Nadszedł kolejny weekend, w którym wraz z
Asiczką wybraliśmy się na rowerowe zawody na orientację. Coraz bardziej podoba mi się ta zabawa – z zawodów na zawody bardziej się w to wciągam. :)
Tym razem startowaliśmy w
Grassorze, ekstremalnym rajdzie organizowanym m.in. przez Daniela Śmieję. Dla rowerzystów przygotował trasę z dwudziestoma punktami kontrolnymi. Aby zdobyć wszystkie należy przejechać... 300 km (przy założeniu, że obierze się najkrótszą z możliwych tras i nie będzie błądzić :D ) w limicie czasu wynoszącym 24 godziny. Miodzio! :D
Aby umilić sobie ten start postanowiliśmy z Asią wyjechać na zawody dzień wcześniej, bo skoro mieliśmy jechać ponad 400 kilometrów z Wrocławia do Białego Boru w województwie zachodniopomorskim, to trzeba było pomyśleć o wczesnym wyruszeniu z domu. :)
A jak już jedziemy tak daleko i będziemy blisko morza to... nie możemy odpuścić sobie zachodu słońca na bałtyckiej plaży, zimnego Bosmana i pysznej rybki zjedzonej w Mielnie... :)
Skoro nad morzem jest tak fajnie to postanawiamy też zostać tam na noc i rozbijamy namiot na plaży. :D
Wróćmy jednak do sobotniego dnia, w którym startowała trasa Grassora.
Obudziliśmy się wcześnie rano na plaży, dookoła piękny widok, zero ludzi, szum fal – coś pięknego!
Następnie zapakowaliśmy się w auto i pognaliśmy 60 kilometrów do Białego Boru, gdzie zlokalizowana była baza zawodów.
Na miejscu była już większość uczestników, inni dopiero dojeżdżali. Ucieszył nas widok wielu znajomych twarzy. Wśród startujących byli też ludzie z BS:
Tomalos,
Damian,
Mickey i
Kita.
Przed startem jak zawsze trzeba było szybko się uwijać, załatwić formalności, przygotować rowery i plecaki. Mimo to udało się poznać i porozmawiać z Mickey’em, z którym do tej pory nieszczęśliwym zrządzeniem losu mijaliśmy się na wszystkich zawodach. :)
W końcu rozdano mapy i wybiła dwunasta – START!
Patrząc na mapę widzimy lokalizację tylko czterech punktów, rozmieszczenie pozostałych poznamy, gdy zdobędziemy znane nam punkty. Ciekawie. :)
Postanowiliśmy z Asią nie forsować tempa, bo czasu jest sporo, a najważniejsze to skorzystać z jak największej ilości godzin, które mieliśmy do dyspozycji i nie paść w nocy na trasie, gdy będzie morzył sen.
Na pierwszy ogień idzie
PK 8 – Wał grodziska, skupisko wiekowych buków. Z Białego Boru wyjeżdżamy bez problemu, choć można było się zgubić. Dalej jedziemy asflatami, potem kostką brukową i docieramy do miejscowości Grabczyn. O dziwo, spotykamy tam drogowskaz wskazujący kierunek na grodzisko, nie ma możliwości byśmy zabłądzili. Jadąc do punku spotykamy wracających już z niego Damiana i Tomka – chłopaki jadą po podium. :)
Na samym grodzisku przeczesujemy trochę buków i wreszcie zdobywamy swój pierwszy punkt. Trzeba jechać dalej. Niestety Asia niedługo po zdobyciu punktu zrywa łańcuch. Przymusowy postój, kilka chwil gimnastyki z „pseudo rozkuwaczem” (dobrze, że mieliśmy chociaż taki) i można jechać dalej.
Kolejny punkt który atakujemy to
PK 7 – Drzewo obok dużego kamienia (przy drodze) – jego lokalizację poznaliśmy przy okazji zaliczenia ósemki. Chciałem skrócić dojazd do niego i namówiłem Asię na jazdę polnymi drogami ale to nie był dobry pomysł. W terenie dróg jest pięć razy więcej niż na mapie, do tego ta która nas interesowała ginie w polu, a właściwie... wybudowano na niej tartak – tak to jest jak jeździ się z mapą, która była aktualna... ponad dwadzieścia lat temu. :D
Tracimy przez to trochę czasu ale na pewno nie tracimy ochoty na zdobycie punktu. W końcu dojeżdżamy w jego okolice, trochę czasu tracimy na szukanie drzewa z kamieniem (okazało się, że za daleko pojechaliśmy :) ) i mamy zdobyty drugi punkt! Robimy krótką przerwę na długie śniadanie.
Pora na kolejną zdobycz –
PK 17 – Skraj nasypu. Tym razem odpuszczamy jazdę po polach i wybieramy wariant asfaltowy – dłuższy ale skuteczny, bo punkt zdobywamy bez problemu. Droga do niego się dłużyła i była mocno pofalowana, sporo podjazdów się trafiło, które choć krótkie, wymagały czasem mocniejszego deptania. Jadąc do tego punktu minęliśmy się z pędzącą z naprzeciwka lokomotywą, w której skład wchodzili Wiki i Kita i... ktoś jeszcze ale nie poznałem, bo za szybko jechali. ;)
Następny na celowniku jest
PK 2 – koniec nasypu, skupisko olch. Początkowo jedziemy bezbłędnie jednak potem, wybierając złą drogę na rozwidleniu, popełniamy nasz największy błąd nawigacyjny na Grassorze. Na szczęście połapaliśmy się, że nie jesteśmy tam gdzie być powinniśmy dzięki kompasowi. Odnalezienie orientacji wymagało jednak od nas powrotu do feralnego rozwidlenia. Dalej wszystko idzie jak z płatka, choć tradycyjnie już, jak to na imprezach Daniela bywa, schodzi trochę czasu na znalezienie drzew z kartką będącą punktem kontrolnym. :)
Nic to, kolejny punkt nasz.
Dalej jedziemy na
PK 12 – skrzyżowanie przecinek. Tu jeden jedyny raz na Grassorze wyjeżdżamy za mapę, by skrócić sobie dojazd do niego – manewr powiódł się. :)
Droga do punktu jest dość ciekawa, a same jego zdobycie banalne. Można jechać na następny.
Mamy pięć punktów w garści, w tym momencie zapada zmrok.
Teraz obieramy kurs na
PK 13 – szczyt górki. Najpierw przebijamy się leśnymi drogami do asfaltu i przejeżdżamy przez Międzybórz, gdzie miejscowi mają jakiś festyn – jest wesoło. Następnie wjeżdżamy ponownie w las, linijka w rękę i zaczyna się mierzenie i wyliczanie dystansu dzięki czemu bez mniejszych problemów zdobywamy PK 13, który wcale nie był pechowy. ;)
Ochota do jazdy jest, więc ciśniemy na
PK 4 – szczyt wzniesienia – ukryty w lesie w okolicach miejscowości Koczała. Jedzie się przyjemnie. Dookoła ciemno, noc, cisza, spokój, czasem słychać jakieś przejeżdżające auto, gdzie indziej muzykę dochodzącą z jakiejś dyskoteki, jeszcze w innym miejscu krzyki wygłupiającej się młodzieży. W końcu lądujemy z Asią w miejscu pośród pól. Zapada niesamowita cisza, wszystkie dobiegające dźwięki zanikają... Zatrzymujemy się. Chce się odpocząć. Leżymy sobie w łące i wpatrujemy w gwieździste niebo, a dookoła... nic – przestrzeń. To było coś pięknego. Ciężko po tym się zebrać do jazdy, bo człowiek się rozleniwił, organizm dopomina się o swoje – chce spać. Tego się obawiałem, wiedziałem że jak tylko się zatrzymamy na dłużej w nocy to zacznie się walka o to, by chciało się jechać dalej.
Wstajemy! Jedziemy! Im dłużej tu siedzimy, tym ciężej będzie nam kontynuować jazdę.
Docieramy do Koczały, jedziemy polem na skraj lasu, typujemy właściwą przecinkę i przedzieramy się lasem w ciemnościach. Przecinka mocno zarośnięta, przeczesując wzgórze w poszukiwaniu punktu dochodzę do wniosku, że... jest pięknie! To ma swój niepowtarzalny klimat. :)
Sam w nocy w lesie pewnie bym nie chciał być ale w czyimś towarzystwie jest naprawdę świetnie.
Wreszcie jest. Kolejny punkt na naszym koncie ale... ochota do jazdy coraz mniejsza. Chce się spać...
Walczymy z potężnym kryzysem i jedziemy w kierunku
PK 19 – wiadukt, drzewo na górze. O ile ja jeszcze jakoś daję radę, to Asia chce mocno spać. Zmęczenie bardzo daje się we znaki. Boję się zatrzymywać, bo wiem że robi się zimno i lepiej żebyśmy nie zasnęli na jakimś przystanku, bo się pochorujemy. Staram się robić dobrą minę do złej gry. W końcu jednak postanawiam, że gdzieś, choć na chwilę, musimy się zatrzymać – trudno, postaram się nie spać, a Asia niech sobie odpocznie, będę ją pilnować. Zjeżdżamy na jakiś przystanek autobusowy. Momentalnie Asia zasypia. Na wszelki wypadek nastawiam budzik w telefonie, który co 5 minut przypomina mi, że mam czuwać. W taki sposób Asia drzemie sobie dobre 20 minut – pomogło jej, chce jechać dalej. Gorzej ze mną, bo przerwa w pedałowaniu sprawiła, że teraz nie jestem rozgrzany, a ubrałem się niezbyt grubo. Noc zaskoczyła mnie przeszywającym zimnem. Po godzinie trzeciej temperatura oscylowała w okolicach 5 stopni Celsjusza, a ja miałem na sobie jedynie koszulkę i na to założoną cienką bluzę z długim rękawem. Jedziemy jednak dalej, bo to jedyny sposób bym nie zamarzł. ;)
Dygocząc z zimna prowadzę na punkt kontrolny. Na szczęście nie tracę czujności. Bez problemu odnajdujemy wiadukt przy którym zgarniamy nasz ósmy punkt.
Ja nie mam już ochoty do jazdy, a wszystko przez to że jest mi bardzo zimno, to sprawia że ciągle myślę o ciepłym śpiworze i chce mi się spać. Za to Asia w tym momencie nabrała wigoru. Zdaję sobie sprawę, że to może być chwilowy powrót energii. Odradzam jej jazdę na PK 1, który wygląda na trudny nawigacyjnie (jak się później okazało faktycznie tak było – ci którzy go zdobywali mieli z nim potworne problemy). Na szczęście trafiły do niej moje argumenty, choć trochę mi przykro, że musiałem być tą osobą, która namawia do rezygnacji ze zdobywania punktów. Proponuję byśmy pojechali do Miastka, a tam zdecydowali czy wracamy do bazy i po drodze zdobywamy jeden punkt, czy może ruszamy na podbój kolejnych.
Jesteśmy w Miastku. Świta. Ja zamarzam.
Mimo, że założyłem na siebie jeszcze koszulkę i cienki golf, który Asia miała w plecaku, zimno wciąż demoluje moją ochotę do jazdy. Marzę o słońcu i w końcu pojawia się ono na niebie. Proszę Asię byśmy się zatrzymali przy miejscowej szkole i spróbowali wygrzać w promieniach leniwie wschodzącego słońca. Trochę pomaga ale przysypiam. Na szczęście tym razem czuwała Asia. Decydujemy, że... nie wracamy do bazy. :)
Jedziemy na
PK 18 – mała elektrownia wodna. Droga się dłuży ale samo zdobywanie punktu poszło nam gładko. Mamy już ich dziewięć. Jak zdobędziemy PK 6, który mamy na drodze powrotnej do bazy to wybija nam okrągła dyszka. Jest decyzja – wracamy do bazy przez PK 6. Mimo że mamy do dyspozycji prawie 6 godzin postanawiamy kończyć naszą trasę. W drodze powrotnej przejeżdżamy znów przez Miastko. Kupujemy na stacji benzynowej rogaliki z nadzieniem czekoladowym, pijemy wodę, odpoczywamy. Na dworze zrobiło się cieplej. Niespodziewanie nabieram dużej ochoty do jazdy, a godzinę wcześniej nie chciałem na rower nawet patrzeć. :D
Asia chłodzi mój zapał i sprowadza mnie na ziemię – i dobrze. :)
Jedziemy do bazy, po drodze zbaczamy na
PK 6 – wierzchołek wzniesienia, przy skarpie nasypu. Choć jadąc drogą która jest na mapie trafiamy na... działki, choć omijając działki droga ginie w polu... my brniemy dalej. Jedziemy na czuja i zatrzymujemy się... przy punkcie! :)
Tym razem intuicja mnie nie zawiodła.
Jest sporo czasu, do bazy jedynie 15 km. Proponuję Asi żeby jechać jeszcze na PK 20 przy jeziorze – wtedy do bazy będziemy mieć 40 km ale jeden punkt więcej. Ostatecznie rezygnujemy. Decydujący jest argument, że po zawodach trzeba jeszcze pokonać samochodem 400 km do Wrocławia. Warto by się przespać choć dwie godzinki. :)
Zmęczeni ale zadowoleni wracamy do Białego Boru. Oddajemy karty startowe, jemy pyszny makaron, bierzemy prysznic i kładziemy się spać. Dwie godziny snu przynoszą ulgę.
Na ogłoszeniu wyników okazuje się, że Tomek zajął drugie miejsce! Pojechał doskonale. Szkoda, że zabrakło mu dwóch minut do zdobycia pucharu za pierwsze miejsce ale... co się odwlecze to nie uciecze. :)
Tuż za Tomkiem uplasował się Damian – nic tylko się cieszyć, że naszym kolegom poszło tak dobrze.
My z Asią nieco dalej ale dumni z siebie, bo przed Grassorem zakładaliśmy sobie dwa cele: przejechać ponad 200 km i zdobyć 10 punktów kontrolnych – jeden i drugi udało się zrealizować. :)
Jak zawsze można mówić, że szkoda tego i tamtego...
Tak, to prawda, że był czas na to by zaliczyć spokojnie jeszcze jeden PK.
Tak, można było mniej błądzić.
Tak, można było mieć więcej farta przy szukania drzew z punktami.
Tak, można było mocniej cisnąc na trasie.
Tak, mógł się nie zerwać łańcuch i mogło wydarzyć się jeszcze wiele innych korzystnych rzeczy.
Ale czy takie gdybanie ma sens?
Myślę, że nie, bo... gdy człowiek budzi się rano przed zawodami na plaży u boku Aniołka, słyszy morskie fale, owiewają go podmuchy orzeźwiającego wiatru... to wie, że życie jest piękne! :DTakże Grassor 2009 uważam za imprezę niezwykle udaną!
Dziękuję Aniołkowi za kolejny wspólny start.
Znajomym za jak zawsze sympatyczną atmosferę na zawodach.
Danielowi za świetną trasę (gdyby jeszcze tak nie chował punktów... :D )
A Tomkowi za pyszny makaron na śniadanie. ;)
Jak zdrowie i czas pozwolą to pewnie zjawię się i na Grassorze 2010.
TAKI WIDOK MIELIŚMY GDY KŁADLIŚMY SIĘ DZIEŃ PRZED GRASSOREM SPAĆ – PLAŻA! :)
Grassor 2009
© Mlynarz
A TAKI WIDOK POWITAŁ NAS SOBOTNIM RANKIEM W DNIU STARTU…
Grassor 2009
© Mlynarz
PÓŹNIEJ LEKKA PORANNA GIMNASTYKA I RUSZAMY DO BIAŁEGO BORU ;)
Grassor 2009
© Mlynarz
ASIA WALCZY NA TRASIE GRASSORA
Grassor 2009
© Mlynarz
POZNAJEMY LOKALIZACJĘ KOLEJNYCH PUNKTÓW KONTROLNYCH
Grassor 2009
© Mlynarz
PODCZAS JAZDY SPOTYKAMY WIELE PIĘKNYCH WIDOKÓW
Grassor 2009
© Mlynarz
Grassor 2009
© Mlynarz
JEŹDZIMY PO PRZERÓŻNYCH DROGACH
Grassor 2009
© Mlynarz
BUDOWNICZY TRASY ZADBAŁ O ATRAKCJE ;)
Grassor 2009
© Mlynarz
Grassor 2009
© Mlynarz
Grassor 2009
© Mlynarz
ODPOCZYNEK NAD JEZIOREM
Grassor 2009
© Mlynarz
NOCNE ZDOBYWANIE PUNKTÓW KONTROLNYCH
Grassor 2009
© Mlynarz
JAZDĄ NA ORIENTACJĘ NOCĄ MA SWÓJ UROK
Grassor 2009
© Mlynarz
WIADUKT PRZY KTÓRYM BYŁ USYTUOWANY JEDEN Z PUNKTÓW KONTROLNYCHGrassor 2009
© Mlynarz