Wpisy archiwalne w kategorii

Imprezy

Dystans całkowity:1615.48 km (w terenie 920.00 km; 56.95%)
Czas w ruchu:99:41
Średnia prędkość:16.21 km/h
Maksymalna prędkość:65.72 km/h
Suma podjazdów:25 m
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:95.03 km i 5h 51m
Więcej statystyk

Mini Nocna Masakra 2011 - zabawa z kluczykami

Sobota, 3 grudnia 2011 · Komentarze(5)
Kolejny start w Mini Nocnej Masakrze!
Było bardzo wesoło i z dreszczykiem emocji.
Ale zacznę od początku.

Do bazy rajdu w Wałach udałem się z Krzychem. Po drodze zrobiliśmy pit stopa w Urazie – drobne zakupy. ;)
W bazie rajdu byliśmy wcześnie – to niepodobne do nas.
Powitanie z ekipą BIKEstats.pl(Michał, Filip, Marcin, Rafał, Kuba oraz gościnnie Bartek i Maciek) było bardzo sympatyczne. Fajnie zobaczyć się "po latach" z wrocławskimi bikerami.

Jako że jesteśmy z Krzychem profesjonalistami postanowiliśmy zrobić przed startem rozgrzewkę. Rozgrzewka była miła i przyjemna. Skręciliśmy rowery, spakowaliśmy batoniki na trasę, sprawdziliśmy sprawność oświetlenia, wypiliśmy po pysznym Piaście i zatrzasnęliśmy kluczyki w aucie...
:D

Do startu zostały ostatnie minuty.
Auto unieruchomione z zatrząśniętymi kluczykami a najbliższe zapasowe kluczkyki znajdowały się... 200 km dalej. Trochę lipa. Koledzy z BS próbowali pomóc. W międzyczasie czekalśmy na Błażeja.
Moja wspaniała Żonka była gotowa przywieźć mi kluczyki – szalona-cudowna. :)
Na szczęście obyło się bez nich, bo Błażej – słynący z rozległych kontaktów, najbardziej wpływowa persona na BS (a może i w całym Internecie) załatwił znajomego ślusarza. ;)
I było po problemie. :)
Wróćmy jednak na start...

Na starcie było miło. :)
Wszyscy nam odjechali. Daliśmy im fory, bo ruszyliśmy z dwudziestominutowym opóźnieniem. ;)
W końcy ekipa BS ruszyła.
Po 3 km zdobyliśmy pierwszy punkt.
Po 3,5 km zaliczyliśmy awarię.
Po 4 km zaliczyliśmy... drugą awarię...
Później znów punkt i tak prawie do końca. ;)

Niestety przy trzecim punkcie kontrolnym musiałem wracać do bazy rajdu, by zająć się otwieraniem auta (z odsieczą nadjechał kolega Błażeja, który otworzył auto). Błażej postanowił mi towarzyszyć – to dobry i szlachetny człowiek. ;)
Reszta ekipy godnie reprezentowała BIKEstats.pl na trasie MNM. ;)

Po załatwieniu spraw związanych z autem wróciliśmy z Błażejem na trasę. Próbowaliśmy dogonić ekipę BS ale byli za mocni. :)
By zniwelować dystans dzielący nas od chłopaków z BS zrezygnowaliśmy nawet z jednego punktu kontrolnego. Nie pomogło. :D

Co by nie mówić, mimo pewnych perturbacji, zabawa była przednia (to norma na MNM).
Chciałem bardzo podziękować całej ekipie BS za super atmosferę i zabawę.
Organizatorom za super rajd.
Żonce za wsparcie. :)

Udało nam się zająć PIERWSZE MIEJSCE! Od końca.
I było fajnie!

Wszystkim polecam do przeczytania relację Michała.

Krzysztof rozgrzewa się przed startem - Piast forever! © Mlynarz


Biuro MNM-2011 © WrocNam


Grupa cyklistów © WrocNam


Awaria pierwsza-Galen w akcji © WrocNam


Awaria druga © WrocNam


To coś się zbliża! © WrocNam


Błażej i jego aureola © Mlynarz


Błażej i jego aureola © Mlynarz


Ekipa prawie w komplecie © WrocNam


Mini Nocna Masakra - kolejny punkt zdobyty © Mlynarz


Elektrownia wodna Wały © WrocNam

39. HARPAGAN - zabawa z łańcuchem...

Sobota, 8 maja 2010 · Komentarze(20)
Po zeszłorocznym debiucie w Bytoni wiedziałem, że jeszcze nie raz wrócę na Pomorze, by spróbować swoich sił w kultowym rajdzie nie orientację jakim bez wątpienia jest Harpagan.
Długo czekałem na swój kolejny start w tych zawodach. Z jesiennej edycji musiałem zrezygnować z powodów osobistych, a gdy już czekałem na wiosenny start w H-39 wydarzyła się tragedia 10. kwietnia, po której organizatorzy byli zmuszeni przesunąć termin zawodów na 7-9 maja. Pomyślałem sobie, że może to dobrze, bo w maju jest przecież cieplej i będę miał też dodatkowy czas na to, by trochę pojeździć na rowerze. :)
Wreszcie nadszedł maj...

Na Harpagana wybrałem się ze swoim prywatnym Aniołkiem – czyli standardowo. ;)
Tam razem naszym środkiem lokomocji było autko. Z Wrocławia wyjechaliśmy wczesnym rankiem, już w piątek. Chcieliśmy pokonać trasę do Gdańska bezproblemowo, liczyliśmy na to, że wczesna godzina wyjazdu zagwarantuje nam znikomy ruch pojazdów na trasie – przeliczyliśmy się. Trasa jak zwykle była zapchana autami ciężarowymi, niedzielnymi kierowcami i innymi wybitnymi „kierowcami”. Dodatkowo ruch był spowolniony przez ciągle padający deszcz. Jakoś jednak dotoczyliśmy się do Gdańska. Po przeszło siedmiu godzinach jazdy byliśmy już w Trójmieście ale pognaliśmy jeszcze dalej na północ, do Władysławowa, a stamtąd na Hel, na którym jeszcze nas nie było. ;)
Oczywiście mogliśmy zapomnieć o odpoczynku na plaży, wsłuchiwaniu się w szum fal i wypiciu zimnego Bosmana, bo... było zimno, szaro, ponuro, wietrznie, mgliście i deszczowo – pogoda marzenie. :D
Zafundowaliśmy sobie jedynie pyszną rybkę w nadmorskiej tawernie.
Po sytym obiedzie wróciliśmy do Trójmiasta, odszukaliśmy gdańskie Osowo i udaliśmy się do bazy rajdu mieszczącej się w Szkole Podstawowej nr 81.

Dobrze jest przyjechać dzień przed startem.
Mogliśmy spokojnie rozpakować swoje rzeczy, ulokować się w dogodnym miejscu noclegowym, bez pośpiechu się zarejestrować i odebrać swoje pakiety startowe. Co najważniejsze, jest też czas na pogaduchy z dobrymi znajomymi. W piątkowy wieczór w bazie rajdu miło mijał nam czas na rozmowach z Mavikiem i Wikim. Obserwowaliśmy też start trasy pieszej. Trzeba przyznać, że piechurzy nie mieli lekko, gdy wyruszali na swoją trasę wciąż padał deszcz i jeszcze potem długo nie przestawał. W końcu, po wyczerpującym dniu, trzeba było położyć się spać, bo czekał nas... kolejny wyczerpujący dzień. :D
Gdy inni zjeżdżali do bazy rajdu, my już słodko spaliśmy. ;)

I nadszedł sobotni poranek.
Pobudka o 5:00.
Start o 6:30.
Ostatnie przygotowania. Śniadanie.
Wreszcie rozdanie map i można jechać.
Tuż przed wyruszeniem na trasę pozdrawiamy się jeszcze szybko z Dareckim, który startuje w Harpaganie już... osiemnasty raz!

Razem z Asią nie nastawiamy się na jakiś rewelacyjny wynik. Zdajemy sobie sprawę z tego, że w tym roku z kondycją jest bardzo krucho, bo jeździmy niezbyt wiele. Mimo to stawiamy sobie pewien cel, chcemy zdobyć 40 punktów przeliczeniowych (na 60 możliwych). Uznajemy, że to byłby całkiem niezły wynik jak na nasze możliwości i aktualną formę (a właściwie jej brak :D ). Rok temu zgromadziliśmy na swoim koncie 33 oczka i pozostał nam wtedy spory niedosyt.

No nic, ruszamy!
Przed nami 12 godzin czasu, 20 punktów kontrolnych, około 200 kilometrów i... mocno nieaktualna mapa, która ma służyć w nawigacji – fajnie! :D

PK 8 – Klukowo, ruiny gospodarstwa (czas od startu: 45 min.)
Obieramy wariant, w którym ruszamy najpierw na południe (chcemy wracać do bazy z wiatrem w plecy). Już pierwsze kilometry sprawiają nam drobne problemy, bo... ciężko jest nam wyjechać z dzielnicy Gdańska dysponując nieaktualną mapą w skali 1:100000. :D
Na szczęście bez większych strat czasowych dostajemy się na właściwą drogę.
Nawigacja idzie dalej już sprawnie.
Wjeżdżamy gdzie trzeba i zgarniamy pierwszy punkt wart dwa oczka. :)

PK 11 – Leźno, skrzyżowanie dróg (czas: 80 min.)
Z ósemki jedziemy w stronę gdańskiego lotniska Rębiechowo. Przy okazji zagłusza nas huk silników startującego samolotu.
Przejeżdżamy przez Czaple, wpadamy do lasu, odbijamy w lewo i bez problemu trafiamy na jedenastkę wartą 3 punkty.
Było przy niej trochę tłoczno. :)

PK 5 – Sulmin, stary cmentarz (czas: 115 min.)
Kolejny punkt wydaje się prosty, i taki też był, my jednak w samym Sulminie pojechaliśmy źle na rozwidleniu dróg. Na szczęście błyskawicznie połapaliśmy się, że coś jest nie tak i skorygowaliśmy swój błąd.
Po dojechaniu do piątki mamy okazję zobaczyć zrujnowaną kaplicę cmentarną, w której zostali pochowani przedstawiciele rodu Gralathów – szkoda, że taki obiekt i cały cmentarz zostały splądrowane i zniszczone przez ludzi, takie widoki zawsze bolą.
Jedziemy dalej.

PK 17 – Ostróżki, ambona (czas: 157 min.)
Robimy kilkukilometrowy, bardzo przyjemny, przelot leśną drogą.
Wyjeżdżamy w Kolbudach i dalej ciśniemy do Ostróżek jadąc przez Pręgowo Dolne.
W samych Ostróżkach znów popełniamy drobny błąd na rozwidleniu polnych dróg. Tak jak poprzednio szybko to naprawiamy. Przejeżdżamy przez łąkę, a razem z nami grupka osób, która zawierzyła mojej nawigacji. ;)
Punkt umiejscowiony przy ambonie – łatwizna.
Siedemnastka była cenna, bo warta pięć punktów.

PK 15 – Skrzeszewo, skrzyżowanie (czas: 187 min.)
Dojazd do piętnastki z siedemnastki to błahostka – jedzie się jak po sznurku.
Droga mija szybko, aczkolwiek odczuwamy pierwsze symptomy zmęczenia - niedobrze, to zbyt wcześnie. W związku z tym przy punkcie postanawiamy chwilę odpocząć. Gdy tak sobie stoimy, podjeżdża do nas ktoś znajomy – to Jarek Hawryluk z Elbląga. Ale fajnie! Mieliśmy przyjemność przejechać z nim część naszej zeszłorocznej wyprawy „Dookoła Polski”.
Ucinamy sobie miłą pogawędkę i po kilku minutach ruszamy dalej.
W stronę trzynastki...

PK 13 – Huta Górna, skrzyżowanie (czas: 259 min.)
Dojazd do tego punktu zajmuje nam aż 72 minuty – to bardzo dużo.
Nie dzieje się tak dlatego, że mamy problemy z nawigacją. Wszystko przez to, że... trzynastka okazała się dla mnie pechowa. Tuż przed podjazdem na wzgórze, gdzie znajdował się punkt zerwałem łańcuch. I to w najgorszym momencie, bo akurat stało się to na środku błotnistej drogi. Szkoda, bo skuwanie łańcucha w takich warunkach nie należy do przyjemnych zajęć. Mnie martwi najbardziej to, że ten mój nieszczęsny łańcuch jest mocno wysłużony, był już wielokrotnie skuwany i brakuje w nim kilku ogniw, przez co jest znacznie skrócony. Każde kolejne usunięte ogniwo może sprawić, że kontynuowanie jazdy w moim przypadku nie będzie możliwe (nie mieliśmy niestety z Asią spinek). Staram się wyrzucić z głowy te czarne myśli i zabieram się za skuwanie zabłoconego łańcucha. Mijający nas ludzie proponują pomoc – to miłe, takie powiedziałbym „fair play”. :)
Wszystkim dziękuję, bo wiem że skuję łańcuch i będziemy mogli jechać dalej.
No i skułem. Tylko jak?! Zapomniałem przeciągnąć łańcuch przez kółeczka od przerzutki. :D
Tak więc, rozkuwam i skuwam jeszcze raz.
Wreszcie ruszamy z Asią dalej. Od tego momentu odpuszczam cięższe podjazdy w terenie, bo nie chcę ryzykować kolejnego zerwania łańcucha. Tak więc pod trzynastkę zamiast jazdy, czeka mnie wprowadzanie rowerka – czadersko. ;)
Sam punkt został odnaleziony sprawnie.
W tym momencie jesteśmy na trasie już 4 godziny i 20 minut – 1/3 trasy za nami. Mamy zgromadzone 6 punktów, które dają nam łącznie 20 punktów przeliczeniowych – całkiem nieźle.
Zjeżdżamy z trzynastki.
Ja w głowie mam jedną myśl... łańcuch. Czy wytrzyma?!

PK 9 – Somonino, rozwidlenie dróg, skraj lasu (czas: 328 min.)
Na tym odcinku jedziemy razem z elbląskimi rowerzystami – wspomnianym Jarkiem oraz Andrzejem Wasylkiewiczem. To bardzo dobrze, bo... po kilku kilometrach wspólnej jazdy znów zgubiłem łańcuch. Mam dość. Na szczęście Andrzej wyciąga z plecaka zestaw spinek. Jestem uratowany! Ma ich tyle, że można by z nich złożyć chyba nowy łańcuch. :D
Biorę od niego jedną z nich i zadowolony szybko naprawiam napęd. Kamień spadł mi z serca. Andrzej proponuje jeszcze bym wziął sobie na wszelki wypadek ze dwie zapasowe spinki ale uznaję, że już nie powinny być mi potrzebne.
Razem dojeżdżamy do Borcza. Tam Jarek z Andrzejem zastanawiają się jak dalej jechać. My z Asią zmierzamy w stronę dziewiątki. Rezygnujemy z zaliczenia trójki i jedynki, bo są nisko punktowane.
Du punktu trafiamy bez komplikacji. Po drodze mijamy jeszcze stado krów. :)

PK 19 – Kolańska Huta, skraj lasu (czas: 379 min.)
Jesteśmy już blisko południowo-zachodniego krańca mapy – tam jest umiejscowiona dziewiętnastka warta pięć punktów. Niemal cały przelot do niej to jazda szutrowymi drogami wiodącymi przez niezwykle malownicze okolice. Te okolice to także... niezłe górki. Nie mamy dziś siły na szarpanie się z podjazdami ale spokojnym tempem brniemy do przodu. :)
W okolicy Rątów mijamy się z pędzącym na wschód Wikim.
Wydaje mi się, że bez końca jedziemy pod górę. Nie mogę doczekać się aż zdobędziemy punkt, bo to będzie ostatni punkt, do którego trzeba było jechać pod wiatr – później powinno być lepiej. :)
Odnalezienie dziewiętnastki nie poszło nam gładko ale specjalnie dużo czasu nie straciliśmy.
Po tym jak wspięliśmy się szutrową drogą na skraj lasu mogliśmy zgarnąć kolejne punkty do swojej harpaganowej kolekcji. :)

PK 7 – Chmielno, droga (czas: 448 min.)
Po zjeździe z dziewiętnastki jedziemy wzdłuż Jeziora Ostrzyckiego. Spotykamy się tam z nadjeżdżającym z naprzeciwka Tomkiem.
Myślimy jak jechać do siódemki, możemy wybrać banalny dojazd asfaltem i przy okazji podziwiać piękne jeziora: Wielkie i Małe Brodno. To jest wariant nieco dłuższy ale łatwiejszy nawigacyjnie i dający odpocząć, bo w końcu jazda po asfalcie mniej wyczerpuje niż teren.
Ja jednak pokusiłem się o cudowny manewr i chciałem skrócić dojazd do siódemki. :D
Skończyło się to tak, że większość tego odcinka to był teren, do tego kilka górek i... nadłożone kilometry oraz stracony czas. Brawo! :D
Jechaliśmy przez Ramleje i Smętowo.
Punkt był prosty do odnalezienia, tylko drogę dojazdową wybrałem nieco dziwną. :)
Chyba zabrakło mi w tym momencie koncentracji. Na szczęście Asia była wyrozumiała i nie krzyczała. ;)
Przejeżdżamy między Jeziorem Kłodno i Jeziorem Białym, wpadamy do Chmielna i jedziemy na północ.

PK 16 – Kolonia, skrzyżowanie dróg (czas: 508 min.)
Zmierzamy w stronę Jeziora Łapalickiego, dalej poruszamy się szutrową drogą i dojeżdżamy do Sianowa, z którego częściowo asfaltem, a częściowo drogą polną dojeżdżamy do lasu, w którym łatwo odnajdujemy wartą cztery punkty szesnastkę. Jedzie się łatwiej, bo nie przeszkadza już wiatr, górki też są już mniejsze. :)
Ubywa nam czasu, ubywa nam sił.
Postanawiamy, że odpuszczamy położoną na północnym-zachodzie mapy tłustą osiemnastkę, wiemy też, że nie będziemy mieć już czasu na zdobycie dwudziestki (oba PK są warte 10 punktów). Trochę szkoda ale z drugiej strony, zdajemy sobie sprawę, że jeśli w drodze powrotnej do bazy zdobędziemy punkty nr 14, 12 i 10 to zrealizujemy swój drobny cel, bo zgromadzimy ponad 40 punktów przeliczeniowych.
Wdrażamy swój plan w życie.

PK 14 – Jeleńska Huta, polana (czas: 547 min.)
Jazda na czternastkę mija sprawnie. Nie ma żadnych problemów nawigacyjnych.
Punkt bardzo łatwy.
Jednak sił już brak. :D

PK 12 – Czeczewo, szczyt wzgórza (czas: 606 min.)
Za pięknie jednak nie może być.
Kilkaset metrów za czternastką znów gubię łańcuch. Pękło kolejne ogniwo.
W tym momencie obiecuję sobie, że po powrocie do Wrocławia założę wreszcie w Treku nowy łańcuch.
W ruch idzie skuwacz i po kilku chwilach można jechać dalej. Wracają jednak obawy, bo wiem, że kolejne zerwanie to tylko kwestia czasu. Nie myliłem się.
Po kilku kilometrach asfaltu, wjeździe na polne drogi, już w pobliżu wzgórza, na którym znajduje się dwunastka... łańcuszek pęka po raz czwarty tego dnia. Skuwam i jadę dalej. Pęka po raz piąty. Mam już dość ale... skuwam dalej. :D
Gdy już jest OK ponownie podjeżdżają z pomocą Andrzej i Jarek. Andrzej oddaje mi komplet swoich zapasowych spinek, bo obawia się że mogę nie dojechać do mety. Zawsze wiedziałem, że elblążanie to dobrzy ludzie. :)
Na wzgórze rower wprowadzam. Potwierdzamy punkt i jedziemy z Asiczką dalej.
Na celownik bierzemy jeszcze dziesiątkę i później zostaje nam dojechać do mety. Czasu powinno wystarczyć.

PK 10 – Góra Donas, wieża widokowa (czas: 664 min.)
Dojeżdżamy do Chwaszczyna jadąc przez Warzno.
Po drodze, tradycyjnie już, gubię łańcuch. ;)
Już nie zrobiło to na mnie wielkiego wrażenia. :D
Na Górę Donas wjeżdżamy z Asią bez problemu, jednak tuż przed wieżą nie skręcamy gdzie trzeba i robimy malutki kółeczko.
Po zjeździe z górki czeka nas kilka kilometrów asfaltu i wjazd na metę. Mamy na to 55 minut więc jesteśmy spokojni. :)

META (czas: 693 min.)
I wreszcie meta!
Uśmiechnięci i zmęczeni kończymy swój drugi start w Harpaganie.
Dojechaliśmy na metę na 27 minut przed upływem limitu czasu.
Na trasie H-39 spędziliśmy 11 godzin i 33 minuty z czego 9:20 to czysta jazda a 2:13 to niepotrzebne postoje (ponad połowa przeznaczona na skuwanie łańcucha). Trzeba wciąż pracować nad efektywniejszym wykorzystywaniem czasu. :)
Przejechaliśmy 151 kilometrów (bardzo niska średnia to efekt braku treningu).
Tym razem udało nam się z Asią odwiedzić 13 punktów kontrolnych i zdobyć 44 punkty przeliczeniowe. Całkiem nieźle ale... stać nas na więcej. :)
Asia zajmuje piąte miejsce wśród kobiet, a ja jestem... dziewięćdziesiąty któryś. :D

Trasa trzydziestego dziewiątego Harpagana okazała się łatwa nawigacyjnie. Skutkowało to tym, że miano Harpagana zdobyło aż sześć osób, spośród których najszybszy okazał się Paweł Brudło.
Niewiele zabrakło a Harpaganem zostałby Mavik, który zdobył aż 59 punktów. Również rewelacyjnie pojechał jego brat - Piotrek zgromadził 54 oczka. Wiki natrzaskał 57 punktów, Tomek (który mówi, że jechał rekreacyjnie) zdobył ich 52, Mickey 57 – muszę kiedyś im dorównać. :)
Darecki, który zaliczył już osiemnasty start w Harpaganie zdobył 46 oczek, czyli też pojechał bardzo dobrze.

Co do awarii...
Nie byłem dziś sam. ;)
Piotrek Banaszkiewicz mówił, że skuwał na trasie swój łańcuch pięć razy, a więc był niewiele gorszy ode mnie. :D
Tomek... przyjechał na Harpagana... bez łańcucha i przerzutki (co nie przeszkodziło mu w zajęciu trzydziestego miejsca). :D
Ale najbiedniejsza z nas wszystkich była Kasia – świeżo upieczona Żonka Tomka. Otóż Kasia... zgubiła na trasie korbę i wracała do bazy pieszo. Nie mniej jednak zdobyła trzy punkty i pokonała w ten sposób aż jedenaście osób! :)

Już wieczorem, gdy wszyscy nieco ochłonęli, pokąpali się, zjedli bigosik i wypili po piwku, poszliśmy na uroczyste zakończenie zawodów, które było jednocześnie podsumowaniem sezonu 2009.
Było bardzo wesoło.

Na trasie pieszej tytuł Harpagana zdobyły aż 42 osoby. Najszybszy był Andrzej Buchajewicz.
Na trasie mieszanej jedynym Harpaganem został Andrzej Chorab.
A na trasie rowerowej, poza wspomnianym Pawłem Brudło, tytuł Harpagana zdobyli również: Mikołaj Waliński, Piotrek Buciak, Daniel Śmieja, Adam Wojciechowski i Tomasz Widuchowsi.

Dla mnie najważniejsze było jednak to, że mój Aniołek mógł wreszcie odebrać swój puchar za zwycięstwo w klasyfikacji generalnej Pucharu Polski w Maratonach Rowerowych na Orientację w sezonie 2009!
Cieszyłem się razem z nią. Zasłużyła na to jak nikt inny. :)
No i wiadomo, jestem z niej bardzo dumny. :D
Chociaż Asia przywozi do domu sportowe trofea. ;)

Szybko minął ten Harpagan. Za szybko. A był bardzo fajny!
Organizatorzy znów stanęli na wysokości zadania i przeprowadzili całą imprezę wzorowo.
Tylko pogratulować!

Ja już czekam na kolejną edycję Harpagana.
Bo dobrze jest się zmęczyć, bo dobrze jest pojeździć na rowerze, bo dobrze jest ponawigować ale najlepiej jest... po prostu być na Harpaganie.
Atmosfera niepowtarzalna.
I jest to zawsze świetna okazja do spotkania się z dobrymi znajomymi.
To chyba tyle. ;)

MAM JESZCZE GARŚĆ FOTEK (ALBO ZE DWIE GARŚCIE) :D
Harpagan - 39, Gdańsk - Osowa © Mlynarz


Przed Harpaganem, odwiedziliśmy Mierzeję Helską © Mlynarz


Wzburzone Morze Bałtyckie © Mlynarz


Start trasy pieszej © Mlynarz


W bazie można było znaleźć informacje o Bike Oriencie © Mlynarz


666 – szatański numer startowy Mavika :) © Mlynarz


Na starcie trasy rowerowej H-39 © Mlynarz


Asiczka przed startem © Mlynarz


Asiczka w okolicach PK 8, który zdobywaliśmy w pierwszej kolejności © Mlynarz


Na harpaganowych punktach zawsze jest wesoło © Mlynarz


Na jednym z punktów kontrolnych © Mlynarz


Ruiny kaplicy na cmentarzu w Sulminie © Mlynarz


Pręgowo - kościół © Mlynarz


Ambona w okolicy miejscowości Ostróżki - PK 17 © Mlynarz


Asiczka ciśnie przez łąkę - za nią... inni, których wprowadziłem w błąd :D © Mlynarz


Moja prywatna Harpaganka ;) © Mlynarz


Obrazek z trasy © Mlynarz


W drodze na PK 13 © Mlynarz


751 - nr Asiczki © Mlynarz


"Trochę" błotka... ;) © Mlynarz


"Trochę" kałuż... :D © Mlynarz


I Flecik Asiczki jest umorusany ;) © Mlynarz


Gdzieś na trasie... © Mlynarz


Swojsko ;) © Mlynarz


Patrzą i oczom nie wierzą ;) © Mlynarz


Każdy odnaleziony punkt to powód do radochy :) © Mlynarz


Krajobraz w okolicach Goręczyna © Mlynarz


Drogowskazy na trasie czasem pomagają © Mlynarz


Jezioro Kłodno © Mlynarz


Kościół w Sianowie © Mlynarz


Paweł i Wiki na zakończeniu zawodów © Mlynarz


Zadowolony Darek Wielakin © Mlynarz


Asia odbiera nagrody za zwycięstwo w Pucharze Polski 2009 w Rowerowych Maratonach na Orientację © Mlynarz


Michał Nowaczyk z dyplomem © Mlynarz


Paweł Brudło - zwycięzca H-39 © Mlynarz


Daniel Śmieja dorzucił kolejny tytuł Harpagana do swojej okazałej kolekcji © Mlynarz


Tomek z wylosowaną koszulką :) © Mlynarz


Wiki też miał farta w losowaniu nagród ;) © Mlynarz


Asiczka z pucharem, medalem i dyplomem :) © Mlynarz


Z moją Mistrzynią :D © Mlynarz

NOCNA MASAKRA 2009

Sobota, 19 grudnia 2009 · Komentarze(26)
CZYLI PIĘTNAŚCIE GODZIN...
...W PIĘTNASTOSTOPNIOWYM MROZIE.


MAMY PUCHAR! :)
Mamy Puchar! :) © Mlynarz



Nocna Masakra to ostatnia z rowerowych imprez na orientację w sezonie 2009, która wchodzi w cykl Pucharu Polski w Maratonach Rowerowych na Orientację. To zarazem jedna z najciekawszych imprez, bo zawodnicy walczą na trasie o długości 200 km w najdłuższą noc w roku. Na odnalezienie wszystkich punktów kontrolnych regulamin przewiduje piętnastogodzinny limit jazdy. Start trasy następuje o godzinie 16:30 od tego momentu, w kompletnych ciemnościach, aż do godziny 7:30 wszyscy zmagają się z trudami trasy przygotowanej przez Daniela Śmieję – organizatora całej imprezy.

Start w tegorocznej Nocnej Masakrze był szczególny dla Asi i dla mnie. Na początku roku postanowiliśmy, że postaramy się wspólnie walczyć na trasie zawodów wchodzących w cykl Pucharu Polski, by mój Aniołek mógł powalczyć o miejsce w pierwszej trójce klasyfikacji generalnej. Wszystko szło zgodnie z planem, były udane starty na Dymnie i Grassorze, był debiut na Harpaganie, była przygoda z Odyseją i samotny start Asi na Bike Oriencie. I w końcu okazało się, że tuż przed ostatnimi zawodami pucharowymi... Asia ma szansę wygrać klasyfikację generalną! :)
By tego dokonać, trzeba wygrać Nocną Masakrę. Zadanie nie należało do łatwych, ponieważ są to wymagające zawody. Dodatkowo inni także nie składali broni i to sprawiło, że losy Pucharu Polski w klasyfikacji kobiecej ważyły się do ostatnich minut Nocnej Masakry... :)

Choć początkowo istniało ryzyko, że w imprezie możemy nie wystartować, to na szczęście, na dziesięć dni przed zawodami Asia dostała w pracy zielone światło.
Należało pomyśleć nad tym, jak najlepiej przygotować się do startu. I nie chodzi tu wyłącznie o przygotowanie kondycyjne. Ważniejsze było to, by zadbać o posiadanie odpowiedniego oświetlenia na trasie, by skompletować niezawodny ubiór, który pozwoli wytrzymać przez piętnaście godzin jazdy na siarczystym mrozie, trzeba też było pomyśleć o zabraniu na trasę picia w termosach, pożywienia i zapasu baterii do lampek. Dużo tego, ale te wszystkie czynniki mają ogromne znaczenie na Nocnej Masakrze, bo przecież co komu po kondycji, jak po dwóch godzinach będzie przemarznięty?! A co w sytuacji, gdy picie w bidonie zamarznie, a na trasie nie uświadczysz otwartego sklepu?! Pamiętaliśmy o tym wszystkim przed startem i postanowiliśmy tego nie lekceważyć. :)
Już kiedyś spróbowałem swoich sił z tą imprezą. W 2007 roku, po ponad dziewięciu godzinach kluczenia, z zamarzniętym bidonem, zmęczony i rozbity psychicznie (no może nie do końca :D ) zjechałem do bazy zawodów zdobywając zaledwie... dwa punkty. :)
Teraz chciałem zamazać pamięć o tamtym niepowodzeniu. Chciałem wykluczyć błędy, które popełniłem wtedy, by kolejny start w Masakrze zakończyć z zadowoleniem.

Przez kilka poprzedzających start wieczorów sprawdzałem w leśnych i mroźnych warunkach jak przy bardzo niskiej temperaturze radzi sobie mój ubiór. Nie posiadam niestety super rowerowych ciuszków, musiałem ratować się tym co mam. Kilka warstw cienkich swetrów, cienki golf, koszulka termoaktywna, kurteczka, spodnie moro, dresy, spodnie rowerowe, kominiarka, opaska na uszy, czapka, zwykłe letnie buty SPD, ochraniacze na SPD, dwie pary skarpet, matysowe rękawiczki Rogelli – to musiało wystarczyć i wystarczyło. W butach umieściliśmy też z Asią chemiczne ocieplacze ale średnio to się sprawdziło (nie daliśmy im dostatecznie się rozgrzać na powietrzu).

Oświetlenie pomógł nam skompletować Błażej za co bardzo mu dziękujemy. Poza tym co nam pożyczył mieliśmy swoje przeciętne lampki diodowe. To też było dla nas wystarczające. :)

Kolejna ważna kwestia: picie i jedzenie. Na trasę zabraliśmy... aż cztery termosy. Dodatkowo bidon z napojem i dwie puszki napojów energetycznych. To co nie było w termosach wypiliśmy jako pierwsze, bo po 3 godzinach zamieniłoby się w lód. Picie z termosów, a było tego prawie cztery litry, starczyło nam do końca Nocnej Masakry – dzięki temu mogliśmy na bieżąco uzupełniać płyny w organizmie i rozgrzewać się pijąc gorącą herbatę. :)
Jedzenie to tradycyjnie: batoniki i kanapki. Jedno i drugie zamarzało ale było jadalne. :D

Próbę generalną jazdy w arktycznych warunkach zrobiliśmy z Asią dzień przed startem jeżdżąc po lasach w okolicach Jasienia.


DZIEŃ STARTU

W sobotę wstaliśmy około dziesiątej rano. Zjedliśmy pożywne śniadanie (pyszny makaron z sosem i kurczakiem) przygotowane przez moją Mamę. To czego nie zdołaliśmy spałaszować w domu zapakowaliśmy w termiczny pojemnik i zabraliśmy do miejscowości Długie, gdzie mieściła się baza zawodów.
Zaraz po śniadaniu wrzuciliśmy do auta rowery i resztę sprzętu, by po przejechaniu 200 kilometrów być na miejscu imprezy. Szybka rejestracja, składanie rowerów i przygotowanie się do startu – czas szybko upływał i znów zdążyliśmy ze wszystkim na ostatnią chwilę. :)

W bazie zawodów spotkaliśmy Tomka, Piotrka Banaszkiewicza, Damiana, Kitę, Wikiego i jeszcze trochę znajomych twarzy. :)

Przed 16:30 rozdanie map. My z Asią nie spieszymy się ze startem. Wolimy w bazie, w ciepełku, przyjrzeć się spokojnie mapie i zastanowić się nad kolejnością zdobywania punktów kontrolnych. Postanawiamy, że najpierw zgarniemy punkt najbliżej położony bazy, a później będziemy jechać ciągle na północ zdobywając położone po drodze punkty. W zależności od tego jak będzie nam szło, na trasie w którymś momencie zadecydujemy o odwrocie i zaczniemy wracać do bazy kierując się na południe – oczywiście zgarniając po drodze tyle punktów ile się da. ;)
Ruszamy!

PK 6 – szczyt górki
Jest nam ciepło, jest wesoło.
Wyjeżdżamy z bazy, pod kołami rowerów skrzypi śnieg.
Jedziemy, jedziemy... zawracamy. Już na starcie troszkę się zapędziliśmy. :D
Na szczęście szybko się połapujemy i wjeżdżamy do lasu tam gdzie trzeba. Trochę zabawy z linijeczką i docieramy w okolice górki, na której jest szczyt. Razem z nami jest tam sporo innych bikerów. Wszyscy wyglądają na zdezorientowanych, ile osób, tyle pomysłów na zdobycie punktów – wygląda to bardzo chaotycznie. W końcu my z Asią postanawiamy porzucić rowery przy drodze i wdrapać się na górę poszukując szczytu, bo przecież więcej gór w okolicy nie ma. :D
Punkt udaje się odnaleźć w miarę szybko, choć powoli nachodziły mnie czarne myśli.
Po znalezieniu punktu... trzeba znaleźć rowery. ;)
Podobnie jak Damian z Kitą zeszliśmy nie po tej stronie góry co trzeba, jednak po jej obejściu rowery zostały zlokalizowane. :D

PK 2 – dąb na skrzyżowaniu przecinek
Teraz kierujemy się w stronę miejscowości Licheń. Po kilku chwilach wyjeżdżamy z lasu i przez kilka minut suniemy polną drogą. To był bardzo przyjemny odcinek. Jechaliśmy po gładkim śniegu, dookoła hektary białego puchu, a gdzieś w oddali majaczące światła w domach.
W Licheniu natrafiamy na rozwidlenie dróg, oczywiście wybieramy jedyną słuszną. :D
Następnie czeka nas kilka kilometrów leśnej nawigacji – poszło sprawnie. Niemal zderzyliśmy się z dębem, na którym wisiał lampion z punktem. ;)

PK 11 – brzoza na granicy kultur
Teraz czeka nas dość długi przejazd ale raczej łatwy. Wystarczy wyjechać z lasu, a później asfaltami pognać do Górzna skąd do punktu niemal prosta droga. Z lasu udaje wyjechać się bezbłędnie. Wypadamy w Pielicach obok ładnego kościółka. Asia w tym miejscu wymienia baterie w czołówce, a ja... oglądam domki szachulcowe.
Wyjeżdżamy na asfalt. Jedzie się przyjemnie, leży na nim cienka warstwa śniegu, nie jeżdżą praktycznie żadne auta.
Tylko ciemność, przestrzeń, siarczysty mróz, śnieg, powiewy lodowego wiatru i my... (a w głowie myśli o wannie pełnej gorącej wody, ciepłym łóżeczku i grzanym winie... :D )
No nic! Trzeba jechać. :)
Z Górzna bez problemu trafiamy na interesujący nas punkt.
Po jego zdobyciu robimy dłuższą przerwę na jedzenie i picie. Jak dobrze mieć gorącą herbatę!
Okazuje się też, że przy takich postojach robi się zimno, dlatego nie warto zatrzymywać się na dłużej i wytracać ciepła wytworzonego przez organizm.
Na tym punkcie też fundujemy sobie kilka przebieżek... Tak, tak, biegaliśmy truchtem. Dzięki temu rozgrzewamy palce u stóp, które w czasie jazdy na rowerze po kilkudziesięciu minutach marzną. Taki bieg jest niezwykle pomocny.

PK 4 – koniec przecinki, skraj skarpy
Wracamy do Górzna po naszych śladach. Następnie przejeżdżamy przez Ostromęcko, gdzie miejscowi widząc nas na rowerach proponują... wino na rozgrzewkę. :)
My jednak jedziemy dalej na Bierzwnik i Płoszkowo, za którym znów wjeżdżamy w las. Znów przemierzamy dziesiątki zaśnieżonych przecinek przyjemnie sunąc sobie w stronę punktu. Wszystko idzie nam bardzo dobrze ale im bliżej punktu tym więcej wątpliwości (przy mapie w skali 1:100000 o to nie trudno), na szczęście byli tu przed nami inni. Korzystamy z tego i po śladach, bez stresu docieramy tam gdzie trzeba. ;)

PK 10 – szczyt górki
Po zdobyciu czwórki przyjemnie jedziemy w stronę asfaltu driftując sobie na śniegu. :)
Zaraz po wyjeździe z lasu mijamy się z radiowozem Policji. Myślałem, że będą chcieli nas zatrzymać, bo rower w środku zimy, w środku nocy, przy takim mrozie... To chyba podejrzane. :)
Mijamy zabudowania Zieleniewa, skręcamy na polną drogę i znów przed nami bezkresne połacie śniegu!
Za dużych gór to przed nami nie ma ale znajdujemy jakieś drobne wzniesienie. Rośnie tam jakieś drzewko... A na drzewku wisi jakaś biało-czerwona kartka. Chyba tego szukaliśmy. :)
Tu znów robimy sobie przerwę, uzupełniamy kalorie, uzupełniamy płyny.

Mamy całkiem niezły czas więc decydujemy się, by zdobyć dwunastkę, najdalej na północ wysunięty punkt. Jeśli pójdzie nam sprawnie to zaczniemy wracać do bazy mając możliwość zdobycia jeszcze pięciu punktów w drodze powrotnej! Ta myśl bardzo rozpala naszą wyobraźnię („mamy już pięć punktów, zdobywamy dwunastkę a potem jeszcze chociaż cztery, może pięć, kto wie, może uda nam się zajechać do bazy z jedenastoma punktami?! Przecież jest zapas picia, zapas jedzenia, jest nam ciepło.”)
Do dwunastki mamy aż trzy możliwości dojazdu:
- możemy wyjechać za mapę (droga wydaje się najkrótsza ale boimy się ryzyka, bo nie wiadomo co czeka nas „za mapą”),
- dłuższy przejazd asfaltem przez Zieleniewo i Brzeziny (banalna nawigacja ale długa droga),
- i coś pośredniego, czyli jechać z Zieleniewa na miejscowość Kołki, zrobić skrót lasem i dojechać asfaltem do punktu.
My wybraliśmy to ostatnie rozwiązanie, czyli takie jakby pośrednie. W Zieleniewie widzieliśmy drogowskaz na Kołki, więc uznajemy że będzie tam łatwo dojechać. Nic bardziej mylnego!
Jeszcze zanim zdążyliśmy wyjechać z Zieleniewa... zatrzymuje nas Policja. :D
Tym razem nam nie odpuścili. Na szczęście Asia wytłumaczyła panu w mundurze jak wielki błąd popełnia zadzierając z nami i puszczają nas wolno. ;)
Skręcamy na Kołki tak jak drogowskaz pokazuje. Przed nami cztery kilometry, a więc za jakieś 15-20 minut będziemy w Kołkach. No cóż. Gdzieś byliśmy. :D
Generalnie... Ponad godzina błądzenia, kluczenia, jeżdżenia po ścieżkach między młodnikami, zdobycie kilku okolicznych szczytów i... wracamy do punktu wyjścia. :/
Straciliśmy dużo czasu i dużo sił.
Szkoda.
Odpuszczamy już dwunastkę, bo nie chcemy ryzykować spóźnienia się na metę (to skutkuje punktami karnymi).
Mimo tej znacznej straty wciąż mamy jeszcze sporo czasu i wciąż możemy zdobywać punkty,
Nie załamujemy się.
Walczymy dalej.

PK 8 – skrzyżowanie przecinek, drzewo 5 m na N
Z Zieleniewa, do którego wróciliśmy po niepowodzeniu przy zdobywaniu dwunastki, jedziemy asfaltem do Brzezin. Sześć kilometrów dzielące te dwie miejscowości wydaje nam się dłużyć w nieskończoność. Oboje zbieraliśmy myśli i po prostu konsekwentnie jechaliśmy do przodu.
Za Brzezinami znów się koncentrujemy. Wjeżdżamy w las, typując dobrą drogę, pilnujemy wszystkich skrzyżowań, odmierzamy odległość. W końcu zatrzymujemy się na skrzyżowaniu przecinek. Mówię do Asi: „to na 100% tutaj, jak na tym drzewie nie ma punktu to wytarzam się w śniegu”. :D
Byłem pewien, że dobrze trafiliśmy ale... punktu nie ma. Myślę sobie, że to że nie ma go na drzewie, na którym powinien być, nie oznacza jeszcze, że w ogóle go nie ma, bo przecież to na 100% jest właśnie TA przecinka. „A może Danielowi pomyliły się kierunki w opisie?” – pytam Asi. Sprawdzamy. Tak, pomyliły mu się. :)
Punkt był na południe od przecinki, a nie na północ.
Na szczęście szybko się w tym wszystkim zorientowaliśmy, dzięki czemu nie straciliśmy zbędnego czasu. :)

PK 15 – skrzyżowanie przecinek
Droga do tego punktu to... „brukowa mordęga”. Najzwyczajniej w świecie, trzeba było pokonać dużo kilometrów poruszając się po straszliwie niewygodnej kostce brukowej. To telepanie sprawiło, że bardzo zaczęły boleć mnie ramiona, które i tak już nieźle dostały od wożenia plecaka z termosami. ;)
W połowie drogi między punktami stwierdzamy z Asią, że o wiele wygodniej jeździ się leśnymi drogami niż tym świńskim brukiem. Dlatego też tam gdzie się da zjeżdżamy do lasu i omijamy katorżniczą drogę z kamienia polnego.
Do samego punktu docieramy bez większych problemów, jak zawsze w przypadku odnajdywania przecinek bezcenna jest linijka. :)
Dajemy sobie chwilę na łyk gorącej herbaty. Analizujemy mapę, sprawdzamy czas i stwierdzamy, że zaatakujemy jeszcze jeden punkt wracając do bazy. Na więcej nie starczy nam czasu, bo zostało trochę ponad dwie godziny.

PK 16 – linia wysokiego napięcia, drzewo 5 na E
Jaka szkoda, że nie mamy już dużo czasu do dyspozycji, bo jedzie nam się całkiem przyjemnie.
Opuszczamy las i wyjeżdżamy w miejscowości Radęcin.
Jadąc po przykrytym śniegową kołdrą asfalcie mijamy kolejne uśpione wioseczki
Docieramy do Słowina i tam odbijamy na polną drogę. Jedziemy na zachód w stronę linii wysokiego napięcia. Zaraz za nią skręcamy do lasku i docieramy do skrzyżowania z przecinką. Na chwilę się zatrzymujemy, by upewnić się czy to ta właściwa. Wygląda na to, że tak więc skręcamy. Punkt zdobywamy wspólnie z Wikim i Damianem, którzy dojechali na niego od innej strony.

To tyle. Mamy osiem punktów, czeka nas jeszcze powrót do bazy, jakieś 15-16 kilometrów ale zdecydowana większość to asfalt. Wyjeżdżamy w wiosce Klasztorne, przejeżdżamy przez Dobiegniew. Na drodze jest bardzo ślisko. Jest już po szóstej rano i zaczyna jeździć coraz więcej aut. Nie możemy doczekać się dojazdu do bazy. Droga dłuży się strasznie.
Już trochę zmęczenie daje się we znaki, chce się spać.
Na mecie meldujemy się o 6:58.
Jesteśmy zadowoleni ze swojego wyniku. Mogło być jeszcze lepiej ale my cieszymy się z tego co udało nam się osiągnąć. :)

Pakujemy sprzęt do auta. Przebieramy się. Jemy śniadanie i ogrzewamy się przy kominku w bazie wymieniając wrażenia z jazdy z innymi uczestnikami. Jest bardzo sympatycznie.
Około godziny dziesiątej Daniel ogłasza wyniki. Nas interesuje ten najważniejszy. Jesteśmy ciekawi jak poszło dziewczynom rywalizującym z Asią.
Chwila niepewności i usłyszeliśmy:
„Zwyciężczynią na trasie rowerowej została... Joanna Zabielska!” – znaczy się mój Aniołek. :)
Asia odbiera puchar za zwycięstwo w Nocnej Masakrze. To dla nas ogromna radość. Jestem z niej bardzo dumny. :)
Jeszcze większą radością jest fakt, że tym zwycięstwem zapewniła sobie pierwsze miejsce w Pucharze Polski!
Nasz tegoroczny plan zrealizowaliśmy z nawiązką! Celowaliśmy w podium i trafiliśmy w sam środek, w najwyższy jego stopień!
Gratuluję Ci Kochanie! Bo byłaś bardzo dzielna! :)

Nocna Masakra 2009...
Przeszła już do historii. Zostaną po niej piękne wspomnienia.
Udało nam się pokonać pogodę, udało nam się znów pokonać własne słabości.
Asia zajęła pierwsze miejsce, mi wyszło siedemnaste.
Cieszymy się z tego. :)
Przy okazji mieliśmy przyjemność pokonać tyle kilometrów w śnieżnej, zimowej scenerii. To świetna sprawa!
Ta impreza to była także możliwość spotkania się z naszymi przyjaciółmi tuż przed Świętami Bożego Narodzenia.
Cieszy fakt, że im także start w Nocnej Masakrze wyszedł znakomicie.
Tomek z Piotrkiem zdobyli 12 punktów kontrolnych i dzięki temu uplasowali się na trzeciej pozycji. :)

Cel osiągnięty!
Asia w tym roku wygrała Nocną Masakrę, wygrała Puchar Polski, zajęła drugie miejsca na Dymnie i Grassorze.
Co najważniejsze spełniła swoje marzenie objeżdżając na rowerze dookoła Polskę.
Nie można też zapomnieć o wspaniałym wypadzie na Liwtę i wielu innych arcyprzyjemnych rowerowych (i nie tylko) chwilach.
Jako, że jej szczęście to moje szczęście... jestem podwójnie szczęśliwy! :D

Co dalej?
Zobaczymy.
To nasza słodka tajemnica. ;)

PRZEBIEG NASZEJ TRASY


TROCHĘ ZDJĘĆ:
Na jednym z punktów kontrolnych © Mlynarz


Kokpit nawigatora © Mlynarz


Trek podczas Nocnej Masakry 2009 © Mlynarz


By rozgrzać palce u nóg trzeba było od czasu do czasu potruchtać © Mlynarz


Ciepła herbata na trasie Nocnej Masakry - to skarb. © Mlynarz


Kolejny punkt zdobyty! © Mlynarz


Oblicze Zwycięzcy. :) © Mlynarz


Paź Królowej na trasie. Zawsze wierny. :D © Mlynarz


Dom szachulcowy w Pielicach © Mlynarz


Już na mecie. Długie - łódki nad jeziorem Lipie © Mlynarz


One pilnowały rowerów. ;) © Mlynarz


Zdobywcy brązowych medali - Tomek i Piotrek © Mlynarz


Jak zawsze uśmiechnięty Kita. © Mlynarz


Puchary dla najlepszych! © Mlynarz


Jeden z pucharów przypadł mojemu Aniołkowi. :) © Mlynarz

MINI NOCNA MASAKRA 2009 - KĄPIEL BŁOTNA

Sobota, 5 grudnia 2009 · Komentarze(15)
No i po zawodach! ;)
Tegoroczna Mini Nocna Masakra przeszła już do historii. Cieszy jednak, że była udana i będzie co wspominać.

Ta sobota, to dla nas (dla Asi, Jacka i dla mnie) nie tylko udział w Mini Nocnej Masakrze. Tego dnia mieliśmy też wielką przyjemność uczestniczenia w I Spotkaniu Wrocławskich Podróżników Rowerowych, na którym prezentowaliśmy zdjęcia z naszej wyprawy „Dookoła Polski”. Uczestnictwo w tym spotkaniu, na które zaprosił nas główny organizator Antek Bednarz, było dla nas sporym wyróżnieniem. Cieszy, że spotkanie w MDK Śródmieście zainteresowało wielu ludzi, sala pękała w szwach.
Wśród publiczności znalazł się również nasz ulubiony maratończyk Michał. :)
Poznaliśmy także Magdę, która przyjechała do Wrocławia prosto z Wieliczki, a właściwie z Golkowic. :)
Bardzo chcieliśmy zostać do samego końca tej wspaniałej imprezy, jednak... czekała na nas kolejna, o której wspomniałem na wstępie, czyli MNM.

Bazą tegorocznej zabawy na orientację organizowanej przez klub Artemis był ośrodek jeździecki w miejscowości Kątna – jakieś 20 km od Wrocławia.
Razem z Asią i Jackiem dotarłem tam niemal na ostatnią chwilę. Na miejscu byli już Filip i Michał, a w momencie gdy parkowaliśmy auta w bazie przez bramę wjazdową ośrodka jeździeckiego wpadł zdyszany, zziajany i uśmiechnięty jak zawsze Błażej – przyjechał z Wrocławia na rowerze, podobnie jak Michał (reszta to lenie takie jak my ;) ).

Dużym wyzwaniem było przebranie się w rowerowe ciuszki – musieliśmy zrobić to na dworze przy temperaturze powietrza oscylującej w okolicach zera. Daliśmy jakoś radę po czym pognaliśmy szybko się zarejestrować, odebrać mapy i karty startowe. Gdy byliśmy gotowi do startu było już kilka minut po 18:00. Oczywiście czekała na nas reszta ekipy BS, bo jak co roku chcieliśmy pojechać w tych zawodach dużą grupą. Razem z Błażejem, Filipem i Michałem czekało na nas jeszcze kilka innych osób, których jednak niestety nie udało nam się poznać. Wszystkim było bardzo spieszno do zdobywania punktów i... jakoś pognali do przodu. Ani się obejrzeliśmy a ekipy BS nie było. :D
No nic. Przecież we trójkę też się dobrze jeździ. Spokojnie rzuciliśmy okiem na mapę, wspólnie uzgodniliśmy swoją koncepcję zdobywania punktów i ruszyliśmy do boju! ;)

PK 4 – krzyż na dawnym rozdrożu
Jako pierwszy przyszło nam zdobyć punkt umiejscowiony najbliżej bazy. Droga do niego wiodła wzdłuż lasku i łąki, na której zalegała niesamowita mgła tworząca klimat, który właśnie w takich imprezach lubię. :)
Punkt zdobyty łatwo, szybko i przyjemnie.

PK 5 – dwie sosny
Położony w lesie po drugiej stronie łąki. Kto by tam chciał wracać się do drogi...
Przebiliśmy się przez trawę na drugą stronę wspomnianej łąki. Świetna sprawa – przestrzeń, ogarniająca cię mgła, a ty brniesz do przodu nie widząc niczego przed sobą... :)
W końcu dotarliśmy do ściany lasu, w którym również bezproblemowo wjeżdżamy na punkt.

PK 9 – paśnik
Do tego punktu czekała nas nieco dłuższa droga. Niestety troszkę jej nadłożyliśmy, bo popełniłem dwa błędy nawigacyjne – dobrze że Asia z Jackiem trzymali rękę na pulsie. ;)
Wspólnymi siłami namierzamy odpowiednią drogę, później dobrze typujemy przecinkę, trochę potaplaliśmy się w błocie i zgarnęliśmy nasz trzeci punkcik.

PK 7 – ambona
Wyjeżdżamy z lasku, w którym był poprzedni punkt. Jest wesoło.
Jacek po drodze pokazał nam nawet dość ciekawą figurę akrobatyczną wykonując cudowne salto przez kierownicę. Na szczęście lądowanie było boskie i zakończyło się wzorowym telemarkiem! Brawo Jacku! :D
Gdy już byliśmy blisko szukanego punktu zrobiliśmy sobie małą przerwę.
Asia zjadła batonika, a Jacek zmienił dętkę, bo... znudziła mu się jazda na kapcioszku. ;)
Ja w tym czasie poszukałem ambony i chwilę później zameldowaliśmy się na niej we trójkę podbijając nasze karty.

PK 2 – kamień geodezyjny
Opuszczamy pole, na którym stała ambona. Przejeżdżamy przez Chrząstawę Wielką, wbijamy się do lasu i mkniemy po kolejny punkt. Skręt w lewo, skręt w prawo, hamowanie, nawracanie i jest! :)
Po drodze mijamy sporo osób, które błąkały się po lesie na rowerach. ;)
Dorzucę, że Jacek znów zrobił salto. :D

PK 6 – wieża obserwacyjna
Zdecydowanie najłatwiejszy punkt do znalezienia. Ślepy, by po pijaku trafił .;)
Nam też się udało. :D

PK 10 – wieża geodezyjna
Tutaj czeka nas trochę asfaltu. Postanawiamy z Asią i Jackiem troszkę się rozgrzać, więc mocniej depnęliśmy. Efektem tego było wyprzedzenie sporawej grupki rowerzystów. Tuż przed zjazdem z asfaltu na pole mijamy się z jadącą z naprzeciwka drugą częścią ekipy BS. Pozdrawiamy się i gnamy dalej – nie ma sentymentów. ;P
Tak się zagnaliśmy, że minęliśmy wieżę. :D
Asia wybiła mi z głowy brnięcie dalej „w chaszcze”, zatrzymujemy się. Chłodna analiza mapy, wracamy. Nadłożyliśmy jakieś 500 metrów ale dzięki temu poznaliśmy nową ścieżkę. ;)
Zgarniamy punkt i jedziemy dalej.

PK 8 – ambona
Znowu czeka nas dużo asfaltu. Po drodze do punktu, spotykamy pasącą się na polu... krowę. Późny wieczór, zimno, ciemno, to już niemal zima, a tu taka niespodzianka. :D
Jacek stwierdził, że to „krówka”... nie Jacku, to był byk z krwi i kości! Ale ładnie pozował do zdjęć. :D
Przyjemnie jechało się do punktu asfaltem, w końcu skręciliśmy w las, też było nieźle. Typujemy przecinkę i wspólnie z inną ekipą podbijamy karty przy ambonie.

PK 3 – złamana sosna
Mamy już osiem punktów, całkiem nieźle. Wydawało nam się, że w ciągu pół godzinki zaliczymy dwa ostatnie i wpadniemy zadowoleni na metę – nic bardziej mylnego! Dwa ostatnie punkty, dojazd do nich, to istna błotna masakra! Nie wiem czy kiedykolwiek taplałem się w takim błocie. Praktycznie co 50 metrów wpadaliśmy w kałuże, w których koła zapadały się po piasty, nie można było nawet ich za bardzo ominąć. :)
Często rowery tańcowały sobie po całej drodze, kilka razy byłem bliski zderzenia się z Jackiem, na szczęście nasze wysokie umiejętności i ponadprzeciętna technika jazdy pozwalały nam uniknąć takich zdarzeń. ;)
Co ciekawe, najlepiej w tych warunkach radziła sobie Asia i jej poczciwy Flecik. :)
Wróćmy jednak do zdobywania punktu...
No więc zdobyliśmy go prawie bez problemu, prawie bo musieliśmy się do niego wracać jakieś 100 metrów. Trzeba pamiętać, że 100 metrów w tym błocie to było dość spore nadkładanie drogi. :)

PK 1
Taplaniny w błocie ciąg dalszy. Było trochę nawigowania. Poszło nam jednak bezbłędnie i bez najmniejszych problemów zlokalizowaliśmy punkt przy leśnym stawie. Teraz już tylko wyjechać z lasu i cisnąć asfaltem do bazy. :)

Z czasem 4:13 zajmujemy 38 lokatę. Może być. Gdyby była pierwsza lub ostatnia czułbym się tak samo dobrze. Przyjechałem do Kątnej by się dobrze bawić i tej zabawy nie brakowało. :)
Kolejna MNM i kolejna udana impreza. Nie dziwi więc fakt, że co roku przybywa uczestników na MNM. W tegorocznej edycji wzięło udział ćwierć tysiąca osób, z czego 80 stanowili rowerzyści. :)

W bazie pijemy ciepłą herbatkę. Rozmawiamy sobie z Kasią, która wraz z Bagirą walczyła na trasie pieszej. :)
Chwilę później wpadają równie zadowoleni Błażej, Filip i Michał.
Wymieniamy się wrażeniami z trasy wyzywając się od zdrajców. ;)

Jak to się stało, że nie pojechaliśmy razem nie wie nikt. :D
Że znów dobrze się bawiliśmy wiedzą wszyscy.
I o to w tym wszystkim chodzi! :)

Do zobaczenia za rok!

Relacja Jacka z MNM
Relacja Jacka ze Spotkania Podróżników Rowerowych
Relacja Michała z MNM
Relacja Michała ze Spotkania Podróżników Rowerowych
Relacja Filipa z MNM

I TROCHĘ FOTEK: (niektóre wykonał Jacek)

I Spotkanie Podróżników Rowerowych - tuż po naszej prezentacji © JPbike


Mini Nocna Masakra - analiza mapy to podstawa © JPbike


Moje warianty przejazdu nie zawsze podobają się Asi © JPbike


Jednak zazwyczaj trafiamy do punktów :) © JPbike


Noc i rower - lubię to © JPbike


Błotnej kąpieli zażywa rower Jacka © JPbike


Aura tajemniczości... © Mlynarz


Paśnik przy jednym z punktów kontrolnych © Mlynarz


Nie po oczach! ;) © Mlynarz


Jacek usuwa awarię - szybko mu to poszło © Mlynarz


Zmasakrowany Flecik © Mlynarz


Moja Masakratorka (mini) ;) © Mlynarz


Jacek przy ambonie - skrada się po punkt. ;) © Mlynarz


Mini Nocna Masakra z lotu ptaka ;) © Mlynarz


JPbike zdobywca! Przed nim nie ukryje się żaden punkt © Mlynarz


Nocny Byk © Mlynarz


Tak mi dobrze, tak radośnie, boooo.... zdobyłłłłłłemmmm punkt! :D © Mlynarz


Na mecie. Ekipa BS - zawsze wesoła © JPbike


BIKEstats.pl Team ;) © JPbike&Mlynarz;

GRASSOR 2009

Sobota, 20 czerwca 2009 · Komentarze(6)
Nadszedł kolejny weekend, w którym wraz z Asiczką wybraliśmy się na rowerowe zawody na orientację. Coraz bardziej podoba mi się ta zabawa – z zawodów na zawody bardziej się w to wciągam. :)
Tym razem startowaliśmy w Grassorze, ekstremalnym rajdzie organizowanym m.in. przez Daniela Śmieję. Dla rowerzystów przygotował trasę z dwudziestoma punktami kontrolnymi. Aby zdobyć wszystkie należy przejechać... 300 km (przy założeniu, że obierze się najkrótszą z możliwych tras i nie będzie błądzić :D ) w limicie czasu wynoszącym 24 godziny. Miodzio! :D

Aby umilić sobie ten start postanowiliśmy z Asią wyjechać na zawody dzień wcześniej, bo skoro mieliśmy jechać ponad 400 kilometrów z Wrocławia do Białego Boru w województwie zachodniopomorskim, to trzeba było pomyśleć o wczesnym wyruszeniu z domu. :)
A jak już jedziemy tak daleko i będziemy blisko morza to... nie możemy odpuścić sobie zachodu słońca na bałtyckiej plaży, zimnego Bosmana i pysznej rybki zjedzonej w Mielnie... :)
Skoro nad morzem jest tak fajnie to postanawiamy też zostać tam na noc i rozbijamy namiot na plaży. :D

Wróćmy jednak do sobotniego dnia, w którym startowała trasa Grassora.
Obudziliśmy się wcześnie rano na plaży, dookoła piękny widok, zero ludzi, szum fal – coś pięknego!
Następnie zapakowaliśmy się w auto i pognaliśmy 60 kilometrów do Białego Boru, gdzie zlokalizowana była baza zawodów.
Na miejscu była już większość uczestników, inni dopiero dojeżdżali. Ucieszył nas widok wielu znajomych twarzy. Wśród startujących byli też ludzie z BS: Tomalos, Damian, Mickey i Kita.
Przed startem jak zawsze trzeba było szybko się uwijać, załatwić formalności, przygotować rowery i plecaki. Mimo to udało się poznać i porozmawiać z Mickey’em, z którym do tej pory nieszczęśliwym zrządzeniem losu mijaliśmy się na wszystkich zawodach. :)

W końcu rozdano mapy i wybiła dwunasta – START!
Patrząc na mapę widzimy lokalizację tylko czterech punktów, rozmieszczenie pozostałych poznamy, gdy zdobędziemy znane nam punkty. Ciekawie. :)

Postanowiliśmy z Asią nie forsować tempa, bo czasu jest sporo, a najważniejsze to skorzystać z jak największej ilości godzin, które mieliśmy do dyspozycji i nie paść w nocy na trasie, gdy będzie morzył sen.

Na pierwszy ogień idzie PK 8 – Wał grodziska, skupisko wiekowych buków. Z Białego Boru wyjeżdżamy bez problemu, choć można było się zgubić. Dalej jedziemy asflatami, potem kostką brukową i docieramy do miejscowości Grabczyn. O dziwo, spotykamy tam drogowskaz wskazujący kierunek na grodzisko, nie ma możliwości byśmy zabłądzili. Jadąc do punku spotykamy wracających już z niego Damiana i Tomka – chłopaki jadą po podium. :)
Na samym grodzisku przeczesujemy trochę buków i wreszcie zdobywamy swój pierwszy punkt. Trzeba jechać dalej. Niestety Asia niedługo po zdobyciu punktu zrywa łańcuch. Przymusowy postój, kilka chwil gimnastyki z „pseudo rozkuwaczem” (dobrze, że mieliśmy chociaż taki) i można jechać dalej.

Kolejny punkt który atakujemy to PK 7 – Drzewo obok dużego kamienia (przy drodze) – jego lokalizację poznaliśmy przy okazji zaliczenia ósemki. Chciałem skrócić dojazd do niego i namówiłem Asię na jazdę polnymi drogami ale to nie był dobry pomysł. W terenie dróg jest pięć razy więcej niż na mapie, do tego ta która nas interesowała ginie w polu, a właściwie... wybudowano na niej tartak – tak to jest jak jeździ się z mapą, która była aktualna... ponad dwadzieścia lat temu. :D
Tracimy przez to trochę czasu ale na pewno nie tracimy ochoty na zdobycie punktu. W końcu dojeżdżamy w jego okolice, trochę czasu tracimy na szukanie drzewa z kamieniem (okazało się, że za daleko pojechaliśmy :) ) i mamy zdobyty drugi punkt! Robimy krótką przerwę na długie śniadanie.

Pora na kolejną zdobycz – PK 17 – Skraj nasypu. Tym razem odpuszczamy jazdę po polach i wybieramy wariant asfaltowy – dłuższy ale skuteczny, bo punkt zdobywamy bez problemu. Droga do niego się dłużyła i była mocno pofalowana, sporo podjazdów się trafiło, które choć krótkie, wymagały czasem mocniejszego deptania. Jadąc do tego punktu minęliśmy się z pędzącą z naprzeciwka lokomotywą, w której skład wchodzili Wiki i Kita i... ktoś jeszcze ale nie poznałem, bo za szybko jechali. ;)

Następny na celowniku jest PK 2 – koniec nasypu, skupisko olch. Początkowo jedziemy bezbłędnie jednak potem, wybierając złą drogę na rozwidleniu, popełniamy nasz największy błąd nawigacyjny na Grassorze. Na szczęście połapaliśmy się, że nie jesteśmy tam gdzie być powinniśmy dzięki kompasowi. Odnalezienie orientacji wymagało jednak od nas powrotu do feralnego rozwidlenia. Dalej wszystko idzie jak z płatka, choć tradycyjnie już, jak to na imprezach Daniela bywa, schodzi trochę czasu na znalezienie drzew z kartką będącą punktem kontrolnym. :)
Nic to, kolejny punkt nasz.

Dalej jedziemy na PK 12 – skrzyżowanie przecinek. Tu jeden jedyny raz na Grassorze wyjeżdżamy za mapę, by skrócić sobie dojazd do niego – manewr powiódł się. :)
Droga do punktu jest dość ciekawa, a same jego zdobycie banalne. Można jechać na następny.
Mamy pięć punktów w garści, w tym momencie zapada zmrok.

Teraz obieramy kurs na PK 13 – szczyt górki. Najpierw przebijamy się leśnymi drogami do asfaltu i przejeżdżamy przez Międzybórz, gdzie miejscowi mają jakiś festyn – jest wesoło. Następnie wjeżdżamy ponownie w las, linijka w rękę i zaczyna się mierzenie i wyliczanie dystansu dzięki czemu bez mniejszych problemów zdobywamy PK 13, który wcale nie był pechowy. ;)

Ochota do jazdy jest, więc ciśniemy na PK 4 – szczyt wzniesienia – ukryty w lesie w okolicach miejscowości Koczała. Jedzie się przyjemnie. Dookoła ciemno, noc, cisza, spokój, czasem słychać jakieś przejeżdżające auto, gdzie indziej muzykę dochodzącą z jakiejś dyskoteki, jeszcze w innym miejscu krzyki wygłupiającej się młodzieży. W końcu lądujemy z Asią w miejscu pośród pól. Zapada niesamowita cisza, wszystkie dobiegające dźwięki zanikają... Zatrzymujemy się. Chce się odpocząć. Leżymy sobie w łące i wpatrujemy w gwieździste niebo, a dookoła... nic – przestrzeń. To było coś pięknego. Ciężko po tym się zebrać do jazdy, bo człowiek się rozleniwił, organizm dopomina się o swoje – chce spać. Tego się obawiałem, wiedziałem że jak tylko się zatrzymamy na dłużej w nocy to zacznie się walka o to, by chciało się jechać dalej.
Wstajemy! Jedziemy! Im dłużej tu siedzimy, tym ciężej będzie nam kontynuować jazdę.
Docieramy do Koczały, jedziemy polem na skraj lasu, typujemy właściwą przecinkę i przedzieramy się lasem w ciemnościach. Przecinka mocno zarośnięta, przeczesując wzgórze w poszukiwaniu punktu dochodzę do wniosku, że... jest pięknie! To ma swój niepowtarzalny klimat. :)
Sam w nocy w lesie pewnie bym nie chciał być ale w czyimś towarzystwie jest naprawdę świetnie.
Wreszcie jest. Kolejny punkt na naszym koncie ale... ochota do jazdy coraz mniejsza. Chce się spać...

Walczymy z potężnym kryzysem i jedziemy w kierunku PK 19 – wiadukt, drzewo na górze. O ile ja jeszcze jakoś daję radę, to Asia chce mocno spać. Zmęczenie bardzo daje się we znaki. Boję się zatrzymywać, bo wiem że robi się zimno i lepiej żebyśmy nie zasnęli na jakimś przystanku, bo się pochorujemy. Staram się robić dobrą minę do złej gry. W końcu jednak postanawiam, że gdzieś, choć na chwilę, musimy się zatrzymać – trudno, postaram się nie spać, a Asia niech sobie odpocznie, będę ją pilnować. Zjeżdżamy na jakiś przystanek autobusowy. Momentalnie Asia zasypia. Na wszelki wypadek nastawiam budzik w telefonie, który co 5 minut przypomina mi, że mam czuwać. W taki sposób Asia drzemie sobie dobre 20 minut – pomogło jej, chce jechać dalej. Gorzej ze mną, bo przerwa w pedałowaniu sprawiła, że teraz nie jestem rozgrzany, a ubrałem się niezbyt grubo. Noc zaskoczyła mnie przeszywającym zimnem. Po godzinie trzeciej temperatura oscylowała w okolicach 5 stopni Celsjusza, a ja miałem na sobie jedynie koszulkę i na to założoną cienką bluzę z długim rękawem. Jedziemy jednak dalej, bo to jedyny sposób bym nie zamarzł. ;)
Dygocząc z zimna prowadzę na punkt kontrolny. Na szczęście nie tracę czujności. Bez problemu odnajdujemy wiadukt przy którym zgarniamy nasz ósmy punkt.
Ja nie mam już ochoty do jazdy, a wszystko przez to że jest mi bardzo zimno, to sprawia że ciągle myślę o ciepłym śpiworze i chce mi się spać. Za to Asia w tym momencie nabrała wigoru. Zdaję sobie sprawę, że to może być chwilowy powrót energii. Odradzam jej jazdę na PK 1, który wygląda na trudny nawigacyjnie (jak się później okazało faktycznie tak było – ci którzy go zdobywali mieli z nim potworne problemy). Na szczęście trafiły do niej moje argumenty, choć trochę mi przykro, że musiałem być tą osobą, która namawia do rezygnacji ze zdobywania punktów. Proponuję byśmy pojechali do Miastka, a tam zdecydowali czy wracamy do bazy i po drodze zdobywamy jeden punkt, czy może ruszamy na podbój kolejnych.

Jesteśmy w Miastku. Świta. Ja zamarzam.
Mimo, że założyłem na siebie jeszcze koszulkę i cienki golf, który Asia miała w plecaku, zimno wciąż demoluje moją ochotę do jazdy. Marzę o słońcu i w końcu pojawia się ono na niebie. Proszę Asię byśmy się zatrzymali przy miejscowej szkole i spróbowali wygrzać w promieniach leniwie wschodzącego słońca. Trochę pomaga ale przysypiam. Na szczęście tym razem czuwała Asia. Decydujemy, że... nie wracamy do bazy. :)
Jedziemy na PK 18 – mała elektrownia wodna. Droga się dłuży ale samo zdobywanie punktu poszło nam gładko. Mamy już ich dziewięć. Jak zdobędziemy PK 6, który mamy na drodze powrotnej do bazy to wybija nam okrągła dyszka. Jest decyzja – wracamy do bazy przez PK 6. Mimo że mamy do dyspozycji prawie 6 godzin postanawiamy kończyć naszą trasę. W drodze powrotnej przejeżdżamy znów przez Miastko. Kupujemy na stacji benzynowej rogaliki z nadzieniem czekoladowym, pijemy wodę, odpoczywamy. Na dworze zrobiło się cieplej. Niespodziewanie nabieram dużej ochoty do jazdy, a godzinę wcześniej nie chciałem na rower nawet patrzeć. :D
Asia chłodzi mój zapał i sprowadza mnie na ziemię – i dobrze. :)

Jedziemy do bazy, po drodze zbaczamy na PK 6 – wierzchołek wzniesienia, przy skarpie nasypu. Choć jadąc drogą która jest na mapie trafiamy na... działki, choć omijając działki droga ginie w polu... my brniemy dalej. Jedziemy na czuja i zatrzymujemy się... przy punkcie! :)
Tym razem intuicja mnie nie zawiodła.
Jest sporo czasu, do bazy jedynie 15 km. Proponuję Asi żeby jechać jeszcze na PK 20 przy jeziorze – wtedy do bazy będziemy mieć 40 km ale jeden punkt więcej. Ostatecznie rezygnujemy. Decydujący jest argument, że po zawodach trzeba jeszcze pokonać samochodem 400 km do Wrocławia. Warto by się przespać choć dwie godzinki. :)

Zmęczeni ale zadowoleni wracamy do Białego Boru. Oddajemy karty startowe, jemy pyszny makaron, bierzemy prysznic i kładziemy się spać. Dwie godziny snu przynoszą ulgę.
Na ogłoszeniu wyników okazuje się, że Tomek zajął drugie miejsce! Pojechał doskonale. Szkoda, że zabrakło mu dwóch minut do zdobycia pucharu za pierwsze miejsce ale... co się odwlecze to nie uciecze. :)
Tuż za Tomkiem uplasował się Damian – nic tylko się cieszyć, że naszym kolegom poszło tak dobrze.

My z Asią nieco dalej ale dumni z siebie, bo przed Grassorem zakładaliśmy sobie dwa cele: przejechać ponad 200 km i zdobyć 10 punktów kontrolnych – jeden i drugi udało się zrealizować. :)

Jak zawsze można mówić, że szkoda tego i tamtego...
Tak, to prawda, że był czas na to by zaliczyć spokojnie jeszcze jeden PK.
Tak, można było mniej błądzić.
Tak, można było mieć więcej farta przy szukania drzew z punktami.
Tak, można było mocniej cisnąc na trasie.
Tak, mógł się nie zerwać łańcuch i mogło wydarzyć się jeszcze wiele innych korzystnych rzeczy.

Ale czy takie gdybanie ma sens?
Myślę, że nie, bo... gdy człowiek budzi się rano przed zawodami na plaży u boku Aniołka, słyszy morskie fale, owiewają go podmuchy orzeźwiającego wiatru... to wie, że życie jest piękne! :D


Także Grassor 2009 uważam za imprezę niezwykle udaną!
Dziękuję Aniołkowi za kolejny wspólny start.
Znajomym za jak zawsze sympatyczną atmosferę na zawodach.
Danielowi za świetną trasę (gdyby jeszcze tak nie chował punktów... :D )
A Tomkowi za pyszny makaron na śniadanie. ;)

Jak zdrowie i czas pozwolą to pewnie zjawię się i na Grassorze 2010.

TAKI WIDOK MIELIŚMY GDY KŁADLIŚMY SIĘ DZIEŃ PRZED GRASSOREM SPAĆ – PLAŻA! :)
Grassor 2009 © Mlynarz


A TAKI WIDOK POWITAŁ NAS SOBOTNIM RANKIEM W DNIU STARTU…
Grassor 2009 © Mlynarz


PÓŹNIEJ LEKKA PORANNA GIMNASTYKA I RUSZAMY DO BIAŁEGO BORU ;)
Grassor 2009 © Mlynarz


ASIA WALCZY NA TRASIE GRASSORA
Grassor 2009 © Mlynarz


POZNAJEMY LOKALIZACJĘ KOLEJNYCH PUNKTÓW KONTROLNYCH
Grassor 2009 © Mlynarz


PODCZAS JAZDY SPOTYKAMY WIELE PIĘKNYCH WIDOKÓW
Grassor 2009 © Mlynarz


Grassor 2009 © Mlynarz


JEŹDZIMY PO PRZERÓŻNYCH DROGACH
Grassor 2009 © Mlynarz


BUDOWNICZY TRASY ZADBAŁ O ATRAKCJE ;)
Grassor 2009 © Mlynarz


Grassor 2009 © Mlynarz


Grassor 2009 © Mlynarz


ODPOCZYNEK NAD JEZIOREM
Grassor 2009 © Mlynarz


NOCNE ZDOBYWANIE PUNKTÓW KONTROLNYCH
Grassor 2009 © Mlynarz


JAZDĄ NA ORIENTACJĘ NOCĄ MA SWÓJ UROK
Grassor 2009 © Mlynarz


WIADUKT PRZY KTÓRYM BYŁ USYTUOWANY JEDEN Z PUNKTÓW KONTROLNYCH

Grassor 2009 © Mlynarz

ŚWIĘTO WROCŁAWSKIEGO ROWERZYSTY

Niedziela, 14 czerwca 2009 · Komentarze(8)
Dziś we Wrocławiu była wielka, rowerowa feta!
A wszystko za sprawą imprezy zorganizowanej przez WIR, czyli Wrocławską Inicjatywę Rowerową.
Wszyscy zroweryzowani, którzy stawili się o godzinie 11:00 na Placu Solnym, pojawili się tam by obchodzić Święto Wrocławskiego Rowrzysty. :)
Byli ludzie na przeróżnych rowerach, nie zabrakło nawet tall-bików, monocyklów, czy starego bicykla. :)
Wśród jeżdżących było sporo pań i małych dzieci, a także starszych osób. Wychodzi na to, że we Wrocławiu na rowerach jeżdżą niemal wszyscy (poza tymi co kochają wrzucać co chwilę jedynkę i wciskać sprzęgło stojąc w korku :D ) Dziś kolumna rowerzystów, która jechała miastem z Placu Solnego na Wzgórze Andersa, gdzie odbywał się rowerowy piknik liczyła grubo ponad 1000 osób! :)
Oczywiście nie mogło też zabraknąć tam wrocławskich przedstawicieli BIKEstats! :)
Tak więc była Asiczka, z którą wybrałem się razem na tą imprezę, był też Michał, Platon, Ryszardzik i nasz Boski Blase! :D

Pogoda dopisała, słońce prażyło. Wrocławscy bikerzy byli zadowoleni zarówno z przejazdu przez miasto, jak i samego festynu na Wzgórzu. Organizatorzy zadbali o to, by był poczęstunek, napoje, konkursy i cała masa innych rowerowych atrakcji – krótko mówiąc była dobra zabawa! :)

Tuż przed końcem festynu, musiał uciekać Platon z Ryszardzikiem, jakiś czas po nich do domku na obiadek zmył się Michał, a my z Aniołkiem i Błażejem wciągnęliśmy jeszcze po kiełbasce z grilla, a następnie udaliśmy się na małe Tur de Wały, czyli przejażdżkę wałami wzdłuż Odry. :)
Dotarliśmy do jazu Opatowickiego, gdzie w sielankowej atmosferze, przy mocno świecącym słońcu, wśród innych wypoczywających na brzegu Odry, oddaliśmy się błogiemu leniuchowaniu. Zimny Piast w tym dniu smakował jeszcze lepiej niż zwykle. :D
Dopiero przed godziną osiemnastą ruszyliśmy w drogę powrotną do miasta. Trasa nieco oryginalna, bo wiodła polami i łąkami przez Wyspę Opatowicką i Mokry Dwór. :)

I to jeszcze nie koniec opowieści... :D
Bo nadeszła godzina 22:00.
Zmieniliśmy miejsce na Halę Stulecia, dołączył do nas znów Michał i w czteroosobowym składzie podziwialiśmy kolejny pokaz Wrocławskiej Fontanny Multimedialnej. Cudo!
Dzisiaj było kilkanaście razy mniej ludzi niż na premierowym spektaklu, dzięki temu mogliśmy wreszcie poznać, i zobaczyć na własne oczy, pełnię możliwości tej niezwykłej fontanny.

Nadszedł też moment, że wszyscy po tym ekscytującym dniu musieli wracać do domu.
I tak Błażej pognał na Gaj, a my z Aniołkiem i Michałem w stronę Kozanowa.

Cieszy, że wrocławscy rowerzyści dziś świętowali!
Świętowali i to jak! :)

Poniżej prezentuję swoje fotki z tego dnia.
Jeżeli idzie o zdjęcia z pokazu fontanny, to zapewne znajdziecie takowe u Michała, który trochę ich natrzaskał – a jest co oglądać. :)

JAHOO! ;)
. © Mlynarz


WYWIADY, WYWIADY… TO CENA SŁAWY :D
. © Mlynarz


MICHAŁ I TOMEK NA PLACU SOLNYM
. © Mlynarz


PRAWIE, ŻE... DUTKIEWICZ ;)
. © Mlynarz


FALA ROWERZYSTÓW ZALEWA WROCŁAWSKI RYNEK
. © Mlynarz


ASIA Z MICHAŁEM NA ULICY KAZIMIERZA WIELKIEGO
. © Mlynarz


NAJMŁODSI TEŻ DAWALI RADĘ – PO KRYZYSIE JECHALI DALEJ ;)
. © Mlynarz


ROWERZYŚCI NA TRZYPASMOWEJ ULICY LEGNICKIEJ
. © Mlynarz


POLICJA PERFEKCYJNIE ZABEZPIECZYŁA IMPREZĘ
. © Mlynarz


MONOCYKLE
. © Mlynarz


W KOLEJCE PO CIASTECZKA :)
. © Mlynarz


BŁAŻEJ Z FLAGĄ “WIR”
. © Mlynarz


SWÓJ ZIOM :D
. © Mlynarz


WYMIATACZ
. © Mlynarz


PIKNIK NA WZGÓRZU ANDERSA
. © Mlynarz


RYCERSKA RODZINKA
. © Mlynarz


OSTRY I JEGO OSTRE KOŁO :)
. © Mlynarz


BYLI TEŻ OBECNI ŻOŁNIERZE WERMACHTU
. © Mlynarz


SZUSZY ;)
. © Mlynarz


WYCZYNY CHŁOPAKÓW ROBIŁY WRAŻENIE
. © Mlynarz


SKACZE WYŻEJ NIŻ SIĘ DA :)
. © Mlynarz


BŁAŻEJ JADĄCY NA TALL BIKE’U – JA NIE ODWAŻYŁEM SIĘ SPRÓBOWAĆ :)
. © Mlynarz


“JAK SIĘ Z TEGO ZSIADA?!” ;)
. © Mlynarz


SKOK NA ŻABKĘ
. © Mlynarz


PRZY JAZIE OPATOWICKIM – BAWIĄCY SIĘ LABRADOR
. © Mlynarz


ZACHÓD SŁOŃCA NAD KOZANOWEM
. © Mlynarz


FONTANNA MULTIMEDIALNA
. © Mlynarz

DYMnO 2009

Sobota, 9 maja 2009 · Komentarze(0)
To były zawody! :)
Ale zacznijmy od początku.

Dzień wcześniej późnym wieczorem razem ze swoim Aniołkiem przyjechaliśmy do Łochowa, gdzie mieściła się baza tegorocznego rajdu na orientację DYMnO.
Na miejscu był już Paweł – (nasz ulubiony łódzki kurier :) ) oraz jego braciszek Piotrek (zdobywca tytułu Harpagana :) ) i oczywiście Tomek (za którym się bardzo stęskniliśmy :D ) – niestety bez Kasi (za którą stęskniliśmy się jeszcze bardziej :) ).
Wszyscy spaliśmy w jednym pomieszczeniu, razem z nami słynny Wiki i kilku wesołych chłopaków z Biełegostoku – atmosfera była świetna. :)

W sobotę o 9:00 nastąpił start trasy rowerowej, która miała zamknąć się w jakichś 120 kilometrach (optymalny wariant przejazdu).
Przed startem okazało się, że zapomniałem... licznika. Na szczęście Asia swojego nie zostawiła w domu tak jak ja. ;)
Start był dość ostry, wszyscy pognali w kierunku pierwszego punktu, który był obowiązkowy – później już każdy jechał gdzie chciał. :D
My z Aniołkiem obraliśmy swoją strategię – nasza kolejność zaliczania punktów była bardzo podobna do tej, którą wybrał Tomek i Paweł, bo kilka razy mijaliśmy się z nimi na trasie.
Nie będę się tu rozpisywał o każdym z punktów z osobna ale muszę zaznaczyć, że były one porozmieszczane bardzo pomysłowo. Budowniczy trasy zadbał o to by uczestnicy się nie nudzili. :)
Punkty były trudniejsze nawigacyjnie niż te na ostatnim Harpaganie ale nam ich odnajdywanie wychodziło tego dnia niemal bezbłędnie. Za to trochę gorzej było z kondycją ale to raczej pochodna tego, że praktycznie 90% trasy to był teren – momentami dość ciężki.

Na pewno nie zapomnę dwóch punktów przy których zdobywaniu musieliśmy brodzić w wodzie. :D
Było to dla mnie nowe doświadczenie – do tej pory na rajdach na orientację nie przechodziłem nigdy przez rzekę. :)

Cała trasa była podzielona na dwie pętle i składała się łącznie z 26 punktów. Nam udało się zdobyć 20 z nich, a więc myślę, że wynik całkiem przyzwoity.
Najbardziej cieszy mnie fakt, że mój Aniołek zajął drugie miejsce wśród kobiet!
Jestem z Ciebie bardzo dumny! :*

Wspomnę jeszcze tylko o tym, że dość stresująca była dla nas ostatnia godzina jazdy, bo musieliśmy szybko wracać do bazy rajdu rezygnując z punktów kontrolnych, które można było jeszcze zdobyć w drodze powrotnej. Wszystko dlatego, że zgodnie z regulaminem przekroczenie wyznaczonego limitu czasu skutkowało dyskwalifikacją. Na szczęście zdążyliśmy na czas i mogliśmy się cieszyć z całkiem dobrego wyniku. :)

Wieczór po starcie był równie wesoły, jak poprzedni. Wszyscy w dobrych humorach.
W bazie rajdu czekał na każdego ciepły posiłek a także niezliczone ilości bananów, słodkich bułek i... Horalków! :D Te ostatnie to pyszne wafelki rodem ze Słowacji, ich smak sprawił, że teraz za każdym razem gdy robię zakupy w Kauflandzie kupuję sobie kilka sztuk tych wafeleczków – są przepyszne!!! :D:D:D

Organizacja imprezy była świetna!
Wszyscy mieli gdzie zaparkować auta, w samej bazie niczego nie brakowało. Każdy z uczestników dostał rajdową koszulkę, w sekretariacie miła obsługa, szkoła która była bazą świeciła czystością i sama trasa była świetna!

Jedno do czego mam zastrzeżenia to fakt, że strasznie długo trzeba było czekać na wyniki, które bardzo późno pojawiły się na stronie zawodów. Ale ten mały minus ginie wśród wielkich plusów, a tych było niemało! :)
Podziękować więc trzeba organizatorom za bardzo dobrą zabawę!

To był bardzo dobry weekend!
W drodze powrotnej do domu (w niedzielę) pospacerowałem jeszcze z Asiczulkiem i moim kuzynkiem po warszawskiej starówce. Odwiedziliśmy też Wolbórz. :)
Oby więcej takich udanych dni!

Chciałem jeszcze podziękować Tomkowi za pożyczenie bukłaku na wodę – dzięki temu na trasie miałem z czego pić. ;)

Poniżej wrzucam jedną fotkę z Dymna.
Zrobił ją nam Pawełek, któremu bardzo dziękujemy za ten wspaniały czyn! :D
My niestety aparat zostawiliśmy tym razem w domu.

DYMnO © Mlynarz


A tak w ogóle to następnym razem na zawody zabieram jakiś preparat na komary. :D
To co wyprawiały w lesie meszki, komary i inne latające gryzonie... śni mi się po nocach do dziś i są to niestety koszmary. ;)

37. HARPAGAN – WIATR I PIACH

Sobota, 18 kwietnia 2009 · Komentarze(25)
Tego dnia, o godzinie 6:30, rozpoczęliśmy z Aniołkiem naszą przygodę z Harpaganem.
Nasz pierwszy start, żadnych założeń, po prostu spróbować swoich sił w tej imprezie.

Na start nieco się spóźniamy, później jakiś czas analizujemy mapę.
Postanawiamy najpierw jechać na północny zachód, a więc po punkty kontrolne nr 7, nr 1 i nr 19 – ich łączna wartość to 9 punktów.

Jest zimno – słońce dopiero wstało.
Już pierwszy punkt (7) sprawił nam trochę kłopotu – szukamy go nie po tej stronie rzeki co trzeba – brak koncentracji, pośpiech, niedostateczna analiza mapy – sam nie wiem dlaczego tak łatwo popełniam błąd. Pojawiają się niepotrzebne nerwy – to nie pomaga.
Na szczęście w końcu orientujemy się na czym polega nasz błąd – błąd który powstał z mojej winy.

Jadąc z siódemki na jedynkę okazuje się, że nawierzchnia dróg po których jeździmy nie koniecznie musi się pokrywać z tym co pokazuje mapa – trudno.
Jedynka jest łatwa – znajduje się przy zamku w Starej Kiszewie. Bez problemu też zdobywamy PK nr 19, a to dzięki świetnej nawigacji Asiczki. To ona bezbłędnie nas wyprowadziła na ten punkt, typując w Konarzynach odpowiednią drogę polną prowadzącą do niego. Także dziewiętnastka warta 5 punktów padła naszym łupem.

Po tym czeka nas kilkanaście kilometrów przebijania się lasem w kierunku południowym.
W miarę dobrze poszło nam zdobycie wartej 3 punkty jedenastki w Leśnej Hucie, choć troszkę wątpliwości przy niej było.
Kolejna jest trzynastka do której prowadzi piaszczysta droga – jak się później okazało, niemal wszystkie następne kilometry w terenie to już tylko piach, piach i piach, w którym czasem zakopywaliśmy się po pachy. Z tym punktem nie mamy najmniejszych problemów, niemal na niego wjeżdżamy typując dobrą przecinkę prowadzącą do wąwozu.
Chwilę po nim przejeżdżamy przez piękną rzekę Wda. Przy słonecznej pogodzie, jaką mieliśmy tego dnia, mostek na Wdzie wygląda pięknie, a na tym mostku jeszcze przejeżdża sobie na rowerze mój Aniołek... :D
Czy są piękniejsze widoki?! Wątpię. :)

Mijamy miejscowość Zimne Zdroje i jedziemy na PK 16 ukryty w lesie przy ambonie w okolicy Osiecznej – nie mamy z nim problemów. Jednak zdobyliśmy go wybierając wariant dłuższy ale łatwiejszy nawigacyjnie – to kosztuje nas kilkanaście cennych minut.
Dalej jedziemy, kopiąc się w piasku, na jeziorko w okolicach Zdrójna. Tam jest PK 8 – nam poszedł łatwo. Okolica przepiękna.
Przy okazji spotykamy Kitę.
Ja również daję Asiczce pokaz cudownych gleb SPD. :D

W tym momencie sprawdzamy czas i dystans, jaki zostaje nam do pokonania. Decydujemy, które punkty odpuszczamy i jedziemy dalej.

Nie bez problemów odnajdujemy czternastkę umiejscowioną na leśnej polanie w okolicy Brzeźna. Tracimy tam sporo czasu na piaszczystych drogach.

Kilka chwil później ma miejsce sytuacja, która w znacznym stopniu zaważyła na naszym końcowym wyniku. Niestety.
Wyjechaliśmy na asfalt, czekało nas 10 kilometrów jazdy po nim.
Rzuciłem mocne tempo, by zyskać kilka cennych minut. I tak sobie jechaliśmy przez te kilometry nie schodząc poniżej 28 km/h, a korzystali z tego inni, którzy siedli nam na kole i nie byli zbyt chętni do dawania zmiany (2 km na 10 to trochę mało...).
Gdy inni odpoczywali, to my traciliśmy siły – z mojej winy.
Gdy wjechaliśmy w las... to inni pojechali na PK 18, a my musieliśmy odpocząć, bo tym tempem bardzo zmęczyłem Aniołka. :(
Nie pomyślałem, jak bardzo głupią rzecz robię. Wykańczam Asiczulka, z którym jadę, daję odpocząć innym pozwalając wieźć się na kole, a co najgorsze... daję im się wprowadzić w błąd, bo posłuchałem ich „rady” zamiast samemu spojrzeć na mapę. :/
Jeden jedyny raz na Harpaganie złamałem żelazną zasadę, że trzeba samemu sprawdzać mapę, a nie słuchać się innych. Przez to tak pobłądziliśmy w lesie, że niemal wjechaliśmy na tereny, których na mapie już nie było. Straciliśmy kolejną porcję sił, masakrując się przez 15 kilometrów na piaszczystych drogach. Straciliśmy też bardzo dużo czasu. Zanim połapaliśmy się jak wielki błąd popełniłem – było za późno. Niestety nie mogliśmy już pojechać na wartą pięć punktów osiemnastkę, bo najzwyczajniej w świecie nie pozwalał nam na to czas. :(
Stracony w głupi sposób czas, stracone cenne pięć punktów, stracone siły i puste kilometry po piaszczystych drogach – to katastrofalny efekt mojego błędu.
Teraz zostało już nam tylko wracać do mety.

W drodze powrotnej zaliczamy jeszcze punkty kontrolne nr 12, nr 5 i nr 9.
Odpuszczamy szukanie siedemnastki, bo boimy się że możemy się nie zmieścić w limicie czasu (było 12 godzin, a więc do 18:30 musieliśmy zameldować się na mecie), a to skutkowałoby punktami karnymi – nie mogliśmy sobie pozwolić już dziś na żaden błąd – starczyło tego.
Poza tym od pewnego czasu jechaliśmy pod silny i porywisty wiatr - tak miało zostać już do mety, bo wciąż cisnęliśmy w kierunku północnym.

Nie mamy problemów z dwunastką. Jest przy pięknym jeziorze Głuchym – tam też spotykamy się z Tomkiem i Damianem, idzie im bardzo dobrze.
Piątka jest niezwykle prosta, a jeszcze łatwiejsza od niej jest dziewiątka wracając z której mijamy się z pędzącym Dareckim.

Na metę przyjeżdżamy 40 minut przed limitem. Chwilę po nas pojawia się też Darecki, z którym sobie ucinamy pogawędkę. Wpada też Daniel Śmieja, który w wielkim stylu zostaje zwycięzcą Harpagana.
Kasia, która jechała sama uzyskuje doskonały wynik – 34 punkty. Dziewczyny naprawdę są twarde. :)

A co u nas?! :)
Ano jest spore zmęczenie, a jeszcze większy niedosyt.
Mam świadomość tego, że w głupi sposób nie odnaleźliśmy osiemnastki, że roztrwoniony czas, nie pozwolił nam na zdobycie w drodze powrotnej siedemnastki, bądź piętnastki.
Krótko mówiąc, gdyby nie opisana wcześniej sytuacja między punktem czternastym a dwunastym, mielibyśmy 9 lub 10 punktów więcej, a to dałoby wynik, z którym mój Aniołek stanąłby na podium...
Następnym razem. Dziś nasz wynik zatrzymał się na 33 punktach. :)

Asiczka pokazała dziś wielki charakter. Była niesamowita i do tej pory nie mogę wyjść z podziwu jak dobrze zniosła trudy Harpagana.
Wiem, że zasłużyła na podium, jak nikt inny. Wiem też, że kolejnym razem musi być lepiej, bo teraz zabrakło niewiele.
Wiemy gdzie i jakie błędy popełniliśmy, wiemy co było ich źródłem.
Teraz trzeba wyciągnąć z tego wnioski i pojechać na jesienną edycję, by spróbować jeszcze raz. :)


A więc debiut za nami...
Wyszło średnio, a mogło być dobrze. :)
Jesteśmy zadowoleni, choć zostaje ten spory niedosyt...

Muszę przyznać, że impreza była doskonale zorganizowana.
Naprawdę myślę, że uczestnicy nie mogli na nic narzekać.
Organizatorzy zadbali o wszystko. Były parkingi, były prysznice, było gdzie spać, było gdzie jeść, było gdzie zostawić rowery, była masa nagród do rozlosowania, sędziowie na wszystkich punktach kontrolnych. Była też świetnie przygotowana trasa prowadząca przez piękne tereny województwa pomorskiego, a co najważniejsze była doskonała atmosfera.
Chyba nikt nie żałuje, że pojechał na Harpagana.

Do następnego!

TRASA:
Bytonia -> Dąbrowa -> Frank -> Kaliska -> Cieciorka -> Płociszno -> Dunajki -> Chwarzno -> Stara Kiszewa -> Konarzyny -> Leśna Huta -> Czarna Woda -> Zimne Zdroje -> Osieczna -> Zdrójno -> Linówek -> Łoboda -> Brzeźno -> Błędno – Jaszczerz -> Osiek -> Karszanek -> Korotybiel -> Wielki Bukowice -> Zelgoszcz -> Lubichowo -> Bietowo -> Borzechowo -> Zblewo -> Bytonia

NA NASZYM PIERWSZYM HARPAGANIE


MOJA KOCHANA HARPAGANKA :)


KOLEJNY PUNKT ZDOBYTY


BUDOWNICZY TRASY ZAFUNDOWAŁ NAM TEŻ WIELE PIĘKNYCH WIDOKÓW


WSZYSCY POLOWALI NA TAKIE PUNKTY ;)


Z DARECKIM NA MECIE


*fotka autorstwa Dareckiego

NASZE ZDJĘCIA ZE STRONY HARPAGANA :)

*Fot. Agnieszka Walulik

*Fot. Agnieszka Walulik


I jeszcze najważniejsze...

Dziękuję Ci Kochanie! :*

„...za każdy dzień,
każdego dnia,
za wszystko co
od Ciebie mam...”

To wszystko czego dzisiaj chcę.

:)