Ustawiliśmy się w Lipinkach Łużyckich. Pogaduchy przy zimnym Lechu. Wizyta w swojskim sklepie. Jazda szutrami i bocznymi drogami. Przyjemna rozmowa na temat megalomańskich zapędów, nieruchomości, pieniędzy i... wspominanie śmiesznych historii. :D Krótko mówiąc: było fajnie i wesoło!
Na zakończenie tourne nazrywaliśmy duuuuuuuuuużo bzu dla mojej Żonki. :)
15. marca 2012 roku przyszedł na świat w żagańskim szpitalu Jan Mateusz! Syn Patrycji i... Ojca Mateusza. ;) Poczciwy Matysek został Tatusiem. :D Jestem z jego dzielnej Żonki i z niego bardzo dumny! Życzę Wam sto lat w szczęściu, zdrowiu i radości! Niech Wam młody Jaś dostarcza tysięcy wspaniałych doznań i rośnie na cudownego człowieka! :) Gratuluję!
W tym miejscu chciałbym przytoczyć pewien wesoły cytat... Nasz wierny towarzysz doli i niedoli Krzysiu, znany wszystkim jako Iskierka powiedział: ”Matys! Wreszcie zrobiłeś w życiu coś, co ma ręce i nogi!” :D I choć Matys zrobił w życiu dużo fajnych rzeczy, to chyba każdy się ze mną zgodzi, że człowiek nie może w swoim życiu zrobić nic lepszego niż dać komuś życie. Radość niesamowita!
Jasiu rośnij! Pojeździmy na rowerach! :) Pati i Matysku! Gratuluję Wam jeszcze raz. Cieszę się z Wami. I trzymam za Waszą Trójkę kciuki!
Pod powyższym podpisuje się oczywiście też moja kochana Asieńka. :)
Czas na opis setki...
Setka była bardzo przyjemna. Połowę kilometrów zrobiłem z Jackiem, który spędzał z nami weekend. Dziś, korzystając z pięknej pogody, postanowiliśmy odwiedzić Brody i Suchodół. Wyruszyliśmy ubrani na krótko, pogoda do tego zachęcała – było ciepło! Z przyjemnością przemierzaliśmy leśne dukty, minęliśmy Świbinki i Nową Rolę i dotarliśmy nad jezioro Głębokie. Nad jeziorkiem spędziliśmy dłuższą chwilę delektując się smakiem Złota Wielkopolski – chłodny Pils w taką pogodę smakuje wybornie!
Po degustacji nad jeziorem udaliśmy się już do Brodów, w międzyczasie odwiedziliśmy Sosnę Ośmiornicę i jezioro Proszowskie. W Proszowie było sporo wędkarzy i amatorów grilla – to cieszy, że inni ludzie też korzystają z wiosennej pogody spędzając czas na świeżym powietrzu.
W Brodach Jacek podziwiał majestatyczny Pałac Brüla oraz staromiejską zabudowę. Spodobało mu się. Szkoda tylko, że pałac wciąż niszczeje. Dobrze że chociaż zagospodarowano dwie przypałacowe oficyny.
Z Brodów udaliśmy się w urokliwe miejsce, Suchodół. Tam krótka wizyta nad jeziorem Suchodolskim i wracamy. Robimy jeszcze przerwę przy starym poewangelickim kościele w Jeziorach Dolnych.
Do domu dotarliśmy jadąc asfaltową drogą (na teren brakło mi już sił). Zahaczyliśmy jeszcze o zalew Karaś nad którym ostatnio biegam. Gdy wycieczka dobiegła końca mogliśmy nacieszyć nasze podniebienia opychając się pysznym obiadkiem przygotowanym przez kochaną Asię. :)
Niestety, wszystko co piękne kiedyś się kończy. Jacek musiał wracać wieczorem do domu. Dziękujemy Ci Jacku za wspólnie spędzony czas, wspólne kilometry, spacer, grilla i wyprawowe wspomnienia! Przyjeżdżaj znów do nas prędko! :)
To jeszcze nie koniec. :D Po jakimś czasie wpadłem na pomysł: „przejechać setkę”! Asia poparła tą ideę. Żal było mi ją zostawiać w domku na kolejne trzy godzinki... Pojechałem. W ciemnościach ruszyłem do Żar, jechało się świetnie. Lubię jeździć nocą. W Żarach dotarłem do Rynku, a następnie odwiedziłem Matyska, by powspominać szaleństwa z piątkowej nocy – na pępkowym było wesoło. :) Po tej sympatycznej wizycie trzeba było pędzić do domu, gdzie czekała Asia. Pędzić może nie pędziłem, bo hamował mnie wzmagający się wiatr, ale do przodu pchały mnie dobre emocje. Emocje, które sprawiły, że cały weekend obfitował wieloma pięknymi chwilami!
Po chleb i jabłka do sklepu. Najpierw do Netto i... wrotki – remont, zamknięte. Dalej do Inter, wszystko fajnie, elegancko... Portfel został w domu. :) Runda Inter-Dom-Inter i powrót. Ależ emocjonujące zakupy! ;)
Znów rower! :) Miałem jechać przed siódmą rano, ale od tego pomysłu odwiodła mnie Asia. I dobrze. Trochę się wyspałem, a przed południem wyszło słońce, gdybym pojechał wcześnie rano nie byłoby słońca ani snu. ;)
Za cel obrałem sobie, bardzo przeze mnie lubiane, jezioro Suchodolskie położone w gminie Brody. Nad jezioro jechało się rewelacyjnie, bo z wiatrem w plecy. Dojechałem tam w 45 minut, zrobiłem krótką przerwę, by poobserwować piękne otoczenie. Ale tam fajnie! Zawsze miło się tam wraca.
W drodze powrotnej zatrzymałem się też na chwilę przy bardzo ciekawym kościele poewangelickim w Jeziorach Dolnych. To niezwykle ciekawe i klimatyczne miejsce. Przykre, że kościół jest zrujnowany. Jeszcze smutniejszy jest widok przykościelnego cmentarza, który jest zdewastowany i pokryty dziko rosnącą roślinnością. Widok tym bardziej smutny, że kościół stoi w centralnym punkcie wioski. W sąsiedztwie kościoła na placu zabaw bawią się mamy z dziećmi, dookoła spacerują mieszkańcy... A przy zmurszałych murach starego kościoła sterczą wiekowe, pordzewiałe, żelazne krzyże, które tkwią tam od ponad 130 lat! To wszystko jest bardzo przykre. Wiele krzyży nie dotrwało do dzisiejszego dnia, gdzieniegdzie wystają z ziemi jedynie ich sterczące kikuty. Spacerując między splądrowanymi grobami, żelaznymi krzyżami i drzewami oplecionymi bluszczem myślałem sobie o tym, jakie to wszystko jest nie w porządku... Kościół to tylko budynek, ale ma swoją historię. Były w nim chrzczone niemowlęta, młodzi zawierali małżeństwa, a potem kończyli tam swoją drogę. To miejsce było świadkiem wielu pięknych i szczęśliwych chwil, w tym miejscu wylano również wiele łez. Ta ziemia skrywa ciała dawnych mieszkańców. Te drzewa to wszystko widziały i stoją do dziś. Pamięć po ludziach symbolizują żelazne krzyże. Spokój tym, którzy odeszli z tego świata jeszcze w XIX wieku miał zapewnić pochówek na cmentarzu... Tak miało być. Jednak to wszystko po II Wojnie Światowej zostało zniszczone, zdewastowane, splądrowane i zapomniane! I tak straszy do dziś.
Uff... Ruszyło mnie to, nie ukrywam.
Wróćmy do rowerowania. Po wizycie na cmentarzu w Jeziorach Dolnych jechałem już prostu do domu. Jednak nie główną drogą, a przez Proszów i Gręzawę, obok jeziora Głębokiego. W drodze powrotnej opadałem już z sił, mimo wszystko nadal starałem się trzymać w miarę znośne tempo. Wjeżdżając do Dłużka musiałem zmierzyć się jeszcze z największym na całej trasie podjazdem. Jakoś na niego się wtoczyłem, ale przyznaję się... była to mordęga. Kiedyś pokonywałem go z blatu, dziś sapałem jak stara lokomotywa. Dobre czasy jednak wrócą. Trzeba tylko... czasu. :)
Czyli druga przejażdżka rowerowa w tym roku. 57 dni - tyle ma już 2012 rok. A ja tylko dwa razy dosiadłem Diamonda. Kiedyś to było nie do pomyślenia. Ale mam silne postanowienie poprawy. :)
Dziś pogoda zachęcała do jazdy. Rankiem było szaro i padał deszcz ale w samo południe słońce zagościło na niebie. Jechało się przyjemnie mimo hulającego wiatru, który dość znacznie utrudniał jazdę i obniżał odczuwalną temperaturę.
Pokusiłem się o jazdę z pulsometrem. Potwierdziło się, że jazda na rowerze jest wysiłkiem, który mój organizm znosi dużo lepiej niż bieganie. Cały czas jechałem w drugiej strefie, a maksymalny puls miałem niewiele wyższy niż średni puls podczas biegu dookoła jeziora Głębokiego... Jednak jazda na rowerze to jest to! :)
Rundka wiodła przez wioski położone na północ od Lubska. Widoki ładne – będzie coraz piękniej, bo przecież wiosna się zbliża. Na trasie kilka wzniesień, więc była też okazja się zmęczyć. ;)
Co ciekawe, według wskazań pulsometru spaliłem w czasie jazdy 780 kalorii. Coś chyba za dużo. :)
Wczesnym rankiem z Lubska do Jasienia powalczyć z drukarką... Powrót z pit stopem w Inter Marche.
W południe jedziemy z Asieńką nad jezioro Głębokie. Pogoda do tego zachęca – słońce! Lubimy tam jeździć. To pięknie miejsce. A jaki tam spokój!
Dziś po raz pierwszy od niepamiętnych czasów... biegałem! :D Trudno to nazwać treningiem ale jednak kilkaset metrów przebiegłem. Trasa dookoła jeziora ma 1111 metrów – tak przynajmniej wynika ze śrendniej wykonanej z trzech pomiarów GPS – na dokładniejsze pomiary jeszcze się wybiorę. :) Biegło się bardzo przyjemnie mimo kompletnego braku sił i kondycji. Jednak piękne otoczenie jeziora sprawia, że czas na pokonywaniu pętli wydaje się biegnąć jakoś szybciej. Choć wcale szybko nie było. :D Dzisiejszy czas z jednej przebiegniętej pętli to... 5:55 czyli słabizna. Trasa jest dość pofałdowana i nastroszona korzeniami. Myślę, że osiągnięcie na niej wyniku 4:00 mogę sobie obrać za tegoroczny cel. Zobaczymy czy się uda. O tegorocznych celach jeszcze napiszę. Ale nie tym razem. ;)
Ekipa jak wczoraj... Tylko trochę styrana po wieczorno/nocnych bojach, ekscesach, tańcach, swawolach, hulankach i alkotransach... ;) Pyszne śniadanko w wykonaniu mojej kochanej Żonki. Później jeszcze co niektórzy się przeciągali i wreszcie ruszyliśmy na rowery... Została tylko Asieńka, która poświęciła się dla dobra wszystkich i postanowiła przygotować nam obiadek. :)
Ruszyliśmy. Leniwie. Szybko musieliśmy zacząć myśleć i działać na podwyższonych obrotach, bo do pokonania była... wielka kałuża, która zalała dłuuuugi odcinek drogi gruntowej na naszym szlaku. Wszyscy zadowoleni, tylko Darek jakiś niemrawy... ;) Całe szczęście, że dzielny Igorek pokazał swojemu Tatusiowi jak się pokonuje takie przeszkody.
Pokonaliśmy piękny las (niegdyś lubski park) wyskoczyliśmy na ulicę Warszawską, minęliśmy rogatki Lubska i skierowaliśmy się ku Lutolowi, w którym na krótką chwilę przystanęliśmy przy tamtejszym kościółku co by można było trochę oddechu złapać. ;)
Dalej jechaliśmy już w stronę wioseczki Mokra, polnymi drogami. Nieco zbłądziliśmy, bo wylądowaliśmy jedną osadę dalej – w Chocimku. To nic, wszakże nadzwyczaj przyjemnie pokonywało się odcinki polnych dróg podtopione przez wodę, która wystąpiła z okolicznych strumyczków. :) Poza tym krajobraz na tym odcinku jest śliczny – z gryką w tle. :) A pogoda... Pogoda sprzyjała dziś takiej jeździe połączonej z wodną zabawą.
Wróćmy do Chocimka... Po wyjeździe na drogę wszyscy otrzepali się z... kleszczy. Tak profilaktycznie. ;) Poziom mojego szczęścia przekroczył wszelkie bariery, gdyż przed wjazdem do wioseczki czekała na nas moja Asieńka, która zdążyła w domku uporać się kotletami i... wyprzedziła nasz peleton. Teraz już mogliśmy jechać wszyscy razem.
Zaliczyliśmy przyjemny postój przy uroczym kościółku w Chociczu. Później spotkaliśmy na swej trasie chodzące luzem po drodze stadko koni. Gdzieś w międzyczasie zaliczyliśmy morderczy sprint, aż pot oczy zalewał. Trochę też kopaliśmy się na piaszczystych drogach leśnych (biedna Kosma na slickach). :D
I nadeszła ta chwila! Tytułowa zabawa – rzut kłodą w dal! Miejsce zawodów: skrzyżowanie PIĘĆ DRÓG gdzieś w lesie przy trasie Lubsko – Krosno Odrzańskie. ;) Ileż tam śmiechu było... Zamiast opisu polecam zdjęcia. :) Najlepiej kłodą miotali chyba Paweł i Jurek. Nie mniej jednak ciężko było wyłonić zwycięzcę i... go nie wyłoniliśmy. Można zapytać Wiktora kto najlepiej rzucał, bo on uważnie, z zażenowaniem i wielkim zdziwieniem, przyglądał się temu co robią dorośli ludzie w środku lasu. ;) Było wesoło.
Po wyjeździe z lasu, w okolicy Tymienic. Kierowaliśmy się już w stronę Lubska. Po drodze odwiedziliśmy ruiny w Osieku. Próbowaliśmy też znaleźć krzyż pokutny w okolicy Raszyna – niestety bezskutecznie. Za to nie mieliśmy problemów ze znalezieniem czynnego sklepu spożywczego w Lubsku. :) Po przejażdżce, jakże fajnej i wesołej, zimne piwo smakuje doskonale. Jeśli połączyć to jeszcze z pysznym obiadkiem... Jest jak w raju.
Diametralnie inaczej smakuje... pożegnanie. Tak, pożegnania są do bani.
I nastała sobota! Jeszcze bardzo wczesnym rankiem do pracki na kilka godzin... Ale pracka minęła przyjemniasto, bo towarzyszyła mi w niej Kosma Kosmaczewska 100® ™.
Gdy już powróciliśmy do Lubska, w domku czekała na nas Moja Najukochańsza Żonka Asia oraz Kibol Górnika - Dariusz, Przybysz z Pyrlandii – Jacek, Westchnienie Zabrzańskich Nastolatek – Wikuś i Kierownik Wszystkich Weekendowych Wycieczek – Igorek. Więc było miło. :D
Po kilku chwilach z Zielonej Góry doturlał się do nas Jurek, który do Winnego Grodu dotarł przy pomocy Przewozów Regionalnych, a następnie przepedałowawszy 50 km krajówką znalazł się w naszym Słodkim Mieście (podobno). :) Ledwie opadły emocje po wzruszającym przywitaniu się z Jurkiem, a trzeba było znów powstrzymywać spływające wartkim nurtem po policzkach łzy szczęścia i radości, które pojawiły się u wszystkich wraz z chwilą gdy do drzwi zakołatał Paweł, który tak wiele kilometrów przejechał z nami na wyprawie Dookoła Polski (podobnie jak wszyscy w/w). :D
Nadeszła pora obiadowa. Dziś postanowiłem odciążyć swoją Żonkę i zafundowałem gościom swoje danie popisowe – mrożone pierogi ruskie oraz pierogi z mięsem (również mrożone). :D Gdy już wszyscy zmęczyli ten obiad i najedli się do syta wyruszyliśmy na wycieczkę zagraniczną. Zapakowaliśmy siebie i rowery w auta, spaliliśmy gumę na trawniku, jeszcze parę popisów na szosie i znaleźliśmy się w przygranicznych Zasiekach.
Kolejne trzy godziny spędziliśmy po drugiej stronie Nysy Łużyckiej u naszych sąsiadów – Niemców. Mogliśmy obserwować wezbrany tego dnia nurt przygranicznej rzeki (wspomnę, że tego dnia nie wszędzie ścieżka rowerowa Oder-Neiße była przejezdna, powodem podtopienia). Pokręciliśmy się po Forst, gdzie zawitaliśmy w Parku Różanym oraz na Cmentarzu Żołnierzy Radzieckich. Po spenetrowaniu kilkunastu uliczek tego dolnołużyckiego miasteczka pognaliśmy ścieżką na południe do Groß Bademeusel. Do Forst wróciliśmy już gładkim asfalcikiem – bardzo przyjemny odcinek. Całej naszej wyprawie towarzyszyły wesołe rozmowy – świetna sprawa spotkać się w takim gronie. Nad tym aby wszyscy trzymali równy szyk i za bardzo się nie ociągali czuwał Igorek, który dyktował niezłe tempo oraz zarządzał przerwy na picie, gdy już wszyscy oddychali rękawami i nie mieli siły jechać za nim dalej. :D
Fajnie. Uwielbiam takie sielankowe klimaty. Nie zawsze tak można. Nie można tak na co dzień. Bo takie jest życie – to normalne. Ale dobrze, że gdy już jest ten weekend, to można sobie zafundować takie sympatyczne chwile. Szkoda tylko, że czas wtedy jakby przyspiesza i godziny zdają się biec w tempie iście sprinterskim. Tak to już jest. ;)
O after party nie będę pisał, bo... to blog rowerowy. ;P Taki żarcik. :) Napiszę tylko, że grillowane mięsko i zimne piwo w ciepły, letni wieczór... W takim towarzystwie... To jest mieszanka gwarantująca setki miłych wspomnień. Przy okazji świętowaliśmy... poczwórne urodziny – Asi, mojej Mamy, Kosmy i Darka! Tak więc było hucznie i wesoło. Nie zabrakło nawet akcentów z Adama Mickiewicza (i nie chodzi tu o wódkę Pan Tadeusz)! :D
„(...) Natenczas Wojski chwycił na taśmie przypięty Swój róg bawoli, długi, cętkowany, kręty Jak wąż boa, oburącz do ust go przycisnął, Wzdął policzki jak banię, w oczach krwią zabłysnął, Zasunął wpół powieki, wciągnął w głąb pół brzucha I do płuc wysłał z niego cały zapas ducha, I zagrał: róg jak wicher, wirowatym dechem Niesie w puszczę muzykę i podwaja echem. Umilkli strzelcy, stali szczwacze zadziwieni Mocą, czystością, dziwną harmoniją pieni. Starzec cały kunszt, którym niegdyś w lasach słynął, Jeszcze raz przed uszami myśliwców rozwinął; Napełnił wnet, ożywił knieje i dąbrowy, Jakby psiarnię w nie wpuścił i rozpoczął łowy. Bo w graniu była łowów historyja krótka: Zrazu odzew dźwięczący, rześki: to pobudka; Potem jęki po jękach skomlą: to psów granie; A gdzieniegdzie ton twardszy jak grzmot: to strzelanie. Tu przerwał, lecz róg trzymał; wszystkim się zdawało, Że Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało...”
Takich dni i wieczorów nigdy za wiele. Chcę więcej. :)
Od kiedy wróciliśmy z Asią z Gotlandii w Polsce niemal bez przerwy leje... Sytuacja jest już na tyle nieciekawa, że w okolicy wiele miejsc przypomina tereny dotknięte powodzią...
W takiej scenerii wyczekiwałem kolejnego lipcowego weekendu. Dni w których mieliśmy się spotkać z naszymi przefajnymi rowerowymi Przyjaciółmi: Anetką, Kosmą, Darkiem, Jurkiem, Pawłem, Wiktorem i Igorkiem. Tym razem spęd odbył się na naszych lubuskich terenach. :)
Jako pierwszy zjawił się Jacek. Mój ulubiony poznański biker zawitał już do nas w czwartkowy wieczór. To świetnie, bo my lubimy spędzać wieczory przy piwku gaworząc na różne tematy. ;) W piątek, wczesnym rankiem, Jacek razem ze mną pojechał do pracy. Obaj zastanawialiśmy się co będziemy robić po powrocie z tak pięknym, szarym i deszczowym dniem. Oczywiście wpadliśmy na genialny pomysł.... Idziemy na rower! :D No to poszliśmy.
Było zimno. Było mokro. Było wietrznie. Ale jakże przyjemnie. :) Za cel obraliśmy sobie tereny dawnej fabryki amunicji w Brożku kolo Zasiek. Żeby nie było zbyt łatwo postanowiliśmy dojechać tam terenem zahaczając po drodze o jezioro Żurawno. Pierwsze kilometry minęły całkiem lekko. Był podjazd do Dłużka, potem kilka leśnych ścieżek i chwila oddechu nad Żurawnem. A ten oddech to się przydał, bo Jacek, jak to Jacek, trochę mnie przetyrał. :D Myślałem, że jak będzie po kontuzji, ze zrastającym się obojczykiem, to może dotrzymam mu kroku (korby?). No i niby dotrzymywałem ale lekko nie było, bo Jacek radzi sobie w terenie dziesięć razy lepiej ode mnie nawet mając do dyspozycji tylko jedną sprawną rękę. :D No cóż, w końcu to pogromca gór – stary lis, maratonowy wyjadacz, itd. :)
Gdy opuściliśmy piękne Żurawno czekał nas odcinek specjalny do Nowej Roli. Już po kilkudziesięciu metrach było niemal pewne, że zawrócimy, ponieważ naszym oczom ukazał się niecodzienny widok. Otóż zbliżając się do miejsca, w którym płynie sobie strumyczek o nazwie Tymnica okazało się, że okoliczne polany znajdują się pod wodą. Pod wodą był także mostek i droga, którą mieliśmy jechać. A wody było duuuużo...
Chwila zawahania i Jacek się pyta: Ściągamy buty? No nie wiem... Hmm... - zastanawiam się. Chyba damy radę?! Chyba nie jest głęboko... - ciągnie dalej. No właśnie ciężko powiedzieć... Wiesz Jacku, tam jest jeszcze drewniany mostek przez, który trzeba przejść a pod nim płynie rzeczka... - odpowiadam. Będziemy szli powoli. - nie odpuszcza. :D OK! - zgadzam się. :)
No i poszliśmy. Było to jakieś 300 metrów. Rowery na plecach. Woda do połowy ud. Adrenalina, zwłaszcza na mostku, skoczyła. Ale udało się. Wrażenia bezcenne. Mogliśmy jechać dalej.
Później nie było już tak ekstremalnie, jednak drogi którymi jechaliśmy często przypominały potoki, bo woda występująca z brzegów Tymnicy musiała znaleźć sobie nowy szlak dla swojego nurtu. Było nieźle. Po krótkim czasie staliśmy się ekspertami w dziedzinie pokonywania potoków wzdłuż i wszerz. Nie mieliśmy już na sobie jednej suchej nitki, tak więc padający deszcz nie robił już na nas większego wrażenia.
Minęliśmy Nową Rolę i na chwilę wpadliśmy na asfalt prowadzący do Gręzawy. Potem znów teren i tysiące kałuż, głębszych i tych mniej ekstremalnych. Każdorazowo wjeżdżając w nowe kałuże pojawiała się myśl i niepewność, czy aby na pewno nie będzie gleby – bo przecież nie wiadomo co znajduje się na dnie takiej kałuży, czy może głaz, czy jakaś kłoda? Tego dnia udało nam się przeżyć bez gleby. ;)
Po kilkunastu kilometrach wreszcie wylądowaliśmy na obrzeżach dawnej fabryki amunicji. Uwielbiam te tereny. Jacka zabrałem tam po raz pierwszy. Zwiedzanie sobie odpuściliśmy, bo robiło się coraz zimniej, a na poprawę pogody szanse były mniejsze niż trafienie szóstki w Totka. ;) W związku z tym skierowaliśmy się najkrótszą drogą do Brożka, następnie po płytach i bruku do Zasiek i została nam ostatnia, dwudziestokilometrowa, asfaltowa prosta do Lubska prowadząca przez Brody. Tutaj już nie było żadnej większej filozofii, jazda na zmiany ze średnią nie schodzącą poniżej 30 km/h. Przyjemnie było aczkolwiek pod koniec opadałem z sił – brak treningu robi swoje. :)
No i cóż tu dodać? Było arcyprzyjemnie. Po tym piwo smakowało pięć razy lepiej niż zazwyczaj. ;)
Późnym wieczorem wpadła do nas jeszcze śląsko-zagłębiowska ekipa w składzie: Kosmacz, Dariusz, Wiktoriusz i Igoriusz. Niestety zabrakło Anetki, która po raz kolejny udowodniła, że ma szlachetne serce. Piękne jest to, gdy człowiek potrafi poświęcać się dla innych i pomagać tym, którzy pomocy potrzebują najbardziej – i taka właśnie jest Żona Darka. :)
Nie choruję na tzw. "cyklozę".
Pokonywanie dystansu i własnych słabości, poznawanie nowych miejsc i ludzi (w niektórych można nawet się zakochać :D ), zdrowe i przyjemne spędzanie wolnego czasu - o to w tym wszystkim chodzi!
I tak właśnie wygląda ta moja zabawa z rowerem. :)
Uwielbiam jeździć długie dystanse i pokonywać podjazdy.
Kocham lasy, kocham góry, kocham jeździć. :)
Czasem bawię się w rowerowe rajdy na orientację ale najwięcej radości sprawia mi podróżowanie z sakwami. W wakacje 2009 roku wraz z moją kochaną Asią i przyjacielem Mateuszem pokonałem trasę Dookoła Polski. Łącznie przejechaliśmy niemal 4000 kilometrów w ciągu 30 dni. Na trasie towarzyszyli nam nasi Przyjaciele. Poza tym mam na swoim koncie wypady do Pragi, Wilna oraz na Bornholm. W głowie są kolejne plany. :)
Na blogu BIKEstats.pl dodaję regularnie i nieregularnie wpisy od czerwca 2006 roku. Można tam znaleźć tysiące zdjęć, oraz setki opisanych tras i relacji z wycieczek mniejszych i większych. :)
Trochę statystyki:
PRZEBIEG: 52'788 km (30.04.10)
MAX DYSTANS: 323,40 km (24.07.08)
MAX PRĘDKOŚĆ: 72,00 km/h (Puchaczówka, 20.09.09)
POWYŻEJ 300 km: 2 razy (stan na 19.03.12)
POWYŻEJ 200 km: 16 razy (stan na 19.03.12)
POWYŻEJ 100 km: 170 razy (stan na 19.03.12)