Na krótko, bo na krótko ale udało się razem z moim Aniołkiem wybrać się do Jasienia w ten weekend. Po niedzielnym śniadaniu pognaliśmy do lasu, by choć trochę nacieszyć się leśnymi drogami, pooddychać świeżym powietrzem i w ciszy i spokoju spędzić trochę czasu.
Na starcie przez górki Flothera przebiliśmy się na skarpę przy Gliniankach - więc zaczęło się górzyście i terenowo. :) Następnie pojechaliśmy do Rezerwatu Żurawno. Bardzo fajna trasa tam prowadzi. Jechało nam się wielce przyjemnie. Na miejscu, w rezerwacie, spędziliśmy kilka chwil nad tamtejszym jeziorkiem. („Tam cisza i spokój – czas się zatrzymuje.”) :)
Szkoda jedynie, że byliśmy ograniczeni czasowo tego dnia, bo można byłoby po lasach jeździć i jeździć bez końca. :)
Po obiedzie Asiczulek, również na rowerze, pojechał do Przewozu. Ja też tam się wybrałem ale już autem. W Przewozie jedni męczyli się na boisku, a drudzy siedzieli z kibolami na trybunach. ;) Mecz udany, powrót wesoły. Udało się do domu zajechać przed Aniołkiem, więc szybko wbiłem się w ciuchy rowerowe i wyjechałem naprzeciw. :)
To był piękny dzień! :D
p.s. Asiczka wykręciła w sumie 112 kilometrów! Szalona kobieta. ;P
W ten piękny primaaprilisowy dzień wracałem rankiem od mojego Aniołka, którego wcześniej odprowadziłem do pracy. Słońce na niebie dawało znać o sobie już od początku dnia.
Na Hallera spotkałem się z pędzącym do pracy Filipem.
Dzień zaczął się nieźle, a będzie jeszcze lepiej. Wieczorem rozgromimy San Marino, a potem znów do Aniołka. :D
Wczesnym rankiem pakuję się z moim Aniołkiem do auta i jedziemy na zabrzańską Helenkę, by odwiedzić Darka i jego rodzinkę, a także porowerować sobie po górnośląskiej ziemi. :)
Droga minęła szybko, bo większość jazdy to A4. :) Na miejscu jak zawsze serdeczne powitania. :D Jemy śniadanie i dojeżdża do nas Pogromczyni śląskich kierowców – Kosma100!. ;) Czas nas goni więc wsiadamy na rowery i jedziemy do Księżego Lasu, gdzie jesteśmy umówieni z ekipą zabrzańskiego Huraganu, z którym ostatnio jeździ Darek. Mimo, że jesteśmy trochę spóźnieni, to chłopaki na nas czekają (w końcu wieziemy im dwie dziewoje). :D Po 14 kilometrach spotykamy się. Wśród nowo poznanych osób są również Bikestatowicze, których wcześniej znałem tylko z opowieści. :) Są Terrago, Johan i Andy, których było mi bardzo miło poznać i wspólnie z nimi zrobić jakże sympatyczną trasę.
Z Księżego Lasu już w komplecie jedziemy w stronę Lublińca, w którego okolicach są Kochcice – docelowa miejscowość dzisiejszego wypadu. Grupę umiejętnie prowadzą Andy i Johan – widać, że wszystkim się podoba. Ku mojemu zaskoczeniu tempo momentami jest całkiem szybkie ale to nawet fajnie, bo po zimie trzeba spalić trochę więcej kalorii. ;)
Pierwszy postój wypada w Krupskim Młynie, gdzie niektórzy robią zakupy i się posilają. Wszyscy jednak słuchamy miejscowego hejnału, który zostaje odegrany o 12:00. Po tym muzycznym wydarzaniu ruszamy dalej. :D W końcu docieramy do Lublińca, gdzie chwilę zabawiamy na tamtejszym rynku. Po kolejnych 10 kilometrach jesteśmy w Kochcicach. Tam wszyscy mogą nacieszyć oczy pałacem Ludwika Karola von Ballestrema, który przy pięknej pogodzie jaką mieliśmy tego dnia, prezentuje się wspaniale. Johan przedstawia nam jego historię a także ciekawe perypetie związane z jego właścicielami.
Z Kochcic jedziemy do Koszęcina. Po drodze przejeżdżamy przez odcinek drogi, po bokach której mamy niesamowity widok, a mianowicie straszliwe pobojowisko – zniszczony las, a właściwie to co z niego zostało po tym jak przeszła nad nim trąba powietrzna w sierpniu 2008 roku. Na tym odcinku niektórym daje się we znaki zmęczenie ale nie ma się co dziwić – w końcu zrobiła się pora obiadowa, a i kilometrów trochę w nogach było. :) Będąc w Koszęcinie spędzamy długą chwilę w restauracji Roma, gdzie wszyscy jedzą i piją to co lubią najbardziej. Również w tej miejscowości odwiedziliśmy piękny zamek-zespół pałacowy, w którym swoją siedzibę ma znany zespół pieśni i tańca „Śląsk”.
Mamy nawet trochę szczęścia, bo akurat był przy nim zaparkowany autokar zespołu. To dość słynny pojazd – było o nim bardzo głośno w sierpniu 2008. To właśnie ten autobus został porwany na autostradzie A4 przez trąbę powietrzną 15. sierpnia.
Film nagrany przez jednego z uczestników wypadku
Byłem w szoku oglądając później w domu na YT różne filmy z trąbami powietrznymi – człowiek w zderzeniu żywiołem zazwyczaj jest bez szans.
15. sierpnia 2008 był jednym z tych dni, kiedy wielu ludzi straciło dobytek całego swojego życia, właśnie przez huraganowe wiatry i trąby powietrzne... Cieszę się, że w tamtym dniu, gdy wracałem razem z Damianem z Twierdzy Modlin burza w jakiej jechaliśmy, choć mocno nami potargała, okazała dla nas się łaskawa.
Wróćmy jednak do wycieczki... A więc jesteśmy w Koszęcinie. :D Po długim postoju, wszyscy ruszają już w kierunku swoich domów. Na odcinku do Tworogu grupka z Panem Jerzykiem na czele narzuca niezłe tempo, które rozrywa peleton. ;) Całkiem przyjemnie się jechało. Dalej już jedziemy spokojnie do Wielowsi, gdzie niektórzy zgubili się. ;) Stamtąd do Księżego Lasu i niestety nadchodzi moment, w którym trzeba się pożegnać. Wszyscy rozstają się bardzo zadowoleni ze wspólnego rajdu. Oby więcej takich.
Dziewczyny, Darek i ja jedziemy na zabrzańską Helenkę. Nie odpuszczamy sobie i zaliczamy Żabkę. Dalej jest wesoło, bo czeka nas bardzo miły wieczór ale to już nie jest historia na BS. ;)
Dzień wielce udany. Super poznani nowi ludzie i nowe miejsca. Pogoda dopisała. Nic tylko jeździć. :)
Późnym wieczorem, w przerwie meczu ManU z Interem mój Aniołek wyciągnął mnie na przejażdżkę ulicami Wrocławia. Niezbyt miałem chęć, bo pogoda była tego dnia, zwłaszcza po południu, bardzo nieprzyjemna. Ostatecznie zgodziłem się i nie żałowałem, bo było bardzo fajnie i zrobiliśmy sentymentalną traskę z 31. lipca 2008 roku, kiedy to po raz pierwszy razem jeździliśmy po Wrocławiu. :)
Mieliśmy też zabawną sytuację z pewnym panem, który chciał nas ukarać. ;)
Traska: Kozanów - Most Milenijny - Osobowicka - Most Osobowicki - Wybrzeże Korzeniowskiego - Trzebnicka - Słowiańska - Jedności Narodowej - Mosty Warszawskie - pl. Kromera - Kochanowskiego - Parkowa - Wystawowa - Hala Stulecia & Iglica - Skłodowskiej - pl. Grunwaldzki - Szczytnicka - Ostrów Tumski - Most Młyński - Drobnera - Dubois - Mosty Mieszczańskie - Michalczyka - Długa - Popowicka - Kozanów
Tak poza tym to kupiłem sobie wypasiony trenażer. ;) Fota z pierwszego treningu. :D Jechałem w kurtce, bo zimno było na dworze. Ale wypas! Jutro zamknę na nim zegar! :)
Najpierw odprowadziłem Aniołka do pracy. Żal było się rozstawać. :)
Potem przyszło mi wracać na Księże Małe. Tym razem powrót był mało przyjemny i dość pechowy. Ale bywa i tak. Nie zawsze jest przyjemnie. Pewne rzeczy bierze się na klatę i jedzie się dalej. ;)
Kolejny długi wypad z moim Aniołkiem. Dziś było już konkretnie. :)
W ten świąteczny dzień, gdy świętują wszystkie kobiety (wszystkiego najlepszego! :D ) my wyruszyliśmy na podbój Wzgórz Strzelińskich, by zdobyć Gromnik – ich najwyższe wzniesienie, a także zjeść sobie pierwszą w tym roku kiełborkę z ogniska. :) Na całej trasie towarzyszył nam Paweł.
Połowę trasy zrobiliśmy przy często przebijającym się przez chmury słońcu. Później pogoda była nieco gorsza. W końcu się zachmurzyło, zrobiło ciemno i zaczęło mżyć. Wiał też wiatr i było chłodno ale mimo to cały czas pokonywaliśmy kilometry z niemałą przyjemnością. :) Trasę poprowadziliśmy tak, by ciągle jechać bocznymi drogami, czasem zapomnianymi wioskami – chodziło o to, by się zrelaksować, a nie stresować pędzącymi autami. Od czasu do czasu były tez postoje na małe popasy.
Za Prusami zaczęły się już całkiem fajne pagórki i wyżynne krajobrazy – fajna sprawa. Później Biały Kościół, wioska która mnie kiedyś urzekła i bardzo ją lubię. Dalej to już niemal cały czas podjeżdżanie asfaltem w stronę Gromnika. W końcu, na jednej z serpentyn, zbaczamy i pokonujemy trochę podjazdu w terenie (łatwo nie było, bo zalegało dość sporo błota, lodu i śniegu) – Gromnik zdobyty! ;) Na górze, pośród ruin starej warowni, rozpalamy ognisko i wcinamy kiełbaski. Długo jednak tam nie zabawiamy, bo wiejący wiatr sprawia, że robi nam się najzwyczajniej w świecie zimno.
Powrót, mimo warunków pogodowych, o których już wspomniałem, przebiega bardzo przyjemnie. Jazda nocą pośród pól, mijanie kolejnych wiosek ma swój specyficzny klimat, który akurat ja bardzo lubię. :)
Do Wrocławia dotarliśmy bardzo zadowoleni i nieźle zmęczeni. Zanim jednak wróciliśmy na Kozanów to odwiedziliśmy Plac Solny. W końcu dziś Dzień Kobiet – trzeba było komuś wręczyć tulipanowy bukiet. :*
To był kolejny dobry, bardzo udany wypad. Robi się cieplej, więc przyjemność z jazdy będzie coraz większa – i to cieszy. :)
Dziś udało się zrobić bardzo przyjemną traskę do Lubiąża razem z moim Aniołkiem. Do tej pory byłem tam tylko raz.
Ciężko było nam wystartować, bo przed południem trzeba było podjechać na rehabilitację, następnie zakupy, obiad i... tuż przed wyjściem okazuje się, że mam kapcia. Po załataniu kapcia uszkadzam dętkę łyżką... Łatam i to. Jedziemy - wreszcie! :D Daleko nie zajechaliśmy, po 3 kilometrach w kole znów nie ma powietrza - masakra. Odechciewa mi się jazdy, jest już późno - godzina piętnasta... Za namową Asiczulka zmieniam dętkę, po jakimś czasie nie ma śladu po nerwach i zrezygnowaniu - jest już ciągle tylko lepiej. :) Jedziemy więc po naszą kolejną seteczkę.
Do Lubiąża dojechaliśmy pokonując sympatyczne wioseczki położne na południe od Odry. Szkoda tylko, że większość tamtejszych dróg jest w opłakanym stanie ale i to ma swój plus, bo pewnie dzięki temu jeździ tam niewiele aut. ;) Na miejscu, w Lubiążu, nie zabawiamy zbyt długo, bo gdy tam dotarliśmy to zrobiło się ciemno. Posilamy się jednak owocami i lodzikami pod jednym ze sklepów spożywczych.
Powrót robimy północną stroną Odry, a więc gnamy w ciemnościach do Brzegu Dolnego - ten odcinek idzie nam łatwo, lekko i przyjemnie. W Brzegu na chwilkę odpoczywamy na tamtejszym urokliwym ryneczku. Następnie postanawiamy się z tej miejscowości przeprawić na drugi brzeg Odry, by mieć krótszy powrót do domu. Niestety nie możemy skorzystać z tamtejszego promu, gdyż jest nieczynny. Na szczęście mamy do dyspozycji jeszcze przeprawę przez most kolejowy i z niej korzystamy. Muszę przyznać, że pokonywanie nocą Odry, jadąc mostem kolejowym na rowerze, dostarcza wiele adrenaliny. :) Fajnie było - Aniołek to zawsze wie, jak mnie zadowolić. ;)
Po tej przeprawie zostało nam niecałe 30 kilometrów, które pokonywało nam się przyjemnie. Gdy już byliśmy na Kozanowie wpadliśmy na chwilkę do Żabki po chleb i takie, takie. ;)
Zanim wylądowaliśmy w domku spędziliśmy kilkadziesiąt minut na jednej z ławeczek. To były cudowne minuty, tak jak nasz dzisiejszy wypad i cały dzień. :)
Straszny wicher dziś we Wrocławiu. ;) Ale za to jak ciepło... termometry pokazywały dziś 14 stopni, słońce na niebie, więc trzeba było pokręcić z Aniołkiem przed pracą choć trochę.
Za cel naszej „wyprawy” obraliśmy nieczynne wysypisko śmieci na Maślicach. Swoją drogą bardzo fajne miejsce. Do wysypiska mieliśmy z wiatrem w plecy i jechało się szybko, w drugą stronę było proporcjonalnie odwrotnie. :D Jadąc mogliśmy też podziwiać po drodze teren, na którym wiosną 2011 będzie stał już wspaniały stadion. Póki co trwają roboty ziemne.
Dojeżdżając do wysypiska nie omieszkaliśmy się wjechać na jego szczyt. Dziś mieliśmy szczęście, bo dzięki niezłej pogodzie była dobra widoczność. Sympatycznie tam na górze jest. :)
Później wróciłem już sam na Księże Małe. Jechałem przez Hallera, znów pod ten piekielny wiatr – nie mam na niego siły.
Wieczorem wróciłem na Kozanów – czyli znów się stęskniłem. ;) Tutaj miałem niemiłe zaskoczenie, bo padało więc dojechałem cały mokry. No trudno. Odebrałem Aniołka z pracy. Niestety lekko nie ma, mój Asiczulek niemal stosując przymus bezpośredni zmusił mnie do przejechania jednej pętelki wokół Kozanowa. ;)
Nie choruję na tzw. "cyklozę".
Pokonywanie dystansu i własnych słabości, poznawanie nowych miejsc i ludzi (w niektórych można nawet się zakochać :D ), zdrowe i przyjemne spędzanie wolnego czasu - o to w tym wszystkim chodzi!
I tak właśnie wygląda ta moja zabawa z rowerem. :)
Uwielbiam jeździć długie dystanse i pokonywać podjazdy.
Kocham lasy, kocham góry, kocham jeździć. :)
Czasem bawię się w rowerowe rajdy na orientację ale najwięcej radości sprawia mi podróżowanie z sakwami. W wakacje 2009 roku wraz z moją kochaną Asią i przyjacielem Mateuszem pokonałem trasę Dookoła Polski. Łącznie przejechaliśmy niemal 4000 kilometrów w ciągu 30 dni. Na trasie towarzyszyli nam nasi Przyjaciele. Poza tym mam na swoim koncie wypady do Pragi, Wilna oraz na Bornholm. W głowie są kolejne plany. :)
Na blogu BIKEstats.pl dodaję regularnie i nieregularnie wpisy od czerwca 2006 roku. Można tam znaleźć tysiące zdjęć, oraz setki opisanych tras i relacji z wycieczek mniejszych i większych. :)
Trochę statystyki:
PRZEBIEG: 52'788 km (30.04.10)
MAX DYSTANS: 323,40 km (24.07.08)
MAX PRĘDKOŚĆ: 72,00 km/h (Puchaczówka, 20.09.09)
POWYŻEJ 300 km: 2 razy (stan na 19.03.12)
POWYŻEJ 200 km: 16 razy (stan na 19.03.12)
POWYŻEJ 100 km: 170 razy (stan na 19.03.12)