... :D
Czy są piękniejsze widoki?! Wątpię. :)

Mijamy miejscowość Zimne Zdroje i jedziemy na PK 16 ukryty w lesie przy ambonie w okolicy Osiecznej – nie mamy z nim problemów. Jednak zdobyliśmy go wybierając wariant dłuższy ale łatwiejszy nawigacyjnie – to kosztuje nas kilkanaście cennych minut.
Dalej jedziemy, kopiąc się w piasku, na jeziorko w okolicach Zdrójna. Tam jest PK 8 – nam poszedł łatwo. Okolica przepiękna.
Przy okazji spotykamy Kitę.
Ja również daję Asiczce pokaz cudownych gleb SPD. :D

W tym momencie sprawdzamy czas i dystans, jaki zostaje nam do pokonania. Decydujemy, które punkty odpuszczamy i jedziemy dalej.

Nie bez problemów odnajdujemy czternastkę umiejscowioną na leśnej polanie w okolicy Brzeźna. Tracimy tam sporo czasu na piaszczystych drogach.

Kilka chwil później ma miejsce sytuacja, która w znacznym stopniu zaważyła na naszym końcowym wyniku. Niestety.
Wyjechaliśmy na asfalt, czekało nas 10 kilometrów jazdy po nim.
Rzuciłem mocne tempo, by zyskać kilka cennych minut. I tak sobie jechaliśmy przez te kilometry nie schodząc poniżej 28 km/h, a korzystali z tego inni, którzy siedli nam na kole i nie byli zbyt chętni do dawania zmiany (2 km na 10 to trochę mało...).
Gdy inni odpoczywali, to my traciliśmy siły – z mojej winy.
Gdy wjechaliśmy w las... to inni pojechali na PK 18, a my musieliśmy odpocząć, bo tym tempem bardzo zmęczyłem Aniołka. :(
Nie pomyślałem, jak bardzo głupią rzecz robię. Wykańczam Asiczulka, z którym jadę, daję odpocząć innym pozwalając wieźć się na kole, a co najgorsze... daję im się wprowadzić w błąd, bo posłuchałem ich „rady” zamiast samemu spojrzeć na mapę. :/
Jeden jedyny raz na Harpaganie złamałem żelazną zasadę, że trzeba samemu sprawdzać mapę, a nie słuchać się innych. Przez to tak pobłądziliśmy w lesie, że niemal wjechaliśmy na tereny, których na mapie już nie było. Straciliśmy kolejną porcję sił, masakrując się przez 15 kilometrów na piaszczystych drogach. Straciliśmy też bardzo dużo czasu. Zanim połapaliśmy się jak wielki błąd popełniłem – było za późno. Niestety nie mogliśmy już pojechać na wartą pięć punktów osiemnastkę, bo najzwyczajniej w świecie nie pozwalał nam na to czas. :(
Stracony w głupi sposób czas, stracone cenne pięć punktów, stracone siły i puste kilometry po piaszczystych drogach – to katastrofalny efekt mojego błędu.
Teraz zostało już nam tylko wracać do mety.

W drodze powrotnej zaliczamy jeszcze punkty kontrolne nr 12, nr 5 i nr 9.
Odpuszczamy szukanie siedemnastki, bo boimy się że możemy się nie zmieścić w limicie czasu (było 12 godzin, a więc do 18:30 musieliśmy zameldować się na mecie), a to skutkowałoby punktami karnymi – nie mogliśmy sobie pozwolić już dziś na żaden błąd – starczyło tego.
Poza tym od pewnego czasu jechaliśmy pod silny i porywisty wiatr - tak miało zostać już do mety, bo wciąż cisnęliśmy w kierunku północnym.

Nie mamy problemów z dwunastką. Jest przy pięknym jeziorze Głuchym – tam też spotykamy się z Tomkiem i Damianem, idzie im bardzo dobrze.
Piątka jest niezwykle prosta, a jeszcze łatwiejsza od niej jest dziewiątka wracając z której mijamy się z pędzącym Dareckim.

Na metę przyjeżdżamy 40 minut przed limitem. Chwilę po nas pojawia się też Darecki, z którym sobie ucinamy pogawędkę. Wpada też Daniel Śmieja, który w wielkim stylu zostaje zwycięzcą Harpagana.
Kasia, która jechała sama uzyskuje doskonały wynik – 34 punkty. Dziewczyny naprawdę są twarde. :)

A co u nas?! :)
Ano jest spore zmęczenie, a jeszcze większy niedosyt.
Mam świadomość tego, że w głupi sposób nie odnaleźliśmy osiemnastki, że roztrwoniony czas, nie pozwolił nam na zdobycie w drodze powrotnej siedemnastki, bądź piętnastki.
Krótko mówiąc, gdyby nie opisana wcześniej sytuacja między punktem czternastym a dwunastym, mielibyśmy 9 lub 10 punktów więcej, a to dałoby wynik, z którym mój Aniołek stanąłby na podium...
Następnym razem. Dziś nasz wynik zatrzymał się na 33 punktach. :)

Asiczka pokazała dziś wielki charakter. Była niesamowita i do tej pory nie mogę wyjść z podziwu jak dobrze zniosła trudy Harpagana.
Wiem, że zasłużyła na podium, jak nikt inny. Wiem też, że kolejnym razem musi być lepiej, bo teraz zabrakło niewiele.
Wiemy gdzie i jakie błędy popełniliśmy, wiemy co było ich źródłem.
Teraz trzeba wyciągnąć z tego wnioski i pojechać na jesienną edycję, by spróbować jeszcze raz. :)


A więc debiut za nami...
Wyszło średnio, a mogło być dobrze. :)
Jesteśmy zadowoleni, choć zostaje ten spory niedosyt...

Muszę przyznać, że impreza była doskonale zorganizowana.
Naprawdę myślę, że uczestnicy nie mogli na nic narzekać.
Organizatorzy zadbali o wszystko. Były parkingi, były prysznice, było gdzie spać, było gdzie jeść, było gdzie zostawić rowery, była masa nagród do rozlosowania, sędziowie na wszystkich punktach kontrolnych. Była też świetnie przygotowana trasa prowadząca przez piękne tereny województwa pomorskiego, a co najważniejsze była doskonała atmosfera.
Chyba nikt nie żałuje, że pojechał na Harpagana.

Do następnego!

TRASA:
Bytonia -> Dąbrowa -> Frank -> Kaliska -> Cieciorka -> Płociszno -> Dunajki -> Chwarzno -> Stara Kiszewa -> Konarzyny -> Leśna Huta -> Czarna Woda -> Zimne Zdroje -> Osieczna -> Zdrójno -> Linówek -> Łoboda -> Brzeźno -> Błędno – Jaszczerz -> Osiek -> Karszanek -> Korotybiel -> Wielki Bukowice -> Zelgoszcz -> Lubichowo -> Bietowo -> Borzechowo -> Zblewo -> Bytonia

NA NASZYM PIERWSZYM HARPAGANIE


MOJA KOCHANA HARPAGANKA :)


KOLEJNY PUNKT ZDOBYTY


BUDOWNICZY TRASY ZAFUNDOWAŁ NAM TEŻ WIELE PIĘKNYCH WIDOKÓW


WSZYSCY POLOWALI NA TAKIE PUNKTY ;)


Z DARECKIM NA MECIE


*fotka autorstwa Dareckiego

NASZE ZDJĘCIA ZE STRONY HARPAGANA :)

*Fot. Agnieszka Walulik

*Fot. Agnieszka Walulik


I jeszcze najważniejsze...

Dziękuję Ci Kochanie! :*

„...za każdy dzień,
każdego dnia,
za wszystko co
od Ciebie mam...”

To wszystko czego dzisiaj chcę.

:)

Dziki Zachód

Sobota, 11 kwietnia 2009 · Komentarze(2)
Wielka Sobota – cel dziś jeden: setka. :)
Pogoda świetna, znów można w krótkim rękawku jeździć.

Chciałem pojechać do granicy Polski z Niemcami i tak też zrobiłem, z tym że dotarłem tam nowymi dla mnie drogami, bo kilka wiosek na trasie przejeżdżałem pierwszy raz w życiu. Gdzieniegdzie brakowało asfaltu, ba... nawet kostki brukowej – tak trochę dziko. :)
Ale bardzo fajnie było zjeździć nowe okolice.

Gdy dotarłem do przejścia granicznego w Zasiekach pokierowałem się w stronę wsi Brożek, by wjechać tam na tereny byłej fabryki amunicji i wrócić do Jasienia lasami. W drodze powrotnej zadzwonił do mnie tata i powiedział, że wyjedzie mi naprzeciw. :)
Ucieszyło mnie to. Spotkaliśmy się koło Nowej Roli i wspólnie odwiedziliśmy sobie Żurawno. Nad jeziorkiem orzeźwiające piwko i do domu leśnymi drogami.

Wieczorem jeszcze na chwilę przejechałem się polami w stronę Białkowa, by dokręcić do setki i ustrzelić zachód słońca.

Kolejny dobry dzień. :D

TRASA:
Jasień -> Budziechów -> Lubsko -> Chełm Żarski -> Biecz -> Grodziszcze -> Jasienica -> Wierzchno -> Wielotów -> Luboszyce -> Grabice -> Nowa Wioska -> Brzozów -> Mielno -> Janiszowice -> Zasieki -> Brożek -> fabryka amunicji -> ...las... -> Gręzawa -> Nowa Rola -> Jez. Żurawno -> Nowa Rola -> Świbinki -> Jasień

BIECZ – BRAMA PAŁACOWA


”DZIKI ZACHÓD”


TYPOWY OBRAZEK PRZYGRANICZNY


NYSA ŁUŻYCKA


WJAZD DO BYŁEJ FABRYKI AMUNICJI W BROŻKU


LASY, LASY, LASY... ZDJĘCIA Z PRZEBIJANIA SIĘ LASEM DO GRĘZAWY





NAD ŻURAWNEM


ZACHÓD SŁOŃCA

Lasy Złotowskie z Asiczulkiem

Piątek, 10 kwietnia 2009 · Komentarze(2)
Korzystając z pięknej pogody i wspólnego wolnego dnia, postanowiliśmy wraz z Aniołkiem że przejedziemy sobie kolejną seteczkę. :)

Wielki Piątek... był bardzo udanym dniem rowerowym i nie tylko.

Dziś pojeździliśmy sobie dużo między lasami, troszkę w terenie, skosztowaliśmy nowych asfaltów na Wzgórzach Trzebnickich i bardzo dobrze nam się jeździło.
Szkoda tylko, że czas tak szybko biegnie. Chciałoby się żeby doba miała 48 godzin. :)

Kiedyś będzie trzeba zjeździć Lasy Złotowskie, które dziś odwiedziliśmy, wzdłuż i wszerz, bo jest tam bardzo pięknie.

Trochę kilometrów doszło do tej traski w wyniku wyprawy do przychodni na Kuźniki i Biedronki, a także dlatego że niestety musiałem wracać z Kozanowa na Ksieże Małe.

Bardzo przyjemna setka.

TRASA:
Wro/Kozanów -> Osobowice -> Polanowice...
Krzyżanowice -> Psary -> Kryniczno -> Malin -> Siedlec -> Godzieszowa -> Skarszyn -> Boleścin -> Piersno -> Skotniki -> Zawonia -> Grochowa -> Czeszów -> Złotów -> Bartków -> Kol. Strzelce -> Dobroszyce -> Siekierowice -> Dobrzeń -> Jaksonowice -> Kępa -> Bierzyce -> Łozina -> Bąków -> Bukowina -> Pasikurowice -> Cienin -> Raków -> Krzyżanowice...
Wro/Polanowice -> Kozanów -> Kuźniki -> Kozanów -> Gądów -> Gaj -> Księże Małe

ANIOŁEK NA SZLAKU


W SIEDLCU


FUN FOR BIKE :)


PRZED SIEBIE


WIEŻA CIŚNIEŃ PRZY ZACHODZĄCYM SŁOŃCU

Marcowy tysiąc

Wtorek, 31 marca 2009 · Komentarze(2)
Tyle kilometrów chciałem przejechać w marcu i udało się. Rzutem na taśmę. ;)
Dziś była tak piękna pogoda, że grzechem byłoby z niej nie skorzystać.

Rano we mgle pojechałem z Aniołkiem do pracy, a później wróciłem na Księże Małe.
Posiedziałem trochę nad pracą magisterską i stwierdziłem, że dziś muszę zrobić jakąś konkretną traskę.

Od dawna miałem ochotę wybrać się do Oleśnicy Małej, tak więc zrobiłem to dziś.
Jest to wioska, z którą wiąże się niezwykle ciekawa historia. Była kiedyś własnością rodziny Yorck, której głową był znakomity generał pruski Feldmarszałek Hrabia Hans Ludwig Dawid Yorck von Wartenburg. Dzisiaj w Oleśnicy Małej można podziwiać pałac i park, w którym znajduje się doskonale zachowane mauzoleum z sarkofagami członków rodziny. Dziś miałem szczęście, bo mogłem zajrzeć do środka tej ciekawej budowli, ponieważ jacyś wandale wybili okna. Był to dla mnie niesamowity widok.

Jeżeli idzie o jazdę to było bardzo przyjemnie. Miałem moment, w którym czułem że brakuje mi już sił ale to dlatego, że mało zjadłem przed wyjazdem, a i na trasę nic nie zabrałem. Poratowały mnie 4 złote, które wziąłem ze sobą – mogłem kupić sobie dwa Snickersy. :D

Zdecydowanie najmilszym etapem wycieczki był ten prowadzący z Domaniowa do Świętej Katarzyny, ponieważ wtedy zadzwonił do mnie mój Aniołek. Rozmawialiśmy sobie podczas jazdy prawie przez 14 kilometrów. :D
Choć nie mniej miły był wieczorny dojazd do Aniołka. Całkiem fajnie się jechało opustoszałymi ulicami miasta. :)

Cieszy, że wreszcie mamy niezłą pogodę, a szukuje się jeszcze lepsza.
Oby w kwietniu też udało się przejechać tysiączek i mam nadzieję, że będzie w nim więcej dni rowerowych niż w marcu.

TRASA:
(rano)
Wro/Kozanów -> Księże Małe (przez Klecińską i Hallera)
(setka)
Wro/Księże Małe...
Mokry Dwór -> Trestno -> Blizanowice -> Siechnice -> Groblice (wałem) -> Kotowice -> Zakrzów -> Siedlce -> Oława -> Godzikowice -> Osiek -> Niemil -> ...las... -> Oleśnica Mała -> Witowice -> Kurów -> Goszczyna -> Wyszkowice -> Domaniów -> Piskorzówek -> Piskorzów -> Swojków -> Gęsice -> Rynakowice -> Okrzeszyce -> Sulimów -> Swięta Katarzyna -> Siechnice -> Blizanowice -> Mokry Dwór...
Wro/Księże Małe i chwilka po Księżu...
(wieczorem)
Księże Małe -> Kozanów (przez Krakowską, Kazimierza Wielkiego i Legnicką)

POGODA IDEALNA DO JAZDY


DAWNO NIEROBIŁEM ZDJĘĆ DLA KOSMY ;)


NIEMIL – KOŚCIÓŁ


W LESIE PEŁNO PRZEBIŚNIEGÓW – WIOSNA JUŻ JEST


RÓŻNYMI DROGAMI SIĘ DZIŚ TARABANIŁEM :D


ZRUJNOWANE STACJE DROGI KRZYŻOWEJ – OKOLICA NIEMILA


KRZYŻ SPOTKANY W LESIE


FAJNE SĄ TAKIE KLIMATY


BRZOZOWA ALEJA PROWADZĄCA DO OLEŚNICY MAŁEJ


OLEŚNICA MAŁA – PAŁAC


MAUZOLEUM RODZINY YORCK W OLEŚNICY MAŁEJ


SARKOFAGI RODZINY YORCK

Jazda po Białym Śląsku

Sobota, 14 marca 2009 · Komentarze(8)
Wczesnym rankiem pakuję się z moim Aniołkiem do auta i jedziemy na zabrzańską Helenkę, by odwiedzić Darka i jego rodzinkę, a także porowerować sobie po górnośląskiej ziemi. :)

Droga minęła szybko, bo większość jazdy to A4. :)
Na miejscu jak zawsze serdeczne powitania. :D
Jemy śniadanie i dojeżdża do nas Pogromczyni śląskich kierowców – Kosma100!. ;)
Czas nas goni więc wsiadamy na rowery i jedziemy do Księżego Lasu, gdzie jesteśmy umówieni z ekipą zabrzańskiego Huraganu, z którym ostatnio jeździ Darek.
Mimo, że jesteśmy trochę spóźnieni, to chłopaki na nas czekają (w końcu wieziemy im dwie dziewoje). :D
Po 14 kilometrach spotykamy się. Wśród nowo poznanych osób są również Bikestatowicze, których wcześniej znałem tylko z opowieści. :)
Terrago, Johan i Andy, których było mi bardzo miło poznać i wspólnie z nimi zrobić jakże sympatyczną trasę.

Z Księżego Lasu już w komplecie jedziemy w stronę Lublińca, w którego okolicach są Kochcice – docelowa miejscowość dzisiejszego wypadu. Grupę umiejętnie prowadzą Andy i Johan – widać, że wszystkim się podoba.
Ku mojemu zaskoczeniu tempo momentami jest całkiem szybkie ale to nawet fajnie, bo po zimie trzeba spalić trochę więcej kalorii. ;)

Pierwszy postój wypada w Krupskim Młynie, gdzie niektórzy robią zakupy i się posilają. Wszyscy jednak słuchamy miejscowego hejnału, który zostaje odegrany o 12:00.
Po tym muzycznym wydarzaniu ruszamy dalej. :D
W końcu docieramy do Lublińca, gdzie chwilę zabawiamy na tamtejszym rynku. Po kolejnych 10 kilometrach jesteśmy w Kochcicach.
Tam wszyscy mogą nacieszyć oczy pałacem Ludwika Karola von Ballestrema, który przy pięknej pogodzie jaką mieliśmy tego dnia, prezentuje się wspaniale.
Johan przedstawia nam jego historię a także ciekawe perypetie związane z jego właścicielami.

Z Kochcic jedziemy do Koszęcina. Po drodze przejeżdżamy przez odcinek drogi, po bokach której mamy niesamowity widok, a mianowicie straszliwe pobojowisko – zniszczony las, a właściwie to co z niego zostało po tym jak przeszła nad nim trąba powietrzna w sierpniu 2008 roku.
Na tym odcinku niektórym daje się we znaki zmęczenie ale nie ma się co dziwić – w końcu zrobiła się pora obiadowa, a i kilometrów trochę w nogach było. :)
Będąc w Koszęcinie spędzamy długą chwilę w restauracji Roma, gdzie wszyscy jedzą i piją to co lubią najbardziej.
Również w tej miejscowości odwiedziliśmy piękny zamek-zespół pałacowy, w którym swoją siedzibę ma znany zespół pieśni i tańca „Śląsk”.


Mamy nawet trochę szczęścia, bo akurat był przy nim zaparkowany autokar zespołu.
To dość słynny pojazd – było o nim bardzo głośno w sierpniu 2008. To właśnie ten autobus został porwany na autostradzie A4 przez trąbę powietrzną 15. sierpnia.

Film nagrany przez jednego z uczestników wypadku


Byłem w szoku oglądając później w domu na YT różne filmy z trąbami powietrznymi – człowiek w zderzeniu żywiołem zazwyczaj jest bez szans.

15. sierpnia 2008 był jednym z tych dni, kiedy wielu ludzi straciło dobytek całego swojego życia, właśnie przez huraganowe wiatry i trąby powietrzne...
Cieszę się, że w tamtym dniu, gdy wracałem razem z Damianem z Twierdzy Modlin burza w jakiej jechaliśmy, choć mocno nami potargała, okazała dla nas się łaskawa.

Wróćmy jednak do wycieczki...
A więc jesteśmy w Koszęcinie. :D
Po długim postoju, wszyscy ruszają już w kierunku swoich domów. Na odcinku do Tworogu grupka z Panem Jerzykiem na czele narzuca niezłe tempo, które rozrywa peleton. ;)
Całkiem przyjemnie się jechało.
Dalej już jedziemy spokojnie do Wielowsi, gdzie niektórzy zgubili się. ;)
Stamtąd do Księżego Lasu i niestety nadchodzi moment, w którym trzeba się pożegnać.
Wszyscy rozstają się bardzo zadowoleni ze wspólnego rajdu. Oby więcej takich.

Dziewczyny, Darek i ja jedziemy na zabrzańską Helenkę.
Nie odpuszczamy sobie i zaliczamy Żabkę.
Dalej jest wesoło, bo czeka nas bardzo miły wieczór ale to już nie jest historia na BS. ;)

Dzień wielce udany. Super poznani nowi ludzie i nowe miejsca.
Pogoda dopisała. Nic tylko jeździć. :)

Dzięki wszystkim i do następnego!

TRASA:
Wrocław/Kozanów -> Zabrze/Helenka (furą pościgową) ;)
Helenka -> Stolarzowice -> Górniki -> Ptakowice -> Wilkowice -> Księży Las -> Jasiona -> Wojska -> Wielowieś -> Kieleczka -> Raduń -> Borowiany -> Krupski Młyn -> Lubliniec -> Kochcice -> Jawornica -> Sadów -> Wierzbie -> Koszęcin -> Brusiek -> Tworóg -> Świniowice -> Wielowieś -> Wojska -> Jasiona -> Księży Las -> Wilkowice -> Ptakowice -> Górniki -> Stolarzowice -> Helenka

Podążając na spotkanie z Huraganem © Mlynarz



Krupski Młyn - pierwszy popas © Mlynarz


Uzupełnanie płynów ;) © Mlynarz


W Lublińcu z Aniołkiem na ławeczce. „Uśmiechnij się” ;) © djk71


Kochcice - Pałac Ludwika Karola von Ballestrema © Mlynarz


Pałacowy balkon nad wejściem © Mlynarz


Pałacowi strażnicy - Czy będą do nas strzelać z łuku?! ;) © Mlynarz


Zamek w Koszęcinie © Mlynarz




Powrót - "Ku słońcu", jak zauważył Terrago :) © Mlynarz


Na koniec odwiedziliśmy Żabkę ;) © Mlynarz

Wzgórza Strzelińskie - Gromnik

Niedziela, 8 marca 2009 · Komentarze(11)
Kolejny długi wypad z moim Aniołkiem. Dziś było już konkretnie. :)

W ten świąteczny dzień, gdy świętują wszystkie kobiety (wszystkiego najlepszego! :D ) my wyruszyliśmy na podbój Wzgórz Strzelińskich, by zdobyć Gromnik – ich najwyższe wzniesienie, a także zjeść sobie pierwszą w tym roku kiełborkę z ogniska. :)
Na całej trasie towarzyszył nam Paweł.

Połowę trasy zrobiliśmy przy często przebijającym się przez chmury słońcu. Później pogoda była nieco gorsza. W końcu się zachmurzyło, zrobiło ciemno i zaczęło mżyć. Wiał też wiatr i było chłodno ale mimo to cały czas pokonywaliśmy kilometry z niemałą przyjemnością. :)
Trasę poprowadziliśmy tak, by ciągle jechać bocznymi drogami, czasem zapomnianymi wioskami – chodziło o to, by się zrelaksować, a nie stresować pędzącymi autami.
Od czasu do czasu były tez postoje na małe popasy.

Za Prusami zaczęły się już całkiem fajne pagórki i wyżynne krajobrazy – fajna sprawa.
Później Biały Kościół, wioska która mnie kiedyś urzekła i bardzo ją lubię. Dalej to już niemal cały czas podjeżdżanie asfaltem w stronę Gromnika.
W końcu, na jednej z serpentyn, zbaczamy i pokonujemy trochę podjazdu w terenie (łatwo nie było, bo zalegało dość sporo błota, lodu i śniegu) – Gromnik zdobyty! ;)
Na górze, pośród ruin starej warowni, rozpalamy ognisko i wcinamy kiełbaski. Długo jednak tam nie zabawiamy, bo wiejący wiatr sprawia, że robi nam się najzwyczajniej w świecie zimno.

Powrót, mimo warunków pogodowych, o których już wspomniałem, przebiega bardzo przyjemnie. Jazda nocą pośród pól, mijanie kolejnych wiosek ma swój specyficzny klimat, który akurat ja bardzo lubię. :)

Do Wrocławia dotarliśmy bardzo zadowoleni i nieźle zmęczeni.
Zanim jednak wróciliśmy na Kozanów to odwiedziliśmy Plac Solny.
W końcu dziś Dzień Kobiet – trzeba było komuś wręczyć tulipanowy bukiet. :*

To był kolejny dobry, bardzo udany wypad.
Robi się cieplej, więc przyjemność z jazdy będzie coraz większa – i to cieszy. :)


TRASA:
Wro/Kozanów -> Wro/Grabiszyn -> Wro/Gaj -> Wro/Wojszyce -> Wro/Ołtaszyn...
Wysoka -> Komorowice -> Szukalice -> Żórawina -> Żerniki Wielkie -> Bogunów -> Węgry -> Brzoza -> Brzezica -> Borów -> Piotrków Borowski -> Mańczyce -> Głownia -> Podgaj -> Karczyn -> Kondratowice -> Prusy -> Gołostowice -> Wąwolnica -> Biały Kościół -> Gębczyce -> Romanów -> Gromnik (393 m n.p.m.) -> Miłowice -> Siemisławice -> Przeworno -> Krzywina -> Jegłowa -> Strzelin -> Chociwel -> Ulica -> Brożec -> Wawrzęcic -> Grodzieszowice -> Kończyce -> Domaniów -> Piskorzówek -> Piskorzów -> Swojków -> Gęsice -> Rynakowice -> Okrzeszyce -> Sulimów -> Święta Katarzyna -> Zacharzyce -> Iwiny...
Wro/Brochów -> Wro/Gaj -> Wro/Plac Solny -> Wro/Legnicka -> Wro/Kozanów

Jedziemy na podbój Wzgórz Strzelińskich © Mlynarz


Aniołek pokonuje kolejne kilometry © Mlynarz


Zrujnowany pałac w Mańczycach © Mlynarz


Fabryczka w Mańczycach © Mlynarz


Ile jeszcze kilometrów?! ;) © Mlynarz


Gromnik na Celowniku © Mlynarz


To co rowerzyści lubią najbardziej :D © Mlynarz


Prusy - kościółek © Mlynarz


Biały Kościół - ...kościół :) © Mlynarz


Krzyż nad kościelną bramą © Mlynarz


Słońce uwięzione w klatce © Mlynarz


Paweł podjeżdża na Gromnik © Mlynarz


Runiy warowni na Gromniku © Mlynarz


Asiczulek zbiera drewno na ognisko ;) © Mlynarz


Nasze miejsce na ognisko © Mlynarz


Kiełborka w akcji! :) © Mlynarz


Smakowo! :) © Mlynarz


Niektórzy wolą bardziej przysmażone ;) © Mlynarz


Było spoko :) © Mlynarz

Lubiąż wieczorową porą... :)

Piątek, 6 marca 2009 · Komentarze(12)
Dziś udało się zrobić bardzo przyjemną traskę do Lubiąża razem z moim Aniołkiem.
Do tej pory byłem tam tylko raz.

Ciężko było nam wystartować, bo przed południem trzeba było podjechać na rehabilitację, następnie zakupy, obiad i... tuż przed wyjściem okazuje się, że mam kapcia. Po załataniu kapcia uszkadzam dętkę łyżką... Łatam i to. Jedziemy - wreszcie! :D
Daleko nie zajechaliśmy, po 3 kilometrach w kole znów nie ma powietrza - masakra.
Odechciewa mi się jazdy, jest już późno - godzina piętnasta...
Za namową Asiczulka zmieniam dętkę, po jakimś czasie nie ma śladu po nerwach i zrezygnowaniu - jest już ciągle tylko lepiej. :)
Jedziemy więc po naszą kolejną seteczkę.

Do Lubiąża dojechaliśmy pokonując sympatyczne wioseczki położne na południe od Odry. Szkoda tylko, że większość tamtejszych dróg jest w opłakanym stanie ale i to ma swój plus, bo pewnie dzięki temu jeździ tam niewiele aut. ;)
Na miejscu, w Lubiążu, nie zabawiamy zbyt długo, bo gdy tam dotarliśmy to zrobiło się ciemno. Posilamy się jednak owocami i lodzikami pod jednym ze sklepów spożywczych.

Powrót robimy północną stroną Odry, a więc gnamy w ciemnościach do Brzegu Dolnego - ten odcinek idzie nam łatwo, lekko i przyjemnie.
W Brzegu na chwilkę odpoczywamy na tamtejszym urokliwym ryneczku.
Następnie postanawiamy się z tej miejscowości przeprawić na drugi brzeg Odry, by mieć krótszy powrót do domu.
Niestety nie możemy skorzystać z tamtejszego promu, gdyż jest nieczynny. Na szczęście mamy do dyspozycji jeszcze przeprawę przez most kolejowy i z niej korzystamy.
Muszę przyznać, że pokonywanie nocą Odry, jadąc mostem kolejowym na rowerze, dostarcza wiele adrenaliny. :)
Fajnie było - Aniołek to zawsze wie, jak mnie zadowolić. ;)

Po tej przeprawie zostało nam niecałe 30 kilometrów, które pokonywało nam się przyjemnie.
Gdy już byliśmy na Kozanowie wpadliśmy na chwilkę do Żabki po chleb i takie, takie. ;)

Zanim wylądowaliśmy w domku spędziliśmy kilkadziesiąt minut na jednej z ławeczek.
To były cudowne minuty, tak jak nasz dzisiejszy wypad i cały dzień. :)

TRASA:
Wro/Kozanów -> Wro/Maślice -> Wro/Stabłowice...
Wilkszyn -> Pisarzowice -> Brzezina Średzka -> Gosławice -> Prężyce -> Lenartowice -> Księginice -> Gąsiorów -> Głoska -> Lubiatów -> Kobylniki -> Brodno -> Rzeczyca -> Chomiąża -> Malczyce -> Lubiąż -> Prawików -> Grodzanów -> Pogalewo Wielkie -> Pogalewo Małe - Pysząca -> Brzeg Dolny -> Głoska -> Gąsiorów -> Księginice -> Lenartowice -> Prężyce -> Gosławice -> Brzezina Średzka -> Pisarzowice -> Wilkszyn...
Wro/Stabłowice -> Wro/Maślice -> Wro/Kozanów

Początki były ciężkie © Mlynarz


Ale warto było powalczyć i wyjechać - Brzeg Dolny © Mlynarz


Żyć, nie umierać! :) © Mlynarz


Po przeprawie mostem kolejowym w Brzegu Dolnym © Mlynarz


Wielkie zakupy w Żabce ;) © Mlynarz

Setna setka

Niedziela, 1 marca 2009 · Komentarze(16)
Dziś padła łupem moja setna setka. :)
Od kiedy jeżdżę na rowerze udało mi się przejechać już sto razy dystans dzienny przekraczający 100 km.
Do mojego rowerowego celu zostało jeszcze... 900 takich dystansów.
Jak już dobiję do tysięcznej setki to mogę przestać jeździć na rowerze. :D

Trasa przejazdu wiodła po Wzgórzach Trzebnickich, a moją towarzyszką podróży i najlepszą przewodniczką była Asiczka. :)
W tym miejscu bardzo chciałem jej podziękować za tę dzisiejszą wspólną stówkę, za dedykację i przede wszystkim za to, że... mnie wyciągnęła na rower, bo ja dziś nie miałem zbytniej ochoty wychodzić spod ciepłej kołderki. :)

Do tej pory rzadko jeździłem po Wzgórzach Trzebnickich, a to dlatego że zawsze było mi bliżej do terenów leżących na południe od Wrocławia. Teraz jednak mam zamiar lepiej poznać trzebnickie wzgórki i pagórki, bo są to rewelacyjne tereny do jazdy.
Niech tylko zrobi się cieplej to postaramy się tam zjeździć wszystkie drogi i dróżki.

Dziś niestety pogoda nas nie rozpieszczała.
Jedyne co można poczytać za jej plus to brak opadów.
Poza tym było niestety bardzo chłodno, co mocno odczuwaliśmy właśnie na odkrytych terenach wzgórz.
Dość silnie wiejący wiatr też nie dodawał nam animuszu do jazdy.
Na szczęście udało nam się dojechać co celu, którym była Trzebnica, udało się przejechać wytyczoną po wioskach traskę.
Fajnie było też spotkać znajomych bikerów – taki miły akcent. :)

Ale najfajniej było jak na liczniku wybił setny kilometr i w tym momencie dojeżdżaliśmy do bloku Asiczulka. :D
Ciepła obiado-kolacja, prysznic, kąpiel, zimne piwko i błogi sen. :)


TRASA:
Wro/Kozanów -> Wro/Różanka -> Wro/Poświętne -> Wro/Polanowice...
Krzyżanowice -> Raków -> Cienin -> Pasikurowice -> Bukowina -> Bąków -> Łozina -> Skarszyn -> Boleścin -> Piersno -> Skotniki -> Tarnowiec -> Zawonia -> Pstrzejowice -> Sędzice -> Czachowo -> Trzebnica -> Głuchów Górny -> Skarszyn -> Godzieszowa -> Tokary -> Siedlec -> Pasikurowice -> Ramiszów...
Wro/Pawłowice -> Wro/Zakrzów -> Hala Stulecia -> Plac Dominikański -> Piłsudskiego -> Legnicka -> Wro/Kozanów

Mimo, że jest chłodno na trasie i tak chce się pić © Mlynarz


Podczas jazdy spotkaliśmy przyjaznego piecha :) © Mlynarz


Piecho chciał się z nami bawić :D © Mlynarz


Tak to jest, gdy się nie wyrabia na zakręcie - a mówiłem żeby zwolniła. ;) © Mlynarz


Wzgórza Trzebnickie podczas ostatnich podrygów zimy © Mlynarz


Późna zima na Wzgórzach Trzebnickich © Mlynarz


Pałac w Czachowie © Mlynarz


Aniołek przed wejście do Klasztoru w Trzebnicy © Mlynarz


Trzebnica - klasztorna ściana © Mlynarz


Papusiając czekoladę :) © Mlynarz


Pod rozpostartym drzewem © Mlynarz


I już we Wrocławiu... © Mlynarz

Przeziębnięty zmęczony

Piątek, 19 grudnia 2008 · Komentarze(20)
Dwusetka jest dedykowana Asiczulkowi. :)

Już dziesiąty raz w tym roku pokonałem dystans większy niż 200 km.
W sumie mam już na swoim koncie trzynaście takich dystansów.
Równocześnie dziś po raz... 99-ty pokonałem dystans ponad 100 km, a więc następnym razem będzie jubileusz. :)
Żeby było śmieszniej... dzisiejsza dwusetka była dwusetną wycieczkę tego roku...

Jest to dwusetka, której przejechanie sprawiło mi największą trudność ze wszystkich dotychczasowych dystansów powyżej 200 km.
Kosztowała mnie sporo energii, momentami zadawała ból, był moment, w którym z jej przejeżdżania zrezygnowałem, wymagała strasznie dużo uporu.
Ale wszystko skończyło się tak, że na ustach pozostał uśmiech radości i satysfakcja z przezwyciężenia własnych słabości i nieugięcia się przed bezlitosną tego dnia pogodą...

Wszystko się zaczęło wczesnym rankiem.
Plan na dziś był taki, by przejechać 200 km i... odwiedzić Anetkę i Darka wraz z chłopcami na zabrzańskiej Helence. :)
Tak by zrobić im świąteczną niespodziankę.

Prognozę pogody miałem całkiem niezłą, bo wiatr w plecy 15-25 km/h na całej długości, bez opadów i temperatura 1-3 stopnie na plusie...
Wszystko się sprawdziło oprócz jednego. Od rana padał deszcz. :(
Mimo to zdecydowałem się jechać z nadzieją, że za kilkanaście kilometrów ustąpi.
Niestety nie ustąpił.
Po 20 kilometrach, stopy wpakowane w SPD drętwiały z zimna, bo były całe mokre. :/
SPD to niestety nie jest dobre obuwie na zimę, dziś się o tym dobitnie przekonałem.
Być może ochraniacze coś dają w takich warunkach pogodowych ale jeszcze ich nie posiadam.
W każdym razie po przejechaniu 40 kilometrów i dojechaniu do Brzegu (prawie cały czas jechałem 94-ką) nie wytrzymałem i stwierdziłem, że to nie ma sensu.
Deszcz nie przestawał padać, stopy mi zamarzały...
Wiedziałem, że prędzej czy później to mnie dobije, a im dalej będę oddalony od Wrocławia tym gorzej może się to dla mnie skończyć...
Odwrót...
I 40 kilometrów do Wrocławia, cały czas pod wiatr, w padającym deszczu, z zamarzającymi nogami. Koszmar!
Tak bardzo jeszcze nigdy nie zmarzłem w nogi.
W pewnym momencie zatrzymałem się i zmieniłem mokre skarpetki na suche, dodatkowo zrobiłem sobie „windstoper” z woreczków foliowych. (pomogło tylko przez jakieś 15 km) :)
Także zmieniłem przesiąknięte od deszczu rękawiczki na suche. Dobrze, że kiedyś nauczyłem się od Cześka wozić zapasową parę rękawic w takich ciężkich warunkach pogodowych. W tym miejscu serdecznie Cię Cześku pozdrawiam! :)
Jakoś przemęczyłem ten powrót ale dojechałem z wielkim bólem – ledwo się wypiąłem z SPD...
Na mieszkaniu zrzuciłem z siebie wszystkie mokre ciuchy, z wielką ulgą pozbyłem się mokrych skarpet i butów. Zacząłem się ogrzewać.
Wypiłem kilka ciepłych herbat i zaaplikowałem sobie potężną dawkę witaminy C – byle się nie pochorować.

No cóż... miało być 200 km, a licznik stanął na 78 km...
Leżałem sobie zmasakrowany i dochodziłem do siebie.
Na dziś koniec jazdy – tak myślałem.
Zdrzemnąłem się na półtorej godzinki.

Gdy już odpocząłem było późno, bo godzinka 16:00.
Naszła mnie chęć by jednak zmierzyć się jeszcze tego dnia z tym dystansem. :)
Część ciuchów mi wyschła na kaloryferze, dobieram też inne.
Ciągle pada więc zakładam w „Diamondzie” błotniki, które wypożyczył mi Krzychu za puszkę Piasta. :D
Zamiast SPD zakładam swoje stare, poczciwe adidasy, które już wiele ze mną przeszły. :)
Zamiast shimanowskich spodni wkładam kochane dżinsy, a pod to dresik.
Ruszam w miasto – jest ciemno, wciąż pada więc decyduję się zrobić resztę dystansu kręcąc po samym Wrocławiu.
Czeka mnie jeszcze 122 km...

Na początek uderzam na plac JPII po buziaczka od Asiczki. ;)
Odprowadzam ją do Rynku.
Jedni idą na piwo... drudzy ruszają w miasto na „Diamentowym”.
Bardzo ciężko się jeździ, strasznie przeszkadza wiatr, co chwilę trzeba stać na światłach, ruch jest spory, a kierowcy w trudnych warunkach pogodowych zachowują się co najmniej dziwnie.

Gdy mam już na liczniku niecałe 130 km spotykam się ponownie z Asiczką i jej koleżankami w Rynku.
Bardzo miła i przyjemna przerwa od kręcenia podczas, której wcinam także pyszną tortillę.
Niestety po jakimś czasie trzeba się rozstać i kręcić dalej.

Najważniejsza informacja jest taka, że wreszcie przestało padać!
Po 130 kilometrach... tak długo musiałem na to czekać. :)
Cieszy też bardzo fakt, że młynarzowy zestaw ciuchów na rower sprawia, że ciągle jest mi ciepło. Nic tylko pedałować – szkoda, że sił brakuje. :)
I tak sobie spacerowałem do późnych godzin nocnych na rowerku po Wrocławiu.
Odwiedziłem „Glinianki”, Grabiszynek, Kozanów, Most Milenijny (i masę innych mostów :) ), Marino, Koronę, Rynek, Halę Stulecia, Gaj, Plac Grunwaldzki, Ostrów Tumski – większość z tych miejsc po kilka razy. :)

W pewnym momencie licznik wybił 185 km, w tym też momencie byłem... 15 km od mieszkanka, więc stało się jasne, że tylko cudem mógłbym nie przejechać tych 200 km na które dziś się mocno nastawiłem. :)
Ten 185 kilometr miał miejsce przy „drogowskazie” na Moście Milenijnym... :D
Wracamy, 186 km, 187 km, 188 km... 199 km... i jest – 200 km! :)

Było bardzo ciężko!
Ale jak zawsze... było warto!
I mimo wszystko – pięknie było. :)

DIAMENTOWY – GOTÓW DO PODRÓŻY :)


TRZEBA WYBRAĆ – WRACAMY...


ULICA LEGNICKA


MOJA RZEŹBA NA PLACU JPII ;)


TAK PRZYSTROILI TAMTEJSZĄ FONTANNĘ :)


WIDOK Z MOSTU POMORSKIEGO NA MOST UNIWERSYTECKI


TAKIEGO ŻARŁOKA SPOTKALIŚMY Z JAHOO KOŁO PIZZA HUT W RYNKU :)


MOST TUMSKI – ZNANY JAKO MOST „ZAKOCHANYCH” :)


OSTRÓW TUMSKI